Bajki Majki: „5 nocy do Gwiazdki” Jimmy Fallon

Ten pięknie ilustrowany, utrzymany w nastrojowych granatach picturebook to kwintesencja dziecięcej radości, ekscytacji i niecierpliwości związanych z oczekiwaniem na Święta.

Psotne rodzeństwo odlicza ostatnie dni i noce do Gwiazdki – robią rachunek sumienia związany z grzecznością i pilnowaniem domowych obowiązków, stroją choinkę, wyjadają słodkości, marzą o zabawkach, cieszą się z padającego śniegu, słuchają świątecznych piosenek, szykują mleko i ciasteczka…. i wypatrują, wypatrują, wypatrują. Dlaczego czas tak się wlecze? Szczególnie, kiedy z ekscytacji każdej upływającej nocy nie można zasnąć?

Bo czasami najbardziej magiczne i wyjątkowe jest samo oczekiwanie.

Cudowna pod względem wizualnym, pełna humoru, nastrojowa, wspaniale oddaje zarówno klimat oczekiwania na Boże Narodzenie, jak i dziecięce emocje. Napisana wpadającym w ucho wierszem w tłumaczeniu Michała Rusinka, bardzo prawdziwa, w dzieciach wzmagająca niecierpliwość, a w dorosłym czytelniku wzbudzająca poczucie nostalgii. Nie sposób przeczytać bez uśmiechu.

Jimmy Fallon, 5 nocy do Gwiazdki, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2022, 34 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Wilga.

Bajki Majki: „Wierszyki i zabawy logopedyczne z pingwinkiem Piko” Małgorzata Korbiel

Logopedyczna przygoda z pingwinkiem Piko dla przedszkolaków to trochę dwa w jednym – z jednej strony sympatyczna historia do aktywnego czytania, a z drugiej zbiór ćwiczeń dla małej i dużej paszczy.

Piko wyrusza w podróż (może wakacyjną, kto wie?), podczas której czeka go sporo niespodzianek i poznawanie głosek. Historia jest opowiadana przy pomocy nieskomplikowanej rymowanki, w której wytłuszczono część liter – tych, którem poświęcona jest ta strona. Każdą ze stron uzupełnia również ćwiczenie związane z omawianymi głoskami oraz kilka słówek do powtórzenia z zaakcentowaniem ćwiczonych literek.

Czytelnik będzie więc wraz z pingwinkiem nurkował wykonując ćwiczenia oddechowe, parskał wargami by wypluć słoną wodę, nadymał policzki jak baloniki, szczękał zębami z zimna, ziewał szeroko jak orka, wypuszczał powietrze jak wieloryb oraz powtarzał zabawne wierszyki – łamańce językowe. I wiele innych.

A przy tym czeka na niego również sporo przygód, bo Piko podczas swojej podróży na nudę bynajmniej nie narzeka – wiry morskie, foki na deskach surfingowych, gra w piłkę z delfinem, zabawa w chowanego, najprawdziwsza misja ratunkowa, kupowanie pamiątek od kormorana i szerokie uśmiechy na widok rodziny.

Można przeczytać całą na raz (ale grozi to odrętwieniem szczęki u dziecka i rodzica) albo stopniowo – po kilka stron i kilka ćwiczeń, bo i nie jest to wbrew pozorom krótka lektura, szczególnie, że wykonywanie ćwiczeń i wspólne powtarzanie wybranych słów, rymowanek i fragmentów dodatkowo wydłuża czytanie i świetnie angażuje malucha w całą historię. A same ćwiczenia, poza tym, że zostały w sympatyczny sposób powiązane z fabułą, są również bardzo różnorodne – w książce znajdziemy ćwiczenia oddechowe, ćwiczenia warg, policzków i podniebienia miękkiego, dzięki czemu podczas lektury trenujemy cały aparat mowy.

A na koniec, skoro paszcza rozgrzana i wyćwiczona, czeka pingwinkowa piosenka! I zagadki, żeby poza buzią rozruszać też trochę głowę.

Małgorzata Korbiel, Ilona Brydlak, Wierszyki i zabawy logopedyczne z pingwinkiem Piko, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2021, 48 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wilga.

