Czas na czytanie: „Król z bliznami”, Leigh Bardugo

Po trzech latach wróciłam do świata Griszów! Martwiłam się, że po tak długiej przerwie trudno będzie mi na nowo złapać wątek, ale to były zbędne obawy. Do wykreowanego przez Bardugo wróciłam jak do domu po przedłużającej się podróży. Domu tętniącego nowymi przygodami.

„Król z bliznami” to historia łącząca oba wcześniejsze cykle autorki – dzieje się zarówno po Trylogii Grisza, jak i dwutomowej Szóstce Wron, a część bohaterów brało udział w wydarzeniach z obu cykli. Bardzo więc nie polecam zaczynania przygody z Griszami od tej powieści. Jeśli nie czytaliście poprzednich książek Leigh Bardugo, dalsza część recenzji może zawierać spoilery!

Ravka po upadku uzurpatora i zniszczeniu Fałdy Cienia powoli się odradza. Nie oznacza to jednak zakończenia kłopotów, wręcz przeciwnie. W końcu w tym wyniszczonym kraju żyjącym na kredyt, między dwoma mocarstwami o ekspansywnych zapędach nigdy nie brakuje złych wieści. Czy wyobraźnia i charyzma zuchwałego młodego króla- wynalazcy i pirata wystarczy, by zapewnić krajanom upragniony pokój? Nie brak mu przecież potężnych sprzymierzeńców. Co jednak, jeśli we wnętrzu króla drzemie ciemność, której nie sposób okiełznać?

Nikołaj walczy z całych sił, by jego kraj nie został najechany przez sąsiadów, by miał szansę na rozwój i dobrobyt. Czeka go jednak znacznie większe wyzwanie, niż salonowe spiski i szykujące się rewolty, choć i tych nie zabraknie. Zoya Nazalensky – generał i zwierzchnik przetrzebionej nie tak dawno armii Griszów oraz najbardziej zaufana doradczyni króla zrobi wszystko, by go ocalić. Natomiast Nina Zenik – szpieg o nadnaturalnych zdolnościach i problemem w stosowaniu się do rozkazów, przygnieciona żałobą po ukochanym, zrobi wszystko, by ocalić tych Griszów, którzy mieli nieszczęście urodzić się we Fjerdzie. A tam obdarzone mocą kobiety znikają bez śladu w tajemniczych ośrodkach badawczych.

Przygoda, poczucie humoru i magia spotykają się tu w idealnych proporcjach, a narracja z punktu widzenia różnych bohaterów pozwala świetnie poznać zarówno ich samych, jak i całą sytuację. I będą smoki, a to samo w sobie daje + 100 do świetnej książki!

„ – Zawsze myślałam, że smok był tylko metaforą.
– Metaforą czego? – zapytał Juris nieco urażonym tonem.
– Pogańskiej wiary, obcych najeźdźców, niebezpieczeństw nowoczesnego świata.
– Czasami smok jest po prostu smokiem, Zoyu Nazalensky. A mogę cię zapewnić, ze żadna metafora nie ma na sumieniu tylu ludzkich istnień”.

Czytałam Trylogię Griszów jeszcze w pierwszym wydaniu Papierowego Księżyca, i chociaż korciło mnie nowe wydanie ze względu na bajeczne okładki (jestem taką okładkową sroką!), to jednak sporo krytycznych uwag względem nowego tłumaczenia sprawiło, że wstrzymałam się z zakupem. Dlatego też miałam pewne obawy względem „Króla z bliznami”, nie lubię, kiedy w trakcie czytania zmienia mi się tłumacz. Początkowo byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, bo do pewnego momentu praktycznie nie zauważyłam różnicy. A potem pojawił się jeden „drobny” szczegół, który zepsuł wszystko. Przetłumaczono „Darklinga” na „Zmrocza”. Już sam fakt, że zmieniono imię/przydomek jednego z głównych bohaterów w środkowej książce uniwersum, czyli trochę tak, jakby w czwartym tomie przemianować Harry’ego Pottera na Henia Garncarza, to przecież są słowa, których tłumaczyć po prostu się nie powinno. Należą do nich nazwy własne. I już nawet nie wspominam, jak strasznie lamersko to brzmi. Poza tym nie mam zastrzeżeń, ale to jedno wkurzało mnie przez większość lektury, bo nie zdołałam się przyzwyczaić.

Jak zawsze świetna historia, tylko oddajcie mi Darklinga!

Leigh Bardugo, Król z bliznami, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2019, 528 s.

Czas na czytanie: „Ruina i rewolta” Leigh Bardugo

Trzeci tom Trylogii Grisza zdecydowania utarł spory kawałek mojego zarozumiałego nosa. Żywione przeze mnie podejrzenia okazały się być chybione (nieznacznie, ale jednak), a złośliwe żarty – naprawdę myślałam, że mimo tylu ochoczych adoratorów Alina umrze w czystości jak na świętą przystało – okazały się nie mieć pokrycia.

