Okołoksiążkowy miszmasz: Warszawskie Targi Książki 2017

Sporo czasu już minęło, emocje nieco opadły, nacieszyłam się zdobyczami – w końcu mogę w miarę spokojnie podejść do podsumowania mojego pierwszego kontaktu z Targami Książki.

Już od kilku lat marzyła mi się wycieczka na warszawskie targi, ale zawsze znalazło się coś, co stawało na przeszkodzie. Dlatego w tym roku się zawzięłam, kupiłam bilety na pociąg z miesięcznym wyprzedzeniem i postawiłam rodzinę przed faktem dokonanym – wyrywam się z domu chociaż na jeden dzień. Wybór padł na sobotę, bo tego dnia najłatwiej wrobić mojego Ślubnego w opiekę nad Bobasą, a i w niedzielę zawsze znajdzie się chwila na odespanie gorączki sobotniej nocy.

Wsiadłam zagtem w pociąg o nieludzkiej 4 rano i wyruszyłam na podbój stolicy. W dodatku z uśmiechem na twarzy i radością w sercu, bo oto nadszedł dzień tylko i wyłącznie dla mnie w Książkowej Krainie Czarów. Poza lekturą do pociągu i pozycjami na wymianę nie wzięłam ze sobą żadnych książek do podpisu. Wyszłam z założenia, że taka impreza jest świetną okazją do spróbowania czegoś nowego, zaplanowałam zatem polowanie na książki i autografy kilku powszechnie lubianych autorów, z którymi nie miałam dotychczas do czynienia, wyszukanie jakiś cudnych nowości dla Maj i intensywne wchłanianie atmosfery wydarzenia.

DSC_0944.JPG

Pierwsze wrażenie niestety nie było najlepsze. Kiedy (po większych lub mniejszych pomyłkach) znalazłam w Warszawie Stadion Narodowy i już obeszłam go praktycznie wokoło, by idąc za nielicznymi drogowskazami odnaleźć główne wejście na imprezę przywitał mnie aromat grilla i jarmarczna atmosfera biedronkowej wyprzedaży na mało estetycznych straganach przed stadionem. A za drzwiami… gigantyczna kolejka do wejścia. Tłok, ścisk, gorąc i niesamowita duchota ludzkiej ciżby wachlującej się niemrawo biletami w nadziei na złapanie choćby łyka świeżego powietrza. A podobno Polacy nie czytają! Kiedy już myślałam, że przyjdzie mi spędzić najbliższe kilka godzin w iście piekielnej kolejce, jedna z niepozornych pań z ochrony sprzedała mi cynk (chciała poinformować całą kolejkę, ale efekt bez nagłośnienia był taki, że poinformowała kilka stojących najbliżej osób), iż przy wejściu z drugiej strony stadionu nie ma zupełnie nikogo i tam będzie o wiele szybciej. Wierząc na słowo obiegłam stadion ponownie i znalazłam praktycznie nieoznakowane wejście (notabene tuż obok bramy, przez którą dostałam się na stadion) gdzie panowała cisza, spokój i przyjemny chłód. I nagle okazało się,  że dostanie się na targi trwa 30 sekund. A potem już na nic nie zwracałam uwagi, bo znalazłam się w książkowym raju. Przez pierwszą godzinę cieszyłam się podziwianiem zawartości stoisk w komforcie niemalże samotności – najwyraźniej dzielnej Pani Ochroniarce nie udało się przekonać wielu zainteresowanych do porannej przebieżki wokół stadionu w upale. A było warto.

