Grajki Leona i Majki: „Pędzące żółwie. Wyścig do choinki”

Przedświąteczna wersja hitowej gry „Pędzące żółwie” w zimowej szacie graficznej i z sałatą ukrytą pod choinką.

Zasady są takie same, jak w podstawowej wersji gry – kto pierwszy dotrze do choinki, wygrywa. Kłopot w tym, że nie wiadomo który pionek jest czyj, bo losowanie kolorów to tajna sprawa (chyba, że gramy z młodszymi żółwiolubami i chcemy sobie nieco ułatwić rozrywkę modyfikując zasady. Ale ciekawiej jest nie wiedzieć), a wszyscy gracze mogą poruszać się dowolnymi żółwiami – w granicach wyznaczonych przez karty ruchu, jakie mają w dłoni. Można też wdrapać się na skorupę innego żółwia i przebyć część trasy „na gapę”.

To jedna z gier wymagających minimalnych przygotowań i maksimum strategii urozmaiconej o element losowy. W końcu nie mamy wpływu na karty, które daje nam los, ale to już nasza sprawa, w jaki sposób je wykorzystamy. Sympatyczna i klimatyczna, fajny sposób na rodzinne urozmaicenie adwentowego oczekiwania.

„Pędzące żółwie. Wyścig do choinki”
Autor: Reiner Knizia
Czas rozgrywki: 20 minut
Liczba graczy: 2-5
Sugerowany wiek: 5+
Wydawnictwo: EGMONT

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z wydawnictwem EGMONT.

Grajki Leona i Majki: „Pucio. Plan dnia” Marta Galewska Kustra

Do gier i zabawek inspirowanych puciowersum dołączył właśnie świetny gadżet edukacyjny dla przedszkolaków – planer dnia.

Zestaw składa się z magnetycznej tabliczki, którą można postawić lub położyć na płasko oraz 59 magnesów z obrazkami i napisami. Znajdziemy na nich przedstawienia codziennych czynności – między innymi posiłki, mycie ząbków, ubieranie się, pomoc w gotowaniu, drogę do przedszkola, wyjście na plac zabaw, sprzątanie czy drzemkę; wyjątkowe sytuacje – jak na przykład wizytę u lekarza, branie leków, wyjście do kina czy na basen oraz specjalne okazje – otwieranie gwiazdkowych prezentów, bal przebierańców, urodziny, Dzień Babci i Dziadka. Poza czynnościami w skład zestawu wchodzą tabliczki z dniami tygodnia i porami dnia.

Układając magnesy wraz z rodzicem, maluch może wziąć udział w planowaniu dnia, co będzie pomocą w ogarnianiu codziennej rutyny, pamiętaniu o obowiązkach i oswajaniu trudniejszych sytuacji, jak choćby wizyta u lekarza czy u dentysty. Przyda się również w nauce rozumienia upływającego czasu, nauce pór dnia i dni tygodnia.

Samo korzystanie z zestawu jest bardzo proste – na górze tabliczki umieszczamy magnes z nazwą dnia tygodnia, a z jednej strony w odpowiedniej kolejności układamy pory dnia i na tak przygotowanej tabliczce planujemy wraz z dzieckiem kolejne czynności na nadchodzący dzień, które możemy później np. ściągać po ich wykonaniu lub po prostu sprawdzać czy wszystkie zadania przed porą na oglądanie bajek zostały wykonane.

Proste a pomysłowe i bardzo ułatwiające życie. I oczywiście z ulubionym bohaterem maluchów w roli głównej!

„Pucio. Plan dnia”
Autor: Marta Galewska-Kustra
Ilustracje: Joanna Kłos
Ilość elementów: 59 magnesów + tablica
Sugerowany wiek: 2+
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Nasza Księgarnia.


Grajki Majki: „Pucio. Moje pierwsze układanki”

„Moje pierwsze układanki” to najłatwiejszy zestaw puzzli z rodziną Pucia w roli głównej przeznaczony dla najmłodszych odkrywców – już od pierwszego roku życia.

