Bajki Majki: „Młodzi przyrodnicy. Lato w świecie przyrody” Patrycja Zarawska

Seria „Młodzi Przyrodnicy” składała się dotychczas z książeczek ilustrowanych – skądinąd przepięknie. Niemniej jednak wydanie czterech przewodników dla małych odkrywców podzielonych na pory roku, pełnych rzeczywistych zdjęć uważam za strzał w dziesiątkę. Jak jestem wielką fanką dobrej ilustracji, tak jeśli chodzi o samodzielne odkrywanie świata przyrody, dobre zdjęcianieocenioną pomocą. Szczególnie, że zostały zakomponowane w bardzo atrakcyjny wizualnie sposób.

„Lato w świecie przyrody” niewielka, bardzo kolorowa książka w poręcznym, „plecaczkowym” formacie, którą bez większego problemu możemy zabrać ze sobą na wycieczkę do lasu, na wakacje do babci, czy choćby na działkę. Przewodnik zaczyna się zresztą od wskazówek dotyczących przygotowań do wyprawy – nawet tej do parku, czy nad jezioro – podpowiadających jakie wyposażenie może się przydać młodemu obserwatorowi przyrody.

Reszta książki, zbudowana na zasadzie zbioru ciekawostek przeplatających się z dobrymi radami, składa się z króciutkich, dwustronicowych rozdziałów tematycznych – dowiemy się z nich między innymi co zbierać warto, a czego ruszać nie powinniśmy, poznamy wybrane rodzaje kwiatów, motyli, gąsienic, żuków, ptaków, płazów, gadów a nawet ważek. Nauczymy się odróżniać pszczoły od os i rozpoznawać tropy zwierząt, dowiemy się w jaki sposób pająk buduje pajęczynę, co pływa po powierzchni oczka wodnego i kto żyje w głębi stawu. Odwiedzimy lasy, łąki i wybierzemy się nad morze. Znajdzie się też co nieco o letnim grzybobraniu, owocach, które można jeść i o trujących roślinach. Odnajdziemy odpowiedzi na pytanie czy mrówki żądlą, dlaczego pokrzywa parzy, po co roślinom kolce i czym jest dimorfizm płciowy.

Poza samym obserwowaniem autorka inspiruje również do podejmowania ciekawych aktywności – znajdziemy tu „przepis” na stworzenie zielnika i domku dla owadów, a na końcu książki umieszczono inspirację do prowadzenia dzienniczka obserwatora i notowania w nim swoich odkryć. Nie zabrakło również indeksu wspominanych w książce gatunków i słowniczka trudnych pojęć.

Wszystko to zilustrowano bajecznymi fotografiami i miejscami uzupełniono o aspekt multimedialny – obok niektórych gatunków zwierząt umieszczono kody QR, które przy pomocy adekwatnej aplikacji umożliwią zapoznanie się z odgłosami natury.

Bardzo przystępnie napisany, nieprzepełniony informacjami, a pełen ciekawostek i wskazówek dla młodego odkrywcy przewodnik poczatkującego miłośnika odkrywania natury. Nie ma w nim wszystkiego, czego moglibyśmy szukać (to nie wielotomowa encyklopedia) i na pewno nie wyczerpuje tematu, ale już kilka razy udało nam się dzięki niemu zidentyfikować zaobserwowany na spacerze gatunek (m.in. pliszkę siwą), co było pierwszym krokiem do szukania dalszych informacji na ten temat.

Patrycja Zarawska, Młodzi przyrodnicy. Lato w świecie przyrody, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2022, 114 s.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Wilga.

Bajki Majki: „Skrzydlaty dzień, skrzydlata noc” Paulina Chmurska, Elka Grądziel

To już druga część z cyklu „Książki otulone nocą” (koniecznie zajrzyjcie do recenzji „Mała kaszalotka i tajemnica nocy”) po którą sięgnęłyśmy z Majką i po raz kolejny zrobiła na nas spore wrażenie. Książkę o kaszalotce wybrałam przede wszystkim ze względu na naszą sympatię do morskich zwierzątek, okazuje się jednak, że ciemności same w sobie mają tajemniczą siłę przyciągania i noc nad łąką i w lesie może być równie fascynująca, co ciemności morskich głębin.

