Bajki Majki: „Moja wielka wyszukiwanka. Dzień i noc; Zwierzęta świata”, Susanne Gernhäuser

Do szukania szczegółów w książkach obrazkowych moja Majka przekonała się dopiero po drugich urodzinach, za to chętnie wraca do tego rodzaju czytanio-zabawy do dziś. Dlatego też nowa seria dwóch „wielkich wyszukiwanek” zagwarantowała mi kilka godzin spokojnej pracy zdalnej i nawet chwilę na kawę z pianką w pakiecie (zazwyczaj na piankę nie mam szans, bo jak tylko moje dziecię wypatrzy, to pozostaje mi jedynie kawa z dokładnie wyjedzoną pianką).

Chociaż ani same książki, ani ilość elementów do znalezienia nie jest aż tak duża, jakby to sugerowała wielkość podkreślona w nazwie, dla przedszkolaka są w sam raz.

„Zwierzęta świata” to 11 środowisk zamieszkanych zarówno przez dobrze znane, jak i egzotyczne zwierzęta. Od swojskiej łąki z pasącymi się krowami, lasów, gór i jezior, przez sawannę, niegościnną pustynię, wilgotne lasy równikowe, odległą Australię wraz z rafą koralową u jej wybrzeży aż po mroźne bieguny.

Każdej rozkładówce towarzyszy kilka zdań krótkiego opisu, a na pasku po lewej stronie przedstawiono po 9-10 zwierzątek, które należy odszukać na ilustracji. Świetnie, że zwierzęta zostały podpisane. Sam wybór bohaterów również bardzo mi odpowiada, bo znalazłam wszystkie moje ulubione gatunki – jest tu i lew (bo jak tak bez lwa!) i koale, dziobak, leniwiec i nawet waran. Maję uszczęśliwiają ule pełne pszczół, szop, mrówkojad, niedźwiedź polarny, foki i morsy. Ilustracje są bardzo przyjemne, w miarę realistyczne i nie napakowane szczegółami na tyle, by szukanie zwierzątek mogło zniechęcić przedszkolaka poziomem trudności.

Nie jestem tylko przekonana do umieszczenia na jednej planszy obu biegunów. Chociaż niedźwiedzie polarne i pingwiny zostały przedstawione na dwóch osobnych skrawkach lądu i zostało to dodatkowo zaznaczone w tekście, to jednak wizualnie wciąż jest to sugestia, jakoby mieszkały „po sąsiedzku”.

Ten tytuł już kilkukrotnie przydał mi się podczas omawiania z córką zadanych przez przedszkole tematów w ramach zdalnej edukacji – wykorzystywałyśmy go jako pomoc naukową do zajęć związanych z zoo i dzikimi zwierzętami, a ostatnio również podczas lekcji o zwierzętach domowych i gospodarstwie. Zdecydowanie wolę sięgnąć po książkę, niż sadzać malucha przed komputerem i posiłkować się ilustracjami z ekranu. Bo do drukowania już dawno zabrakło nam kolorowego tonera.

Susanne Gernhäuser, Moja wielka wyszukiwanka. Zwierzęta świata, Poznań: Wydawnictwo Papilon, 2020, 24 s.

„Dzień i noc” nieco różni się budową. Wciąż mamy 11 rozkładówek z dużymi ilustracjami, ale tym razem występują one parami – każdy zakamarek miasta oglądamy zarówno w dzień, jak i w nocy. Ostatnia strona natomiast przedstawia widok na całe miasto. W zależności od pory dnia, w różnych częściach miasta dzieją się różne rzeczy – po południu przy fontannie wracające ze szkoły dzieci kupują lody, wieczorem to miejsce zmienia się w miejsce koncertów, a pobliski teatr otwiera drzwi przed widzami spektaklu. Codzienny ruch i gwar w gospodarstwie nocą zamiera, ale kiedy rodzi się cielaczek, wizyta weterynarza jest nieodzowna nawet po północy. Noc to również czas grasowania lisów i jeży. Nocą, w uśpionym mieście, działają również apteki, a zawsze czujni policjanci przyjeżdżają na miejsce włamania. A tętniący dziecięcą energią plac zabaw, nocą staje się miejscem spotkań zakochanych i dzikich miejscem żeru dzikich stworzeń.

Podobnie, jak w przypadku poprzedniej książki, i tutaj ilustracjom towarzyszą krótkie opisy, choć tym razem nie tylko samych miejsc, ale przede wszystkim sytuacji. Do wyszukania mamy natomiast nie tylko zwierzęta, ale również ludzi wykonujących określone czynności i istotne dla sytuacji przedmioty, jak puszczaną przez dzieci łódeczkę, walizkę weterynarza, latarnię, czy niezbędne na budowie narzędzia.

Susanne Gernhäuser, Moja wielka wyszukiwanka. Dzień i noc, Poznań: Wydawnictwo Papilon, 2020, 24 s.

Obie książki zostały wydane w całości z grubego kartonu, w formacie nieco mniejszym, niż A4 i z bezpiecznie zaokrąglonymi rogami, dzięki czemu można je oglądać nie tylko z przedszkolakiem, ale również z zupełnie malutkim bobasem (zębo- i ślinoodporne!).

