A oto moje pierwsze spotkanie z twórczością Pana Mroza. Już myślałam, że się nie ugnę i tym razem uda mi się nie podążyć za mainstreamem ale jednak ciekawość robi swoje i kiedy trafiłam na Book Tour z książką tak popularnego ostatnio autora nie zastanawiałam się długo. W końcu trzeba sprawdzić o co tyle hałasu ;)
Poświęciłam zatem kilka deszczowych ostatnio wieczorów na historię upartej jak diabli i niezwykle przejętej swoją rolą policjantki i zbira spod ciemnej gwiazdy, który co prawda marudzi co jakiś czas o chęci całkowitej zmiany swojego życia i podejmuje przez to głupawe decyzje na miarę filantropa, ale suma summarum wszystko wychodzi jak zwykle i zbir jednak pozostaje zbirem.
Tym, co wysuwa się na pierwszy plan wśród moich „wrażeń z lektury” jest wielki plus za konstrukcję świata przedstawionego. Co prawda nie jestem szczególnie obeznana w realiach dwudziestolecia międzywojennego, ale naprawdę udało mi się poczuć ten klimat. Słownictwo, muzyka, ubiór, zwyczaje, topografia i infrastruktura miasta, smaki i zapachy oraz przewijające się tu i ówdzie znane osobistości pozostawiają wyobraźni spore pole do popisu i tworzą naprawdę wyjątkową atmosferę kraju zrujnowanego przez rozbiory i powoli podnoszącego się z gruzów. Kraju, który nie radzi sobie z samym sobą, uczy się na popełnianych co rusz błędach i zmuszony jest budować od zera wszystkie struktury państwowości. Kraju, w którego stolicy króluje nierząd, przestępczość i korupcja.
I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że przez pierwsze 400 stron… książka jest po prostu nijaka.
Niby mamy porachunki gangów, pierwsze kroki stawiane przez nowoutworzoną kobiecą formację policyjną, strzelaniny, działalność pod przykrywką, chytre plany, podwójną (a momentami nawet poczwórną!) grę, masę fałszywej lojalności i sporą dawkę mordobicia, to jednak coś jest nie tak. Mimo naprawdę dobrej konstrukcji, ta książka po prostu nie wzbudziła we mnie emocji – nawet w momentach dramatycznych zwrotów akcji przyglądałam się wszystkiemu raczej beznamiętnie – nie byłam zszokowana, nie byłam wzruszona. I mimo naprawdę atrakcyjnej szansy przyglądania się ówczesnej rzeczywistości z punktu widzenia elementu przestępczego półświatka oraz z karkołomnej pozycji stróża prawa w mieście opanowanym przez bezprawie, bohaterowie i ich życiowe sytuacje nie wzbudzili we mnie ani sympatii ani współczucia. Ani ekscytacji podczas ich wzajemnej gry w uwodzenie.
Być może na moje dość znudzone odczucia miało wpływ stosowanie „zaskakujących zwrotów akcji”, które pewnie by mnie zszokowały, gdybym nie widziała siedmiu sezonów Gry o Tron – czyli skoro czytelnik zdążył się już jako tako przyzwyczaić do jakiegoś bohatera, to znak, że najwyższy czas go ukatrupić. Albo przynajmniej poudawać. I może pierwszy z nich był nawet całkiem zaskakujący, ale autor próbował skorzystać kilkukrotnie z tego samego fortelu. Za drugim razem nikt już się chyba nie dał nabrać, a trzecie próba to już naprawdę przesada…
Tak naprawdę cała opowieść wciągnęła mnie mniej więcej na ostatnie 100 stron. I gdyby cała książka tak samo trzymała w napięciu jak jej zakończenie, to byłabym naprawdę pod wrażeniem.
Bo na tle całej powieści, jej zakończenie jest trochę jak upadek z urwiska – i całe szczęście, bo czwartego dowodu na nieśmiertelność moja cierpliwość mogłaby już nie zdzierżyć. A brak sielskiego happy endu odbieram raczej pozytywnie, bardzo pasuje do klimatu.
Podsumowując jest to raczej ponura historia o szukaniu swojego miejsca na świecie, o bijatykach, walce o wpływy, mafii, zemście, specyficznej miłości, poczuciu beznadziei i braku perspektyw na lepsze jutro. W gruncie rzeczy jest to powieść feministyczna, co doceniam jako kobiet i co mnie męczyło jako czytelniczkę nieumiejącą identyfikować się z postaciami kobiecymi (ach ta dusza szowinisty!). Nie jest ani nudna, ani porywająca, ani zaskakująca, ani przewidywalna. Warto przeczytać choćby dla samego klimatu, ale moim zdaniem nie ma co nastawiać się na fajerwerki, bo to jednak chyba bardziej powieść fantastyczno-historyczna, niż sensacyjna.
Z pewnością jeszcze kiedyś dam Mrozowi szansę, jednak nie sięgam po kolejną jego książkę z poczuciem niedosytu po poprzedniej.
Remigiusz Mróz, Świt, który nie nadejdzie, Poznań: Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016, 528 s.
Za możliwość lektury dziękuję Joannie Hilińskiej, autorce bloga Subiektywnik Literacki i organizatorce Book Touru, w którym miałam przyjemność wziąć udział.
Przeczytałam już kilka książek pana Mroza i takie zaskakujące zakończenia są dla niego bardzo charakterystyczne 🙂 Najbardziej z dotychczas przeczytanych podobał mi się „Behawiorysta” i polecam go z czystym sumieniem. K.
PolubieniePolubienie
Zakończenie to coś, co podobało mi się najbardziej, ale brakowało mi trochę budowania napięcia na przestrzeni całej powieści. Mam wrażenie, że przez większość czasu książka w ogóle nie była ekscytująca, aż tu nagle bach i nareszcie pojawiło się to wyczekiwane napięcie w pełnej krasie :D
PolubieniePolubienie
Ja niestety się „przemroziłam”, pochłonęłam kilka książek Pana Remigiusza pod rząd i każda kolejna była już przewidywalna :( Polubiłam serię z Forstem, bo to taki typ niczym ze skandynawskich kryminałów, ale przez połowę 3 tomu już wiesz kto jest zabójcą. Sprawy Chyłki i Zordona są dla mnie najzwyczajniej nieciekawe,a zakończenia takie …eee… nijakie. Behawiorysta już przelał czarę goryczy bo, o ile pomysł był arcyciekawy to samego behawiorysty w behawioryście było malutko. Nie wiem czy to sprawa zbyt małego researchu, czy tak miało być, ale ja chwilowo się odmrażam :D Pozdrawiam :*
PolubieniePolubienie