W pudełku znajduje się siedem prostokątnych zestawów, a każdy z nich – przedstawiający innego członka rodziny – składa się z trzech elementów. Puzzle są duże, wygodne do operowania jeszcze niewprawionymi paluszkami, mają nieskomplikowane kształty z wycięciem zawsze z jednej strony i w tym samym miejscu. Urozmaiceniem jest ich orientacja – trzy układanki (z kotem bawiącym się piłką, psem pijącym wodę i Bobo raczkującym do klocków) są w poziomie, a cztery (Pucio z samolotem, Misia na hulajnodze, tata na rowerze i mama na rolkach) mają orientację pionową.

Swoją drogą Maja zauważyła, że to puzzle tematycznie idealne na Rowerowy Maj, bo każdy z członków rodziny przemieszcza się w inny sposób.

Postacie ukazane zostały na białym tle, dzięki czemu są łatwo rozpoznawalne nawet przez maluszka i podzielone zostały na równe części – znajdziemy więc element z głową, korpusem i nogami każdej postaci, co znacznie ułatwi układanie. Do puzzli dołączono instrukcję z propozycjami zabaw z wykorzystaniem układanek – zarówno tych wspierających pierwsze puzzlowe próby dla najmłodszych, jak i kreatywne zadanie z wykorzystaniem puzzli dla starszego rodzeństwa.

Jak zwykle w przypadku gier z Puciowej serii jestem zachwycona wysoką jakością wykonania (puzzle są z grubej tektury, idealnie podklejone i wycięte bez żadnego zadziorka), jak i ekologicznym podejściem do opakowaniem – elementy są w (intrygująco szeleszczącym!) papierowym woreczku i opakowane w tekturowy kartonik, który nie wymaga dodatkowego zaklejania taśmą ani owijania folią. Został za to wyposażony w sznureczek do wygodnego przenoszenia, co dla malucha będzie dodatkową atrakcją. No i „wyprodukowano w Polsce”, czego chcieć więcej?

Przetestowane przez starszą siostrę, będzie czekać na Leona, bo to jedna z tych zabawek, które warto zachomikować. Nawet rok wcześniej.

„Pucio. Moje pierwsze układanki”
Autor: Marta Galewska-Kustra
Ilustracje: Joanna Kłos
Ilość elementów: 7 trzyelementowych zestawów
Sugerowany wiek: 1+
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia.

O innych książeczkach z Puciowersum dla starszych i młodszych czytelników pisałam Wam TU, TU i TU, TU i TU. Mieliśmy również pluszowego Pucia i puzzle dźwiękonaśladowcze, pierwsze puciowe gry maluszka – domino oraz loteryjkę, puzzle z przeciwieństwami i odrobinkę trudniejsze puzzle świąteczne.

Grajki Majki: Lalka „Unique Eyes” Amy

Głównym atutem lalek z serii „Unique Eyes”– jak zresztą sama nazwa wskazuje – są piękne oczy, które zdają się podążać za nami spojrzeniem, niezależnie od kąta, pod jakim trzymamy lalkę. Każda z 3 przyjaciółek ma inny kolor oczu i włosów – nasza Amy jest zielonooką blondynką, tak samo jak Maja, do której należy.

Wyjątkowe spojrzenie jest fajnym bajerem, przyciągającym uwagę „efektem wow”. Niewątpliwie ma też spory wpływ na wybór jednej z trzech kandydatek (jest jeszcze brązowowłosa, niebieskooka Sophia, która nosi grzywkę oraz brązowooka Rebbeca z pastelowymi pasemkami) i daje możliwość dopasowania lalki do jej właścicielki. W samej zabawie jednak moja Maja doceniła przede wszystkim… zginane (i to kilkustopniowo!) kolana lalki, dzięki czemu bez problemu można ją sadzać na półkach, fotelikach i krzesełkach, a nawet szykownie założyć jej nogę na nogę oraz fakt, że lalka sama stoi bez podparcia. Takie zestawienie to chyba wśród wyjątek, a przynajmniej tak wynika z naszych lalkowych doświadczeń, super sprawa.

