Bajki Leona i Majki: „ Niebieski. Ilustrowana historia koloru” Cristiana Valentini

Dobrych już kilka lat temu zachwyciła mnie „Historia kolorów” – encyklopedia dla młodych czytelników kipiąca ciekawostkami na temat znaczenia, pochodzenia i wykorzystania barw.

Tym razem mam przed sobą równie fascynujący zbiór faktów podanych w cudownie przystępny, intrygujący sposób – poświęcony jednak wyłącznie barwie niebieskiej. I tym razem nie mogłam oderwać się od lektury.

Autorka zaprasza nas w podróż przez czas i przestrzeń śladami koloru niebieskiego – od malowideł na ścianach grobowców faraonów, przez artefakty pozostałe po Cesarstwie Rzymskim, majoliki zdobiące bramy Babilonu, delikatną chińską porcelanę, biżuterię i amulety, żałobne szaty, królewskie płaszcze, żołnierskie mundury i epolety aż po płótna impresjonistów, nostalgiczny blues, jeansy i pierwszy rzut oka Gagarina na naszą (błękitną) planetę z kosmosu.

Błękit egipski, majański, kobaltowy, pruski, ultramaryna, lapis lazuli, turkus, azuryt, urzet barwierski i indygowiec – barwniki i odcienie, minerały i rośliny… ludzkość od zarania dziejów prześcigała się w pomysłach i sposobach by przychylić swemu życiu skrawka nieba.

Chronił zmarłego w zaświatach, pomagał okazać żałobę, zdobił szaty Matki Boskiej, pozwalał zachować fotograficzny fragment rzeczywistości w odbitkach cyjanotypii… Jakie jeszcze znaczenia niósł ze sobą kolor niebieski na przestrzeni wieków i jakie pełnił funkcje? Czy niebieskie włosy to wymysł punkowej młodzieży drugiej połowy XX wieku? Czy barwniki mogły być lekarstwem? Który z władców jako pierwszy upodobał sobie niebieskie szaty rozpoczynając tym samym modę na niebieskości? Kto urabiał sobie ręce (i łamał głowę?) by ten kolor uzyskać? I ile w końcu mamy odcieni niebieskiego?

Nie zabraknie też szczypty informacji o innych barwach, warsztacie malarza, drogach pozyskiwania barwników i kamieni szlachetnych, a także o samych staro i nowożytnych kulturach.

Informacje przekazane są w formie zbioru ciekawostek zakomponowanych wraz z ilustracjami w tematyczne plansze, wśród których umieszczono zadania na spostrzegawczość, które jeszcze bardziej pozwolą docenić szczegółowość (nie tylko niebieskiej!) szaty graficznej.

Uczta i gimnastyka dla oczu jednocześnie + dawka wiedzy nie tylko z zakresu historii sztuki.

Cristiana Valentini, Niebieski. Ilustrowana historia koloru, Warszawa: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2024, 48.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Nasza Księgarnia.

Czas na czytanie: „Ten głód” Chelsea G. Summers

„Nasze decyzje, nasze postanowienia skazują nas, ograniczają, ale też kreują”.

Ostatnia spowiedź skazanej na dożywocie seryjnej morderczyni, z zawodu krytyczki kulinarnej. Dorothy Daniels snuje pełną smaków historię swojego życia, podporządkowanego poszukiwaniu doznań. A że jego większość spędziła pisząc o jedzeniu (i to jedzeniu wybitnym!), jest to więc opowieść tak mięsista i smakowita, jak żarłoczna i hedonistyczna. Ociekająca tłuszczem, krwią i pożądaniem. Niepokojąca podróż przez życie widziane oczami psychopatycznej femme fatale.

„Miłość to rozwlekłe westchnienie śmierci nikt nigdy nie przetłumaczy mi, że jest inaczej”.

