Czas na czytanie: „Love on the Brain. Gdy miłość uderza do głowy” Ali Hazelwood

Ali Hazelwood ląduje na liście moich ulubionych autorek – chociaż fabuła jej drugiej książki nie jest może arcydziełem, totalnie kupuję jej poczucie humoru, bawiłam się przednio.

Główna bohaterka romantyczno-naukowej intrygi – Bee Königwasser (córka pół Niemca – pół Polaka i pół Włoszki – pół Amerykanki, szczęśliwa posiadaczka beztroskiej siostry bliźniaczki i doktor neurobiologii bez szczęścia w miłości) mogłaby być bratnią duszą Lou Clark z „Zanim się pojawiłeś” – promyk słońca wśród szarej codzienności, nie bojąca się wyzwań, pełna dystansu do siebie i świata i, jak to się mówi, całe życie „jadąca na przypale”, przyciągająca żenujące sytuacje niczym magnes. Ze skłonnością do omdleń w najmniej odpowiednich momentach. Jak ja kocham takie bohaterki. A jeśli są przy tym wybitnymi specjalistkami w swojej dziedzinie z niegroźnym bzikiem na punkcie Marii Skłodowskiej-Curie i kotów, tym lepiej.

Strasznie lubię, kiedy autorzy książek służących rozrywce przemycają w nich skrawki swoich specjalności. Ali Halezwood jest z wykształcenia profesorem neurobiologii i fabuła powieści jest bardzo mocno osadzona w świecie, który zna od podszewki, co jest mocno wyczuwalne podczas lektury. Nawet, kiedy czytamy romansidło z tendencyjnym wątkiem detektywistycznym i nadmiarem dramatyzmu.

Bo oczywiście jest to romans (i to z momentami – oznaczony jako 18+) – grumpy & sunshine, enemies to lovers, dawni znajomi ze studiów spotykają się po latach podczas pracy przy wspólnym projekcie i po pewnych perturbacjach okazuje się, że zupełnie inaczej odbierają swoje relacje sprzed lat. Tymczasem podczas pracy nad ich innowacyjnym i bardzo pilnym (konkurencja depcze po piętach) wynalazkiem dzieje się coś podejrzanego

Do tego mamy tu sporą dawkę sprzeciwu wobec niesprawiedliwego systemu oceniania kandydatów na studia doktoranckie i, co było bardzo wyraźne również w pierwszej książce Ali Hazelwood (z równie udaną główną bohaterką), problematykę kobiet walczących każdego dnia o równe i poważne traktowanie w zmaskulinizowanym świecie nauki. I na koniec jeszcze śliskie związki rozwoju nauki z polityką.

Jest więc w tej słodko-naiwnej beczce śmiechu i poważna problematyka i garść fachowej wiedzy z kompletnie dla mnie kosmicznej dziedziny. A na dodatek weganizm, karmniki dla kolibrów, nienawiść do biegania, twitterowe dramy, asystentki z piekła rodem i niewybredne, okołoodbytnicze żarty. Uśmiałam się jak fretka, czyta się wspaniale i równie dobrze się przy niej odpoczywa. Uwielbiam i polecam na odstresowanie po gorszym dniu albo do czytania na leżaku.

Ali Hazelwood, Love on the Brain. Gdy miłość uderza do głowy, Warszawa: Wydawnictwo You&YA, 2023, 416 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem You&YA.

Czas na czytanie: „The Atlas Six” Olivie Blake

„Kto raz pozna smak wszechwiedzy, ten nigdy już nie zadowoli się tym, co ma do zaoferowania naga rzeczywistość”.

Raz na dziesięć lat szóstka wybrańców – najlepszych z najlepszych – ma szansę ubiegać się o członkostwo w ekstremalnie elitarnym (i oczywiście tajnym) stowarzyszeniu będącym trampoliną do każdego sukcesu, jaki tylko można sobie wymarzyć. Klucz do jego osiągnięcia jest prosty – dostęp do wiedzy zaginionej tak dawno temu, że aż mitycznej.

Nica, Libby, Parisę, Reinę, Tristana i Calluma od świetlanej przyszłości dzieli rok, który należy spędzić wspólnie na badaniach nad czasem, myślą i rzeczywistością. Wtajemniczenia dostąpić może tylko pięcioro z nich, ważne więc, by pokazać się z jak najlepszej strony… albo wyeliminować konkurencję. Jak wiele trzeba, by akademickie rozważania przemieniły się w igrzyska śmierci?