Nie sposób również przeoczyć super modnych ciuchów – nasza lalka nosi różowozłotą cekinową sukienkę i jeansowy płaszcz a do tego stylowe kalosze (które dziecko nie kocha kaloszy?). Są też większe zestawy z dodatkowym zestawem ubranek, a i każda z przyjaciółek ma nieco inny styl ubierania się.

Trzecią cechą, którą moje dziecię szczególnie docenia, są długie i gęste włosy lalki, które można czesać i spinać w rozmaite fryzury – i warkocz wyjdzie imponujący i na dwa kitki starczy włosów.

Ja jestem za to mile zaskoczona wysoką jakością wykonania. Oczy są naprawdę śliczne, z efektem głębi, o nasyconym kolorze, włosy nie wypadają nawet przy mało delikatnym czesaniu, kolana można zginać bez użycia większej siły a ubranka są uszyte starannie i zdają się być całkiem wytrzymałe na ubieranie i rozbieranie przez nie do końca wprawione przedszkolaki.

I jeszcze jako mama – doceniam fakt, że seria składa się z trzech lalek. To dość, by było ciekawie, różnorodnie i można się było głębiej zastanowić nad wyborem „tej jedynej” a jednocześnie nie nadmiernie przytłaczająco (i dla pokoju i dla portfela) gdyby dziecko przypadkiem zapragnęło posiadać wszystkie trzy.

Lalka „Unique Eyes” Amy 
Firma: Giochi Preziosi
Sugerowany wiek: 3+

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Dystrybutora Zabawek Dante.

Grajki Majki: „Feluś i Gucio grają w literki. Gra edukacyjna”

Wiosną polecałam Wam grę wspierającą naukę czytania „Feluś i Gucio grają w sylaby”, która ostatnimi czasy przeżywa w naszym domu mały renesans. Tymczasem przychodzę z drugą odsłoną zabawy w składanie literek w wyrazy z przesympatycznymi bohaterami książek Marianny Schoett.

„Feluś i Gucio grają w literki” jest nieco trudniejsza od swojej poprzedniczki i choć na pierwszy rzut okaz przypomina troszkę scrabble, jest to tak naprawdę układanie krzyżówek.

W pudełku znajdziemy planszę z polami do układania literek, aż 100 płytek z literami (wraz z woreczkiem do ich przechowywania) oraz 60 dwustronnych płytek z wyrazami – z jednej strony przedstawionych w formie obrazka, z drugiej w formie hasła.

W zależności od stopnia zaawansowania dziecka możemy wybrać trudniejszy lub łatwiejszy wariant gry. W wariancie łatwiejszym rodzic rozmieszcza na planszy cztery płytki z obrazkami, a zadaniem dziecka jest ułożyć dany wyraz z przygotowanych wcześniej liter. Na koniec można skorzystać z podpowiedzi na rewersie płytki i sprawdzić, czy wyraz został napisany prawidłowo.

W wersji trudniejszej, bardziej przypominającej grę w scrabble, korzystamy z 14 zaproponowanych w instrukcji krzyżówek (lub wymyślamy własną). Każdy z graczy otrzymuje po 6 płytek z literami i w swojej kolejce układa je tak, by pasowały do powstającego przy płytce z obrazkiem wyrazu (nie musi natomiast układać całego wyrazu na raz, a litery nie musza być układane po kolei). Kiedy gracz zakończy układanie hasła kładąc przy nim ostatnie literki, zdobywa płytkę z obrazkiem wartą jeden punkt. Wygrywa ten, kto po ułożeniu całej krzyżówki zdobędzie najwięcej punktów.

Zasady nie są więc szczególnie skomplikowane, za to słówka mogą stanowić dla malucha nie lada wyzwanie, szczególnie te z dwuznakami. Na szczęście zawsze można podejrzeć kryjącą się po drugiej stronie obrazka podpowiedź.

Chociaż wszystkie elementy wykonano z grubej tekturki, są dopracowane, sprawiają wrażenie wytrzymałych (poprzednia gra z tej serii nie ma jak na razie, po ponad pół roku, żadnych śladów używania) i wygodnie się nimi operuje. W połączeniu z uroczymi ilustracjami po raz kolejny powstała bardzo fajna propozycja dla poczatkujących czytaczy łącząca naukę z zabawą.