Cała wyjątkowość tej książki oparta jest na kontraście między pięknem warstwy językowej a obrzydliwością tematu. I to obrzydliwością zarówno abstrakcyjną – dotyczącą moralności popełnianych czynów – jak i dosłowną, bo autorka nie szczędzi nam bardzo dokładnych szczegółów opisując (dłońmi swojej bohaterki) kolejne i kolejne zbrodnie. Ta jedna cecha – impresjonizm opisu – sprawia, że Hannibal Lecter może Dorothy co najwyżej buty czyścić. Z krwi i flaków będących nieuniknionym skutkiem uboju rytualnego.

„W ogóle nie myślałam, cała byłam czuciem”.

Jest to więc książka zdecydowanie bardziej obrzydliwa, niż apetyczna. Bo i malownicze, rozsmakowane opisy wykwintnych dań nie szczędzące porównań ocierających się o przesadę i hiperbolę, nikną gdzieś wśród równie obrazowo opisywanego horroru.

„Władza to najlepszy afrodyzjak”.

Emocje podczas czytania tej książki przypomniały mi odczucia ze studenckich lat towarzyszące mi podczas zgłębiania prac akcjonistów wiedeńskich i performance’ów z nurtu abject artu. Sporo podszytej grozą fascynacji i nie do końca określona potrzeba rozwikłania zagadki, odnalezienia sensu i treści w całym tym szaleństwie ale przede wszystkim wstręt i odrzucenie. A wszystko zwieńczone pytaniem „i po co mi to właściwie było?”.

Bo i książka, która niewątpliwie pobudza apetyt – nawet jeśli nie zawsze ten związany z kubkami smakowymi, ale oparty na ciekawości, potrzebie wielkiego finału i osiągnięcia zrozumienia – pozostawia czytelnika w niedosycie. To nie grecka tragedia, po całym tym krwistym koszmarze nie ma co liczyć na katharsis.

„Gdy pozwolić życiu dobiec naturalnego końca, zawsze kończy się ono rozkładem”.

Chelsea G. Summers, Ten głód, Bialystok: Wydawnictwo Mova, 2024, 376 s.

Grajki Leona i Majki: „Zabawy z Felusiem i Guciem. Wycieczka na wieś (3+); W podróży (5+)” Katarzyna Kozłowska, Marianna Schoett

Majówka za pasem, a potem to już tylko mgnienie oka do czerwcówki i wyczekanych wakacji. Czyli tuż przed nami dalsze i bliższe wyjazdy, mniejsze i większe wypady. A kto ma dzieci ten wie, że czasami obiad w restauracji na końcu ulicy bywa męczący jak safari w afrykańskiej dżungli. Tylko po safari nie musisz zabrać rozszalałej małpki z powrotem do domu.

I właśnie na ratunek umęczonym rodzicom zamkniętym na małej ale gęsto zaludnionej przestrzeni ze swoimi nadmiernie podekscytowanymi (albo dla odmiany potwornie znudzonymi) dziećmi powstały one, całe na kolorowo – książeczki z zadaniami. Nie mogę się wprost doczekać aż Leon wreszcie do nich dorośnie! Bo i tytuły ukazują się ostatnio bardzo zacne.

Jednymi z fajniejszych, jakie wpadły mi ostatnio w ręce są „Zabawy z Felusiem i Guciem”. Dotychczas pojawiły się dwa zeszyty kreatywne (i mam ogromną nadzieję, że będzie więcej, bardzo poproszę!) skierowane do róznych grup wiekowych„Wycieczka na wieś” dla młodszych i „W podróży” dla nieco starszych przedszkolaków.

Każdą z nich otwiera krótka historyjka z obrazkami do wspólnego czytania, która wprowadza odbiorców w tematykę książeczki. A potem już wystarczą kredki i nagle podróż pociągiem albo oczekiwanie na obiad w restauracji przestaje być drogą przez mękę. Bo na kolejnych stronach czekają naklejki do uzupełniania obrazków, ćwiczenia grafomotoryczne ze szlaczkami, labiryntami i łączeniem w pary, „zakodowane” kolorowanki, zagadki, ćwiczenia logiczne, matematyczne i na spostrzegawczość.

