Czas na czytanie: „I przemówiły ludzkim głosem” Jagna Kaczanowska

Z zasady nie przepadam za opowiadaniami, ale już w zeszłym roku zauważyłam, że ta forma idealnie pasuje mi do przedświątecznego i końcoworocznego rozgardiaszu – kiedy w pracy młyn, a w domu natłok przygotowań miło jest chwilę odpocząć przy czymś sympatycznym do czytania. A kiedy harmonogram jest zbyt napięty, by w spokoju zatonąć w dłuższym tekście i skupić się na bardziej skomplikowanych zwrotach akcji, ciepłe, puchate, doprawione odrobiną magii świąteczne opowiadania sprawdzają się idealnie.

Zbiór opowiadań „I przemówiły ludzkim głosem” idealnie wpisuje się w konwencję świątecznej książki – jest o małych cudach, szukaniu miłości i otwieraniu się na bliźnich. Pojawiają się też słodkie zwierzaki, wokół których zbudowana jest fabuła każdej z historii… tylko czy aby na pewno wszystkie z nich są słodkie i urocze?

Oczywiście będzie zbliżające poszukiwanie małego kotka w śniegu i porzucona w wigilijny wieczór jamniczka z koszykiem szczeniąt. Ale pojawią się również dziki uczące empatii, samiczka egzotycznego ptasznika pomagająca dostrzec i zaakceptować odmienność drugiego człowieka, ptaki, które dokarmiane zimą pomogą samotnikowi znaleźć nową rodzinę, chomik, który nauczy rodziców szanować zdanie i uczucia dziecka i osiołek, który zbliży poróżnionych przed laty braci. Nie zabraknie również świątecznego karpia!

Pewnie, będzie tendencyjnie! Znajdziemy tu mnóstwo wyciskaczy łez i wzruszeń – od malucha z białaczką, przez świeżo upieczoną wdowę, aż po kobietę dotkniętą bolesną i oszpecającą chorobą. To zbiór opowieści o samotności, pogubieniu i ludzkich tragediach. Ale w końcu po to są te historie – by nieść nadzieję, bo każdy z bohaterów odnajdzie miłość (nie tylko ta romantyczną), rodzinne ciepło, szczęście, nadzieję i wiarę w ten wyjątkowy świąteczny czas. Z małą pomocą rozmaitych „braci mniejszych”.

Każde z opowiadań to odrębna historia, ale te subtelnie przeplatają się ze sobą tworząc zamkniętą całość – bohaterowie są sąsiadami lub współpracownikami, mijają się bezwiednie na ulicy, zaglądają do tych samych sklepów i lecznicy dla zwierząt.

To jedna z książek napisanych już w „nowej rzeczywistości” i w każdej z opowieści wspomina się, mniej lub bardziej, o koronawirusie – czasem zupełnie od niechcenia, innym razem opierając na pandemii część fabuły, na przykład jeden z bohaterów, poprzez konieczność pracy zdalnej traci jakikolwiek towarzyski kontakt z innymi ludźmi. Irytowała mnie jednak pewna niekonsekwencja, bo niby ten wirus jest podkreślany, ale nie przekłada się na wynikające z niego obostrzenia – nie ma problemu w zwołaniu tłumnego posiedzenia mieszkańców osiedla, czy zorganizowania Wigilii dla internetowych znajomych. Nie miało to jednak wielkiego wpływu na odbiór tekstów, raczej mała nieścisłość.

Jak to ze świątecznymi książkami bywa, jest troszkę naiwna, ale bardzo przyjemna i z kilkoma fajnymi morałami dotyczącymi między innymi ekologii, relacji międzyludzkich i empatii. Budzi uśmiech, wprowadza świąteczny nastrój i potrafi zaskoczyć. Dobrze mi się przy niej odpoczywało.

Jagna Kaczanowska, I przemówiły ludzkim głosem, Warszawa: Wydawnictwo W.A.B, 2020, 288 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.