Bajki Majki: „365 wierszy i rymowanek na każdy dzień”

Kiedy ma się w domu przedszkolaka, dziecięce wierszyki to chleb powszedni. Lubię mieć pod ręką ze dwie/trzy książki z poezją dla maluchów, żeby mieć gdzie szukać inspiracji na kolejne konkursy recytatorskie i objawiający się od czasu do czasu majkowy „głód rymowanek”.

Mamy w swojej kolekcji zbiór wierszy Brzechwy i Doroty Wawiłow, brakowało mi jednak jednej większej pozycji z utworami mieszanych autorów. I tak właśnie trafiłam na świetny tytuł, który chcę Wam dziś polecić.

Książka „365 wierszy i rymowanek na każdy dzień”, poza faktem, że spełnia moją powyższą zachciankę – znajdziemy tu wiersze aż 24 autorów i autorek: Asnyka, Bełzy, Birkenmajera, Broniewskiego, Brzechwy, Chmurskiej, Chotomskiej, Dafner, Czechowicza, Ejsmonda, Frączek, Fredry, Goreckiego, Kozłowskiej, Jachowicza, Konopnickiej, Krasickiego, Liszewskiej, Mickiewicza, Morawskiego, Oppmana, Ostrowskiej, Porazińskiej i Rogoszówny zilustrowane przez Natalię Berlik – jest również bardzo pomysłowo wydana.

To zbiór wierszy w formie kalendarza. Jak sama nazwa wskazuje, mamy tu 365 utworów na każdy dzień roku, a te zostały dopasowane tematycznie do pory roku i różnych typowych i nietypowych świąt, które zostały w wierszykowym kalendarzu wyszczególnione. Mamy tu Więc oczywiście święta państwowe, jak Święto Konstytucji 3 Maja z wierszem „Czym będę” Władysława Bełzy, Walentynki z „Na górze róże” i wierszyki wigilijne.

Ale znajdziemy również Międzynarodowy Dzień Pizzy z wierszem „Włoskie danie”, Międzynarodowy Dzień Kota z „Kotostrofą” Agnieszki Frączek, Międzynarodowy Dzień Tańca z „Tańcowała igła z nitką” Jana Brzechwy, Dzień Matematyki z „Trójkątną Bajką” Danuty Wawiłow i Olega Usenko czy Dzień Kominiarza z „Idzie kominiarz”, a nawet Dzień Okularnika z kultowymi „Okularami” Juliana Tuwima. Czasami to długaśne utwory ciągnące się po kilka stron, a czasami kilkuwersowe rymowanki.

To nie jest pozycja kieszonkowa i podczas czytania tej cegły zdecydowanie potrzebna będzie pomoc rodzica. Jest natomiast bardzo atrakcyjnie wydana – w twardej oprawie, drobnemu tekstowi wierszyków towarzyszą niewielkie, symboliczne ilustracje, a strony otoczone są zmieniającym się, barwnym dekorem. To dobra kandydatka na ponadczasowy prezent z dedykacją, która będzie wzruszać po latach.

Fajny pomysł na wprowadzenie poezji dziecięcej do codziennych rytuałów, na przykład wieczorem, przed snem. Podejmujemy wyzwanie i spróbujemy przeczytać ją całą!

365 wierszy i rymowanek na każdy dzień, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2021, 400 stron.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wilga.

Bajki Majki: „Rymowane zagadki matematyczne” Elżbieta i Witold Szwajkowscy

„Samochody w korku stały.
Trzy na światłach przejechały.
Ile jeszcze nie zdążyło,
jeśli w korku dziesięć było?”

Nie ukrywam, że nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam za matematyką i uczucie to było całkowicie odwzajemnione. Moje 38% z matury zostało osiągnięte wysiłkiem wręcz heroicznym i jestem z nich bardzo dumna! Mam nadzieję, że moja Majka nie będzie podchodzić do królowej nauk z podobną niechęcią, bo jednak nie oszukujmy się – liczenie to całkiem przydatna umiejętność. Chociaż wciąż czekam na ten moment, kiedy będę mogła wykorzystać w praktyce wzór na deltę.