Feluś i Gucio grają w literki. Gra edukacyjna
Autorzy: Magdalena Król, Marcin Dudek
Ilustracje: Marianna Schoett
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Liczba graczy: 1-4
Sugerowany wiek: 6+

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia.

Grajki Majki: „Na barana!”

Jeśli szukacie gry, w którą można grać już z trzylatkiem, która zaangażuje też starszaka i jednocześnie sami się w nią wciągniecie, to „Na barana!” spełnia wszystkie te warunki.

To kooperacyjna gra, w której rodzina łączy siły, by pozbierać porwane przez wiatr zabawki (latawiec, piłkę, papierowy samolot i balonik) z drzewa w ogrodzie nim zajdzie słońce. Zabawki utknęły na różnej wysokości, w różnych częściach ogrodu, trzeba więc tak poustawiać drewniane pionki-członków rodziny, by stając sobie wzajemnie na ramionach mogli wspólnie dosięgnąć zabawek. Celem jest zebranie jak największej liczby zabawek nim słońce, przestawiane pod koniec tury każdego z graczy, zatoczy półkole nad planszą i zajdzie. Nie ma tu więc przegranych – wspólnie konsultujemy ze sobą ruchy próbując opracować najbardziej skuteczną strategię. A nawet jeśli się nie uda zebrać wszystkich zabawek, to przecież jutro też jest dzień.

Z jednej strony podstawowy wariant gry jest bardzo prosty, to są właściwie cztery zasady:
1. kręcisz strzałką,
2. poruszasz pionkiem stojącym na wylosowanym polu (jeśli nie ma na nim żadnego pionka, ruszasz się dowolnym przechodząc przez bramę do innej części ogrodu,
3. jeśli możesz, próbujesz zdjąć zabawkę z drzewa ustawiając pionki jeden na drugim,
4. przesuwasz słoneczko po tęczy.
Z drugiej zaplanowanie trasy pionków tak, by zdążyć zebrać wszystkie zabawki nie jest wcale takie łatwe, jak mogłoby się wydawać i wymaga nieco główkowania i trochę szczęścia. Gramy już nieco ponad dwa tygodnie i jeszcze nam się nie udało zdobyć wszystkich czterech!

Jeśli jednak uda się osiągnąć cel i zapragniecie większej ilości wrażeń, możecie zwiększyć poziom trudności albo wykorzystać żetony ze zwierzątkami do wersji rozszerzonej, w której poza zbieraniem zabawek mamy również dodatkowy cel – szukanie domów dla małych zwierzątek poprzez przenoszenie je na grzbietach dużych zwierząt, przez co tura gracza się wydłuża i prowadzimy jakby dwie rozgrywki jednocześnie.

Największe plusy?
– atrakcyjna, trójwymiarowa forma planszy,
– możliwość ustawiania pionków jeden na drugim,
– bardzo proste zasady,
– model rozgrywki uczący współpracy.

Czy są jakieś minusy? W naszym egzemplarzu nie do końca działa strzałka – element, na którym się obraca jest nieco za krótki i nawet po drobnych modyfikacjach nie obraca się tak swobodnie, jak powinna, to największy minus gry. Troszeczkę obawiam się również o wytrzymałość rozkładanych elementów – wszystkie zostały wykonane z grubej tektury, ale widać już nieco ślady przetarć w miejscach zgięcia i wycięciach na ruchome elementy – szczególnie słoneczko. Trudno powiedzieć jak długo wytrzymają, możliwe, że w ruch będzie musiała pójść taśma klejąca.

Niemniej jednak to bardzo sympatyczna, nieskomplikowana i atrakcyjna pod względem formy gra, do której można usiąść całą rodziną bez ryzyka frustracji młodszych i nudy starszych graczy. Ponadto można w nią grać zarówno samemu, jak i nawet w 6 osób.

Na barana!
Autorzy: Steven Michael Rijdijk, Anne Mijke van Harten
Ilustracje: Aga Jakimiec
Sugerowany wiek: 3+
Ilość graczy: 1-6
Wydawnictwo: Egmont

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Egmont.