“(…) hipotetyczny dylemat moralny, o którym rozmawiali, nie był wcale taki hipotetyczny (ani moralny…)”.

W świecie, gdzie zagmatwane prawa magii przenikają się płynnie z nie mniej skomplikowanymi prawami fizyki reguły zdają się być sztywno ustalone a wszystkie niewiadome już dawno przebadane. Jednak dla najwybitniejszych jednostek, odkrywających możliwości swoich mocy, uczących się współpracy z innymi zdumiewającymi talentami i mającymi dostęp do największego archiwum w dorobku ludzkości – rzeczywistość zdaje się nie mieć ograniczeń. O ile tylko odważą się sięgnąć po to, czego pragną.

Intrygująca powieść w stylu dark academia o moralności, emocjach, ambicji, przesuwaniu granic, pożądaniu, rywalizacji, chciwości i… przyjaźni.

Jak zwykle nie przepadam za motywami podróży w czasie, oniryzmu, kwantów i wymiarów, tak tutaj świetnie wykreowani bohaterowie oraz akademicki klimat ociekający magią, z tajemnicą w tle i zbrodnią w perspektywie naprawdę zrobił robotę i nieźle się wciągnęłam. Niecierpliwie czekam na kolejny tom.

Olivie Blake, The Atlas Six, Warszawa: Wydawnictwo YOU&YA, 2022, 480 s.

Czas na czytanie: „What beauty there is” Cory Anderson

Jack i Ava nie są typowymi nastolatkami – pochodzą z rodzin związanych z przemysłem narkotykowym i mimowolnie zostają wplątani w gangsterskie porachunki swoich ojców. Nie mają jednak zamiaru poddać się losowi, desperacko usiłują przetrwać i ocalić tych, których kochają. Wciąż mają przy tym czas i ochotę, by dostrzegać piękno świata, a między nimi rodzą się uczucia. Ani na chwilę nie tracą też nadziei na prawdziwe, zwykłe, nudne życie.

„Przychodzi czasem taka chwila, kiedy do człowieka dociera, że to, czego przez cały czas pragnął, wcale nie jest tym, czego naprawdę potrzebował”.

To jedna z tych narracji w typie „zabili go i uciekł” – mamy tu desperackie poszukiwania ukrytego skarbu, bezwzględne pościgi, brutalne pobicia, morderstwa, porwania i balansowanie na granicy życia i śmierci. Byłby z tego całkiem dobry, dość przewidywalny, ale trzymający w napięciu thriller, gdyby nie pseudointelektualne, „uduchowione” i filozoficzne wstawki mocno trącące nastoletnią fascynacją fatalizmem, makiawelizmem i rządami siły. To filozofowanie o wartościach, o uczuciach będących synonimem słabości wraz dziwnymi, metafizycznymi porównaniami i pętlami czasu mocno wytrącało mnie z rytmu i nudziło, zupełnie nie miałam do cierpliwości do tych fragmentów, przez co kilka razy nieźle utknęłam.

„Wszyscy przychodzimy na ten świat nieskalani doświadczeniem Czyści. Bez żadnych defektów. Sześć trylionów komórek nieskazitelnej biologii. Nic, same białka i molekuły. A potem zaczyna się egzystencja. To tylko życie. Wielka gra. Uczucia, nadzieje, marzenia. Serce się w tym gubi. Zaczyna mu zależeć. Marzenia się nie spełniają, nadzieje umierają. Miłość przepada. Ten nieskazitelny blask przygasa. Konsekwencje są niszczące (…). To słabość. (…) przez to płowiejemy, tracimy blask. Wszyscy jesteśmy potem już tylko mrocznymi skorupami tego pierwotnie lśniącego początku”.

„Miał poczucie, jakby spadał właśnie na ziemię z ogromnej wysokości, prześlizgując się po drodze między cząsteczkami powietrza”.