Myślę jednak, że gdybym w odpowiednim momencie trafiła na taką książkę, jak „Rymowane zagadki matematyczne”, moje podejście mogłoby być całkiem odmienne. Może i tylko na samym początku edukacji, ale czy to nie solidne podstawy budują pewność siebie i u dziecka i u dorosłego?

Trudno mi określić czym tak naprawdę jest ta książka. Nie jest to bowiem podręcznik, choć znajdziemy w niej zarówno wprowadzenie w temat, jak i zadania do rozwiązania. Nie jest to również encyklopedia, choć odnajdziemy w niej definicje. Zarówno wstęp do świata liczb, wytłumaczenie takich zjawisk jak dodawanie, czy odejmowanie (zarówno dwóch, jak i większej ilości liczb), jak i same zadania są… rymowane. A jak już sam tytuł wskazuje, zadania do obliczenia przez malucha zostały przedstawione w formie zagadek. Trudno o lepszy sposób „wciskania wiedzy do głowy”, jak melodyjne rymy i wzbudzanie zainteresowania. (Jedyny moment, w którym autorzy nie zwracają się do nas rymem, to wskazówki dla rodzica ułatwiające pracę z książką). Szczególnie, że poza dążeniem do poznania wyniku, dziecko na każdym kroku zachęcane jest do poznawania świata. Zagadkom liczbowym towarzyszą bowiem pytania pomocnicze. Przy zadaniu z gitarą warto zapytać czym są struny, podczas liczenia jajek różnych gatunków ptactwa można zastanowić się które z nich są jadalne, a licząc rękawy ubrań koniecznie musimy wziąć pod uwagę czym jest kamizelka! Poza umiejętnościami dodawania i odejmowania książka rozwija również budowanie własnej wypowiedzi i ćwiczy abstrakcyjne myślenie. Nie liczy się tu bowiem sam wynik, ale również sposób, w jaki dziecko do niego doszło, a także prawidłowe zrozumienie wszystkich elementów składowych zadania – nawet tych kompletnie nie związanych z matematyką. Ufff… cóż to za cudowny odpoczynek od bezdusznego, zero-jedynkowego sposobu oceniania tak lubianych w szkołach (bo i najłatwiejszych do sprawdzania) testów.

Interdyscyplinarna, pełna rymu i rytmu, dopełniona wesołymi ilustracjami książka ni trochę nie sugeruje, jakoby matematyka miała być czymś trudnym. I może wcale nie jest jeśli tylko ma się do niej odpowiednie podejście?

Elżbieta i Witold Szwajkowscy, Rymowane zagadki matematyczne, Warszawa: Wydawnictwo Kapitan Nauka, 2019, 41 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kapitan Nauka.

Bajki Majki: „Ptakowisko” Anna Edyk

Zima jest zawsze okresem wzmożonej sympatii w kierunku naszych ptasich „braci mniejszych”. Tej zimy wyjątkowo nie dokarmiamy ptaków ze strachu przed stadkiem wolnobytujących kotów mieszkających na naszej posesji, ale mnóstwo żółtodziobych kosów i tak przylatuje dzień w dzień na śniadanie z owoców porastającego nasz dom winobluszczu.

W zeszłym roku furorę robiły podskakujące na śniegu wróbelki i sikorki zawsze łase na kawałek słoniki, który i tak suma summarum porywała mewa. Przy pomocy towarzyszącego nam w obserwacjach „Małego atlasu ptaków” udało nam się rozpoznać również odwiedzającą nas co jakiś czas sójkę.

Ale w czasie wakacji Bobasa poznała również inne ptaki – flamingi i pelikany w zoo, bociany w uwitych na słupach gniazdach oraz papugi i tukany w rozkrzyczanej papugarni. I przepiękny atlas Pawlaków powoli przestał nam wystarczać.