Wszystko to w pięknej szacie graficznej, z bohaterami lubianych książeczek w rolach głównych i w hitowej dla maluchów tematyce – z wiejskimi zwierzętami i rozmaitymi pojazdami. Wszystko bardzo spójne, atrakcyjne wizualnie i po prostu sympatyczne. W formacie na tyle niewielkim, by bez problemu zmieścił się w torebce, ale jednocześnie wygodnym dla małego użytkownika (szczególnie w przypadku książeczki dla młodszych dzieci).

Must have w torebce rodzica. Liczę na to, że do wakacji ukaże się jeszcze kilka tytułów z tej serii!

Katarzyna Kozłowska, Marianna Schoett, Zabawy z Felusiem i Guciem. Wycieczka na wieś (3+), Warszawa: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2024, 25 s.

Katarzyna Kozłowska, Marianna Schoett, Zabawy z Felusiem i Guciem. W podróży (5+), Warszawa: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2024, 25 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Nasza Księgarnia.

Czas na czytanie: „Legendy Ostatniego Wszechświata” Kalina Bobras

Pierwszym wrażeniem, jakie towarzyszyło mi od początku tej lektury było poczucie niedoszlifowania stylu. Krótkie zdania, specyficzne przeskoki czasowe i brak opisów sprawiają, że tekst jest mało płynny i dość trudno się czyta, szczególnie na początku, kiedy odbiorca nie jest jeszcze wkręcony w fabułę.

Brakowało mi też pogłębienia psychologicznego bohaterów – jedyną osobą, którą mamy szansę poznać naprawdę dobrze, jest Anelaer – młody buntownik na gigancie, skonfliktowany z despotycznym ojcem, przechodzący melodramatyczny etap dorastania pt. „nikt mnie nie rozumie”(trzaśnięcie drzwi). Jednocześnie jest dość zadufanym w sobie ryzykantem i oczywiście „wybrańcem” władającym zaginioną mocą. Fajny materiał na bohatera dla nastolatków w typie młodego gniewnego, gdyby nie fakt, że dzieli sporą część swoich charakterystycznych zachowań i cech charakteru z innymi postaciami. Miałam wrażenie, że wszyscy – od księżniczki, przez ojca, wojskowych aż po przedstawicieli innych ras – są tu porywczy, przekonani o własnej mocy (i o własnej racji) a także zachowują się raczej szczeniacko. Może w tym świecie po prostu już tak mają, ale tak naprawdę żaden inny bohater nie został opisany na tyle, żebyśmy faktycznie mogli go poznać.

Ostatnim dużym minusem są patetyczne, nienaturalne, drewniane dialogi które często gęsto przyprawiały mnie wręcz o przewracanie oczami (na szczęście nic sobie przy tym nie zwichnęłam, ale było blisko). Ludzie tak nie mówią, po prostu. A to dialogi zwykle dodają powieści tempa, pozwalają poznać bohaterów i uprzyjemniają lekturę.

Braki stylistyczne autorka nadrabia wyobraźnią, bo niesamowicie dużo się tu dzieje. Mamy połączenie magii i nowoczesnych technologii, potrzebę ochrony królestwa przed uzurpatorem, przekłamaną historię, rodzinne tajemnice i podłe spiski, mitologię i wspomniane w tytule legendy pełne niełatwych do spamiętania imion. Mamy gwardzistów którzy są trochę jak tajni agenci, a trochę jak ninja podróżujący „od wioski do wioski” i wypełniający zlecone im misje. Są wojny smoków, Ukryte Światy, mnogość ras, gatunków, sojuszy i magicznych mocy. Wystarczyłoby tego by rozpisać się na wiele całkiem grubaśnych tomów! No i właśnie…

Choć im dalej w przygodę, tym lepiej się czyta i mniej zwraca uwagę na niedociągnięcia stylistyczne, ale cały czas czułam się trochę jakbym czytała szkic powieści, zbiór pomysłów, jedną z pierwszych wizji albo streszczenie.

