Okołoksiążkowy miszmasz: Grudniowe pudełko-niespodzianka „Winter Wonderland” od Once upon a candle

Moja słabość do pudełek-niespodzianek jest tutaj powszechnie znana. Podobnie jak upodobanie do książkowych gadżetów. Nie byłam jednak dotychczas w stu procentach przekonana do coraz bardziej popularnej mody na świeczki zapachowe inspirowane książkami i książkowymi bohaterami. Może to dlatego, że nie jestem wielką fanką syntetycznych zapachów (a odświeżacze powietrza już w ogóle wzbudzają we mnie odrazę). A może dlatego, że samo kolekcjonowanie świec budzi we mnie wewnętrzny sprzeciw – to przecież niemalże oksymoron! W końcu świece powinny się palić, gasnąć i przemijać. Vanitas vanitatum et omnia vanitas.

Ale jest pora roku, która po prostu wymaga towarzystwa świec. Zima – czas światełek, rozedrganego płomienia i ciepła ogniska. Zimą zużywam świeczki wręcz hurtowo. Dotychczas były to zawsze świeczki woskowe, bezwonne i przywiezione prosto z IKEA. Ale pomysłem na tajemniczy box o tematyce „Winter Wonderland” firma Once upon a candle przełamała mój dotychczasowy opór i zachęciła do spróbowania czegoś nowego. Czy było warto?

Co znalazłam w pudełku „Winter Wonderland” by Once upon a candle:

„Let it snow” i „Ohh deer”, czyli dwie świece 60 ml w blaszanych puszkach. Wydaje mi się, że jestem fanką świeczek w słoiczkach, ale chętnie przetestuję nowy pomysł. Szczególnie, że obie pachną intrygująco – słodki aromat cukrowej laseczki z miętą i suszonymi owocami oraz świeża mieszanka eukaliptusu i mięty z nutą pomarańczy (w składzie jest też śnieg, co bawi mnie za każdym razem). To właśnie one pachniały tak bardzo, że było je czuć już po otwarciu skrytki w paczkomacie.

„Winter Wonders”, czyli świeczka w słoiczku 135 ml o zapachu jaśminu (uwielbiam!), cytrusów, sosny i cynamonu. Nigdy nie pomyślałabym, żeby połączyć jaśmin z cynamonem, ale zdecydowanie lubię to!

Winter Tea – herbata jest moim artykułem pierwszej potrzeby mniej więcej od września do kwietnia, więc taki prezent zawsze mnie cieszy. Mieszanka wydaje się być całkiem standardowa – czarna herbata z cynamonem, jabłkiem, czarną porzeczką, skórką pomarańczy i imbirem – warto jednak czasem postawić na klasykę. A i fiolka z „herbatą na raz” jest całkiem urocza.

Mroźna bransoletka – i to dosłownie, bo białe koraliki okazały się lodowate w dotyku w pierwszych chwilach po założeniu, a zawieszka z płatkiem śniegu dodatkowo podkreśla ten fakt wizualnie. Prosta i uniwersalna. A do tego ślicznie zapakowana.

Artprint z cytatem z Dickensa – czy potrzeba tu dodatkowego komentarza? Trudno wyobrazić sobie zimę bez tego autora!

Poszewka na poduszkę – jest idealna. Ośnieżona latarnia i trzy słowa, a przypomina się całe dzieciństwo spędzone pod kołdrą z latarką i „Opowieściami z Narni”. Magiczna, zimowa i podnosi na duchu.

Uczciwie przyznam, że spodziewałam się mniej. Mile zaskoczyła mnie przede wszystkim różnorodność gadżetów – w paczce znalazły się nie tylko świeczki, choć wszystko jest przesiąknięte ich zapachem. Bardzo doceniam też dbałość o każdy szczegół – estetyczne opakowanie, liścik z opisem specyfiki świec, dopasowanie poszczególnych elementów. Pudełko z powodzeniem mogłoby służyć za zestaw ratunkowy do przetrwania zimy. Tylko jeszcze zima mogłaby wpaść na dłużej!

Nie zapaliłam jeszcze wszystkich trzech świeczek, ale chyba złapałam bakcyla. Coś czuję, że będę kontynuować tą przygodę. A już zimą na pewno!

