Bajki Majki: „Wihajster czyli przewodnik po słowach pożyczonych”, Michał Rusinek

Mam straszną słabość do słów, właściwie od zawsze. Im bardziej skomplikowane, tym lepiej i ciekawiej. Byłam tym dziwnym dzieckiem, które w podstawówce chodziło ze słownikiem pod pachą, nazywało irytujących kolegów „infantylnymi” i jako pierwsze wiedziało, czym jest orgazm. Bo znalazło definicję w „Słowniku wyrazów trudnych i obcych”.

Dlatego też wspieram pozycje o słowach z całego serca. A jeśli do tego są skierowane do dzieci (nie ukrywajmy, słownik był niekoniecznie dziecioprzyjazny – ani pół obrazka), to już w ogóle bajka.

„Wihajster” nie jest typowym słownikiem zawierającym definicje trudnych wyrazów. Ta wesoło ilustrowana pozycja została poświęcona zapożyczeniom i skupia się przede wszystkim na ich pochodzeniu. A to bywa czasami bardzo zaskakujące, bo poza słowami z języka niemieckiego, angielskiego, francuskiego, łaciny, czy greki czerpaliśmy inspirację z języków azjatyckich, tureckiego, mongolskiego, azteckiego, węgierskiego, perskiego, czy jidysz. Wszystkie te słowa zostały podzielone na kategorie tematyczne – od kuchni, przez podwórko, aż po ubrania, sport, medycynę i wyposażenie pokoju. Ostatnie strony zostały poświęcone polonizmom, czyli słowom z języka polskiego, które pożyczyły sobie od nas inne języki (i dlaczego akurat są to ogórki).

Dowiemy się między innymi dlaczego małą poduszeczkę nazywamy jaśkiem, co dokładnie w języku starożytnych Greków znaczyło słowo katárrhous, czy indyk pochodzi z Indii, co ma wspólnego torebka z koniem, jak i kiedy harcowali rycerze i ze zlepków jakich słów (i w jakich językach!) powstały wyrazy takie jak tramwaj, czy herbata. Poznamy też słowa wędrujące przez różne języki i prześledzimy trasy, jakie przebyły w drodze do naszej ojczystej mowy.

Bardzo atrakcyjnie wydana i fascynująca od pierwszego, do ostatniego słowa! Nie sposób się oderwać, niezależnie od wieku.

Michał Rusinek, Wihajster, Kraków: Wydawnictwo Znak Emotikon, 2020, 56 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Emotikon.

Bajki Majki: „Tak wiele rzeczy. So many things” Maya Hanish

Zadam retoryczne pytanie – czy zdarza Wam się czasem wejść do dziecięcego pokoju i zastać tam krajobraz jak po wybuchu bomby? Że bez szufli w ogóle nie podchodź? No właśnie.

Podobne uczucie towarzyszy mi za każdym razem, gdy otwieramy z Majką tą książkę, tylko, że w tym przypadku nie trzeba sprzątać, a to ogromny plus!

Ten przepiękny polsko-angielski słownik obrazkowy podzielony jest na 17 bardzo różnorodnych działów. Każda rozkładówka jest poświęcona osobnemu tematowi (z wyjątkiem zwierząt i sprzętów domowych, którym poświęcono aż po 4 strony) i tłoczą się na niej związane z nim przedmioty. Dzięki temu zajrzymy nie tylko do ogrodu i na targ, do domu, na plażę, do supermarketu czy na wieś, ale przyjrzymy się również różnorodnym elementom garderoby, zjawiskom pogodowym, kwiatom, ptakom, a nawet sportom.

Niektóre słowa są oczywiste, znajdziemy tu kota, psa, autobus i jabłko, inne natomiast mogą stanowić zaskoczenie, jak na przykład solnisko, kryjąca się wśród zwierzęcych kuzynów impala, czy koryfena (po angielsku mahi mahi! – aż musiałam zawołać Wujka Google na pomoc). Podejrzewam, że w nikim nie wzbudzi to zdumienia, ale moja ulubiona sekcja to ta poświęcona jedzeniu, tu też znajdziemy najwięcej obco brzmiących nazw, co może być świetnym punktem wyjścia do rozmowy o różnych krajach i ich tradycyjnych potrawach. Koktajl z krewetek, bajgiel, taco, camembert, empanadas, guacamole, pierożki dom-sum, paella – zdecydowanie jestem entuzjastką poznawania świata od jego kulinarnej strony. Szczególnie, że tuż obok znajdziemy swojskie jajko sadzone, sernik, jogurt, czy naleśniki. A na stronie z supermarketowymi półkami nawet mortadelę!