Bohaterem „Skrzydlatej nocy, skrzydlatego dnia” jest niefrasobliwy motylek Rusałka Pawik, który zachwycony urokiem złotej godziny przekonuje się, że poza otaczającym go pięknem na łące czają się również poważne niebezpieczeństwa. Wystarczy jeden silny podmuch wiatru, by utknąć na dobre w lepkiej pajęczynie. A od tego już bardzo blisko, by stać się czyjąś kolacją…

Na szczęście Rusałce przyjdą z pomocą! Najpierw łut szczęścia, a potem zupełnie inny rodzaj motylka – ćma, która pokarze nowemu przyjacielowi zupełnie nowe, nieznane oblicze świata obleczonego nocą.

Przetykana licznymi ciekawostkami ze świata przyrody (wiedzieliście, że świetliki zjadają ślimaki?) opowieść o przyjaźni, bezinteresownej pomocy i nie ocenianiu innych po wyglądzie. Bo czy mniej delikatne, włochate ciało ćmy sprawia, że powinniśmy się jej obawiać? Czy trupia główka na grzbiecie sprawia, że ktoś jest zły?

Fascynująca podróż przez nocny las z wyjątkowymi przewodniczkami. Mali czytelnicy poznają podczas niej zwyczaje owadów i dowiedzą się, że nocą las wcale nie jest pogrążony we śnie. A i każdy z jego mieszkańców musi mieć się na baczności, bo – jak to w naturze bywa – nietrudno zostać zjedzonym przez większe stworzenie.

Nie martwcie się jednak, wszystko skończy się dobrze, a po bardzo pouczającej przygodzie, motylek bezpiecznie wróci na swoją ukochaną łąkę!

P. S. Podobnie, jak w poprzednich częściach, tu również jedna ze stron świeci w ciemności. Pamiętajcie tylko o wcześniejszym kilkuminutowym naświetleniem jej pod lampką albo w promieniach wiosennego słońca.

Paulina Chmurska, Elka Grądziel, Skrzydlaty dzień, skrzydlata noc, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2022, 48 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wilga.

Bajki Majki: „Tarmosia” Tomasz Samojlik, Ania Grzyb

Mała borsuczka Tarmosia budzi się wczesną wiosną w rodzinnej norze. Kiedy jej rodzina się powiększa, zaczynają się poszukiwania pierwszych dżdżownic, sprzątanie norki i obchód po borsuczym teretorium można łatwo zapomnieć o dziwnych hałasach, które budziły borsuczkę zimą i przyprawiły ją o koszmary. Ale podczas zimowego snu borsuków las  uległ nieodwracalnym zmianom.

„Terytorium klanu borsuków to rzecz najważniejsza, a główną nora rodziny to rzecz święta”.

Nie da się ukryć, że borsucze poglądy dalekie są od kosmopolityzmu i dzielenie się swoją wymoszczoną, wypieszczoną, budowaną przez kolejne pokolenia rodową norką z potrzebującymi zdecydowanie im nie w smak. A już szczególnie nie w smak tacie.  

Co jednak, kiedy trzeba będzie ugościć uciekinierów z innej części lasu? Jak przywiązanie do rodzinnej tradycji i zaciętych walk o swój skrawek ziemi borsuki odnajdą się w nowej rzeczywistości? I czy dobre serce wygra z utartymi zwyczajami pamiętającymi jeszcze czasy praprzodków? Czy wspólny wróg pozwoli zwierzętom się zjednoczyć i zapomnieć o podziałach?

To książka pouczająca na wielu poziomach – przede wszystkim w dowcipny sposób niesie ze sobą mnóstwo fascynujących faktów ze świata przyrody, zwyczaje borsuków z pewnością zaskoczą nie tylko dzieci, ale i niejednego dorosłego (a przynajmniej zaskoczyły mnie). To jednak również uniwersalna opowieść o współpracy, otwarciu na drugiego człowieka (albo zwierzaka!), bezinteresownej pomocy będącym w potrzebie, dobroci i budowaniu wspólnoty. I o niemałym bohaterstwie oczywiście!

Objętościowo to już całkiem konkretna lektura, świetny wybór dla samodzielnych 8/10- letnich czytaczy. A dzięki podziałowi na 10 krótszych rozdziałów bardzo fajnie nadaje się również do wspólnego czytania z przedszkolakiem. U nas takie około dwudziestostronicowe rozdziały idealnie sprawdzają się w ramach wieczornego czytania przed snem.