Mamy tu mnóstwo wątków i tematów, ale każdy z nich został potraktowany rozczarowująco powierzchownie, choć zasługiwał na porządne rozpisanie. Ledwo jakiś element – często mający duży potencjał – został wspomniany a już rozpoczyna się kolejny i kolejny, nim wyjątkowość każdego z nich miała szansę wybrzmieć. Brak opisów (świata przedstawionego, rządzących nim zasad, codzienności, uczuć, charakterów…) i wgłębienia się w poszczególne zagadnienia powodował u mnie frustrujący niedosyt, nie pozwalał poczuć się częścią, uwierzyć, utożsamić się. A wraz z specyficznymi przeskokami czasowymi całość wyszła bardzo chaotycznie.

Myślę, że to książka z gatunku spełnionych marzeń o ujrzeniu swoich światów w druku. Spełnionych trochę za wcześnie, ale z tego, co widziałam na Instagramie, autorka nie spoczywa na laurach i wciąż intensywnie pracuje nad pierwszym tomem swojej serii, poprawia i dopieszcza, by w przyszłości wydać ulepszoną wersję we współpracy z innego rodzaju wydawnictwem. Za co mocno trzymam kciuki i mam nadzieję, że choć kilka z moich uwag okaże się pomocnych w tym niełatwym procesie.

Kalina Bobras, Legendy Ostatniego Wszechświata, Poznań: Wydawnictwo Niezwykłe, 2023, 304 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy płatnej.

Bajki Leona i Majki: „Kocham Cię”, „Jesteś wyjątkowa” Mojo Graffi

Znakiem rozpoznawczym książek Mojo Graffi są śliczniutkie, delikatne, rozmigotane ilustracje i fabuły chwytające za serducha. Dotychczas tworzyła picturebooki z całkiem sporymi partiami tekstu, skierowane więc już raczej do starszych przedszkolaków – jeśli macie starsze dzieci koniecznie sprawdźcie „Górę Mądrości” i świąteczną „Gwiazdę Miłości”!

Tym razem autorka przygotowała dwie znacznie mniej skomplikowane ale równie ciepłe i wzruszające historyjki dla najmłodszych czytelników w kartonowym wydaniu. Idealne na zbliżające się wielkimi krokami Dni Mamy i Taty.

Każda z historii opowiada o wyjątkowej relacji rodzica z dzieckiem – małego wilczka i jego mamy oraz małej kotki i jego taty. O staraniach maluchów i miłości oraz dopingu rodziców towarzyszących im w emocjonujących przygodach, jakie przynosi codzienność.

„- Poradzisz sobie. Pamiętaj, że jesteś wyjątkowa”.

Na każdej stronie, wśród rozmalowanych, akwarelowych ilustracji czekają po dwa, czasem trzy zdania. Tym razem, przekaźnikami treści równie ważnymi co tekst, są portrety głównych bohaterów, w których dużych oczach i na uroczych pyszczkach łatwo odczytać towarzyszące im podczas przygody emocje – smutek, strach, czułość, radość czy zawstydzenie. Bo i są to opowieści o dziecięcych emocjach i ogromnym wsparciu rodzica, który nieustępliwą miłością i wiarą w swojego malucha pomaga mu poradzić sobie z każdą z nich.

„- I pamiętaj, kocham cię nawet wtedy, kiedy się złościsz”.

Książeczki wykonane zostały z kartonu o bezpiecznie zaokrąglonych brzegach. Są lekkie i w niewielkim formacie, wygodnym do wertowania małymi rączkami i przynoszenia rodzicom do czytania przed snem. Do czego znakomicie się nadają, bo obie tak angażujące, jak wyczerpujące przygody kończą się zasypianiem w swoich objęciach.

Mojo Graffi Katarzyna Bielińska, Kocham Cię, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2024, 16 s.

