To nasza pierwsza książeczka tego popularnego autora książeczek dla dzieci. Spotkałam się z wieloma pozytywnymi recenzjami dzieł Pana Tulleta, zatem postanowiłam skupić się na jedno z jego dzieł na próbę.
Wybór padł na „Duży czy mały?” z serii „A KUKU” – ze względu na grube całokartonowe strony i motyw morski, za którym wszyscy w naszym domu przepadają.
To prosta rysunkowa historia Dużej Czerwonej Rybki, która wraz z kolejnymi przewracanymi stronami (i zjadanymi małymi rybkami) staje się coraz większa i większa i sieje coraz większy postrach na morskim dnie. Powoli budowane napięcie osiąga punkt kulminacyjny gdy Czerwona Rybka postanawia schrupać pojawiającego się nurka aż nagle… „A kuku!” okazuje się, że w porównaniu z człowiekiem wcale nie jest taka duża, jakby się mogło wydawać ;)
Zazwyczaj lubię książeczki zupełnie bez treści lub z lakonicznymi podpisami, przede wszystkim dlatego, że Maj nie ma jeszcze cierpliwości do wysłuchania większej partii tekstu. No i to zawsze dodatkowa motywacja do wymyślania własnych, zakręconych historii. W tym jednak przypadku albo zawodzi mnie wyobraźnia, albo mamy za małe pole do popisu, bo dwa warianty wymyślonych prze mnie historii bardzo szybko się znudziły i książeczka, kolokwialnie mówiąc, poszła w kąt. Może w przyszłości będzie bardziej interesująca podczas tłumaczenia zjawiska perspektywy i stopniowania, powinna okazać się pomocna również w zrozumieniu problemu czasu i następujących po sobie wydarzeń.
Jest ładna wizualnie, choć bardzo prosto zilustrowana – schematyczne ilustracje z wyraźnie widocznymi pociągnięciami pędzla przywodzą na myśl dziecięce rysunki. Obrazkom towarzyszą naprzemiennie onomatopeje „mmm” i „mniam”. Niestety moje Dziecię nie wykazuje dużego zainteresowania ani obrazkami (nie pokazuje niczego paluszkiem, jak w przypadku innych książek) ani niespecjalnie pali się do powtarzania wyrazów dźwiękonaśladowczych. Być może lepiej się sprawdzi, kiedy Maj jeszcze trochę podrośnie.
Wbrew moim oczekiwaniom, schodkowa forma książeczki od samego początku nie zyskała Majkowej sympatii (po raz pierwszy zaproponowałam ją córce około 10 miesiąca i wciąż za nią nie przepada). Chociaż podobna budowa „Bardzo głodnej gąsienicy” była strzałem w dziesiątkę i małe paluszki aż rwały się do nauki przewracania stron, w przypadku tej książki manipulowanie kartkami sprawiało Bobasie widoczną trudność – może ze względu na grubość stron? Szybko się zniechęciła i do samodzielnego oglądania wybiera raczej tradycyjne książki albo właśnie Gąsienicę. Jeśli sama sięga po tą kartonówkę, to jedynie mając wobec niej zamiary kulinarno-degustacyjne (wyrzynające się trójki i czwórki nas męczą i dręczą).
Niestety ta pozycja zupełnie się u nas nie przyjęła i prawdę mówiąc nie rozumiem jej fenomenu, szczególnie, że jest dość droga (cena okładkowa to 26,90 zł). Estetyczna i z pomysłem, ale nie nazwałabym jej wybitną ani szczególnie nowatorską.
Hérve Tullet, Duży czy mały?, Warszawa: Wydawnictwo Babaryba, 2015, 16 s.