_20170620_213038

Cykl Bardugo jest bardzo dobrym przykładem rozwoju warsztatu pisarskiego – każdy kolejny tom jest lepszy, bardziej zaskakujący i dopracowany. Postacie ewoluują i dojrzewają, zyskujemy również szerszy ogląd na sytuację społecznopolityczną Ravki. Warsztat ten osiągnie mistrzostwo w kolejnej dylogii autorki – „Szóstce wron” i „Królestwie kanciarzy”.

Wbrew moim smętnym podejrzeniom, mimo sporych strat (pewnej ognistorudej postaci wciąż nie mogę odżałować) i krwi, która w tym tomie leje się całkiem wartkimi strumieniami, dostałam całkiem disneyowskie szczęśliwe zakończenie. Takie z białym welonem, biegającymi wokół dziećmi, domkiem na peryferiach i przyjaźniami aż po grób. I w sumie świetnie się składa, bo ja przecież lubię takie zakończenia. Najwyraźniej podobne przyciąga podobne.

Jeśli coś nie podpasowało mi w całej serii, to jest to tłumaczenie. Jasne, to zupełnie naturalne, że wolę to, do którego jestem przyzwyczajona, czyli po prostu to, które czytałam pierwsze. Jako, że zaczęłam czytać Bardugo od końca, jest to tłumaczenie Wojciecha Szypuły i Małgorzaty Strzelec z „Szóstki wron”. Wydaje mi się, że lepiej trafili z nazwami zakonów griszów i bardziej wystrzegają się długich i udziwnionych odmian. Jakoś lepiej mi brzmi „stal griszów” niż „griszaicka stal”, a „nowoziemczański zwyczaj” już zupełnie mnie przerasta. I przyznaję się tu do paskudnej hipokryzji, bo sama przecież wymyślam i używam masę przedziwnych odmian i słowotwórczych nazw jak „majojogurty”, czy „poddupniczek”. Ale to chyba po prostu rzecz gustu, a powszechnie wiadomo, że są gusta i guściki i się o nich nie dyskutuje ;)

Jakby ktoś się jeszcze zastanawiał nad sięgnięciem po tą serię, to polecam. Nie jest to może i mistrzostwo świata, ale na pewno świetna przygoda.

Leigh Bardugo, Ruina i rewolta, Słupsk: Wydawnictwo Papierowy księżyc, 2015, 437 s.

Czas na czytanie: „Szturm i grom” Leigh Bardugo

Jedno z marzeń mola książkowego – po przeczytaniu wciągającej pozycji móc od razu sięgnąć po drugą część. Jak dobrze, ze Trylogia Grisza jest już ukończona i po „Cieniu i kości” czekały na mnie dwa kolejne tomy. „Szturm i grom” wyczytałam w rekordowym tempie – głównie dlatego, że Maja coraz więcej bawi się sama <3

_20170607_171243

Darkling cudem przetrwał rzeź w Fałdzie Cienia. Stracił sporo ze swojego magnetycznego uroku, a na jego reputacji (i twarzy) pojawiła się spora rysa. Posiadł jednak nową, potworną moc, która pozostawia wszelkich jego przeciwników niemalże bez szans.

Bez większego problemu znajduje Alinę, która pod koniec pierwszego tomu zbiegła wraz z ukochanym za morze. Nie wiem czemu, ale czytając poprzednią część spodziewałam się, że nasi bohaterowie o statusie uchodźców poszukają schronienia w Kerchu (może ze względu na statek, którym uciekli z Ravki?) i czekało mnie spore rozczarowanie kiedy trafili do słynącego z uprawy jurdy Nowoziemska. Ta zmiana miejsca akcji nie trwała jednak długo.

Piraci, bitwy morskie i zadziorni książęta z aspiracjami na Leonarda da Vinci to coś, co zdecydowanie lubię, dlatego „Szturm i grom” wciągnął mnie już od drugiego rozdziału. I tym razem akcja rozwijała się dość równomiernie – nie było szczególnie wielu momentów zapierających dech w piersiach, ale nie było też przydługich, nudnych przerywników. Alina zyskuje pewność siebie, wyznawców, głód mocy, aspiracje i zalotników, co stopniowo odsuwa ją od Mala, który – jak na mężczyznę przystało – smutki i frustrację topi w alkoholu i samczych przepychankach. Przyzywająca Światło dzięki nowemu przyjacielowi zyskuje przychylność króla i staje na czele zupełnie jawnego ruchu oporu. Ale jak na historie Bardugo przystało – misterne plany nigdy nie mają szansy ziścić się co do joty, a co zakończenie, to zaskoczenie. I tak trzymać, bo chociaż wiem, że ta seria nie zajmie wysokiego miejsca w rankingu moich ulubionych młodzieżówek, to do ostatniej części trylogii już świerzbią mnie palce.

Leigh Bardugo, Szturm i grom, Słupsk: Wydawnictwo Papierowy księżyc, 2014, 453 s.