Mojo Graffi Katarzyna Bielińska, Jesteś wyjątkowa, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2024, 16 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Wilga.

Czas na czytanie: „Wzór na miłość” Christina Lauren

Nie da się ukryć, że uległam ostatnimi czasy, wszechobecnej modzie na romantasy (nie ma w tym nic dziwnego, skoro lubię i romans i fantasy) ale nawet się nie spodziewałam, jak bardzo stęskniłam się za lekkim, sympatycznym, klasycznym romansidłem!

Rok temu czytałam „Miłość na święta” duetu Christina Lauren i bardzo pozytywnie ją wspominam, dlatego też zauważony na bibliotecznej półce inny tytuł autorek skusił mnie w sekundę. I super się stało, bo książka okazała się świetna.

„Czy miłość jest czymś, co można zmierzyć i zbadać?”

Zabiegana samotna mama i gburowaty naukowiec połączeni przez aplikację randkową rodem z filmów science fiction parującą ludzi na podstawie zgodności ich genetyki. Znacie powtarzany czasem frazes, że „zakochanie to tylko reakcje chemiczne dziejące się w mózgu”? Czy w związku z tym można te reakcje zbadać, opisać i wykorzystać podczas randkowania? Odkryć wzór na to, dlaczego jedni są dla nas atrakcyjni, a inni nie? Jess jest raczej sceptyczna, ale jeśli istnieje coś, w co wierzy w życiu, to w dane statystyczne, które dzielnie wylicza starając się zarobić na rachunki i lekcje baletu córki. A statystyka uparcie wskazuje, że przeznaczoną jej osobą jest mężczyzna, o którym nie ma najlepszego zdania…

„Umawianie się na randki w naszym wieku wygląda inaczej. Wymaga od nas, żebyśmy pozbierały się do kupy, a przez większość dni samo bycie mamą i ruszenie tyłka, żeby jakoś dać sobie radę, pochłania całe zapasy energii, jakie mam”.

Enemies tu lovers, filmowy blichtr świata „bogatych i sławnych” (+ Kopciuszek, który wpada do tego świata zupełnym przypadkiem wraz ze swoim zupełnie przeciętnym życiem), bardzo fajna babska przyjaźń, wspaniała rodzina i autentyczni, budzący sympatię bohaterowie. Dużo o emocjach i rodzących się uczuciach przy odświeżająco stonowanej ilości „momentów”.

Z humorem, prozaicznością codziennych spraw, dbałością o poczucie bezpieczeństwa w relacji i troską o najbliższych.

„Czy to naprawdę możliwe, żeby ich więź – ich miłość – była zakodowana w komórkach?”

Christina Lauren, Wzór na miłość, Warszawa: Wydawnictwo Poradnia K, 2022, 392 s.

Bajki Leona i Majki: „Skąd się biorą dzieci? Ale tak naprawdę!” Tosia Kopyt, Żaneta Golemiec

Znacie profil „Wdż dla Zaawansowanych”? Od lat korzystam z publikowanych przez Tosię treści i w skrytości marzę, żeby rzuciła obecną pracę i zaczęła nauczać w szkole mojej córki. Jak zapewne połowa internetu. Wychodząc naprzeciw takim marzeniom najsłynniejsza nauczycielka WDŻ napisała książkę o tym jak zacząć rozmawiać z dzieckiem o seksie, ciąży i porodzie, czyli o tym, skąd się biorą dzieci. Dla dzieci, dla rodziców, dla nauczycieli, dla każdego.

Książka jest napisana w formie rozmowy dorosłego z dzieckiem. Komiksowa – więc atrakcyjna, zachęcająca do rozmowy, zadawania pytań i rozwiewania wątpliwości. Uzupełniona o ramki z trudniejszymi pojęciami i zagadnieniami, dzięki czemu można indywidualnie dawkować wiedzę dostosowując przekaz do możliwości poznawczych, potrzeb i wieku czytelnika.