Okołoksiążkowy miszmasz: Co znalazłam w styczniowym pudełku pielęgnacyjnym od Sowiej Poczty

Wiecie jak uwielbiam boxy subskrypcyjne. Nie ma co tego ukrywać – odkąd „dorosłam” Kinder Niespodzianki przestały mi wystarczać i sięgnęłam po nieco większy kaliber. Wtorkowym wieczorem kurier przyniósł mi przesyłkę od firmy, która kupiła mnie już samą nazwą. Bo Sowiej Poczcie naprawdę trudno byłoby mi się oprzeć.

Zgodnie z moim upodobaniem do próbowania nowych rzeczy przywędrował do mnie box pielęgnacyjny. Szczególnie, że wielkimi krokami zbliżają się walentynki i warto byłoby się trochę… no wiecie… odskrobać :D

Co znalazłam w pudełku:

„Szczęśliwa skóra. Naturalny program domowej EKOpielęgnacji” Adina Grigore – w tematyce urodowej jestem jeszcze kompletnie zielona i nie mam porównania. Nie spotkałam się też wczesniej z książkami wydawnictwa Galaktyka. Ale otworzyłam ją na chybił trafił i z pierwszego zdania, które wpadło mi w oko dowiedziałam się, że powinnam pić więcej wina. Wniosek może więc być tylko jeden – to musi być dobra książka!

Naturalny krem do rąk YOPE. Imbir i drzewo sandałowe – to dla mnie strzał w dziesiątkę, uwielbiam kremy do rąk i, szczególnie zimą, mam po jednym w każdym pokoju i w każdej torebce. Zapach imbiru uwielbiam, a firmę YOPE już od dawna chciałam przetestować. Jestem już pokremowana – przyjemnie pachnie i nie kleję się do klawiatury – zostałam uszczęśliwiona.

Balsam do ust z masłem shea Equilibra – moje kolejne must have – pomadek mam chyba jeszcze więcej niż kremów, bo jeszcze poupychane po kieszeniach. Zużywam je też w zastraszającym tempie, szczególnie odkąd Majka również nauczyła się nimi malować. Bezbarwna, naturalna, o neutralnym zapachu – nie będę się bała pożyczyć jej mojej dwulatce.

Odżywcze mydło naturalne Sylveco. Ziołowa pielęgnacja, rokitnik i werbena – tu dla odmiany kiepski traf. Mydła w kostce nie lubię i nie praktykuję, bo strasznie wysusza mi dłonie i brudzi umywalkę. Chociaż mam z tym produktem spory dylemat, bo z drugiej strony cenię firmę Sylveco i uwielbiam zapach werbeny. Chyba jednak się skuszę, może akurat to mydło będzie wyjątkiem? Miałam w końcu próbować nowości.

Organic Shop. Scrub do ciała “Miodowy cynamon” – skoro już o odskrobywaniu mowa… nie ważne, grunt, że się przyda! Dla mnie super, że ten kosmetyk pachnie przede wszystkim miodowo, a cynamon jest ledwie wyczuwalnym dodatkiem – to bardzo miła niespodzianka, jako że cynamonu po prostu nie lubię. Super też, że słoiczek jest plastikowy. Tak, wiem, plastik rozkłada się tysiące lat, nie jest eko i w ogóle, ale to już takie moje małe dziwactwo – nie lubię szklanych opakowań w łazience, bo jestem łamagą, a szkło i kafelki to nieszczególnie dobre połączenie. Zwłaszcza, kiedy jest się boso.

Próbka kremu do twarzy na noc Biolaven – takich próbek nigdy zbyt wiele. Bardzo lubię zabierać je ze sobą na wyjazdy. Prawdę mówiąc próbki kremu są dla mnie lepszym wyborem, bo o posmarowaniu twarzy kremem pamiętam może raz w tygodniu :)

No i naklejka z sówką – maskotką firmy. Nie powiem, żebym zdążyła dobrze sie jej przyjrzeć, bo Majka przechwyciała ją niemalże od razu. Teram mam naklejoną na kaloryferze, więc trochę z nami zostanie…

Podsumowując – dostałam fajnie zapowiadającą się książkę i najbardziej podstawowe kosmetyki na zimę w nienarzucających się, ale wciąż zimowych zapachach. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, bo spodziewałam się kolejnego balsamu do ciała i maseczki, a znalazłam produkty, które na pewno wykorzystam (no, zobaczymy jak mi pójdzie z mydłem). Super wybory, dzięki!