Ale niezawodny Mikołaj znalazł na to sposób – „Ptakowisko” Anny Edyk, czyli książka pełna przedstawicieli aż 60-ciu gatunków ptaków zilustrowanych przez Piotra Brydlaka. Znajdziemy tu i najbardziej pospolitych z ptasich przyjaciół, jak kanarek, łabędź, kaczka krzyżówka, a nawet gołąb, te zdecydowanie bardziej egzotyczne, jak różowe flamingi, pingwiny, pelikany, kondory, czy strusie oraz takie, o których mama nigdy nawet nie słyszała – amadyny, piłodzioby, sylfiki. A każdy z nich został pięknie przedstawiony we wszystkich wariantach upierzenia i w kilku słowach opisany… wierszykiem. A każda z prostych rymowanek przybliża nieskomplikowane ciekawostki z ptasiego świata i przy okazji wpada w ucho pomagając je zapamiętać.

Świetna sprawa dla każdego ciekawskiego przedszkolaka i poszerzenie horyzontów dla rodzica, który dotychczas nie miał ornitologicznych ciągot.

Prawdziwa feeria barwnych ptasich piór zamknięta bezpiecznie między twardymi okładkami. Książka zawiera dużo papierowych stron, wymaga więc już nieco wprawy od małego czytelnika. Ale warto się wprawiać!

Anna Edyk, Ptakowisko, Warszawa: Wydawnictwo SBM, 2018, 96 s.

Bajki Majki: „Zasypianki”

Spanie – to jeden z tematów, który spędza sen z powiek młodym rodzicom. No dobra, ten sen, to im spędzają dzieci – dzieci, które nie garną się do spania tak bardzo jak byśmy chcieli… Ustalamy zatem rytmy, zwyczaje i rytuały ogrywając moment zasypiania z samozaparciem godnym laureatów Oskara. Przemieniamy się w szamanów próbując ściągnąć na nasze małe wulkany niewyczerpanej energii choć kilka godzin spokojnego, niezmąconego niczym snu

Jednym z niezastąpionych elementów naszego wieczornego rytuału jest wspólne czytanie tuż przed położeniem Bobasy do łóżeczka – rozsiadamy się w fotelu i przy małej lampce sięgamy do podręcznego księgozbioru sprytnie ukrytego w pufie. Od niedawna wśród „pufowych skarbów” prym wiedzie zbiór polskich wierszyków i kołysanek od lat deklamowanych i podśpiewywanych maluchom na dobranoc – „Zasypianki”.

Ta poręczna całokartonowa książeczka zawiera dwadzieścia dwa krótkie utwory – niektóre z nich mogłam deklamować z pamięci jeszcze przed otwarciem „Zasypianek”, niektóre obiły mi się wcześniej o uszy, a jeszcze inne usłyszałam po raz pierwszy dopiero czytając Majce na głos. I jak to w takich zbiorach bywa, część wierszyków przyjęła się wspaniale, a inne omijamy nie poświęcając im ani chwili uwagi. Do takich pogardzanych wierszyków należą na przykład „A, a – kotki dwa” – dotychczas korzystaliśmy z innej wersji (a zapewne tyle jest wersji, ile babć), więc za każdym razem jak zaczynam czytanie, Maj strofuje mnie, że czytam źle. Upodobała sobie za to inny szlagier – „Jadą, jadą misie”. Swoją drogą zaskoczyło mnie, jak różnorodne rytmicznie wierszyki zestawiono ze sobą w jednej książce. Przyznaję, że nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby przed snem śpiewać tak skoczną melodię i obawiałam się, że misiaki będą mi rozbudzać wyciszone już dziecko. I faktycznie – Majka za każdym razem troszkę się ożywia, po czym na nowo się uspokaja skupiając uwagę na kolejnych wierszykach. Cel zostaje zatem osiągnięty, a ponadto uniknięto jednostajnego, nudnego opracowania, na którym przysypiają i dzieci i dorośli.

Różnorodność objawia się nie tylko w sferze tekstu, ale również w ilustracjach. W książce przeplatają się ilustracje dwojga autorów – Elżbiety Jarząbek i Ryszarda Mateckiego. Majka jak zwykle szczególnie upodobała sobie wszystkie kotki, ja zaś wymiękam na widok zmorzonych snem wróżek. No i personifikacja nieba z „Idzie niebo” to mistrzostwo świata.