W narracji nie uświadczymy uogólnień i podążania za stereotypami, bo jak Tosia często powtarza w swoich postach – „ludzie mają różnie”. Dlatego też niejednokrotnie uświadczymy tu takich słów jak „niektórzy”, „najczęściej”, „przeważnie” czy „zazwyczaj”.

Co wyróżnia tą książkę na tle innych znanych mi pozycji na temat rozmnażania skierowanych do dzieci?

– nie jest związana z oczekiwaniem na rodzeństwo;

– poza momentem zapłodnienia i rozwojem płodu w macicy, pokazuje również sporo zmian, jakie zachodzą w ciele (i życiu) matki, migawek z porodówki (między innymi przybieranie różnych pozycji do porodu, wsparcie osoby towarzyszącej), poród domowy i cesarskie cięcie a także kilka etapów rozwoju niemowlaka;

– znajdziemy tu tak egzotyczne w książkach (a codzienne w życiu ciężarnej) ktg, usg, mierzenie ciśnienia i pobieranie krwi. Znajdzie się również inkubator, laktator i mleko modyfikowane;

– pojawia się zarówno zapłodnienie in vitro, jak i mniej standardowe rodzaje rodzin, m.in. gdzie dziecko wychowuje jeden z rodziców, babcia lub inny członek rodziny, a także dom dziecka, rodziny zastępcze, tęczowe i rodziny adopcyjne.

Nie sposób przejść obojętnie obok fenomenalnej warstwy wizualnej, która wspaniale oddaje ideę nauk autorki o różnorodności. Znajdziemy tu osoby ciężarne każdego rozmiaru, koloru i kształtu – wytatuowane, na wózku inwalidzkim, w okularach, mające pieprzyki, rozstępy i znamiona, takie, które golą nogi do porodu i takie, które tego nie robią. Szczegóły, jak nagość czy owłosienie (również u kobiet) są przedstawione w sposób zupełnie naturalny i nie wzbudzają w odbiorcy skrępowania, a w dzisiejszych czasach to zakrawa o sztukę.

Bardzo dużo skondensowanej wiedzy podanej w wyjątkowo przystępny, bliskościowy sposób, przy nieocenionym udziale świetnych ilustracji. Egzemplarz obowiązkowy każdej szkolnej biblioteki i bardzo mocne polecanko do wspólnego czytania.

Tosia Kopyt, Żaneta Golemiec, Skąd się biorą dzieci? Ale tak naprawdę!, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2024, 48 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Wilga.

Bajki Leona i Majki: „Bluey. Plaża; Babunie”

Kto jest ulubionym bajkowym bohaterem Waszych maluszków? Leon ma swoją wielką trójkę – Peppę, Kicię Kocię i Bluey. Strasznie się cieszę, że ta ostatnia kreskówka staje się ostatnio coraz bardziej popularna i pojawiają się nie tylko zabawki ale i książeczki z rodziną piesków w roli głównej, bo to jedna z niewielu kreskówek, które bardzo cieszą mojego syna i nie męczą nadmiernie rodziców (za czasów Mai takim ukochanym serialem była Peppa, którą wciąż bardzo lubimy). A książeczki będące adaptacją odcinków serialu to taki nasz mały gamechanger, bo są odpowiedzią na prośbę dziecka o ulubioną bajkę bez włączania telewizora.

Poza humorem i fajnie oddaną dziecięco-rodzicielską codziennością, uwielbiam Bluey za klimat. To australijski serial, więc właściwie zawsze mają piękną pogodę, basen albo plażę i cudowne ciepełko. Aż miło popatrzeć.