Czas na czytanie: „Cień i kość” Leigh Bardugo

Tęsknotę za Ketterdamem i pustkę po zamknięciu „Królestwa kanciarzy” postanowiłam zapełnić nadrabiając Trylogię Grisza, która już zdecydowane zbyt długo leży wyrzutem sumienia na mojej komodzie (niedługo w zaczną się niecierpliwić w bibliotece…).

Od samego początku wiedziałam dobrze, że to nie będzie to samo i że narobiłam sobie strasznych spoilerów ale to zawsze jakaś namiastka. Jeśli jest możliwość pozostania w świecie Bardugo o trzy książki dłużej, to nie zamierzam zmarnować ani jednej strony.
Spoilery faktycznie są i to całkiem spore. Mi osobiście ten fakt zupełnie nie przeszkadza, bo nastawiałam się na traktowanie Trylogii Grisza jako prequel do „Szóstki wron”. Jednak jeśli ktoś nie lubi znać (a przynajmniej się domyślać) zakończenia, zdecydowanie odradzam czytanie „Królestwa kanciarzy” przed zabraniem się za tą trylogię.

_20170420_182557

Akcja „Cienia i kości”, pierwszej części trylogii, toczy się we wzorowanej na carską Rosję Ravce, gdzie poznajemy niepozorną sierotkę Alinę i jej przyjaciela Mala – Łamacza Niewieścich Serc służących w szeregach Pierwszej Armii. Chwila śmiertelnego zagrożenia diametralnie zmienia ich przecietne życie – Alina odkrywa w sobie moc, której nikt się nie spodziewał, uzyskuje protektorat najpotężniejszego człowieka w kraju i w mgnieniu oka ląduje w samym środku pałacowych intryg i walk o władzę. Oderwana od kompana z dzieciństwa, zagubiona w środowisku, którego nie zna próbuje odnaleźć swoje miejsce w świecie. Jej potęga zdaje się być zbawieniem dla ojczyzny, jednak wykorzystana w niecnym celu może przynieść zgubę całemu światu. Komu ufać, a kogo się obawiać? Kto jest prawdziwym przyjacielem, a kto pragnącym jej mocy wrogiem?

Podziwiam Bardugo za jej wyjątkową umiejętność kreacji fantastycznych światów, które (być może dzięki inspiracjom czerpanym z rzeczywistości) wydają się być najzupełniej realne. Zwyczaje i obyczaje, potrawy, klimat, języki, style ubierania się, legendy i wierzenia– wszystko zostało dopracowane w jak najmniejszym szczególe. I chociaż całe swoje serce oddałam Ketterdamowi, Ravkę zwiedziłam z prawdziwą przyjemnością.

Uwielbiam też pomysł autorki na magię, która potraktowana została niezwykle pragmatycznie. Grisza – osoba, która urodziła się z wyjątkowymi talentami – to tak naprawdę naukowiec dostrzegający więcej niż przeciętny, nieobdarzony człowiek. Spowalnianie rytmu serca, łączenie cząsteczek, manipulowanie żywiołami poprzez subtelne zmiany ciśnienia – magowie zaprzęgani są do zupełnie codziennych czynności, zatrudniani na okrętach, w wojsku i warsztatach rzemieślniczych.

Ta powieść to również cała paleta świetnie skrojonych postaci – zagubiona Alina, która jednak da się lubić, pociągający, pełen zwierzęcego magnetyzmu, mroczny Darkling, piękna i frywolna Genia, oddany i zazdrosny Mal oraz okrutny, świadomy swojej potęgi Ivan – jest w czym wybierać.

A mimo tych wszystkich zalet, po lekturze pierwszego tomu jestem nieco sceptyczna – zupełnie zaskoczył mnie rytm fabuły – z początku wszystko powoli się rozkręca aż do momentu, w którym po prostu nie mogłam się oderwać od lektury mimo późnej pory i świadomości nieuchronnej pobudki bladym świtem (magnetyczna aura Darklinga działa najwidoczniej nie tylko na griszów), a potem nagle wszystko jakby traci cały swój potencjał. I mimo pościgów, dramatycznych ucieczek i karkołomnych poszukiwań akcja wydaje się ciągle zwalniać, brakuje tego specyficznego napięcia, które osiągnęło kulminacyjny moment gdzieś pośrodku powieści i teraz już tylko się wytraca.

No i suma summarum jestem trochę skonfundowana, choć z pewnością nie powstrzyma mnie to przed kontynuacją cyklu. Nie przepadam za porzucaniem historii w połowie, jestem na to po prostu zbyt ciekawska. No i końcówka pozwala mi mieć nadzieję na powrót do Ketterdamu (albo chociaż do Kerchu) za co mocno trzymam kciuki sięgając po drugi tom.

Leigh Bardugo, Cień i kość, Słupsk: Wydawnictwo Papierowy Księżyc, 2013, 380 s.

P.S. Okładka to prawdziwy koszmarek. Szczególnie w porównaniu z angielską wersją. Grafik chyba płakał jak projektował. A już na pewno ja płaczę na widok oprawy graficznej tej serii :(