Czas na czytanie: „Oko pustyni” Richard Schwartz

Jak wolicie czytać serie? Staracie się być na bieżąco i sięgacie po kolejne części niedługo po ich wydaniu, czy raczej wolicie poczekać aż wyjdą wszystkie tomy i pochłonąć je za jadanym zamachem? Ja zazwyczaj preferuję tą drugą opcję, ale są takie tytuły, dla których z przyjemnością robię wyjątek. Jednym z nich jest cykl „Tajemnice Askiru” – kolejne części wychodzą na tyle często, że sięgając po następne nie zdążę zapomnieć, co się działo w poprzednich. A dla tych nieco bardziej zapominalskich pierwsze strony są zgrabnym przypomnieniem najważniejszych wydarzeń z minionych tomów.

Akcja „Oka pustyni”, trzeciej części serii, niemalże w całości toczy się w kapiącym bogactwem Gasalabadzie, co jest całkiem przyjemną odmianą po najeżonej niebezpieczeństwami wyprawie z poprzedniego tomu. Nie tylko dla bohaterów, a i dla czytelnika – szczególnie, gdy ten ma słabość do pałacowych intryg i miejskiego krajobrazu. Bo co jak co, ale pełna podstępów i fałszywych uśmiechów walka o władzę, nie tylko w jednej rodzinie królewskiej, ale wśród wszystkich szlachetnych domów i rodów, to coś, co lubię najbardziej. Havald i jego drużyna zupełnie przypadkowo wplątują się w wydarzenia, które mocno zbliżają ich do rodziny emira, a pewna bardzo niemile widziana przepowiednia czyni z naszego bohatera zaufanego doradcę dziedziczki Domu Lwa. A że księżniczka jest raczej z tych niepokornych (skojarzenie z wymykającą się z pałacu Jasminą z Alladyna nasuwa się samo), mamy szansę rzucić okiem nie tylko na etykietę wystawnych przyjęć, ale i między innymi wziąć udział w zuchwałym śledztwie. Pościgi za nekromantami, deptanie po piętach szpiegom i skrytobójcze zamachy mieszają się z cyrkowymi pokazami, wystawnymi uroczystościami i pięknem pałacowych ogrodów. Dyplomacja i zdecydowane działania nie zawsze idą w parze, a kiedy do wszystkiego wtrącają swoje trzy grosze bogowie, nie jest łatwo przewidzieć zakończenia. Spiski, wilkołaki, ambasadorzy, opuszczone domy z tajemnicami, wierne miecze i łagodne gryfy, zapomniane legendy i misterne plany, zdrada wśród najbliższych i kąśliwe poczucie humoru Zokory nie pozwalają nudzić się ani przez chwilę.

Czytanie kolejnego już przecież tomu spokojnie można porównać z przeżywaniem przygody. Wciąga jak ruchome piaski i ani się człowiek obejrzy, a zbliża się do końca. Tylko gorący, pustynny klimat wzbudza tęsknotę za latem, które jakoś w tym roku wyjątkowo nie chce nadejść.

Richard Schwartz, Oko pustyni, Kraków: Wydawnictwo Initium, 2019, 413 s.

Recenzje poprzednich tomów: „Pierwszy Róg”, „Drugi Legion”.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Initium.

Czas na czytanie: „Drugi legion” Richard Schwartz

„Dobry przywódca sprowadza swoich ludzi z powrotem do domu, żywych. Nigdy nie byłem dobrym przywódcą”.

Niecałe pół roku temu pierwszy tom „Tajemnic Askiru” – „Pierwszy róg” wciągnął mnie zaskakująco skutecznie. Był zupełnie inny od książek, które zwykłam czytać – w klimatach gry rpg, z epicką wyprawą, która nie może wyściubić nawet czubka nosa z zaklętego zajazdu.

Dlatego też martwiłam się trochę, czy autorowi uda się utrzymać moje zainteresowanie kiedy czar nowości już minie, a bohaterowie wydostaną się wreszcie z przysypanego go śniegiem schronienia i staną się zupełnie typową drużyną ruszającą po przygodę i ratunek dla świata. Jakże mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że drużyna, do której należy Zokora będzie „typowa”?