Majka niedługo skończy dwa latka i powoli wchodzi w wiek powtarzania rymowanek – dzięki tej pozycji poznała mnóstwo nowych, ponadczasowych wierszyków. Ja zaś odnalazłam w niej ukochaną kołysankę mojego dzieciństwa – „Już gwiazdy lśnią” – śpiewałam ją również Majce jak jeszcze była kompletnym brzdącem i spała wyłącznie na moim ramieniu. Nie miałam jednak pojęcia, że właśnie tak brzmi jej tytuł.

Sama książka okazała się być całkiem wytrzymała (szczególnie na upadanie), mimo, że jej liczne strony wykonano ze stosunkowo cienkiego kartonu. Wielki plus za bezpiecznie zaokrąglone rogi i śliską powierzchnię odporną na wycieranie śliny – moje słodkie jak cukierek dziecię całuje na dobranoc każdą ze śpiących na ilustaracjach postaci.

Ciepła, magiczna, ponadczasowa. Książeczka, która łączy pokolenia. Polecamy zarówno tym młodszym – jako jedno z pierwszych spotkań z klasyką – jak i starszym czytelnikom (mamom, ciociom czy babciom) – jako nostalgiczny powrót do czasów dzieciństwa.

Zasypianki, Poznań: Wydawnictwo Publicat S. A., 2017, 40 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Papilon.

Bajki Majki: „Miasteczko z bajki” Dorota Gellner, z ilustracjami Joli Richter-Magnuszewskiej

Wpadające w ucho rymy Doroty Gellner towarzyszą nam już od dawna – „Myszka” niezmiennie nas wzrusza, „Pisklak” bawi, a wierszyk o jamniczku znam już na pamięć, bo Bobasa życzy sobie go odczytywać przynajmniej raz dziennie. Dlatego też do „Miasteczka z bajki” podeszłam ze sporym entuzjazmem – jak się okazało – zupełnie słusznie.

Między okładkami kryje się bowiem pełna dziwów mieścina zamieszkana przez niesamowicie sympatycznych zwierzęcych bohaterów. A każdy z nich ma swoje przygody. Majka na swojego faworyta bezsprzecznie wybrała niemalże czarny charakter – tajemniczego kota – łakomego kataryniarza i hotelarza noszącego się niczym Szpieg z Krainy Dreszczowców, wciskającego tu i ówdzie swoje zaostrzone pazurki. Bardzo podobają się jej również żaby i rodzina myszek, mnie zaś urzekł pająk dziergający koronki, który decyduje się rzucić wszystko i „wyjechać w Bieszczady”. W Miasteczku z Bajki domek susła ziewa wraz ze swoim gospodarzem, nietoperz nosi lakierki, most dzwoni, z pędzącej dorożki w groszki spadają elementy deseniu, a ratusz wieńczy koronkowa kokarda. Nie można się tu nudzić – króliki kicają, a hotel odwiedza tajemniczy smok… Wszystkie te szalone przygody opisane zostały w 20 niedługich, zabawnych i momentami zaskakujących wierszykach, których melodyjne rymy zostają w pamięci na długo po zamknięciu książeczki.

Dużym plusem jest właśnie wykorzystanie krótkich form – choć wszystkie utwory układają się w spójną całość, bez problemu można skończyć szybciej i wrócić do lektury następnego dnia albo wybierać tylko ulubione wierszyki. Takie zabiegi znacznie ułatwiają mi czytanie odkąd Maj straciła cierpliwość do dłuższych partii tekstu i często przewraca strony zanim skończę czytać.

Całość została zilustrowana w niebanalny, „wycinankowy sposób”. Mnogość szczegółów zachwyca moją małą fankę „Ulicy Czereśniowej”, ćwiczy spostrzegawczość i – co moim zdaniem naprawdę ważne, a coraz częściej zapominane – całkiem dokładnie obrazuje tekst. I to zarówno jeśli chodzi o bohaterów wierszyków i ich przygody, a także samą topografię miasta, które samo w sobie może pretendować do roli bohatera tej książeczki.