Czas na czytanie: „Pacjentka” Alex Michaelides

Theo Faber jest psychoterapeutą zafascynowanym głośnym, medialnym przypadkiem pewnej pacjentki – malarki, która zamordowała męża i przestała się odzywać. Theo robi wszystko, by uzyskać możliwość leczenia owianej mroczną tajemnicą kobiety i przeprowadza iście detektywistyczne śledztwo (oczywiście nielegalnie), by zrozumieć co popchnęło ją do zbrodni i dlaczego morderczyni uparcie milczy.

DSC_0276

Opowieść o uzależnieniach, smutnym dzieciństwie, potrzebie miłości i zdradach, których nie sposób wybaczyć. O bólu, który, nieprzepracowany, potrafi powrócić po latach. Z zaskakującym zakończeniem, którego faktycznie nie sposób przewidzieć.

To jedna z tych książek, które bardzo łatwo dają się czytać. Może nie porwała mnie od pierwszej strony i nie nazwałabym jej „nieodkładalną”, ale kiedy już, mniej więcej po 80 stronach wczułam się w akcję, resztę przeczytałam w jeden wieczór i w sumie nawet nie wiem kiedy się skończyła. A jednocześnie nie jest to jedna z książek, do czytania których nie trzeba używać mózgu i przepływają przez człowieka, jak woda przez sito. Psychologia i psychiatria nie są tematami, na jakie mam jakąkolwiek wiedzę, nie jestem więc w stanie ocenić poziomu przekazywanych w książce wiadomości, ale jako kompletny laik wyniosłam z niej nieco informacji i nowych dla mnie pojęć. Bardzo lubię, kiedy wykreowany w powieści świat fikcji literackiej skłania mnie do poszerzania wiedzy i sprawdzania definicji – niby czysta rozrywka, a niesie ze sobą walory edukacyjne i rozwija wiedzę czytelnika o świecie. Cenię też, kiedy autor zna się na tym, o czym pisze i jego pomysł na historię jest posadowiony na solidnych fundamentach – pod tym względem Michaelides wzbudził we mnie zaufanie. Bo chociaż w samej książce opisuje również psychiatrów pozbawionych empatii, wypalonych i ewidentnie nie nadających się do zawodu, to jednak kiedy psychoterapeuta (nawet z niewielkim doświadczeniem) czyni głównym bohaterem swojej powieści psychoterapeutę właśnie, to jakoś wierzę, że wie co robi. Chociaż z trzeciej strony taka już pewnie rola psychoterapeuty. I psychiatry… i psychopaty zapewne też.

Całkiem udane połączenie thrillera psychologicznego z kryminałem. I chociaż nie powiem, że to najlepsza książka, jaką czytałam w tym czy zeszłym roku, to jednak z czystym sumieniem polecam. I jeśli ktoś czyta jedną książkę roczne, to niech sięgnie właśnie po tą, bo zwrot akcji pod koniec „Pacjentki” jest tego warty.

Alex Michaelides, Pacjentka, Warszawa: Wydawnictwo W.A.B, 2019, 352 s.

Czas na czytanie: „Dziewczyna, którą znałeś” Nicola Rayner

Kiedy Alice zaczyna na poważnie umawiać się ze szkolnym Don Juanem i łamaczem kobiecych serc, nie dziwi się szczególnie, że jej popularność wśród płci pięknej znacznie spada. Czasem jednak trzeba poświęcić pewne rzeczy w imię miłości.

Kiedy po latach wydaje jej się, że widzi w tłumie znajomą ze szkoły, jedną z całego tabunu byłych dziewczyn jej męża, która zaginęła podczas imprezy absolwentów, ta nierozwikłana historia nie może dać jej spokoju. Czy zmienianie partnerek jak rękawiczki mogło nie być jedynym przewinieniem jej ukochanego?