Pod względem emocjonalno-filozoficznym mam wrażenie, że jestem zdecydowanie za stara na tą historię. Z drugiej jednak strony jest to książka obfitująca zarówno w obrazowe opisy brutalnej śmierci, jak i pełna przemocy psychicznej, nie jestem więc do końca przekonana czy to aby na pewno pozycja powinna skierowana do młodzieży, choć ukazała się nakładem wydawnictwa zajmującego się książkami dla młodych odbiorców, które poleca ją od 13 roku życia. Myślę, że przydałoby się podniesienie kategorii wiekowej, chociaż na 16+.

Spodziewałam się czegoś innego i nie przypadła mi do gustu, chociaż na pewno znajdzie swoich fanów wśród (początkujących?) zwolenników brutalniejszych thrillerów.

Cory Anderson, What beauty there is, Warszawa: Wydawnictwo You&YA, 2023, 352 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem You&YA.

Czas na czytanie: „Icebraker” A. L. Graziadei

Pierwsze wrażenie, jakie zrobił na mnie „Icebreaker” nie należało do najlepszych – przez mniej więcej połowę strasznie ją męczyłam – główny bohater okazał się tak sfrustrowaną, zadufaną w sobie i trudną do polubienia postacią, że aż nie miałam ochoty o nim czytać.

Drugą trudność sprawiało mi odnalezienie się w amerykańskiej rzeczywistości. Wiele aspektów – od zasad gry w hokeja czy lacrosse, przez proces trenowania młodego zawodnika czy mechanizm rekrutacji młodzików do zawodowych drużyn aż po zwyczaje i organizację życia studenckiego w koledżu (czy spolszczenie tego słowa tylko dla mnie wygląda bardzo źle?) – było dla mnie nowe i nienaturalne, sporo musiałam doczytywać i się domyślać, przez co czytało się mniej płynnie. Z trzeciej strony lubię dowiadywać się czegoś nowego przy okazji lektury.

Ale im dalej w fabułę, tym książka bardziej się broniła.

Stopniowo poznajemy przyczyny nastawienia Mickey’ego i nagle historia sportowej rywalizacji o pierwsze miejsce w rankingach staje się historią o duszącej presji. Kiedy oczekuje się od nastolatka dorównania dokonaniom ojca i dziadka, a każdy dzień podporządkowany jest próbom sprostania oczekiwaniom hokejowego świata, mierzeniu się z mediami i byciu ocenianym przez pryzmat swojego nazwiska, trudno mu być duszą towarzystwa.  A tak wysokie wymagania potrafią zabić każdą pasję.

To też – a może przede wszystkim – pełna wzlotów i upadków historia zmagań z depresją, do czego nie jest łatwo przyznać się w przesiąkniętym toksyczną męskością świecie brutalnego sportu. Nawet przed samym sobą.

„Staram się przekonać samego siebie, że mam prawo tak się czuć pomimo przywilejów, którymi obdarzyło mnie życie, i mimo iż nigdy nie przytrafiło mi się nic naprawdę złego”.

Bardzo podobało mi się poprowadzenie wątku związanego z orientacją seksualną bohaterów i szukania miejsca dla bycia sobą w homofobicznym otoczeniu. Chociaż ta książka to w dużej mierze romans, pociąg do drugiego mężczyzny bynajmniej nie jest tu kreowany na główny problem i nie dominuje ani nad problemem choroby psychicznej ani nad wątkiem rywalizacji, co dodaje mu autentyczności. Dla chłopaków dużo większym kłopotem jest pociąg do rywala, niż pociąg do drugiego chłopaka, pod tym względem jest to jeden z najbardziej dojrzałych aspektów tego szkolnego zauroczenia będącego typowym enemies to lovers.

„Nie ma nic wstydliwego w zwracaniu się o pomoc”.

Jest to też opowieść spełniająca marzenie o większej inkluzywności świata sportu – mamy tu młodych zawodników o różnych kolorach skóry, coraz bardziej otwartych na rożne typy seksualności, sporą dawkę girl power, a nawet reprezentację związku poliamorycznego.

Podsumowując – mimo trudniejszego początku warto więc dać jej szansę, bo to całkiem mądra, wielowątkowa książka, nie tak bardzo oczywista, jak to by się mogło na początku wydawać. O dojrzewaniu i szukaniu pomysłu na życie. O konflikcie między zobowiązaniami i lojalnością wobec rodziny, a własnym szczęściem, o stawianiu czoła presji i depresji. O trudnych relacjach rodzinnych i prawdziwej przyjaźni, która nie daje się odstraszyć. O sporcie, pasji i pierwszej miłości.

