Jeśli chodzi o fantastykę, to nie mogę powiedzieć, że jestem znawcą gatunku. Wręcz przeciwnie, po książki tego typu sięgam raczej „od czasu do czasu” i za każdym razem zadaję sobie pytanie, dlaczego nie częściej. Trudno mi czasem nadążyć za swoim eklektycznym gustem i zazwyczaj czytam to, co mnie akurat w danej chwili zainteresuje – nie ważne, czy to tomik poezji, łamiący serce dramat, krwawy kryminał, nieco naiwna młodzieżówka, czy łzawe romansidło. Ale zdecydowanie nie ma nic bardziej odświeżającego od współuczestnictwa w bohaterskiej wyprawie na smoki/skarb/zbójców pod znakiem miecza i braku higieny osobistej.

No właśnie – tak to zazwyczaj wygląda. Zbiera się bardziej lub mniej przypadkowa grupa indywiduów o szerokim spektrum moralności, którzy połączeni wspólnym celem wyruszają na pełną przygód wyprawę. I przyznaję, że już na samym początku autor „Pierwszego Rogu” mocno mnie zaskoczył odwracając (a przynajmniej mocno opóźniając) ten utarty schemat i właśnie tym zachęcił mnie do swojego debiutu. Bo o żadnej wyprawie nie ma tu mowy, a Schwartz szykuje dla swoich bohaterów coś zupełnie innego.
Z powodu załamania pogody, mocno zróżnicowana grupa podróżnych zostaje uwięziona w zajeździe na przysłowiowym „końcu świata”, a jedynym łączącym ich celem staje się przetrwanie zawieruchy. Jak powszechnie wiadomo, w przymusowym zamknięciu można oszaleć. Szczególnie, kiedy jest się zamkniętą grupą zbójców (albo jest się zamkniętym z grupą zbójców – wszystko zależy od punktu widzenia), mróz stale się nasila, a nocą pojawia się legendarna bestia mordująca towarzyszy bez najmniejszych skrupułów. Szybko okazuje się też, że sam zajazd kryje w sobie więcej tajemnic, niż można się było spodziewać, a kiedy nie można wydostać się na zewnątrz, czasem trzeba wyruszyć w głąb…
Wielką siłą tej powieści są wyraziści, świetnie ukształtowani bohaterowie o nieoczywistych pobudkach i charakterach, którzy zestawieni ze sobą tworzą prawdziwie wybuchową mieszankę. Nie brakuje również silnych postaci kobiecych. I przyznaję, że jak zazwyczaj trudno mi się identyfikować z babskimi bohaterami, tak w tym przypadku doceniam każdą z nich. Nawet, jeśli czasami występują w prześwitujących koszulach nocnych. Wydaje mi się jednak, że najsłabszym elementem powieści jest wątek romantyczny – nowo odkryte pokłady uczuć u głównego bohatera zupełnie mi do niego nie pasowały. Na szczęście jest to aspekt na tyle poboczny, że nie rzutuje na całość utworu. Liczę, że ten związek zyska na naturalności w dalszych tomach.
„Umiałem rozpoznać smocza skórę, ale ta nie tylko pochodziła od smoka, ale została zdjęta z pewnej bardzo szczególnej części ciała. Nie wiem, jakie bydlę poświęciło skórę na te rękawiczki, ale na pewno nie miało już pożytku ze swoich jąder.”
Fabuła natomiast nie pozwala się czytelnikowi nudzić ani przez chwilę – są rozboje, bohaterskie pieśni, krwawe zabójstwa i przedwieczne tajemnice, kółka wzajemnej adoracji, zapomniany skarb, zawiłość damsko-męskich relacji, demony przeszłości, tragiczne i brutalne zgony, legendarne królestwa i nie mniej legendarni wojownicy, duchy, zombie i stale narastające napięcie. A przy tym niemalże kryminalna zagadka historyczna, od której rozwiązania zależą losy uwięzionych. Trzeba przyznać, że Schwartz nie szczędzi czytelnikowi niespodzianek.
„Coś tu było, tkwiło w ukryciu przez długie lata, coś, co w jakiś sposób spajało wszystkie elementy. Miałem niedobre przeczucie, że życie nas wszystkich zależy od tego, czy zdołamy rozwikłać tę zagadkę.”
Bardzo podoba mi się kompozycja powieści – chociaż mamy do czynienia z pierwszym tomem rozbudowanego cyklu, akcja nie urywa się w połowie – przygoda ma swój finał, ale jednocześnie autor zostawia nas z niedosytem, ciekawością i wielkim potencjałem dla kontynuacji. Przy tym wraz bohaterami mamy możliwość w sposób zupełnie naturalny poznać realia stworzonego przez Schwartza świata – z jego bogami, historią, polityką i geografią.
Co do samego świata – jeszcze nie wiem, czy mnie do siebie przekonał. Pod względem cywilizacyjnym porównywać go można do wczesnego średniowiecza, gdzie wynalazek zegara wciąż jest jeszcze zbytkowym kuriozum. Ma dwa księżyce i jest płaskim dyskiem (przynajmniej według wiedzy bohaterów). Na równi z ludźmi zamieszkują go fantastyczne stworzenia – elfy, smoki, krasnoludy i wróżki, a magia jest powszechnym, choć elitarnym zajęciem. Mimo to dopatrzeć się można elementów terminologii rodem ze Śródziemia, koń głównego bohatera nazywa się Zeus (mimo całkowicie odmiennego panteonu bogów), a Flamandia, Flandria, Fiorenza, czy Alemania funkcjonują wśród nazw fantastycznych miast, księstw i krain. Świat ten jest więc przede wszystkim strasznie poplątany i nie jestem pewna, czy to pomieszanie fantazji z rzeczywistością będzie fajne. To jednak okaże się dopiero w kolejnych tomach. Na razie jest przed wszystkim intrygująco – nigdy nie wiadomo czym autor nas zaskoczy.
Początkowo trochę męczyła mnie stylizacja języka – przede wszystkim zwracanie się do siebie w trzeciej osobie liczby mnogiej. Ale kiedy już udało mi się do tego przyzwyczaić, książkę czyta się bardzo sprawnie, nie brakuje w niej plastycznych opisów i podszytych humorem dialogów. Z przyjemnością od razu zabrałabym się za kolejne części. Na te niestety będę jednak musiała poczekać.
Tylko nie podoba mi się, to, co stało się z Janosem. Lubiłam go bardzo i wciąż mam nadzieję, że to jakiś podstęp.
Richard Schwartz, Pierwszy Róg, Kraków: Wydawnictwo INITIUM, 2018, 496 s.
(Premiera 20.04.2018)