Nie sposób nie wspomnieć również o cudownej oprawie graficznej. Książka jest bardzo wiosenna, kipi zielenią tak z okładki, jak i z licznych całostronicowych ilustracji, a borsuki i liski mają tak cudne pyszczki, że nie sposób ich nie pokochać. Szczególnie, kiedy mają tak wspaniałe charaktery, jak Tarmosia.

Tomasz Samojlik, Ania Grzyb, Tarmosia, Warszawa: Wydawnictwo Agora dla dzieci, 2021, 176 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora dla dzieci.

Bajki Majki: „W sercu lasu. Wędrówka po lasach świata”, Christiane Dorion, Jane McGuinness

Po niesławnym zakazie wstępu do lasów sprzed kliku miesięcy nauczyliśmy się nieco bardziej doceniać luksus prozaicznego leśnego spaceru. Być może docenimy go jeszcze bardziej po lekturze tego pięknie zilustrowanego albumu pełnego ciekawostek prosto z lasów świata.

W jaki sposób z nasionka powstaje drzewo? A z drzewa las? Jakie mamy lasy na świecie? Z czego składają się drzewa, jak wyglądają podczas zmieniających się pór roku, kto żyje wśród ich liści i korzeni i co drzewa dają człowiekowi i całej naszej planecie? To dopiero sam wierzchołek olbrzymiej sekwoi dziecięcych pytań, na które odpowiedzi (przynajmniej częściowe!) znajdziemy na kartach tej książki.

To zdecydowanie bardziej opowieść o lesie i jego mieszkańcach, niż encyklopedia. Porusza wiele ciekawych zagadnień, ale odnoszę wrażenie, że jej celem jest przede wszystkim rozbudzenie zainteresowania i skłonienie do dalszego poszerzania wiedzy, niż udzielanie ostatecznych odpowiedzi. Dlatego też, choć znajdziemy tu przeróżne gatunki drzew, rozmaite zwierzęce domy i sposoby kamuflażu wśród roślin, nie spodziewajcie się odnaleźć w niej definicji. „W sercu lasu”, to dopiero sam początek waszej fascynującej wędrówki, a zawarte w książce informacje są raczej podstawowe i dalekie od ścisłej wiedzy. Są jednak bardzo przystępne i podane w intrygujący, niemalże baśniowy sposób w bardzo atrakcyjnej oprawie graficznej.

Tym, czego mi zabrakło, jest wyszczególnienie owoców (kasztanów, żołędzi itp.) przy omawianiu drzew liściastych. W przypadku drzew iglastych i tropikalnych owoce już się pojawiły, a w przypadku liściastych poprzestano na samej sylwetce drzewa i jego liściu, nie wiem dlaczego. Brakowało mi też trochę dokładnego określenia w jakiej części świata żyją przedstawione zwierzątka, bo albo jest to trochę wymieszane, albo nam się pomieszało podczas czytania i, by zaspokoić ciekawość mojego dziecięcia, sporo musiałam sprawdzać w internetach.

Zachęca do większej uważności podczas leśnych spacerów i uczy bardziej świadomego obcowania z naturą. W końcu każdy listek kryje swoją tajemnicę!

Christiane Dorion, Jane McGuinness, W sercu lasu. Wędrówka po lasach świata, Poznań: Wydawnictwo Papilon, 2020, 64 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Papilon.

Bajki Majki: „Strzeżcie się, potwory!” Rafael Rosado, Jorge Aguirre

Nieustraszona Claudette powraca! Pogoniła kota olbrzymom, stawiła czoła smokom, przyszedł czas na potwory!

Kiedy Mon Petit Pierre szykuje się do corocznych Igrzysk Wojowników, Claudette wydaje się być idealnym kandydatem do drużyny reprezentantów. Nie wszystko jednak idzie po jej myśli…

Kiedy zamiast zajmować się tym, co wojowniczki lubią najbardziej, trzeba doić krowy, ubijać masło, zbierać grzyby, tkać, czy orać pole, predyspozycje naszej walecznej bohaterki nie są już tak oczywiste. A zniechęcenie wobec kolejnych konkurencji, frustracja spowodowana wrednymi przeciwnikami i potrzeba zwycięstwa zaprząta jej głowę tak bardzo, że nie zauważa prawdziwego niebezpieczeństwa. Od czego jednak są przyjaciele?

I czy wygrywanie jest zawsze najważniejsze?