A. L. Graziadei, Icebreaker, Warszawa: Wydawnictwo You&YA, 2022, 320 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem You&YA.

Czas na czytanie: „Korona ze złoconych kości” Jennifer L. Armentrout

TOM 1 „Krew i popiół”

TOM 2 „Królestwo ciała i ognia”

Trzeci tom serii „Z krwi i popiołu” czytało mi się dość specyficznie. Już od samego początku bardzo dużo się dzieje i wydarzenia pędzą na łeb na szyję, przez co odnosi się wrażenie, że bohaterowie właściwie biegają w kółko z miejsca na miejsce, od dramatu od dramatu. W pewnym momencie wydawało mi się wręcz, że to już ostatni tom i autorka za wszelką cenę chce upchnąć na swoich 600 stronach jak najwięcej wydarzeń. Na szczęście mniej więcej w 2/3 akcja nieco się uspokaja, pozwala się rozejrzeć i złapać oddech, by następnie przyspieszyć do całkiem satysfakcjonującego zakończenia tomu.

W przeciwieństwie do poprzednich części, tym razem rozwlekłe sceny erotyczne zaczęły mnie nużyć do tego stopnia, że przerzucałam strony w poszukiwaniu fabuły. I jak sprośność bohaterów i lekkość obyczajów w Atlantii zupełnie mi nie przeszkadza, tak samych seksów na stołach i pod prysznicami zrobił się po prostu przesyt. Szczególnie, że ja nie do końca potrafię traktować poważnie ten typ literatury. Nic na to nie poradzę, że kiedy widzę „nieustępliwie jędrne i bezlitośnie czułe wargi” to zawsze trochę umieram wewnętrznie z beki. Może jestem niedojrzała, nie wiem.

Z jednej strony było dla mnie nieco za dużo akcji w stylu „zabili go i uciekł” i genealogicznego galimatiasu między ludźmi, bogami i bóstwami. Z drugiej jednak zostało utrzymane poczucie humoru, dystans, jaki mają do siebie bohaterowie i niewymuszona przyjaźń. Relacje między bohaterami – rodzinne, romantyczne, czy właśnie między przyjaciółmi są dużą siłą tej historii, podobnie jak same ich charaktery i charakterki. Poppy przechodzi drogę od walecznej ale wciąż zahukanej drobnej buntowniczki do prawdziwej pewności siebie i wiary we własne możliwości i ten aspekt również został bardzo fajnie przedstawiony. Tak samo, jak zderzenie idealizmu młodych i pełnych marzeń władców z brutalną rzeczywistością polityki, zemsty, zdradzonych kobiet i wieloletnich konfliktów.

„Czasem wojnie nie można zapobiec”.

Niemniej jednak jest to dla mnie jak na razie najsłabsza część, trochę przejściowa, jednocześnie naszpikowana wydarzeniami i za bardzo poprzeciągana – taka, która daje już bardzo dużo odpowiedzi, ale jednocześnie nie jest jeszcze finiszem historii.

Nie da się jednak ukryć, że mimo wszystkich powyższych żalów końcówka narobiła mi wielkiej ochoty na ostatni tom! Szczególnie, że pojawiają się stworzenia, które baaardzo lubię i dla których potrafię wybaczyć niemalże wszystko. Tak jak i dla Kierana.

Jennifer L. Armentrout, Korona ze złoconych kości, Warszawa: Wydawnictwo You&YA, 2022, 608 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem You&YA.

Czas na czytanie: „A jak to się wyda” Sophie Gonzales, Cale Dietrich

„(…) wszyscy ludzie chcieliby, aby świat widział ich takimi, jakimi są naprawdę. To nie prawda jest problemem, lecz fakt, że nie zawsze bezpiecznie ją wyjawić”.

Po pierwszych stronach spodziewałam się, że to będzie jedna z tych bezbarwnych książek, przy których miło spędzić czas, ale tydzień później już się o nich nie pamięta. Nie do końca jednak trafiłam, bo choć to lekka młodzieżówka, to ma w sobie parę cech chwytających za serducho.