Ponadto jestem absolutnie urzeczona odręcznie pisanym listem – w dzisiejszych czasach mało kto praktykuje jeszcze korespondencję wysyłaną metodą tradycyjną, a takie szczegóły jak „spis inwentarza” w pudełku niespodziance jest zwykle pisany na komputerze i wielokrotnie powielany. Fakt, że ktoś zadał sobie tyle wysiłku, że przygotował odręczną notatkę do każdej paczuchy jest w moim odczuciu czymś nobilitującym. Zrobiło mi się po prostu strasznie miło!

Jeśli faktycznie chciałabym się do czegoś przyczepić, to szczegółu, jaki jest opakowanie  – karton był zdecydowanie zbyt wielki, jak na zawartość i nieco chaotycznie owinięty papierem. Jednak paczka była bardzo dobrze wypchana wypełniaczem i zawartość nie ucierpiała. Wiem już od załogi Sowiej Poczty, że nie takie było pierwotne założenie i zawiodła firma zewnętrzna dostarczając nieodpowiednie kartoniki i trzeba było szybko improwizować. W takim wypadku zgadzam się z podjętą decyzją ekipy, bo wolę dostać paczkę w zapowiedzianym terminie (a nawet chwilę wcześniej!) w mniej adekwatnym opakowaniu, niż czekać dłużej. Bardzo podobała mi się również ręcznie wypełniona adresówka, która niestety w znacznej mierze przykryta została listem przewozowym – może następnym razem uda się ją przed tym uchronić.

Zaskakujące, sympatyczne, praktycznie skomponowane.

Pudełko oceniam na 5 z maleńkim minusikiem – do ideału nie brakuje wiele, klimatyczne opakowanie będzie już wisienką na torcie. Jestem też strasznie ciekawa, co otrzymali subskrybenci boxa magicznego i fantastycznego, które również niesamowicie mnie kusiły. I wciąż kuszą… Może ktoś z Was zamówił takie pudełko i chciałby się podzielić wrażeniami?

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Sowiej Poczty.

Okołoksiążkowy miszmasz: Co znalazłam we wrześniowym artboxie od niezlasztuka.net

Pudełka-niespodzianki to moja mała słabość, co na pewno da się zauważyć po ilości moich boxowych recenzji. Ale ArtBox jest jak dotąd jedynym, na zakup którego skusiłam się ponownie. Całe szczęście, że to pudełko wychodzi tak rzadko – naprawdę trudno okiełznać ciekawość i powstrzymać się przed kupnem, ale dwa razy do roku można pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa, prawda? Szczególnie, że kupno paczki to cegiełka wspierająca pewien fantastyczny projekt.

Tym razem wybrany przeze mnie box był nieco droższy – kosztował 159 zł w wersji podstawowej (koszt poprzedniej edycji to 99 zł), natomiast wersja deluxe okazała się odrobinę tańsza – 339 zł, zamiast 399 zł jak poprzednio. Okazało się jednak, że pudełko jest nie tylko droższe, ale i znacznie bardziej wypełnione (i sporo cięższe!), niż przy moim pierwszym zakupie.

Na co trafiłam tym razem?

Coś do poczytania:
­­„Dlaczego sztuka pełna jest golasów?” Susie Hodge – to pierwszy zgrzyt – książka jest rewelacyjna, ale po prostu już ją mam (to się chyba nazywa nadmiar szczęścia :D). Wyczuwam chyba nadchodzący konkurs… Albo zrobię komuś fajny prezent. Książkę w każdym razie polecam bardzo, musze się wreszcie zabrać za recenzję!
„Dzieci bohaterów” Lyonell Trouillot – zapowiada się strasznie, ale intrygująco.
„Lente. Kwartalnik śródziemnomorski” – z tym czasopismem jeszcze się nie spotkałam i chętnie zapoznam się z archiwalnym numerem. Będzie idealny na deszczowe popołudnie pod kocem.

Coś do posłuchania:
Audiobook „Tango z książkami” Janusza Rudnickiego – nie znam, ale zapowiada się ciekawie. Szkoda tylko, że trafiłam na drugą część.
Kod na calutki miesiąc słuchania audiobooków na storytel.pl – super sprawa. Generalnie nie słucham audiobooków, bo trwają strasznie długo nie mam do nich cierpliwości. Ostatnie odsłuchane przeze mnie książki to lektury szkolne podczas przedmaturalnych powtórek i zwykle miałam z nimi taki problem, że w połowie porzucałam słuchawki i sama kończyłam czytanie znacznie szybciej. Może ta szansa pomoże mi zmienić moje nastawienie, a książki, których nie mam w wersji papierowej będą znacznie lepszą opcją do słuchania. Szczególnie, że można jednocześnie gotować obiad :D

Coś na ząb:
Wiśnie suszone i sok wiśniowy od Cherry Tree – wiśnie uwielbiam w każdej ilości i pod każdą postacią, połowa już pożarta (połowa tylko dlatego, że przyzwoitość nakazuje podzielić się z mężem :D).