Książka jest całkiem duża, dzięki czemu czytelna. Całokartonowe, bezpiecznie zaokrąglone strony ułatwiają samodzielne poznawanie bajkowego miasteczka, a niewielki ciężar pozwala wygodnie czytać z maluszkiem na kolanach.

Dorota Gellner, Miasteczko z bajki, Poznań: Wydawnictwo Publicat S.A; 2017, 32 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Papilon.

Bajki Majki: „Krecik i sanki” Kateřina & Zdenĕk Miler i Małgorzata Strzałkowska

Dzisiejszego poranka powitała nas za oknem śnieżna zadymka. Niby powoli zaczynam się przyzwyczajać, że w Maju jak w garncu, ale muszę przyznać, że kolejny raz dałam się zaskoczyć. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – śnieg w maju to idealny pretekst, żeby wrócić do pewnej przygody Krecika, którą zdążyłam już schować na przyszły sezon.

_20170510_085811
Gdańsk, 10.05.2017 – wiosna w pełnej krasie, zdjęcie dla potomnych

„Krecik i sanki” to jedna z tych uroczych kartonówek, które kupiłam jeszcze będąc w ciąży. Krecik należy do kanonu bajek mojego dzieciństwa i wciąż mam do niego spory sentyment. Jako, że Majka nie oglądała jeszcze animacji, ta historyjka jest jej pierwszym kontaktem Krecikiem i Sikoreczką.

Zimowa przygoda dobrze znanego i lubianego bohatera, zilustrowana przez czeski duet Kateřiny i Zdenka Miler, uzupełniona została prostym i wpadającym w ucho wierszykiem Małgorzaty Strzałkowskiej. Rozczarowany brakiem śniegu zimą Krecik postanawia napoić chmurkę wodą. Ona za to odwzajemnia mu się białym puchem niezbędnym do zimowych szaleństw. Prosta, sympatyczna historia tłumacząca najmłodszym czym jest i skąd tak właściwie bierze się śnieg.

Co prawda sam wierszyk jest jeszcze dla Bobasy trochę za długi i nieco znudzona przewracała strony zanim zdążyłam doczytać do końca, ale obrazki bardzo się spodobały. A że zajmują 90% powierzchni stron, to książeczka jest idealna do oglądania. Z drugiej jednak strony niewielki tekst nie sprawdzi się w przyszłości do nauki samodzielnego czytania, no i dziadkowie trochę na niego narzekają. Ale dla małego oglądacza książeczka jest w sam raz. Szczególnie, że dzięki niewielkiemu formatowi i porządnym, kartonowym stronom jest bardzo wygodna dla małych rączek i (jak narazie) nie uległa niszczycielskiej sile mojej małej Destrukcji. Bardzo przyjazna jest też cena – okładkowa to tylko 9,90.

Sympatyczna i klimatyczna, sprawdziła się zimą i doskonale pasuje do dzisiejszej aury ;)

Kateřina Miler, Zdenĕk Miler, Małgorzata Strzałkowska, Krecik i sanki, Warszawa: Wydawnictwo Bajka, 2015, 10s.

Bajki Majki: „Wielkanocny kurczaczek”, „Wielkanoc zajączka” i „Wielkanocny baranek” Urszuli Kozłowskiej, czyli pierwsze wielkanocne lektury Bobasy

Wybór wielkanocnych lektur dla roczniaka nie był wcale taki prosty. Szukałam czegoś, co (wyjątkowo) nie będzie za trudne i nie zniechęci tak małego dziecka. Jak w przypadku Bożego Narodzenia starałam się jeszcze coś tłumaczyć, bo to w końcu radość z narodzin, tak biblijna koncepcja zmartwychwstania zdecydowanie Bobasę przerasta. Z drugiej strony szukałam książeczek, które wprowadzą wiosenno-wielkanocny klimat i przybliżą odrobinę najpopularniejsze zwyczaje, jeszcze bez obciążenia symboliką.