Okazuje się bowiem, że w słodkiej historii o chłopakach z boysbandu można zawrzeć całkiem sporo fajnych rzeczy – poza kwestią odkrywania własnej tożsamości – bo i jest to oczywiście przede wszystkim przeuroczy romans między członkami zespołu – bohaterowie bardzo dużą wagę przywiązują do uczuć drugiej osoby i to jest bardzo super. Ale oczywiście poza smakiem pierwszej poważnej miłości mamy też i masę problemów – jest tu sporo o destrukcyjnej maszynce branży rozrywkowej – narzucającej ograniczenia, traktującej swoje gwiazdy w absolutnie przedmiotowy sposób, sterującej każdym elementem kariery młodych i niedoświadczonych jeszcze piosenkarzy i – przede wszystkim, bo to główny temat – zmuszającej do udawania kogoś, kim się nie jest i do ukrywania swoich preferencji seksualnych.

 Będą więc próby dostosowania się do sytuacji, przestawienie i naginanie granic aż wreszcie próby wydostania się z patowej sytuacji i beznadziejna walka z gigantem. A poza walką o możliwość wyrażania siebie czeka i druga, wcale nie łatwiejsza – z własnym konformizmem.

„(…) wolność do bycia sobą, pokazywania światu najprawdziwszego „ja”, kiedy tylko chcemy, to najważniejsza wolność, jaka istnieje”.

Nie brak tu również emocji związanych z przygodą życia – to w końcu życie gwiazd popu i olbrzymia trasa koncertowa; prawdziwej przyjaźni, która wybojów się nie boi i skomplikowanych relacji rodzinnych. Bo jak toksyczny związek z wydawcą muzycznym może wydawać się czymś z zupełnie innej bajki, tak toksyczne relacje z rodzicami są czymś znacznie bardziej przyziemnym.

Fanfikowa fantazja na temat życia celebrytów (któż nie doszukuje się związków między piosenkarzami?) poszerzona o całkiem dojrzałe podejście do pierwszego związku, ponurą refleksję na temat rodzicielstwa i walkę o prawo do kreowania własnego wizerunku. Nie jest to książka, która zmienia życie i kształtuje pokolenia, ale daleko jej do pustego czytadełka. Jeśli lubicie takie klimaty, to jak najbardziej warto.

Sophie Gonzales, Cale Dietrich, A jak to się wyda, Warszawa: Wydawnictwo You&YA, 2022, 384 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem You&YA.

Czas na czytanie: „Królestwo ciała i ognia” Jennifer L. Armentrout

Drugi tom dość kontrowersyjnego cyklu „Krew i popiół” to powieść o podróży i docieraniu się.

Cały świat Poppy, wraz z rolą, którą miała w nim odegrać, okazał się kłamstwem i została nagle zupełnie sama w rzeczywistości pełnej wrogów.

W tej części, poza kolejnymi informacjami o świecie przedstawionym, zamieszkujących go stworzeniach, bogach, panujących zwyczajach i historią konfliktu między Solis i Atlantią, które zostają czytelnikowi zgrabnie zaserwowane głównie za pomocą niezliczonych pytań, jakimi Poppy zasypuje Kierana (sam Kieran jest w ogóle naj postacią drugiego tomu!) jest mnóstwo o emocjach i relacjach. I to nie tylko o tych raczej skomplikowanych pomiędzy głównymi bohaterami. Bo jak Cas i Poppy mogą ze sobą walczyć i się godzić, tracić do siebie zaufanie i na nowo się do siebie przekonywać, tak do przekonania zostanie jeszcze cały lud Atlantii. Który miał wobec byłej Panny jasno sprecyzowane i raczej krwiożercze plany.

Podróż, w którą wybierają się bohaterowie to dla Penellaphe czas na rozwój – rozwój zarówno jej unikalnych umiejętności, jak i rozwój emocjonalny, bo nie tylko musi dojść do ładu z demonami przeszłości, ale i odkryć jaką drogą podążać i kim chce tak właściwie być po odrzuceniu welonu.

Wciąż jest to zdecydowanie romans, a wręcz powieść erotyczna, bo nie brak tu pikantnych momentów i ostrzejszych fantazji – między innymi o upuszczaniu krwi (w końcu to wampiryczne klimaty!), publiczności czy trójkątach. No i oczywiście syndrom sztokholmski ma się dobrze, w końcu to lovers to enemy to lovers z małym porwaniem w tak zwanym międzyczasie. Ale jak dla mnie wciąż wszystko jest dobrze wyważone i ma akceptowalne proporcje – seksów jest dużo, ale nie do znudzenia i jednocześnie nie cierpi na tym fabuła. No i nie odnosi się wrażenia, że cała historia jest jedynie pretekstem do napisania łóżkowych scen.