Coś do pielęgnacji ciała:
Odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany od Sylveco – jeśli chodzi o szampony jestem bardzo wybredna, bo mało jaki kosmetyk nie powoduje u mnie reakcji alergicznej. Chętnie wypróbuję propozycję opartą na naturalnych składnikach, ale do nowości w tym temacie podchodzę raczej nieufnie.
Naturalne mydło z glinką od Hagi Cosmetics – mydeł w kostce nie używam – babrzą się, brudzą zlew i zostawiają wysuszoną skórę. To wygląda specyficznie, więc chyba jednak zostanie wypróbowane zamiast zniknąć w odmętach szafy, ale jest to raczej nietrafiona niespodzianka.
Nawilżający balsam do ciała od Senelle Cosmetics – balsamów nigdy zbyt wiele, na pewno się zużyje (to jeden z niewielu kosmetyków, które naprawdę używam), po niespodziance, jaką zrobiła mi Miodowa Mydlarnia w poprzednim boxie do testów podochodzę z entuzjazmem.

Coś do domu:
Klocki „On My Mind. Happy” od Wooden Story – trzy niewielkie drewniane bloczki, a przeurocze. Słodko i minimalistycznie. Tak mi się podobają, że jeszcze nie pokazałam ich Bobasie – najpierw musze się sama nacieszyć :D

Metalowa zakładka do książki od Hundred Bookmarks – to moja pierwsza zakładka z tego tworzywa, dotychczas byłam raczej wierna papiero (i papierkom :D). Estetyczna, zimna i grawerowana artystycznym cytatem. Jeszcze nie wiem, czy wygodna w użyciu, ale na pewno się dowiem i podzielę wrażeniami. Ponadto to niespodzianka w naprawdę zaskakującym opakowaniu – nieproporcjonalnie dużym kartoniku wypełnionym kukurydzianymi eko chrupkami czaiło się niewielkie, eleganckie pudełeczko. Gdyby nazwa firmy nie była tak sugestywna to zawartość opakowania byłaby chyba największym zaskoczeniem tego boxa.

Świecznik od Artlantyda – malutkie cudeńko w pięknych turkusowo-błękitnych odcieniach. To właśnie w takich drobiazgach tkwi twórcza dusza ArtBoxa i tego chciałabym dostać więcej. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia, to mój faworyt 3 edycji ArtBoxa!

Doniczka (kubeczek?) – ten gadżet to całkowite przeciwieństwo frywolnej formy powyższego świecznika – w pełni kontrolowana forma prosto z koła garncarskiego i stonowane kolory ułożone w schludne paseczki. Elegancko i pod kontrolą. A jednak wciąż artystycznie.

Poszewka na poduszkę od Hayka – na słomianą pościel natrafiliśmy jakiś czas temu w jednym ze sklepów i ta koncepcja nas zachwyciła, choć udało nam się powstrzymać od zakupu. Idealnie trafiony prezent – teraz już na pewno dokompletuję resztę pościeli. I zapewne na słomie się nie skończy ;)

Skarpetki od Many Mornings – a tu dla kontrastu kompletne pudło. Nie dlatego, że skarpetki z San Escobar mi się nie podobają, ale… już je mam! Z całej oferty sklepu skusiłam się swego czasu na dwa wzory i jeden z nich mi się zdublował! Szczęście w nieszczęściu, że poprzednio kupowałam dla męża, a te są trochę mniejsze (choć wciąż nieco na mnie za duże) – będziemy nosić takie same ;)

Skórzany brelok od Black Fog – surowy i w intensywnym kolorze, idealny do przytwierdzenia przy pasku. Raczej nie używam takich gadżetów, więc nie koniecznie trafia w moje gusta, ale kto wie, może kiedyś się przyda?

I na koniec drobiazg, który zaskoczył mnie najbardziej – spodziewałam się, że szeleszcząca zawartość niewielkiej papierowej paczuszki jest niebanalną herbatą i odłożyłam ją na bok. A kiedy nabrałam ochoty na chwilę relaksu z gorącym naparem okazało się, że w środku kryje się… naszyjnik w stylu boho od Lennoniady, moja mina w tamtym momencie musiała być bezbłędna! A sam wisiorek jest zaskakująco lekki i będzie się idealnie prezentował na grubym swetrze.