To już trzeci tom, a przynosi równie wiele emocji, co dwa poprzednie. Jest akcja, jest humor, wywijanie mieczami, siła przyjaźni, śmiertelne zagrożenia, sztuka dyplomacji, magiczne lody, olbrzymia dawka girl power i przerośnięte krewetki zjadające wszystkich twoich bliskich. Jest ekstra!

Super ekstra jest też kilka stron dodatku, który daje czytelnikowi wgląd w proces powstawania i modyfikowania komiksu. Ależ to musi być tytaniczna praca!

Jorge Aguirre, Rafael Rosado, Strzeżcie się, potwory!, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2019, 172 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar.

Czas na czytanie: „PAN. Sekretne dziedzictwo króla elfów” Sandra Regnier

Pod wieloma względami jest to powielanie oklepanego schematu: Felicity – niezdarna brzydula ze szkolnego gangu frajerów i mocno dysfunkcyjnej rodziny oraz Leander – wszechstronnie utalentowany przystojniak, na widok którego uginają się kolana wszystkim niewiastom w promieniu kilkunastu metrów. Łączy ich nie do końca jasna przepowiednia, a dzieli spora dawka niechęci i mnóstwo tajemnic.

Czy wspominałam już, że on jest księciem elfów? I w dodatku tajnym agentem? A ona jest jego narzeczoną, chociaż nie ma o tym zielonego pojęcia?

Tym, co ratuje całą koncepcję, jest spora dawka humoru i olbrzymi dystans, jaki ma do siebie główna bohaterka. Jeśli dodamy do tego jej ognisty charakterek i wyjątkowo cięty język, a także podróże w czasie, sporo magii i odrobinę gorących przystojniaków prosto z hollywoodzkich afiszy otrzymamy całkiem interesującą przygodówkę. Czyta się lekko i mimo przewidywalnych ram, bywa zaskakująco. To szalona mieszanka cyklu o Artemisie Fowlu z przygodami Jamesa Bonda i typowym high school romansem. I „Dziennikiem Bridget Jones” na dokładkę!

I mimo początkowego sceptycyzmu, muszę przyznać, że bohaterowie są naprawdę fajni (a nieczęsto doceniam pierwszoplanowe kobiece postacie!), fabuła ciekawa, a styl całkiem przyjemny. Pod koniec nie mogłam już doczekać się kolejnego tomu, a kiedy usłyszałam o smokach, oficjalnie zostałam wierną fanką tej serii. I na pewno w swoim czasie podsunę ją Majce.

Dobry wybór dla młodzieży i świetny dla nie do końca dorośniętego dorosłego, który ma ochotę na wieczór z wróżkami. Obłędnie przystojnymi, męskimi wróżkami i ich tajnymi misjami :D

Sara Regnier, PAN. Sekretne dziedzictwo króla elfów, Gdańsk: Wydawnictwo Adamada, 2017, 416 s.

~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2018 ~

Czas na czytanie: „Smocza straż” Brandon Mull + „Księga wyobraźni”

Raz na jakiś czas lubię sobie zrobić przerwę od tej potwornie stresującej dorosłości. Czasami udaje mi się wygospodarować dwie godzinki podczas wyjątkowo długiej majkowej drzemki, kiedy po prostu niczym się nie przejmuję i nic nie muszę. Robię sobie wtedy kakao ze zdecydowanie zbyt słodkimi, piankami rozpuszczającymi się sukcesywnie od gorąca napoju, rozszczelniam okno, by w kontrolowany sposób wpuścić do mieszkania nieco zimowo-jesiennego chłodu, moszczę się wygodnie w puchatym kocyku i sięgam po jakąś magiczną lekturę.

Pierwsze chwile takiego odprężenia w 2018 roku spędziłam czytając „Smoczą Straż” i od razu mogę Wam zaspoilerować, że sprawdziła się świetnie.

