Hipnotyzująca opowieść o znaczeniu wolności, poszukiwaniu siebie i swojego miejsca w świecie.
Pierwsze 50 stron jest trudne. Nie tylko dlatego, że większość bohaterów zmienia imiona i ogarnięcie kto jest kim bywa wyzwaniem dla popracowego i podzieciowego wieczornego mózgu przedstawiającego się nieuchronnie w tryb jesienny. Ale przede wszystkim dlatego, że pierwsza część zostawiła w czytelniku tak wielki mętlik, że pozornie nie sposób go rozsupłać. A jednak bohaterowie będą w stanie wyjść z tego galimatiasu. Silniejsi. Ale czy mądrzejsi?
Podobnie jak w pierwszym tomie, wielką siłą tej powieści są bardzo dobrze dopracowane sylwetki postaci – to prawdziwa plejada silnych osobowości, często pogubionych i nieźle skrzywionych, ale unikalnych i jednocześnie bardzo prawdziwych. Równie misterna, co charaktery poszczególnych bohaterów jest kreacja świata. Magdalena Pioruńska stworzyła tak specyficzną i jednocześnie przerażającą wizję przyszłości, że nie można się od niej oderwać. To tutaj najnowsze technologie mieszają się z wierzeniami starożytnych, a systemy totalitarne z epoką kolonializmu. Eksperymenty genetyczne, dinozaury, rozległe modyfikacje ciała, potworne hybrydy i jeszcze potworniejsze braki w moralności… tym razem szokują jeszcze bardziej, bo opuszczając dziką Afrykę mamy szansę zajrzeć do cywilizowanej Europy. Tylko czy zepsuty do granic możliwości, rozpasany dwór cesarza Brytannika może poszczycić się tym mianem?
Ta książka była lepsza od „Twierdzy Kimerydu”. Może dlatego, że trochę już znam to szaleństwo i nie towarzyszyła mi dezorientacja turysty po raz pierwszy odwiedzającego nowe miejsce. Może ze względu na sposób narracji dający niejako spojrzenie z obu stron barykady. Może ze względu na dworskie intrygi, które tak uwielbiam. Może dlatego, że jest dłuższa, co pozwoliło autorce po prostu powiedzieć więcej. A i tak pod niektórymi względami czuję straszny niedosyt, są bohaterowie, o których niemal obsesyjnie chciałabym dowiedzieć się jeszcze więcej. Może w przyszłych tomach.
Tym razem nie zginął mój ulubiony bohater. Dwóch mniej ulubionych (ale wciąż kochanych!) również uszło z życiem. Ale z drugiej strony mój faworyt z poprzedniego tomu nie doznał cudownego zmartwychwstania, pod tym względem jest więc 1:1.
Z „Twierdzami” Pioruńskiej jest trochę jak z GoT – pierwsza część tak bardzo przyzwyczaiła mnie do okrucieństwa i nagłych, tragicznych w skutkach zwrotów akcji, że tym razem prawie nic mnie już nie było w stanie zszokować. Kanibalizm? Spoko. Paskudne zdrady? Zdarzają się. Kłamstwa i mataczenie? Na porządku dziennym. Eksperymenty na ludziach? Chyba wszyscy wiemy po co tu jesteśmy! A mimo to i tak lekturę kończyłam nieźle wkurzona, jeszcze nie potrafię tak kompletnie się nie przywiązywać. Czekanie na kolejną część to będzie mordęga!
Trochę „Igrzyska Śmierci”, trochę „Gra o tron” i bardzo mocno Pioruńska. Bardzo silny pretendent do tytułu Dziobaka Roku w moim wciąż powstającym plebiscycie książek niepowtarzalnych. Bo któż może się mierzyć z takim unikatem? Jednocześnie mądrym i ogłupiającym, fascynującym i irytującym, genialnym i szytym grubymi nićmi?
Magdalena Pioruńska, Twierdza Tytonu, Gdynia: Wydawnictwo Novae Res, 2019, 550 s.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości autorki.