„Plaża” to mała opowiastka o odkrywaniu samodzielności. Mama Bluey i Bingo lubi spacery w ciszy i samotności, kiedy więc dziewczynki bawią się z tatą na plaży, wybiera się na przechadzkę brzegiem morza. Podczas zabawy w syrenki Bluey znajduje piękną muszlę i bardzo chce ją pokazać mamie, rusza więc (za zgodą taty) jej śladami. Choć po drodze czeka ją kilka przeciwności (kiedy fala zmywa ślady mamy, na drodze pojawia się meduza, kraby albo wielki pelikan) i jej determinacja zostaje wystawiona na próbę, nasza bohaterka nie tylko znajduje sposoby na przełamanie strachu i wyjście z kłopotliwych sytuacji, ale i docenia urok samotnych wypraw.

Bluey. Plaża, Warszawa: Wydawnictwo Harper Kids, 2024, 24 s.

Podczas zabawy w „Babunie” Bluey i Bingo próbują znaleźć odpowiedź na pytanie, czy babcie potrafią tańczyć taniec-nitkowaniec. Kiedy zagadka się wyjaśnia po telefonie do ich osobistej, najprawdziwszej babci, Bluey musi poradzić sobie z nowym zagadnieniem – lepiej mieć zawsze rację, czy może kompankę do zabawy? Na szczęście razem z babcią znajduje sposób, by obłaskawić naburmuszoną młodszą siostrę i zachęcić ją do dalszej wspólnej zabawy.

Bluey. Babunie, Warszawa: Wydawnictwo Harper Kids, 2024, 24 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Harper Kids.

Czas na czytanie: „Elantris” Brandon Sanderson

„Oni też są martwi. Nie muszą jeść, nie muszą spać i się nie starzeją. Wszyscy są martwi”.

Wymarłe miasto upadłych bogów. Kraj stojący na progu inwazji, szukający ratunku w niepewnym sojuszu. Przeklęty książę (a przy tym szokująco przyzwoity człowiek) próbujący zbudować społeczność wśród wzgardzonych ludzi pozbawionych nadziei i ambitna księżniczka nie dająca się wpasować w przeznaczoną jej rolę determinowaną przez płeć. Spisek w celu obalenia monarchii. Ekspansja religijna, żarliwość i kryzys wiary. I absolutnie genialny system magiczny oparty na alfabecie i samym mieście.

„- I na tym właśnie polega problem. Wszyscy są przekonani, że ich życie dobiegło kresu tylko dlatego, że ich serca przestały bić.
– Zazwyczaj uważa się to za bardzo dobrą wskazówkę (…)”.

To całkiem konkretna książka, ponad 650 stron, a mimo to dzieje się w niej tyle monumentalnych rzeczy, że to aż niewyobrażalne, że wszystkie udało się zawrzeć w jednej zwięzłej i skondensowanej historii.

Opowieść o upadającym królestwie dogorywającym u stóp ruin boskiego miasta, będącego niegdyś jego sercem i duszą. O złym zarządzaniu, chciwości i władzy, która demoralizuje. O upartej opozycji stawiającej czoła coraz to kolejnym przeciwnościom i dwóch narodach, które nie chcą dać się podporządkować obcej religii rozlewającej się przemocą na cały kontynent. I jednocześnie zbiór porywających historii pojedynczych ludzi splatających się ze sobą w szeregu zdumiewających zbiegów okoliczności i chichotów losu.

Świetnie wykreowani bohaterowie – zarówno główni, jak i drugoplanowi. Mnóstwo świetnych intryg, zaginiona magia, którą odkrywamy krok po kroku wraz z potępionym księciem, król-uczony, tajemnicze klasztory i upiorni mnisi, lekkie pióro jak na fantastykę i poczucie humoru bardzo w moim typie.

Sam autor określa „Elantris” jako „dziwaczną, pojedynczą książkę zainspirowaną wizją więziennego miasta dla trędowatych zombie”. I to jest chyba najlepsza reklama, jaka tylko może być.

Wydanie zostało wzbogacone o posłowie autora pozwalające na „rzut oka” w proces tworzenia książki, zawierające postać i sceny z jej udziałem usunięte z pierwotnej wersji powieści. Bardzo lubię takie „smaczki”!

Brandon Sanderson, Elantris, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2016, 660 s.