DSC_0447

Nie ma co ukrywać – smoki zawsze były moją straszną słabością. Uwielbiam książki młodzieżowe czerpiące pełnymi garściami z powieści fantasy (bo na przykład za sci-fi do dziś nie przepadam – chyba Pan Lem zrobił mi traumę w dzieciństwie). Lasy pełne niesamowitych stworzeń, wróżek, jednorożców, czarodziei, centaurów i innych hybryd, przy których tworzeniu autora ograniczała wyłącznie wyobraźnia to krajobraz, w którym czuję się jak w domu. No i smoki. Pamiętam, jak ponad 10 lat temu, z wypiekami na twarzy czytałam Eragona (pamiętam również, że z jakiegoś powodu robiłam to z latarką pod kołdrą – zapewne odbywałam akurat jeden z moich słynnych szlabanów na czytanie – to jakby ktoś jeszcze nie wiedział z jakiego powodu noszę okulary) – najnowszy cykl Mulla sprawił, że jeszcze raz poczułam się jak książkożerna małolata odkrywająca kolejny zaczarowany świat. I przypomniał mi jakie to fajne uczucie!

„Smocza Straż” otwiera nową, pięciotomową serię, której akcja toczy się w świecie „Baśnioboru”. Martwiłam się z początku, że będą to trochę odgrzewane kotlety, bo jednak tasiemce mają to do siebie, że w pewnym momencie formuła i pomysł się wyczerpują i autor stara się wszystko ciągnąć trochę na siłę. Zapewniam jednak, że ten moment jeszcze nie nadszedł – choć trzymam w dłoniach pierwszy tom serii będącej kontynuacją innej serii, to wciąż jest to porywająca przygoda przypominająca nieco grę w podchody, gdzie każda wskazówka kieruje nas do kolejnej, a do ich znalezienia wykorzystać trzeba sporo sprytu i umiejętności. Smoki przyciągają, to fakt, ale kto raz odwiedził Baśniobór, nie będzie chciał go opuścić – jest niezwykle malowniczy, baśniowy, bardzo rozbudowany i bogaty w przeróżne stworzenia, a jednocześnie rządzi się jasno określonymi, choć momentami naprawdę skomplikowanymi zasadami.

To kolejny cykl skierowany do młodszej młodzieży, który za kilka lat bez wahania podsunę mojej córce – emanujący poczuciem zagrożenia, niepewności i licznych niebezpieczeństw, ale jednoczenie pozbawiony elementów poważnej grozy i masakry, charakterystycznej na przykład dla serii „Pax”. Choć śmierć i żałoba są obecne, oszczędzono młodemu czytelnikowi plastycznych opisów drastycznych scen i widoków. Występują zombie, widma, ożywieńcy i demony, ale nie przyprawią małych moli książkowych o przewlekłą bezsenność. Jedną z niewątpliwych zalet tego autora jest umiejętność znalezienia złotego środka. Podobnie jest z wątkiem romansowym, który występuje w niewinnej, mocno emocjonalnej, ale nie zbyt naiwnej i wyidealizowanej formie (chociaż mnie osobiście zawsze trochę wkurzało, kiedy nadnaturalne, kilkusetletnie istoty zakochują się w nastolatkach, jakoś jest w tym dla mnie coś niewłaściwego).

Kolejnym aspektem, który przypadł mi do gustu jest fakt, że opisywane dzieci cały czas są dziećmi – rozumują i zachowują się jak dzieci. Popełniają błędy, bywają impulsywne, zazdrosne, czy nierozważne. Przejmują się głupstwami i miewają szalone pomysły. A jednocześnie wciąż uczą się, dojrzewają, pokonują własne słabości. To sztuka napisać całkiem niegłupią książkę dla kilkunastoletniego odbiorcy, przekazać określone wartości i wykreować swoich bohaterów jako wzór dla czytelników nie wciskając im jednocześnie dorosłych w dziecięcych przebraniach.

Czego nie lubię? Czekania na kolejny tom. Jednak najprzyjemniejsze na świecie uczucie to to, kiedy przeczytasz naprawdę wciągającą książkę ze świadomością, że na półce czekają kolejne części. Niestety w tym przypadku trzeba będzie poczekać na ich napisanie, chociaż autor obiecał utrzymać tempo jednej książki rocznie. Ale dla mnie to wciąż strasznie dużo czekania!

Na innych równie zniecierpliwionych czeka niespodzianka – „Baśniobór. Księga Wyobraźni” osłodzi czas oczekiwania wciągając fana serii w proces tworzenia tego niezwykłego świata. To zbiór kreatywnych zadań dla młodszych fanów serii. Przed otwarciem warto zaopatrzyć się w dobrze wyposażony piórnik!