Grajki Majki: „Sen” – edycja jubileuszowa

Kiedy dwa lata temu zaczynałam przygodę z grą „Sen”, byłam absolutnie zachwycona jej grafiką. Ilustracje Marcina Minora tak mnie zauroczyły, że nie uwierzyłabym, że może być piękniej, a w przypadku kolejnych wariacji na temat tej gry – „Kruki” i „Smoki” mój zachwyt odżywał na nowo, każda kolejna senna kraina zapierała dech.

Okazuje się, że jednak może być piękniej. Może się błyszczeć.

Juliuszowa edycja „Snu” to 14 zupełnie nowych ilustracji (no, może 13 jest nowych, okładkowa rybka została tylko „odpicowana”) krain – zarówno tych bajkowych, jak i pełnych koszmarów. Opakowanie otrzymało eleganckie, granatowe tło z perłowym połyskiem, a karty złocone oznaczenia ilości kruków w danym śnie. Niby niewiele, a robi wrażenie – nie dość, że przyciąga oko takiej sroki, jak ja, to jeszcze wzmaga tak charakterystyczny dla tej gry klimat onirycznej niesamowitości.

Poza 56 kartami snów, w pudełku znajdziemy również notes i ołówek – również „złoty”. No i instrukcję, oczywiście!

Cel gry pozostaje ten sam – utkać jak najbardziej pozytywny, „uroczy i puchaty” sen z jak najmniejszą ilością kruków. Poza standardową rozgrywką, znana nam już z wersji podstawowej, w instrukcji znajdziemy również trzy inne warianty gry: „Nie takie kruki straszne”, „Idź na całość” oraz „Wiem, co mam”. W budowaniu snu pomogą nam jak zawsze zdolności strategiczne, ślepy los oraz działania nowych kart specjalnych.

Nowa edycja może być traktowana jako odrębna gra – znajomość zarówno poprzedniej wersji, jak i kruczo-smoczych wariacji nie jest nam potrzebna, spokojnie możemy zacząć przygodę właśnie od niej. Albo może stanowić dodatek do podstawowej wersji, jeśli już jesteśmy w jej posiadaniu – w wariancie „Długi sen” korzystamy z kart obu zestawów podczas jednej rozgrywki.

Przyznam, że nie mogę się na tą grę napatrzeć. Połyskujące elementy robią robotę, granat dodaje elegancji, a karty wyśnionych krain są niesamowite. Nie wiem, która z nich podoba mi się najbardziej – efemeryczny kot, morskie głębiny czy puchacz w bibliotece. Nie zabraknie też bynajmniej ani kruków, ani smoka! A jak wymiesza się karty z obu edycji to już w ogóle wrażenie jest niesamowite.

Uwielbiam takie ilustracje! Polecam szalenie.
A jaki to piękny pomysł na prezent. Efekt „wow” w pakiecie.

Sen
Autor: Gamewright
Ilustracje: Marcin Minor
Sugerowany wiek: 8+
Ilość graczy: 2-5
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia.

Grajki Majki: Przeziębiona lalka Bua Cicciobello

Jeśli rozglądacie się za fajną lalką, koniecznie przeczytajcie też recenzje:
lalka do kąpieli Dolls World
płacząca i siusiająca lalka Little Joy.

To nie jest pierwsza lalka – bobas w naszym domu, ani też pierwsza płacząca i wymagająca opieki, ale małego pacjenta jeszcze nie mieliśmy. A tematycznie zsynchronizowaliśmy się z nią idealnie, bo Maja odpakowywała pudło z Buą w pierwszych dniach zapalenia oskrzeli i dbała o niego przez dwa tygodnie przymusowego chorobowego aresztu domowego.

Bua to dość duża (46 cm) interaktywna lalka z miękkim, materiałowym brzuszkiem kryjącym elektroniczne wnętrze. Nie jest to typowy bobasek, ma dłuższe włoski i wizualnie przypomina mniej więcej roczne dziecko. Dużym plusem jest dla nas fakt, że w morzu różowiutkich lal (w lalkowym świecie chłopcy to prawdziwa rzadkość), zarówno ubranko, jak i dołączone do lalki akcesoria są w odcieniach niebieskiego, a to obecnie najulubieńszy kolor mojej córki. Sama lalka w instrukcji i na opakowaniu określana jest jako chłopiec, ale moim zdaniem po wyjęciu z pudełka nie sposób określić jego płci, więc ogranicza nas tylko wyobraźnia.