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Papilon.

Bajki Majki: „Trzy Kropki” Asia Olejarczyk, ilustracje Diana Karpowicz

Przygody trzech kropek to zdecydowanie najbardziej interaktywna książeczka, która dotychczas wpadła mi w ręce. Bo przecież książki dla dzieci nie muszą wcale służyć do czytania! Można je również oglądać, co praktykują przecież już zupełne maluszki, albo się nimi bawić! I to jest pierwsza świetna wiadomość – pozycja Asi Olejarczyk służy właśnie DO ZABAWY. A także stanowi wspaniały dowód na to, że książka potrafi być bardziej wciągająca niż niejedna gra.

Zależy wam, żeby dziecko grzecznie siedziało na kanapie (albo najlepiej przy swoim perfekcyjnie posprzątanym stoliku) i w ciszy, spokoju i skupieniu powoli przewracało kartki sycąc umysł tekstem, a oczy ilustracjami? W takim razie bardzo mi przykro, ale ta książeczka nie jest ani dla was ani dla waszych idealnie ułożonych dzieci. Jest to natomiast genialna propozycja dla małych urwisów! Bo „Trzy kropki” służy do kartkowania, potrząsania, zamykania, otwierania, przytulania, pocierania, pokazywania, łaskotania i obracania nią na wszystkie strony. Nakłania również do klaskania, liczenia, wytężania wzroku, tańczenia i przede wszystkim UŻYWANIA WYOBRAŹNI. Zapewniam, że dziecko na pewno nie będzie siedziało cicho podczas lektury. Ani, że będzie w ogóle siedziało, bo z istnieje spore prawdopodobieństwo, że będzie raczej biegało po domu w poszukiwaniu masy niezwykle potrzebnych przedmiotów – a to czapki, a to chusteczki do nosa… ale może zacznę od początku.

Na pierwszej stronie mały czytelnik poznaje trzech wesołych bohaterów – niebieskiego Kropka, czerwoną Kropkę i żółtego Kropusia – jednego z nich wybiera sobie na kompana do wspólnej zabawy. Kropeczka staje się przewodnikiem po książce i wraz z nią dziecko przeżywa przygody, rozwiązuje zagadki i wykonuje zadania skacząc po kartach książki jak po „chłopku” do gry w klasy.

Ta książeczka to przede wszystkim mnogość możliwości – można czytać ją praktycznie od dowolnej strony, z różnymi bohaterami i na wiele odmiennych sposobów wymyślając za każdym razem inną historię ułożoną z dostępnych wydarzeń. A i samych przygód jest mnóstwo – można zostać księżniczką, odwiedzić pełną drobiazgów graciarnię, wybrać się na bal, sprzątnąć zakurzone zakamarki rycerskiego zamku, wybrać się na jesienny spacer, położyć maluszka spać, albo… zaskoczyć kogoś pod prysznicem! Można też zrobić to wszystko na raz podczas jednej zabawy.

I ani się maluch nie obejrzy, a zupełnie niespodziewanie nauczy się i płynnie czytać i sprawnie operować liczbami. To po prostu tak zwany skutek uboczny świetnej zabawy. Ponadto książeczka rozwija spostrzegawczość, wyobraźnię, umiejętność myślenia przyczynowo skutkowego i kreatywne podejście do rozwiązywanych problemów.

Poza fantastycznym i naprawdę zajmującym pomysłem, książeczkę trzeba również pochwalić za świetne ilustracje – nieskomplikowane, a sympatyczne (czy można sobie wyobrazić prostszego bohatera niż kropka? A od zawsze przecież wiadomo, że kula to kształt idealny). W wesołych, ale nie jaskrawych kolorach, zaskakujące, zabawne, momentami naprawdę zakręcone i niestroniące od artystycznych „bazgrołów”.

Jeśli miałabym możliwość wprowadzenia jakiejś zmiany w „Trzech kropkach”, zaokrągliłabym rogi twardej oprawy. Książka jest w ciągłym ruchu – zamykana, otwierana obracana i machana w różnych kierunkach – ostrożności nigdy zbyt wiele.

Przyznaję, że moja półtoraroczna córka jest jeszcze trochę (trochę bardzo) za mała, by w pełni wykorzystać potencjał tej książeczki, ale i tak świetnie się bawimy podczas wspólnego czytania. A jak już w miarę ogarnie łączenie liter (wbrew pozorom w książce wcale nie ma dużo teksu, a duże, wyraźne litery dobrze sprawdzą się podczas pierwszych zmagań z czytaniem) i pozna cyferki to już w ogóle będzie czyste szaleństwo.

Asia Olejarczyk, Trzy kropki, Gdańsk: Wydawnictwo Adamada, 2017, 56 s.

Książeczkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości portalu sztukater.pl

Środa z Bajkowirem: „Odkryj, gdzie…” Guido van Genechten

Mój zachwyt książeczkami Genechtena trwa!