Znajdziemy w nim zarówno proste i powszechnie znane aktywności, jak labirynty, kolorowanki, rebusy, czy modele do wycinania i sklejania, jak i bardziej zaskakujące pomysły, jak na przykład instrukcja wiązania węzła ratowniczego, tkania pajęczej sieci, a nawet przepisy kulinarne (i to nie tylko na niepokojąco składem eliksiry i czarodziejski szlam). Są zadania, które rozbawią, nad którymi trzeba będzie się pogłowić i takie, które wystawią na próbę zdolności manualne książkowych moli.

A wszystko to uzupełniono inspirującymi cytatami i klimatycznymi ilustracjami. Szczególnie spodobały mi się kolorowanki – są niebanalne szczegółowe oraz możliwość umieszczenia swojego imienia na okładce – tuż pod nazwiskiem autora (a to jest już COŚ!). Pozytywnie zaskoczył mnie również pomysł wyzwania książki na pojedynek spojrzeń jako trening cierpliwości.

Brandon Mull, Smocza straż, Warszawa: Wydawnictwo W.A.B., 2017, 385 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B.

Książkę przeczytałam biorąc udział w Olimpiadzie Czytelniczej.

Czas na czytanie: „Improwizator” Hans Christian Andersen

„- Piękna przyrodo! – zawołałem przepełniony rzewnym uczuciem – ty jesteś oblubienica moją, ty mnie tulisz do serca, otwierasz niebo. Każdy twój powiew całuje mnie w usta i czoło! Ciebie będę opiewać; twą piękność, twą wspaniałą wielkość. Powtórzę ludowi głębokie melodie, które śpiewasz w mojej duszy. Niech serce moje będzie sobie rozdarte! Wszakże motyl trzepoczący się na szpilce najpiękniej połyskuje. Rzeka, jeżeli kaskadę ze skał spada i w pianę się rozpryskuje, wydaje się tym piękniejsza. Takie jest przeznaczenie poety. Życie tylko krótkim marzeniem.”

Tak to już chyba jest, że kiedy coś narzuca się człowiekowi (zwłaszcza młodemu) przymusem, to odbiór jest znacznie bardziej negatywny, niż kiedy ów człowiek sięga po to samo z własnej woli. Pamiętam chyba każdą jedną godzinę spędzoną w mękach nad literaturą romantyczna w liceum, kiedy to znudzona przewracałam kartkę za kartką szukając fabuły wśród licznych symboli, z niesmakiem zgłębiałam się w kipiące egzaltacją emocje bohaterów i w dodatku musiałam ścierpieć konającego przez trzy dni Wertera. Jeśli coś w romantycznych utworach naprawdę mi się podobało, to malarskie opisy przyrody (i „Giaur”, ale która nastolatka nie kochała się w Giaurze? Zwłaszcza kiedy tuż obok konał jęczydusza Werter, który nawet nie potrafił się porządnie zastrzelić?).

I to właśnie tęsknota za romantycznym pejzażem skłoniła mnie do sięgnięcia po „Improwizatora”.  Nie ukrywam też, że przyciągnęło mnie nazwisko autora, którego dotąd znałam jedynie z baśni (uwielbiam go szczególnie za „Małą Syrenkę”, „Świniopasa” i „Dziewczynkę z zapałkami”). Pamiętając, jak zwykle kończyły się andersenowskie historie (i w ogóle romantyczne historie) otwierałam tą powieść z lekkim niepokojem w duszy.

_20171008_144037

Całe szczęście moje czarne myśli okazały się być chybione, bo autor zabrał mnie w przepiękną podróż – pełną cierpienia i zawirowań losu, ale dążącą do szczęśliwego zakończenia. W raz z Antoniem – małym chłopcem obdarzonym niezwykłym darem wymowy – miałam szansę dorastać w moim ukochanym Rzymie, tym bardziej malowniczym, gdyż widzianym oczami romantycznego poety.

„… cudownie piękne Włochy! Pyszniłem się z imienia Rzymianina – każdy zakątek mojego ojczystego miasta miał dla mnie coś miłego i powabnego – potłuczone nagłówki kolumn użyte za kamienie narożne w ciasnych uliczkach były u mnie świętymi szczątkami, filarami Memnona, dziwnie przemawiającymi do serca. Trzcina Tybru przemawiała o Remulusie i Remusie – bramy triumfalne, kolumny i posągi wdrażały mi jeszcze głębiej w pamięć historię mojej ojczyzny – żyłem prawie całkiem w klasycznych czasach starożytności, a teraźniejszość, to jest mój nauczyciel, dawały mi za to pochwały.”