I jak to z interaktywnymi lalkami bywa, chwilę po włączeniu zaczyna płakać. W tym momencie może się jeszcze okazać, że wystarczy go przytulić, podać mu butelkę z mlekiem lub smoczek, by go uspokoić, ale jeśli zobaczymy, że na policzkach lalki pojawiają się czerwone rumieńce, wiemy już, że płacze z powodu choroby.

Do zestawu dołączono sporo akcesoriów – mamy stetoskop do przeprowadzenia wstępnego badania, termometr, który po włożeniu do uszka lalki świeci czerwoną lub zieloną lampką, w zależności od jej aktualnego stanu, trzy różnokolorowe buteleczki: z mlekiem, sokiem i syropem oraz strzykawkę i smoczek (świecący w ciemności!).

Wielkie brawa za realizm – nigdy nie wiadomo, czego płaczące dziecko akurat potrzebuje i co pomoże tym razem, totalna loteria. Raz będzie to pojenie lekarstwem, podanie mleka lub soku (zawsze mylę te dwie buteleczki), innym razem konieczny będzie zastrzyk. Kiedy uda nam się skutecznie podać lek i z policzków lalki zaniknie zaczerwienienie, a sam chłopczyk przestanie płakać i odetchnie z ulgą, możemy podać mu smoczek. Po kilku minutach lalka przejdzie w tryb uśpienia i dzięki temu nie musimy pamiętać o jej wyłączeniu, za co daję kolejnego tłuściutkiego plusa – zawsze mam stracha, że zapomnę przesunąć wyłącznik i lalka zacznie mi płakać w środku nocy. W tym przypadku nie ma takiego zagrożenia – do zabawy wracamy dopiero w momencie wyjęcia lalce smoczka, co też jest super, bo córa nie przybiega do mnie i nie trzeba rozpinać ubranka i szukać włącznika za każdym razem, kiedy mojej akurat przyjdzie jej ochota na zabawę. Bardzo dobre rozwiązanie.

Wydawane przez lalkę dźwięki – płacz, odgłosy przełykania i ssania, westchnienia – nie są nadmiernie głośne ani drażniące, określiłabym je wręcz jako całkiem naturalne. Nie przeszkadzają mi jakoś szczególnie, kiedy córka bawi się nią rano w pokoju, a przy mojej nadwrażliwości dźwiękowej nie jest to wcale takie oczywiste.

Zarówno sama lalka, jak i akcesoria są dobrej jakości i całkiem szczegółowo dopracowane – Bua ma nawet języczek, który lekko się ugina po włożeniu mu butelki do ust. Do zestawu zostały dołączone naklejki z nazwą firmy, którymi możemy oznaczyć butelki, jeśli chcemy. Doceniam tą wolność wyboru.

W budowie swego ciała Bua ma trzy otworyw ustach do wkładania smoczka i butelek, w uszku do mierzenia temperatury, oraz w symbolicznym pośladku do zrobienia zastrzyku. Dziurki mają różne wielkości, dzięki czemu nie grozi nam żadna pomyłka, a same akcesoria „łatwo wchodzą”. Jedyny problem nie do końca wprawne rączki mojej pięciolatki napotkały w przypadku termometru – tam trzeba nieco dokładniej wcisnąć, by zaświeciła się lampka. I to jest właściwie jedyny drobny minus, jaki udało nam się znaleźć po tych tygodniach intensywnych testów.

Przeziębiony Bua, poprzez zabawę uczy malucha empatii i troskliwości (Maja szczerze mu współczuła, kiedy jęknął podczas zastrzyku, który podawała mu pierwszy raz), oswaja z wizytą u lekarza i pomaga zrozumieć konieczność przyjmowania leków. Może być dobrym punktem wyjścia do rozmowy o różnych procedurach i zabiegach medycznych.