Historia dzieje się w dwóch czasach, teraźniejszym, kiedy to Alice prowadzi swoje małe śledztwo, i podczas lat szkolnej beztroski. Ponadto mamy szansę poznać ją z wielu perspektyw – nie tylko z punktu widzenia głównej bohaterki, ale także… samej ofiary, oraz jej młodszej siostry i najlepszej przyjaciółki. Wychodzi więc z tego połączenie czterech opowieści. Opowieści o pierwszych miłościach, przyjaźni, zazdrości, rozczarowaniach i spełnianiu marzeń. O szkole, imprezach i „fajnych dzieciakach” z bogatych rodzin. O obsesji, podnoszeniu się po traumie i wydarzeniach, które potrafią naznaczyć na całe życie.

Podczas czytania męczył mnie sposób narracji, która co chwilę zmieniała się z pierwszo-, na trzecioosobową. Nie mam pojęcia, czym te zmiany były uwarunkowane, ale dały dość dziwny efekt i zaburzały mi płynność lektury.

To nie była zła książka, a już na pewno nie była tak nudna i nijaka, jak „Dziewczyna w pociągu”, do której jest porównywana. Nie było w niej jednak nic porywającego i w żadnym momencie nie wciągnęła mnie na tyle, żebym nie mogła się oderwać. Co prawda nie odgadłam zakończenia intrygi, ale też nie byłam nim jakoś specjalnie zszokowana i choć rozwiązanie zagadki okazało się bardzo smutne, to jednak nie na tyle, żeby fabuła została w mojej głowie na dłużej niż kilka chwil po zamknięciu książki. Nie wywołała też we mnie żadnej głębszej refleksji.

Dla mnie przeciętna, bo nie wywołała we mnie żadnych większych emocji, ale całkiem dobrze się czytało, a zarówno cała intryga, jak i relacje między bohaterami są przekonujące i logicznie skonstruowane. Czasami może nie potrzeba genialnego psychopaty, by zniszczyć życie kilku osobom. Wystarczą znajomi ze szkoły.

Nicola Rayner, Dziewczyna, którą znałeś, Warszawa, Wydawnictwo WAB, 2020, 368 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa WAB.

Czas na czytanie: „Kasztanowy ludzik” Søren Sveistrup

Jestem osobą wybitnie niefilmową, dlatego wytłuszczona na okładce informacja, iż autor popełnił scenariusz serialu „The Killing” niewiele mi powiedziała. Ale po lekturze wiem już o co chodziło, bo książka faktycznie wciąga jak dobry serial, a świat przedstawiony ukazany został w (momentami przerażająco) plastyczny sposób. A ja przecież uwielbiam opisy!

To bardzo dobrze skonstruowany thriller z intrygą, która ciągnie się przez lata. Psychopatyczny seryjny morderca, którego motyw jest do bólu wręcz zrozumiały, jak bardzo spaczony by nie był. Żądza zemsty nie tylko na konkretnej osobie, ale również na wadliwym systemie. Makabrycznie okaleczone zwłoki, nieustające poczucie zagrożenia.  I upiorny motyw przewodni.

Rosa Hartug, minister do spraw społecznych żywo zaangażowana w ochronę praw dziecka, przeżyła największy koszmar rodzica – porwanie i śmierć córki. Kiedy po roku dochodzenia do siebie po przeżytej traumie wraca do pracy, w okolicy dochodzi do serii brutalnych morderstw młodych kobiet, które okazują się być związane z zamkniętą już sprawą zaginionej córki polityczki w nieprawdopodobny sposób.

Wyjątkowo niedopasowany duet śledczych połączonych z przypadku, szarobury, mroczny, jesienny klimat dodatkowo wzmagający niepokój, geniusz zbrodni będący nieustannie dwa kroki z przodu, zemsta wyczekana i dopracowywana przez lata i szokujące błędy instytucji państwowych.

Wielkim plusem tej książki jest wartka akcja, która przez ponad 500 stron nie pozwala czytelnikowi ziewnąć choćby raz. Nieprzewidywalna, trzymająca w napięciu i wzbudzająca emocje właściwie w każdym rozdziale (a tych jest 130!). Jeśli dodamy do tego silną postać kobiecą, poruszający temat, jakim jest wykorzystywanie dzieci i zamach na rodzinę, oraz krytykę wadliwego sytemu, zyskamy powieść, od której trudno się oderwać. Pozostawiającą po sobie lepkie poczucie zagrożenia, przez co trudno się z niej otrząsnąć nawet po zakończeniu lektury.