Poza rozwijaniem słownictwa i ćwiczeniem angielskiego, książka z powodzeniem może pełnić funkcję wyszukiwanki – świetnego treningu spostrzegawczości i cierpliwości– jest bowiem tak kolorowa i pełna szczegółów, że czasem naprawdę niełatwo coś znaleźć. I te przepiękne wycinankowe ilustracje – przekolorowe, a jednak bez grama pstrokacizny, niebanalne i dopracowane w najmniejszych szczegółach!

Sugerowany wiek odbiorcy to 0-6 lat i jak najbardziej można oglądać ją z dziećmi od zupełnego maluszka, ale ze względu na spory format, ostre rogi i delikatne (zupełnie nie ślionoodporne!), papierowe strony polecam już bardziej zaawansowanym w czytaniu przedszkolakom. Oczywiście z rodzicem, bo można nieźle w nią wsiąknąć niezależnie od wieku.

PS. Tylko angielskie „statue” przetłumaczyłabym jako „pomnik”, nie „statuę”, bo tam ktoś na koniu siedzi.

Maya Hanish, Tak wiele rzeczy. So many things, Warszawa: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2019, 48 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia.

Bajki Majki: „Teatr. Zadaniariusz” Ricardo Henriques, André Letria

To jedna z pozycji zdecydowanie na wyrost i jeszcze dłuuugo poczeka na mojej półce, zanim trafi w ciekawskie rączki Majki, ale w końcu po to ma się dzieci, żeby móc cieszyć oko pozycjami takimi jak ta. A i dorosłym nieco frajdy się z życia należy. A co jak co, ale czar teatru przyciąga osobników chyba w każdym wieku.

A jednak pierwszy kontakt z tą pozycją nieco mnie rozczarował – spodziewałam się jednego z tych monumentalnych wydań będących ozdobą półki po wsze czasy, a „Teatr”, który wyjęłam z paczki przypominał raczej czasopismo. Pomyślałam nawet, że to może kwestia zadań, które będą miała wymagały wypełniania (co zasugerował mi trochę gruby papier dobrej jakości), nie był to jednak trafiony strzał, bo „Zadaniariusz” nie wymaga przyborów papierniczych.

Drugim minusem, który uderzył mnie już na pierwszy rzut oka jest nieco za mała czcionka.

Ta książka to alfabetyczny leksykon (słownik terminologiczny?) pojęć związanych z teatrem. Hasłom daleko jednak do sztywnych, słownikowych definicji – są zabawne, wciągające, przystępne i erudycyjne, dzięki czemu przypominają bardziej ciekawostki, niż przegląd specjalistycznej nomenklatury. A jak już się zacznie czytać, to oderwanie się od lektury graniczy z cudem. Wciągnęłam w jeden wieczór i nie ukrywam, że nadrobiłam dzięki temu naprawdę spore braki w wiedzy. Wiem więc już czym jest wodewil, do czego przymocowany jest sztankiet, do czego tańczy się kathakali, oraz co się robi w skene. Ten sposób zdobywania wiedzy, to sama przyjemność.

 

A samo czytanie to jeszcze nie wszystko! Niektórym z definicji towarzyszą propozycje zadań praktycznych – przeczytaj książkę, obejrzyj film, wysłuchaj piosenki, naucz się portugalskiego, odpraw magiczny rytuał w ogródku… to tylko kilka z pomysłów na poszerzenie wiedzy i rozwinięcie umiejętności. A jeśli po tym wszystkim wciąż brakuje czytelnikowi wrażeń, książka zawiera cztery strony wypełnione pomysłami na teatralne prace plastyczne. Maska, deszczownica, czaszka Yoricka, a może własny teatr? Zaczynam podejrzewać, że nie ma takiej rzeczy, której nie można stworzyć przy użyciu kleju, nożyczek i odrobiny wyobraźni.

I na sam koniec zostawiłam wisienkę na torcie, czyli to, co (poza tematyką), mnie do tej książki przyciągnęło. Ilustracje. I tutaj nie może być mowy o żadnym rozczarowaniu. Duże, rozedrgane, monochromatyczne rysunki przykuwają uwagę, uzupełniają treść i same w sobie bywają ironicznym komentatorem. Sprawiają, że ta książka jest jeszcze lepsza. Idealna symbioza została osiągnięta.

Osobiście wybrałabym dla tej pozycji mniejszy format, większą czcionkę i zamknęłabym ją w twardej oprawie. Poza tym nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń – fantastyczne ilustracje, ciekawe zagadnienia (od zawsze mam słabość do wszelkiego rodzaju słowników, leksykonów i encyklopedii), ambitne wyzwania i inspirujące pomysły diy.

Jest naprawdę świetna, niech no moja Majka szybko rośnie!

Ricardo Henriques, André Letria, Teatr. Zadaniariusz, Toruń: Wydawnictwo TAKO, 2018, 72 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa TAKO.