Już po kilku pierwszych stronach można zauważyć, że w „Drugi legion” jest zdecydowanie bardziej zabawny – znajdziemy tu przede wszystkim mnóstwo humoru sytuacyjnego. Dla mnie to bardzo duży plus. Szczególnie, że żarty nie są wymuszone, a poczucie humoru nie koliduje z powagą misji i brutalnością przedstawionego świata. A ten się zmienia – dotychczas byliśmy na mroźnej północy w czasach przypominających nieco, pod względem rozwoju myśli technicznej, średniowiecze. Teraz zawędrujemy na średniowieczny wschód, gdzie woda jest na wagę złota, a złoto bardzo łatwo stracić. Jest wielkie, tętniące życiem kupieckie miasto, są haremy, targi niewolników, wszędobylski piasek, karawany wielbłądów, smoki, wielkie karaluchy, krwiożerczy płaszcz, gildia złodziei i dworskie intrygi (uwielbiam!). Jest też śmiertelne zagrożenie, które drepcze za naszymi bohaterami krok w krok i doprowadza do rozdzielenia grupy. Są łowcy głów, nekromanci i kapłani naprawdę specyficznych bogów.

Więzy przyjaźni między bohaterami stają się coraz trwalsze. Bardzo się cieszę, że książka nie zmieniła się w ckliwe romansidło. Mimo, że na wyprawę wyruszają trzy pary i oczywiście nie brakuje wzajemnego poświęcania się za siebie nawzajem i scen zazdrości od czasu do czasu, to męsko-damskie czułostki zostały ograniczone do minimum. A mimo to  czytelnik nie wątpi w łączące ich uczucia ani przez moment. Silne kobiety są pełnoprawnymi uczestniczkami wyprawy, a ta ich nie oszczędza. Zaczynam podejrzewać, że pan Schwartz jest feministą i wychodzi mu to bardzo dobrze, bo nie ma przesady ani w jedną, ani w drugą stronę – równowaga między pierwiastkiem kobiecym i męskim została osiągnięta. Szkoda, że wyłącznie na kartach powieści.

Wciąż nie bardzo podoba mi się Janos – zdecydowanie wolałam go jako zbójcę. Coraz bardziej za to lubię Zokorę i Varoscha, co zapewne nie jest żadną niespodzianką. Któremuś z nich wróżę śmierć, bo to niemożliwe, żeby obie takie postacie przetrwały tą zawieruchę.

Bardzo łatwo było mi wrócić do tej historii. Z pewnością miał na to wpływ stosunkowo krótki czas przerwy między dwoma tomami, ale wsiąkłam w ten świat jakbym wracała na kolejne wakacje w to samo miejsce. I strasznie się cieszę ze znacznego ocieplenia, chociaż to trochę ze skrajności w skrajność.

Tylko okładek żal, bo w porywaniu z oryginalnymi, nasze prezentują się bardzo przeciętnie.

Richard Schwartz, Drugi Legion, Kraków: Wydawnictwo Initium, 2018, 528 s.

Czas na czytanie: PRZEDPREMIEROWO „Pierwszy róg” Richard Schwartz

Jeśli chodzi o fantastykę, to nie mogę powiedzieć, że jestem znawcą gatunku. Wręcz przeciwnie, po książki tego typu sięgam raczej „od czasu do czasu” i za każdym razem zadaję sobie pytanie, dlaczego nie częściej. Trudno mi czasem nadążyć za swoim eklektycznym gustem i zazwyczaj czytam to, co mnie akurat w danej chwili zainteresuje – nie ważne, czy to tomik poezji, łamiący serce dramat, krwawy kryminał, nieco naiwna młodzieżówka, czy łzawe romansidło. Ale zdecydowanie nie ma nic bardziej odświeżającego od współuczestnictwa w bohaterskiej wyprawie na smoki/skarb/zbójców pod znakiem miecza i braku higieny osobistej.

DSC_1097

No właśnie – tak to zazwyczaj wygląda. Zbiera się bardziej lub mniej przypadkowa grupa indywiduów o szerokim spektrum moralności, którzy połączeni wspólnym celem wyruszają na pełną przygód wyprawę. I przyznaję, że już na samym początku autor „Pierwszego Rogu” mocno mnie zaskoczył odwracając (a przynajmniej mocno opóźniając) ten utarty schemat i właśnie tym zachęcił mnie do swojego debiutu. Bo o żadnej wyprawie nie ma tu mowy, a Schwartz szykuje dla swoich bohaterów coś zupełnie innego.