Podsumowując – po raz kolejny zaskoczyła mnie szybkość wysyłki i ilość drobiazgów ukrytych w paczce. Kto by pomyślał, że taki zgrabny kartonik aż tyle pomieści! Tym razem miałam po prostu pecha – no bo jakie jest prawdopodobieństwo trafienia dwóch rzeczy, które już się ma? I to głównie te powtórki zawyżają procent nietrafionych niespodzianek. Po raz kolejny mam wrażenie, że w pudełku jest trochę za dużo kosmetyków – nie jest to w końcu box urodowy. Czuję również pewien niedosyt jeśli chodzi o samą sztukę – świetnie, że kładzie się nacisk na wybieranie przedmiotów użytkowych, estetyzacja życia codziennego to super sprawa, a pudełko pomaga kupującemu otaczać się przedmiotami artystycznymi, niebanalnymi i w dodatku funkcjonalnymi. Szczególnie, że same przedmioty są wyjątkowe i pełne uroku. Co jednak ze sztuką dla samej sztuki? Wydaje mi się, że taki zakup to idealny pretekst do odrobiny hedonizmu ;)
Przyznam szczerze, że liczyłam też na małą powtórkę drobiazgu, który w poprzednim boxie skradł mi serce, czyli wydruku artystycznego (na ścianie mam jeszcze sporo miejsca, a z takich reprodukcji można by uzbierać piękną kolekcję).
Zawartość tego pudełka oceniam na 5 z małym minusem (i to za kolejne mydło zamiast mojego wymarzonego wydruku, bo przecież na pechowe powtórki organizatorki nie mają wypływu ;P).

Coś czuję, że zostanę stałym klientem, bo od ArtBoxa trudno się uwolnić, a ja już wypatruję czwartej edycji. Mniej mydła, więcej sztuki!

Okołoksiążkowy miszmasz: Co znalazłam w majowym „Pięknym Boxie” od My Book Box + KONKURS

Oj tak, w Maju zdecydowanie sobie pofolgowałam jeśli chodzi o książkowe przyjemności. Do zakupu akurat tego pudełka-niespodzianki zachęciła mnie obietnica, że wszystko, co znajdę w środku będzie prześliczne. A że jestem straszną sroką i do pięknych dupereli mam niezaprzeczalną słabość, wcale nie zastanawiałam się długo.

Piękny Box to teoretycznie mój prezent z okazji Dnia Mamy, chociaż (jako że został dostarczony już w poprzedni piątek) nie wytrzymałam napięcia i otworzyłam go troszkę wcześniej. Po prostu uwielbiam celebrować rozpakowywanie tych cudnych niespodziankowych paczuszek.

Oto co znalazłam w moim Pretty Boxie:

Książka „The Call. Wezwanie” Peadar Ó Guilín – w tym przypadku twórcy boxa uchylili odrobinę wcześniej rąbka tajemnicy i zdradzili jakiej książki można się spodziewać. Co więcej dali kupującemu możliwość wyboru, gdzie drugą opcją był „Sekret Sonji” Asa Helberg.

Poszewka na poduszkę książkomaniaka od Cymelium Store – ckliwe, kwieciste, romantyczne ubranko na poduchę z napisem „Kto czyta książki żyje podwójnie”. Miła w dotyku poszewka z porządnym zamkiem ma moc zmiany każdego miejsca w kącik do czytania.

Naklejka – tabliczka informacyjna z wymownym napisem „Nie przeszkadzać, czytam” – wspominałam coś o kąciku do czytania? Naklejka na pewno się przyda jeśli do waszego ciągle ktoś włazi ;) Sama swoją nakleję chyba na czole, bo czytam wszędzie i ciągle ktoś próbuje mnie rozpraszać stale dopominając się o uwagę (szczególnie pewien mały majkowy ktoś). Szkoda tylko, że mój Dzieć jeszcze nie potrafi czytać :D

Zakładki do książek – dwie cudne tekturowe „Books are all you need” i „To read or not to read” oraz nieco mniejsza laminowana z bohaterami Trylogii Klątwy (której jeszcze nie czytałam, ale mam w planie).

Książkowa przypinka „Czytam, bo lubię” – będzie do torby na letnie wojaże.