Interaktywna lalka „Przeziębiony Bua” 
Firma: Cicciobello
Sugerowany wiek: 2+

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Dystrybutora Zabawek Dante.

Grajki Majki: „Podróż w czasie” Reiner Knizia, Maciej Szymanowicz

Fascynujące połączenie gry pamięciowej i storytellingu w towarzystwie magicznych i inspirujących ilustracji Szymanowicza.

Gra składa się z dwóch części. Pierwszy etap to snucie opowieści. Rozkładamy przed graczami 5 dwustronnych plansz, na których przedstawione są po dwa światy. Każdy z graczy losuje kafelek z obrazkiem, wybiera sobie któryś z widocznych światów (taki, przy którym nie ma jeszcze żadnego kafelka!) i wymyśla historię łączącą przedmiot na obrazku z wybranym światem. Następnie umieszcza kafelek obok świata rewersem do góry. Kiedy wszystkie światy się zapełnią, przechodzimy do części drugiej – podróży w czasie, podczas których przyda nam się dobra pamięć. I opowiedziane wcześniej historie. Na scenę wchodzi pingwin Przemysław, którego umieszczamy w dowolnym świecie. Gracze naprzemiennie rzucają kością i przesuwają Przemysława między światami zgodnie z wyrzuconymi oczkami. Kiedy pingwin zatrzyma się na którymś ze światów, gracz musi odgadnąć jaki przedmiot znajduje się na leżącym obok kafelku, w czym pomoże mu przypomnienie sobie usłyszanej wcześniej historii. Jeśli zgadnie, zdobywa kafelek, następnie losuje nowy i opowiada dla opuszczanego świata nową historię. Wygrywa osoba, która zdobędzie najwięcej kafelków.

Snucie zabawnych, fantastycznych opowiastek z przedszkolakiem to świetny pomysł na nauczenie malucha metody zapamiętywania poprzez skojarzenia oraz rozwijanie wyobraźni. I chyba dobrze się sprawdziło, bo w drugim etapie mam wrażenie, że ta wersja gry w memory jest dla nas wręcz za łatwa – dzięki historiom zapamiętujemy właściwie wszystkie poukrywane obrazki.

Nie mówiąc już o ćwiczeniu formułowania i swobodnego wypowiadania myśli, układania zdań i prostych fabuł.

Jeśli to wciąż za mało, mamy do dyspozycji również nieco bardziej urozmaicony wariant, w którym wykorzystywane są żetony emocji, a nasze opowieści muszą oddawać wylosowane uczucia – co następnie jest kolejną podpowiedzią w drugim etapie rozgrywki.  

Ten wariant dodatkowo uczy młodych graczy rozpoznawania i wyrażania uczuć i stanów emocjonalnych oraz, poprzez łączenie emocji z daną historią, ćwiczy empatię.

Co ciekawe, wśród kafelków przedstawiających światy znajdziemy ilustracje znane nam już z innych gier i książek Naszej Księgarni ilustrowanych przez Szymanowicza – rozpoznaliśmy świat „Kociaków Łobuziaków”, „Ślimaków Mięczaków”, „Potwornych porządków” i chyba jeszcze krasnoludki z poświęconej im encyklopedii. Szukanie nawiązań do gier w kolejnej grze dało mojej przedszkolaczce sporo frajdy (i ochoty, by powrócić do zapomnianych już nieco tytułów), taka trochę growa incepcja.

Jak zwykle gra została pięknie i starannie wydana. Poza samymi elementami gry uwielbiam również dekorację pudełka, bo ilustracje są dokładnie wszędzie.

No i mamy coraz mniej plastiku – zarówno figurka Przemka, jak i kostka zostały wykonane z drewna, a wszystkie pozostałe elementy z solidnej, grubej tektury. Gdyby tylko zastąpić woreczki strunowe na luźne elementy na papierowe i zrezygnować z owijania pudełka folią, byłoby idealnie.

„Podróż w czasie”
Autor: Reiner Knizia
Ilustracje: Maciej Szymanowicz
Sugerowany wiek: 4+
Ilość graczy: 2-5
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia.