Czas na czytanie: „Chłopcy, których kocham” Anna Ciarkowska

Opisywanie wykonywanych czynności i zupełnie zwyczajnych zdarzeń, przenoszenie codzienności na papier automatycznie podnosi jej znaczenie i pomaga uporządkować myśli. Anna Ciarkowska poszła o krok dalej w tej małej nobilitacji – opisując swoje przeżycia i emocje sięga po język poezji. W kilku elegancko złożonych słowach podsumowuje swój dzień, chwyta radości i niepokoje. W ten właśnie sposób powstał tomik „Chłopcy, których kochałam” – zbiór ulotnych urywków z życia autorki, kolekcja bardzo prywatnych wspomnień, nazywanych „mikrohistoriami z życia i mężczyzn”. A książka jest tym bardziej osobista, że ilustrowana szkicami poetki i przetkana fragmentami jej ręcznego pisma.

Na zbiór składają się przede wszystkim krótkie, oniryczne utwory – zamknięte w kilku wersach, lub nawet w kilku słowach – po jednym na stronę. Na każdy z nich przypada jedna ilustracja, również na osobnej stronie, przez co książka mimo wszystko zdaje się być trochę przerostem formy nad treścią, choć wydana jest naprawdę pięknie (tak, głęboki turkus i wodny entourage to moje duże słabości).

W utworach dużo jest mowy o rozsypujących/rozpuszczających się dłoniach (najczęściej trzymanych przez inne dłonie), piasku między palcami, obejmowania pustki, onirycznego dotyku i cienkiej skóry.

„Wczoraj otarliśmy się o koniec świata.
Zamiast deszczu meteorytów
spadł na mnie twój dotyk,
dużo twojego dotyku.”

Na niektóre z wierszy patrzyłam z lekkim politowaniem, bo przywodziły mi na myśl moją własną radosną twórczość okresu okołogimnazjalnego, inne natchnioną egzaltacją i specyficznym zastosowaniem spacji podejrzanie trąciły Rupi Kaur. A jeszcze inne trafiały idealnie „w punkt”, jakby miały oddawać moje własne przemyślenia. Dlatego aż chciałoby się napisać, że Ciarkowska jest w swojej twórczości bardzo nierówna. Ale to chyba nie byłaby prawda. W końcu odbiorze w twórczości artystycznej (a już poetyckiej szczególnie!) bardzo duży wpływ ma również sam odbiorca, jego własny bagaż emocji i doświadczeń.

„Jesteśmy przypadkiem,
więc zdarzajmy się częściej.”

Zarówno poezja, jak i rysunki inspirowane są główne tematyką morską. To właśnie ze spienionych fali zimnych odmętów pochodzą najbardziej poruszające porównania autorki i chyba właśnie to najbardziej mi się podczas czytania podobało. W tym przypadku faktycznie czuję pokrewieństwo dusz, choć sama raczej nie ujęłabym swoich myśli akurat w ten sposób.

„Czy ty się na mnie smucisz? – pytam, a on kręci głową.
Boję się, że nigdy mi się już nie powtórzysz.”

Całość dopełniona jest czterema listami do „Chłopców, których kocham” i na tym etapie lektury przerwałam na moment, by nalać sobie kieliszek wina (już wiele lat temu koledzy z liceum przekazali mi swą tajemną wiedzę, że analiza utworów literackich wychodzi najlepiej właśnie po winie. Przychodząc na sprawdziany z polskiego na lekkim rauszu zawsze zgarniali same najlepsze oceny, dranie. Jako grzeczną i przykładną uczennicę zawsze niesamowicie mnie to irytowało, dziś widzę już tylko same plusy tej metody). Opisy pełne mięczaków, kamieni i rybich porównań czyta się w ten sposób dużo lepiej, szczególnie, że są to opisy okraszone sporą dawką babskiej wrażliwości. Dlatego też polecam czytać z lampką białego wina w dłoni (najlepsze do ryb!), bo naprawdę zdarzają się fragmenty, których naprawdę nie da się ogarnąć na trzeźwo. Ale czy to znowu aż taka wada?

„Jesteś straszną ostrygą. Chłopakiem kamieniem. Mam wrażenie, że jesteś cały zamknięty i tylko w tych krótkich momentach, kiedy dziewczyna się do ciebie tuli, ten dotyk jest erozją. Ja jestem taką dziewczyną. Mnie to nie przeraża. Nie przeraża mnie jeżowiec, który mówi: ze mną nie da się wytrzymać. Nie przeraża mnie pancernik, który powtarza: jestem trudny. Jest trudny.”

„(…) [wiersz o początkach i spotykaniu się po raz pierwszy]
Mleczne zęby znów kiełkują w moich ustach,
kiedy sobie wyobrażam, że się całujemy.”

Mam wrażenie, że przelewając swoje uczucia na papier, tworząc te miniaturowe zapiski autorka przeżywa wszystko podwójnie. I to wydaje mi się być czymś cudownie uskrzydlającym, choć większość jej utworów wcale uskrzydlająca nie jest. I choć czasami bywa nieco zbyt dziwnie. Z trzeciej jednak strony nie ma chyba nic bardziej dziwnego, niż mieszkańcy morskich czeluści.

Raczej nie sięgnę ponownie po wiersze autorki, choć spędziłam z nimi całkiem przyjemny wieczór, a kilka króciutkich myśli nawet sobie „na chwilę” zapisałam.

Anna Ciarkowska, Chłopcy, których kocham, Kraków: Wydawnictwo Otwarte, 2018, 280 s.

Recenzja powstała we współpracy z portalem sztukater.pl.

Czas na czytanie: PRZEDPREMIEROWO „Całe życie” Robert Seethaler

Powiem szczerze, że osobiście nie najlepiej radzę sobie ze zmianami i przeróżnymi niespodziankami od losu. Zawsze reaguję w sposób bardzo emocjonalny (żeby uniknąć słowa histeryczny) i pod tym względem jestem po prostu typową „babą”. Od kiedy pojawiła się Maj i moje życie obróciło się o 180 stopni, często czuję się kompletnie zagubiona, a codzienny niepokój nie odstępuje mnie na krok.

Andreas Egger – bohater książki „Całe życie” – jest moim kompletnym przeciwieństwem. I chyba właśnie dlatego ta pozycja zrobiła na mnie tak niesamowite wrażenie.

Akcja powieści toczy się w Austriackich Alpach na początku XX wieku, a piękny i groźny górski krajobraz jest jednocześnie tłem dla życia Eggera, jak i samodzielnym bohaterem – ulegającym nieuchronnym przemianom związanym z postępem technologicznym i rozwijającym się przemysłem turystycznym. Sam Egger natomiast zdaje się być odzwierciedleniem miejsca, w którym żyje. To masywny i silny mężczyzna, który wszystko, co posiada, zawdzięcza pracy własnych rąk. Jest uczciwy, małomówny i wyważony, a kiedy nie wie, co mógłby powiedzieć, woli raczej nie mówić nic. Nie kieruje się wybujałymi ambicjami, nie podąża za żadną podniosłą ideą. Nie oczekuje niczego od życia i dzięki temu unika ciągłej pogoni za niedoścignionymi celami.

I choć doświadcza w życiu kolejnych tragedii – od trudnego dzieciństwa pozbawionego rodzinnego ciepła, przez utratę żony i dorobku całego życia, aż po wojnę i obóz pracy – przyjmuje je z pewnym wewnętrznym spokojem, który tak bardzo mi imponuje. Mimo, iż jego egzystencja jest pełna tęsknoty i samotności, daleko mu do egzaltacji bohaterów romantycznych powieści – nie pogrąża się w swych uczuciach i nie daje się im pochłonąć. Nie złorzeczy i nie przeklina, nie szuka zemsty ani winnych, nie traci wiary, nie odczuwa lęku przed przyszłością. Nie pooddaje się, trwa. I po raz kolejny i kolejny ciężką pracą buduje swoje życie od nowa. Zamiast rozpamiętywać przeszłość i utracone możliwości, jest wdzięczny za to co ma obecnie i czego miał szansę doznać.

„Czasami na górze było nieco samotnie, ale nie uważał samotności za wadę. Nie miał nikogo, lecz miał wszystko, czego potrzebował i to wystarczało. (…) przede wszystkim rozkoszował się ciszą.”

To lektura o radzeniu sobie z przeciwnościami losu. O nieokiełzanej naturze. O kruchości życia i samotności. O poszukiwaniu wewnętrznego spokoju i życiu w zgodzie z samym sobą. O starzeniu się i ciągłym dostosowywaniu do przemian pędzącego świata. O odnalezieniu swojego miejsca na ziemi.

Ta książka to ratunek dla człowieka znużonego narastającym wyścigiem szczurów tak powszechnym obecnie w społeczeństwach zachodu. Przynosi spokój i ukojenie. Pozwala przestać wymagać cudów od siebie i od świata i chociaż na krótką chwilę zatrzymać się pośród pośpiechu codzienności. Inspiruje do autorefleksji, wyciszenia i odpoczynku. Uczy pokory i wdzięczności za proste rzeczy, które rozpieszczona powszechnym dobrobytem ludzkość nauczyła się przyjmować za oczywiste. I choć tytułowe „Całe życie” rozpisane zostało na mniej niż 200 stronach, efekty lektury odczuwa się jeszcze wiele dni po zamknięciu książki – rozluźnienie, spokój ducha, przyjemność przebywania z samym sobą.

„(…) myślał o swojej przyszłości, która rozpościerała się przed nim tak nieskończenie rozległa, bo właśnie niczego po niej nie oczekiwał.” I to jest chyba właśnie sekret niewzruszonego spokoju duszy Eggera. Spokoju, którego tak mu zazdroszczę i którego mam nadzieję kiedyś doświadczyć.

Robert Seethaler, Całe życie, Kraków: Wydawnictwo Otwarte, 2017, 184 s.
(premiera 24 maja 2017)

Za inspirującą lekturę dziękuję Wydawnictwu Otwartemu.