 

Kiedy już nacieszyłam oczy i skusiłam się na pierwsze zakupy dla Bobasy ustawiłam się w pierwszej kolejce po autograf – wybór padł na Kim Holden, bo na zachwalanego powszechnie „Promyczka” już od dawna miałam chęć. Kolejka była obłędna – choć według planu rozdawanie autografów miało potrwać godzinę, przed Kim stanęłam po upływie niemalże dwóch. Podczas kolejkowania zdążyłam kupić książkę do podpisu, zawrzeć pierwsze znajomości, odstać swoje w drugiej, równie imponującej kolejce do Książkowej Wymiany (ta szła znacznie szybciej i była w klimatyzowanym pomieszczeniu), gdzie upolowałam naprawdę smakowite kąski, zawarłam jeszcze milsze znajomości i odetchnęłam w chłodzie; przebuszować przez pobliskie stoiska, uciąć sobie dłuższą pogawędkę z Januszem Leonem Wiśniewskim i Anią Jamróz, którzy podpisali mi cudowną „Marcelinkę” (Swoją drogą to bardzo ciekawe zjawisko – kiedy popularny autor siedzi na stoisku wydawnictwa dziecięcego, przez godzinę niemal nikt do niego nie podejdzie. A kiedy chwilę później przesiądzie się kilka stoisk dalej pod plakat z wielkim zdjęciem jednej ze swoich bardziej znanych książek, tłoczą się wokół niego rzesze fanów.) i jeszcze zacząć „Promyczka” cały czas czekając w tej samej kolejce. Ale kiedy już dostałam się do autorki, wiedziałam, że było warto. Bo Kim okazała się być przemiła – z każdym zamieniła parę słów, każdego uścisnęła, pozowała do setek zdjęć i nie patrząc na upływ czasu podpisywała książki aż do ostatniego fana, by nikt nie odszedł rozczarowany. Miała w sobie tyle pozytywnej energii, że chyba obdzieliła nią każdego w okolicy. Nie wiem, czy istnieje lepsza reklama książki, niż tak sympatyczna autorka.

 

Z całkowicie kontrastową atmosferą spotkałam się jakiś czas później, kiedy skusiłam się na autograf od Charlotte Link – tam wszystko szło tak szybko, że autorka nie miała chwili by podnieść głowę znad podpisywanych książek, nie mówiąc już o przywitaniu się z kimkolwiek. Ale kolejka zniknęła znacznie szybciej.

 

Już po kilku godzinach uginałam się od ciężaru zakupów (a miałam tylko oglądać!) i wszechobecny tłok szybko mnie wyczerpał. W końcu znacznie trudniej przeciskać się w tłumie będąc objuczonym jak wielbłąd – ach, jak zazdrościłam zaradnym i pomysłowym ich walizeczek z kółeczkami! Odsapnęłam nieco słuchając wystąpienia na temat Marii Skłodowskiej Curie (swoją drogą bardzo ciekawego, aż nabrałam ochoty na książkę) podczas czekania na autograf Adama Święckiego. A kiedy już wiedziałam, że nie uniosę już ani strony więcej, pożegnałam się z targami.

 

Może i nie była to Książkowa Kraina Czarów, ale na pewno Książkowy Róg Obfitości i mimo niewielkich niedociągnięć organizacyjnych naprawdę warto było przyjechać znad morza. Łowy uważam za zdecydowanie udane. Bardzo miło wspominam też pogawędki z autorami i ilustratorami książeczek dziecięcych, do których zupełnie nie było kolejek i można sobie było pozwolić na chwilę rozmowy. Bardzo podobała mi się również propozycja programu dla dzieci – jak tylko Maj podrośnie, na pewno wybierzemy się razem!

Trochę tylko żałuję kiepskiego wyboru lektury na podróż – „Dziewczyna z pociągu” niemal zanudziła mnie na śmierć, mogłam zamiast niej wziąć „Żarna Niebios” Kossakowskiej i upolować autograf. W przyszłym roku na pewno wybiorę się ponownie, może nawet na dwa dni. Będę już wiedziała, że stadion ma dwa wejścia (a może i w przyszłym roku oba będą wyraźnie oznaczone). I tym razem na pewno wezmę ze sobą wygodną walizkę z dużą ilością kółeczek.

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s