Dziś na Bajkowirze pojawiła się recenzja drugiej części cyku – „Odkryj, gdzie…” skupia się wyłącznie na zwierzątkach. I to nie tylko tych domowych! Otwierając okienko, maluch dowie się między innymi gdzie miś polarny szuka jedzenia, gdzie ptaszek karmi pisklęta i gdzie tak właściwie jest głowa dżdżownicy.

Ponadto ta książeczka jest chyba jeszcze bardziej humorystyczna niż poprzednia część (wiem, że jestem już na to zdecydowanie za stara, ale zawsze mnie bawią siusiające pieski. Na szczęście dzieciaki też uwielbiają „takie kwiatki”). A Majka zaśmiewa się za każdym razem jak tylko w dziurce pojawia się główka robaczka :D

Warto zwrócić uwagę, że rozkładane strony/okienka tworzą iluzję ruchu wprowadzając małego mola książkowego w proste podstawy animacji poklatkowej.

Całą recenzję można przeczytać TUTAJ, serdecznie zapraszam!

Bajki Majki: „Odkryj, co…” Guido van Genechten

Nie będę owijać w bawełnę – ta seria jest genialna! „Odkryj…” to cykl trzech rozkładanych książeczek odpowiadających na niektóre z setek pytań, jakie potrafi wyrzucić z siebie maluch w przeciągu minuty.

„Odkryj, co…” to część, która skupia się na poszukiwaniu porównań i skojarzeń między przedmiotami, a częściami ciała przeróżnych zwierzątek. Siedem sytuacji to siedem przedmiotów, siedmioro milusińskich i siedem odpowiedzi, które choć w niewielkim stopniu mają szansę zaspokoić nienasyconą dziecięcą ciekawość. Otwierając okienko, maluch dowie się między innymi jakie zwierzątko wygląda jak muchomor, kto przypomina piłę i co wygląda jak banan. Ta lektura to świetny trening spostrzegawczości i kojarzenia faktów. Rozwija słownictwo, zwraca uwagę na pozornie nieistotne szczegóły, utrwala nazwy i zwyczaje zwierząt, pobudza ciekawość i wyobraźnię.

A rozkładane strony/okienka tworzą iluzję ruchu wprowadzając małego mola książkowego w proste podstawy animacji poklatkowej, a cała sytuacja wygląda zupełnie jak magiczna sztuczka – czary mary i zamiast sznurka widzimy kameleona z naprawdę długaśnym językiem.

Nieskomplikowane i przejrzyste a jednocześnie bardzo estetyczne i niepozbawione humoru (niektóre porównania są naprawdę zabawne i zaskakujące!) ilustracje podbiją serca zarówno dzieci, jak i rodziców. Użyte kolory są wesołe, kontrastowe i soczyste, a postacie przedstawione zostały bez zbędnej infantylizacji. Ilustracjom towarzyszy minimum tekstu sprowadzonego wyłącznie do pytania i odpowiedzi, co podkreśla oszczędną, pozbawioną zbędnych ozdobników formę książki.

Delikatnie usztywniane strony są „etapem przejściowym” między kartonówką, a klasyczną książką. Idealnie sprawdzą się u dziecka w wieku zbliżonym do dwóch lat, które rozumie już, że smakowanie literatury nie ma zbyt wiele wspólnego z jej jedzeniem, a szarpana książka ulega zniszczeniu. Okienka/rozkładanki nie są małymi elementami, dzięki czemu zdają się być nieco bardziej odporne na atak małych ciekawskich paluszków. A porządna, twarda okładka z zaokrąglonymi bezpiecznie brzegami naprostuje ewentualne zagniecenia powstałe podczas zbyt entuzjastycznej lektury.

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to małym zgrzytem są kropeczki biedronki – białe, zamiast czarne, jak natura przykazała. Jednak gdyby kurczowo trzymać się prawdy, porównanie z muchomorem nie miałoby racji bytu. Nie mogę się doczekać, aż moja córa wyłapie ten błąd – pochwalę ją za spostrzegawczość!

Oryginalny pomysł, sympatyczni bohaterowie, przemyślana forma, staranne wykonanie, a także humor i zaskoczenie malujące uśmiechy na bobasowych buźkach – właśnie to uwielbiam w pozycjach dla dzieci. Wszystkie części tej serii można kupować w ciemno, są strzałem w dziesiątkę.

Guido van Genechten, Odkryj, co…, Gdańsk: Wydawnictwo Adamada, 2016, 30 s.

Środa z Bajkowirem: „Szukaj, łącz, poznawaj. Kolorowe zwierzęta”

BookATron bookATronem, ale Środa z Bajkowirem musi być!

Dzisiaj parę słów o książeczce z ruchomymi klapkami, będącej świetną pomocą przy treningu spostrzegawczości, nauce kolorów i rozwijaniu słownictwa o tematyce zwierzęcej.  Sympatyczne pyszczki bohaterów i intrygująca forma zachęcą każdego molika książkowego do edukacyjnej zabawy w „małego detektywa”.

Recenzję można przeczytać TUTAJ, serdecznie zapraszam!