Na tylnej okładce umieszczono też ostrzeżenie „Książka dla dorosłych” – bardzo tłustym drukiem – co powinno zapobiec nieprzyjemnym zaskoczeniom, jakie miały miejsce w przypadku pierwszego tomu.

Po raz kolejny jestem zaskoczona tym, jak szybko i przyjemnie się to czytało. Autorka jak najbardziej utrzymała moje zainteresowanie i nie chociaż nie jest to lektura z kategorii Książki-Które-Zmieniły-Moje-Życie, to nie mogę się doczekać kolejnych tomów. Bardzo przyjemny relaks i jak dla mnie całkiem trafione połączenie – fajnie napisana fantastyka, krwiopijcy i seksy w gorących źródłach – na hamak czy plażę jak znalazł.

Jennifer L. Armentrout, Królestwo ciała i ognia, Warszawa: Wydawnictwo You&YA, 2022, 608 s.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem You&YA.

Czas na czytanie: „Krew i popiół” Jennifer L. Armentrout

Jako, że musiałam wstrzymać się troszkę z tą lekturą i odłożyć ją na jakiś czas na kupkę wstydu (czyt. stos wstydu „do przeczytania już zaraz” na szafce nocnej, pod którego gruzami pewnego dnia czeka mnie tragiczny zgon) zdążyłam w tak zwanym międzyczasie trafić na kilka(naście) opinii o „Krwi i popiele”. I powiem Wam, że dawno nie spotkałam się z tak skrajnymi recenzjami na temat nowej książki – od absolutnych zachwytów aż po olbrzymie rozczarowanie. Ale w końcu przeczytałam sama i chyba już wiem o co chodzi.

„Krew i popiół” to romans. Oczywiście również fantastyka ale z bardzo dużym, jeśli nie dominującym wątkiem romantycznym, ze szczegółowo opisanymi scenami erotycznymi włącznie. I z taką świadomością trzeba podchodzić do lektury.

Warto jednak zwrócić uwagę na ta pozycję nie tylko ze względu na treści charakterystyczne dla nurtu Young Adult, jak pierwsze porywy serca, chęć doświadczania, droga ku osobistej emancypacji, zmaganie się z losem i narzuconym przeznaczeniem czy szukanie swojego miejsca w społeczeństwie. Wszystko to dzieje się bowiem w otoczeniu dworskich intryg, fanatycznej religijności, nadnaturalnej arystokracji i codziennych walk z krwiożerczymi potworami. Znajdziemy tu znany i lubiany (przynajmniej przeze mnie) motyw stworów żywiących się krwią swoich ofiar opowiedziany w zupełnie nowy sposób.

Nie da się ukryć, że sporo elementów fabuły jest mocno przewidywalnych – nie trudno się domyślić kto zginie, kto jest mordercą, a kto czarnym charakterem. Znalazło się jednak i miejsce na parę zaskoczeń, szczególnie jeśli chodzi o kreację świata przedstawionego. Wyszło więc całkiem satysfakcjonująco – dobry bilans między „ha, wiedziałam!”, a niespodziewanym.

Czytało się łatwo i przyjemnie – szybko i bez problemu zaczęłam się orientować w realiach nowego świata. Nietrudno było zapamiętać kto jest kim i dlaczego, bo i bohaterowie zostali sprawnie wykreowani na postaci „z krwi i kości” i historia, religia oraz polityka świata, a także sytuacja głównej bohaterki Poppy zostały sprawnie i „mimochodem” wyłożone czytelnikowi przy czym uniknięto nudniejszych, ciągnących się przestojów w akcji.

Podsumowując – wciągająca mieszanka YA i fantastyki, ze sporą dawką girl power, słabością do przystojniaków i wszechobecnych potworów. A jak to z potworami zwykle bywa, trudno ocenić które są złe, a które dobre.

Chętnie sięgnę po drugi tom, oby pojawił się jak najszybciej.

Jennifer L. Armentrout, Krew i popiół, Warszawa: Wydawnictwo You&YA, 2022, 512 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa You&YA.