Książka idealna na ten moment, w którym wszystkie kolory ciepłej, złotej jesieni znikają i wokół zaczyna dominować zimna, wilgotna, wszechogarniająca szarość.

Søren Sveistrup, Kasztanowy ludzik, Warszawa: Wydawnictwo W.A.B, 2019, 559 s.

Recenzja powstałą dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.

Książka na weekend: „Psiakość!” Alejandro Palomas

Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, co do wyboru tej książki jako idealnej na wakacyjny weekend, powiem tylko, że jej autor ma na imię Alejandro. Normalnie jak w piosence Lady Gagi. Czy istnieje coś w bardziej letnim klimacie niż Alejandro? (nigdy nie twierdziłam, że moje kryteria w podejmowaniu czytelniczych decyzji nie są dziwne). A przy okazji to całkiem mądra komedia. Z przesłaniem i ku pokrzepieniu serc.

„Uświadomiłem sobie, że kiedy pies staje się nasz, przestaje być jedynie psem. Zmienia się wtedy w imię, w oczy, w reakcje, w ciągłą obecność i wspólną biografię…”

Rodzina Fera jest naprawdę zakręcona – głównie za sprawą jego matki, którą tak samo mocno pragnie się przytulić, co podduszać, chociaż i jego siostry mają w tym swój udział. Rodzina generująca całą masę komicznych sytuacji, w której psy są pełnoprawnymi (a nawet uprzywilejowanymi) członkami rodziny. Jednak mimo tego całego komizmu, absurdalnych dialogów i obciachowych pomyłek jest to wzruszająca historia o radzeniu sobie z utratą ukochanych. Bo zbyt wielu członków tej rodziny odeszło zbyt wcześnie – czy to z wyboru, czy na skutek nieszczęścia. A każde porzucenie pozostawia wyrwę w sercu najbliższych – nie ważne, czy odchodzi babcia, partner, czy czworonożny przyjaciel. A kiedy miłość i przywiązanie zaczynają kojarzyć się przede wszystkim z bólem, nie ma nic trudniejszego niż pokochanie na nowo.

„(…) bo opłakiwać psa, to opłakiwać to, co mu dajemy z siebie, z nim odchodzi życie, o którym nikomu nie mówiliśmy, chwile, których nikt nie widział. Odchodzi strażnik sekretów i wraz z nim odchodzą także same sekrety, kufer, łamigłówka, którą w nim skrywamy, a także klucz, tracimy kawałek życia”.

Cała historia toczy się jednej nocy – od przerażającego, pełnego beznadziejności oczekiwania na wieści, przez bezsenną noc aż po wyjątkowo stresujący poranek. A wszystko to przetykane wspomnieniami – tragicznymi i komicznymi, smutnymi i pełnymi rodzinnego ciepła.

„(…) bo czasem widzimy jedynie to, czego nam brakuje, a nie to, co nam towarzyszy”.

Są pełne oddania psie spojrzenia, fantastyczna relacja wnuka z babcią, zakręcone starsze panie, seksowny australijski weterynarz, przydługie zdania, obite kolana, perfekcyjna Lady Ścierka, kryzysy małżeńskie i poszukiwanie idealnego chłopaka dla syna. A także masa pięknych cytatów.

No i churros, już dla samych churrosów maczanych w czekoladzie warto skusić się na tą lekturę. #odkrycielata

Podnosząca na duchu opowieść o miłości, starości i samotności, o odwadze, wsparciu najbliższych i długiej, wyboistej drodze ku wzajemnemu zaufaniu. Taki plasterek na serducho.  I prawdę mówiąc kompletnie nie zauważyłam, że to drugi tom.

Jako zdeklarowana kociara serdecznie polecam.

Alejandro Palomas, Psiakość!, Warszawa: Wydawnictwo W.A.B, 2018, 384 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.