*kot ze zdjęcia, mimo całego swego piękna, nie wchodzi w skład pudełka!

Obietnicę uważam za spełnioną – każdy gadżet jest naprawdę bardzo ładny i starannie wykonany. Zawartość pudełka jest satysfakcjonująca i jak najbardziej adekwatna do ceny. Sama pewnie dorzuciłabym jeszcze niewielką paczuszkę jakiejś owocowej, aromatycznej herbaty, która dopełniłaby wiosennego klimatu pięknym zapachem, ale jako herbatomaniaczka po prostu dorzucałabym herbatę do wszystkiego. Z przyjemnością oceniam ten zakup na okrągłą tłuściutką 5, na pewno jeszcze nie raz ulegnę pokusie i sprawię sobie taki prezent.

Pięknego Boxa, a także wiele innych fantastycznych pudełek znaleźć można na http://www.mybookbox.pl/

i na sam koniec jeszcze obiecany KONKURS!

Dzisiaj wielki dzień i uważam, że każda Mama, Książkowa Mama, Kocia Mama i Zupełnie Nie Mama zasługuje w życiu na odrobinę piękna.
Dlatego razem z My Book Box zapraszam na konkurs, w którym nagrodą jest takie właśnie Piękne Pudełko. Żeby wziąć w nim udział wystarczy udzielić w komentarzu krótkiej odpowiedzi na pytanie „Czym jest piękno?” (oczywiście im bardziej zakręcony pomysł, tym lepiej!) wraz ze swoim adresem e-mail i podpisem. Konkurs trwa od 26.05 do 09.06, wyniki zostaną ogłoszone w przeciągu kolejnego tygodnia. Wysyłka nagrody wyłącznie na terytorium Polski. Powodzenia!

 

Okołoksiążkowy miszmasz: Co znalazłam w majowym Bookowym Pudle

W maju pozwoliłam sobie na sporo książkowego szaleństwa – jednym z nich jest Bookowe Pudło, na które skusiłam się ze względu na jego hasło przewodnie „Książka z mrożoną herbatą”. Kocham książki, kocham herbatę i kocham lato – po prostu musiałam je mieć!

Paczucha dotarła już w piątek 19.05. Niestety Pan Kurier musiał się nieźle naświecić oczami, bo przesyłka była dosłownie w strzępach – usztywniana kartonowa koperta (o ironio, z czerwoną naklejką „ostrożnie!”) została rozdarta po całej długości. Któryś z nieszczęsnych pracowników poczty próbował ratować sytuację za pomocą szarego papieru i opasek do łączenia kabli, z miernym skutkiem. Na szczęście niczego nie brakowało.

A oto co kryło się wewnątrz mojej biednej, sponiewieranej paczki:

Książka „Oto jestem” Jonathan Safran Foer – na jej widok dosłownie aż podskoczyłam z radości – czaiłam się na tą pozycję, ale sama raczej bym jej sobie nie kupiła (niezła cegiełka, a w dodatku nowa okładka nie pasuje do mojego „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”, chociaż jest przepiękna!).

Słoik – kubeczek ze słomką i zakrętką – to prawdziwy cud, że szklany kubek przetrwał wszystkie nieprzyjemności, które spotkały moją paczkę po drodze, musi być iście pancerny! Super, że zakrętka jest plastikowa – może to odrobinę mniej eleganckie, ale wszystkie metalowe zakrętki z mojej kolekcji butelek do picia zardzewiały wokół słomki.

Porcja zielonej herbaty z pigwą – pachnie bosko, aż szkoda ją wypić! W dodatku samo opakowanie jest bardzo ciekawe.

Foremka do lodu w kształcie jabłuszek – nie załapała się na zdjęcie, bo spełnia swoją funkcję w odmętach zamrażarki.

Z zawartości, jestem ogólnie zadowolona – książka to dla mnie strzał w dziesiątkę, a gadżety bardzo dobrze oddają tematykę boxa. Zabrakło mi trochę stricte książkowego akcentu – na przykład niepowtarzalnej zakładki do książki, czy pocztówki z inspirującym cytatem. Mały minus też za brak pudełka samego w sobie – dla ochrony w trakcie podróży no i dla klimatu, tego specyficznego dreszczyku emocji jaki powoduje podnoszenie pokrywy pudełka ;)

Z czystym sumieniem wystawiam ocenę 4+. Bardzo fajna paczka, niewiele brakuje do ideału.

Bookowe pudło znalazłam na http://www.bookowepudlo.com.pl/