Z powodu załamania pogody, mocno zróżnicowana grupa podróżnych zostaje uwięziona w zajeździe na przysłowiowym „końcu świata”, a jedynym łączącym ich celem staje się przetrwanie zawieruchy. Jak powszechnie wiadomo, w przymusowym zamknięciu można oszaleć. Szczególnie, kiedy jest się zamkniętą grupą zbójców (albo jest się zamkniętym z grupą zbójców – wszystko zależy od punktu widzenia), mróz stale się nasila, a nocą pojawia się legendarna bestia mordująca towarzyszy bez najmniejszych skrupułów. Szybko okazuje się też, że sam zajazd kryje w sobie więcej tajemnic, niż można się było spodziewać, a kiedy nie można wydostać się na zewnątrz, czasem trzeba wyruszyć w głąb

Wielką siłą tej powieści są wyraziści, świetnie ukształtowani bohaterowie o nieoczywistych pobudkach i charakterach, którzy zestawieni ze sobą tworzą prawdziwie wybuchową mieszankę. Nie brakuje również silnych postaci kobiecych. I przyznaję, że jak zazwyczaj trudno mi się identyfikować z babskimi bohaterami, tak w tym przypadku doceniam każdą z nich. Nawet, jeśli czasami występują w prześwitujących koszulach nocnych. Wydaje mi się jednak, że najsłabszym elementem powieści jest wątek romantyczny – nowo odkryte pokłady uczuć u głównego bohatera zupełnie mi do niego nie pasowały. Na szczęście jest to aspekt na tyle poboczny, że nie rzutuje na całość utworu. Liczę, że ten związek zyska na naturalności w dalszych tomach.

„Umiałem rozpoznać smocza skórę, ale ta nie tylko pochodziła od smoka, ale została zdjęta z pewnej bardzo szczególnej części ciała. Nie wiem, jakie bydlę poświęciło skórę na te rękawiczki, ale na pewno nie miało już pożytku ze swoich jąder.”

Fabuła natomiast nie pozwala się czytelnikowi nudzić ani przez chwilę – są rozboje, bohaterskie pieśni, krwawe zabójstwa i przedwieczne tajemnice, kółka wzajemnej adoracji, zapomniany skarb, zawiłość damsko-męskich relacji, demony przeszłości, tragiczne i brutalne zgony, legendarne królestwa i nie mniej legendarni wojownicy, duchy, zombie i stale narastające napięcie. A przy tym niemalże kryminalna zagadka historyczna, od której rozwiązania zależą losy uwięzionych. Trzeba przyznać, że Schwartz nie szczędzi czytelnikowi niespodzianek.

„Coś tu było, tkwiło w ukryciu przez długie lata, coś, co w jakiś sposób spajało wszystkie elementy. Miałem niedobre przeczucie, że życie nas wszystkich zależy od tego, czy zdołamy rozwikłać tę zagadkę.”

Bardzo podoba mi się kompozycja powieści – chociaż mamy do czynienia z pierwszym tomem rozbudowanego cyklu, akcja nie urywa się w połowie – przygoda ma swój finał, ale jednocześnie autor zostawia nas z niedosytem, ciekawością i wielkim potencjałem dla kontynuacji. Przy tym wraz bohaterami mamy możliwość w sposób zupełnie naturalny poznać realia stworzonego przez Schwartza świata – z jego bogami, historią, polityką i geografią.

Co do samego świata – jeszcze nie wiem, czy mnie do siebie przekonał. Pod względem cywilizacyjnym porównywać go można do wczesnego średniowiecza, gdzie wynalazek zegara wciąż jest jeszcze zbytkowym kuriozum. Ma dwa księżyce i jest płaskim dyskiem (przynajmniej według wiedzy bohaterów). Na równi z ludźmi zamieszkują go fantastyczne stworzenia – elfy, smoki, krasnoludy i wróżki, a magia jest powszechnym, choć elitarnym zajęciem. Mimo to dopatrzeć się można elementów terminologii rodem ze Śródziemia, koń głównego bohatera nazywa się Zeus (mimo całkowicie odmiennego panteonu bogów), a Flamandia, Flandria, Fiorenza, czy Alemania funkcjonują wśród nazw fantastycznych miast, księstw i krain. Świat ten jest więc przede wszystkim strasznie poplątany i nie jestem pewna, czy to pomieszanie fantazji z rzeczywistością będzie fajne. To jednak okaże się dopiero w kolejnych tomach. Na razie jest przed wszystkim intrygująco – nigdy nie wiadomo czym autor nas zaskoczy.

Początkowo trochę męczyła mnie stylizacja języka – przede wszystkim zwracanie się do siebie w trzeciej osobie liczby mnogiej. Ale kiedy już udało mi się do tego przyzwyczaić, książkę czyta się bardzo sprawnie, nie brakuje w niej plastycznych opisów i podszytych humorem dialogów. Z przyjemnością od razu zabrałabym się za kolejne części. Na te niestety będę jednak musiała poczekać.

Tylko nie podoba mi się, to, co stało się z Janosem. Lubiłam go bardzo i wciąż mam nadzieję, że to jakiś podstęp.

Richard Schwartz, Pierwszy Róg, Kraków: Wydawnictwo INITIUM, 2018, 496 s.
(Premiera 20.04.2018)