I w ten sposób trafiłam na wierszyki Urszuli Kozłowskiej w kartonowych książeczkach. Jako pierwszego kupiłam „Wielkanocnego kurczaczka” z Wydawnictwa Olesiejuk z ilustracjami Ilony Brydak, który skusił mnie brokatowymi elementami na okładce (a przede wszystkim tą cudną brokatową pszczółką). I faktycznie ten element przyciągnął również moją małą sroczkę, bo sporo czasu minęło, zanim udało nam się ją wspólnie otworzyć – okładka okazała się być super ciekawa. W tekście co prawda nie było nic o wielkanocnych zwyczajach, a wierszyk opowiada o poszukiwaniu zaginionego kurczaczka, jednak wiejskie zwierzątka do pokazywania paluszkiem wszystko nam zrekompensowały. Szczególnie, że był kurczaczek i cukrowy baranek, więc zaczęłyśmy powoli wdrażać się w świąteczne klimaty. Ilustracje są urocze, i chociaż ja miałam chwilę zwątpienia przy Mamie Kurze ze skrzydłami niczym macki ośmiornicy (w sumie każdej mamie by sie takie przydały), to Majce bardzo się podobają. A i znalazły się na jednej z nich świąteczne baby i makowce, więc nasz apetyt został zaostrzony.

Kolejne dwie książeczki z wierszykami pani Kozłowskiej, „Wielkanoc zajączka” i „Wielkanocnego baranka” upolowałyśmy w Pepco. Te dla odmiany są z wydawnictwa Wilga, a autorką ilustracji jest Arleta Strzeszewska. I chociaż ilustracje z tego wydania podobają mi się mniej (szczególnie w zajączku są nieco psychodeliczne) to wierszyki poruszają zwyczaje i tradycje związane ze Świętami Wielkiej Nocy. „Wielkanoc zajączka” dotyczy głównie chowania słodyczy dla dzieci, którego my nie praktykujemy (choć może zaczniemy, kiedy Maja trochę podrośnie), wspomniany jest jednak również zwyczaj święcenia pokarmów i oblewania się wodą w Wielkanocny Poniedziałek.
„Wielkanocny Baranek” to sympatyczny przegląd przez kojarzone z wiosną zwierzątka – Baranek Franek poznaje kaczuszkę, kurczaczka, zajączka i po psotach na zastawionym świątecznie stole wskakuje wraz z nimi do koszyczka.

To wydanie jest nieco skromniejsze, mniejsze i o cieńszych (choć wciąż kartonowych) kartkach. Książeczki są też niestety mniej wytrzymałe, bo kawałek baranka już został odgryziony (dla porównania na kurczaczku widać tylko odciśnięte ślady zębów :D). Ale jako, że są to nabytki za mneij niż 5zł, jestem w stanie pogodzić się z faktem, że to pozycje „na jeden sezon”, które wkrótce polegną w starciu z moją małą Destrukcją.

Wszystkie trzy książeczki (jest jeszcze czwarta „Wielkanocne pisanki”, na którą niestety nie udało nam się trafić) są sympatyczną pomocą podczas pierwszych prób tłumaczenia dziecku czym właściwie jest Wielkanoc. My podczas czytania zaczynamy od kurczaczka i baranka, gdzie poznajemy i zbieramy razem wiosenne zwierzątka i pakujemy je wraz z pokarmami do koszyczka, a kończymy książeczką o zajączku, gdzie w sobotę dzieci zanoszą koszyczek do kościoła na święcenie, w niedzielę szukają łakoci i w poniedziałek oblewają się wodą. Dla czternastomiesięcznego dziecka taki wstęp do świątecznych tradycji i zwyczajów całkowicie wystarczy.

Oczywiście Wielkanoc to czas zajączków i króliczków, więc wykorzystujemy ją również jako pretekst do częstego czytania naszej ukochanej uszatej pozycji – „Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham”, bo to przecież książka na każdą okazję.

Urszula Kozłowska, Wielkanocny kurczaczek, Ożarów Mazowiecki: Wydawnictwo Olesiejuk, 2017, 12 s.

Urszula Kozłowska, Wielkanoc zajączka, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2015, 10 s.

Urszula Kozłowska, Wielkanocny baranek, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2015, 10 s.