Po tragicznej śmierci ukochanej matki Antonio otrzymuje szansę rozwoju wykraczającymi poza ciasne granice swojego niskiego urodzenia. Dostaje się pod skrzydła rodziny Borghese, która funduje mu stypendium w szkole jezuitów i zastępuje surową i wymagającą rodzinę.

Książka wypełniona jest pięknymi, plastycznymi opisami – zarówno ludzi i ich charakterów, jak i przyrody, sztuki, czy budowli – a jej lekturę porównać można do cieszenia oczu obrazami starych mistrzów. To prawdziwa uczta dla wyobraźni.

Podczas czytania odwiedzimy niewielką mieścinę pod Rzymem obsypaną kwiatami podczas ich święta, stary rodzinny grobowiec zaadoptowany na dom pasterskiej rodziny, ciemne i wilgotne weneckie uliczki i mediolańską La Scalę podczas przedstawienia. Wraz z bohaterem dostaniemy się na szczyt wybuchającego Wezuwiusza, przeżyjemy morską katastrofę i cudem odnajdziemy drogę w czeluściach rzymskich katakumb.

I choć Antonio jest przykładem postaci, którą aż chciałoby się nazwać „typowym bohaterem romantycznym”, nie sposób nie poczuć do niego sympatii. To prawda – jest osobą, która aż kipi emocjami, a jego wyjątkowa wrażliwość sprawia, że przeżywa wszystko znacznie głębiej, niż inni, co faktycznie bywa czasami męczące. Jak to zwykle w romantyzmie bywa, sztuka, muzyka i poezja doprowadzają naszego bohatera do omdleń, sennych majaków i halucynacji. Jest delikatny, tkliwy i dużo płacze, co bywa przedmiotem drwin jego przyjaciela, który zwykł mawiać, że „Antonio krew ma rozrzedzoną kozim mlekiem”. Szczególnie, że łagodne usposobienie młodego rzymianina idzie w parze z głęboką wiarą w boską opatrzność i siłę modlitwy do Madonny, co czyni z bohatera wyjątkowego świętoszka, który dzielnie opierając się kobiecym wdziękom i pokusom ciała zachowuje wstrzemięźliwość. Okazuje się jednak, że i tak spokojna dusza potrafi nieźle namącić, szczególnie, kiedy zamiast rozsądkiem kieruje się emocjami.

„A kiedy śpiewała wielką arię, zdawało się, że bałwany morskie biją w obłoki! Jakże tu opisać cały ten świat tonów, który się wyłonił przez jej usta! Szukając myślą cielesnych obrazów dla tych głosów, które nie z ludzkiej piersi płynąć się zdawały, mniemałem, że widzę łabędzia konającego pieśnią, jak skrzydłem rozcina górne sfery, raz po raz na głębiny morskie się spuszcza i piersią fale prze, aby znów na nowo wznieść się w obłoki.”

W ten oto sposób pojawiają się miłość, pasja i zazdrość i zbrodnia. Rozprawy na temat sztuki mieszają się z walką o względy kobiety, przyjaźń i braterstwo zmieniają się w rywalizację, a kochliwe serce bohatera dwukrotnie skaże go na wygnanie i tułaczkę, która przemieni się w edukacyjny Grand Tour z przymusu. A sama książka okazuje się być czymś znacznie więcej, niż tylko wspomnieniami egzaltowanego młodzieńca – na jej kartach znajdziemy spór na temat roli artysty i sztuki oraz starcie sił natury z kulturą, zmierzymy się z piętnem winy niezawinionej, poznamy wielkość dobroczynności i ciężar wdzięczności, natkniemy się na pułapki kapryśnej sławy i okryjemy, że talent to nie wszystko, a praca i wykształcenie bywa niezbędne w drodze na szczyt. Podobnie jak wysokie urodzenie, pieniądze i koneksje, których brak tak dotkliwie doskwiera naszemu bohaterowi, któremu nawet najbliżsi podcinają z tego powodu skrzydła.

„W późniejszych latach zastanawiałem się często nad poezją, tym cudownym natchnieniem boskim, i widziałem je podobne do czystej rudy złota w łonie gór zawartej. Wykształcenie i wychowanie są mądrymi górnikami, którzy umieją ją czyścić. Niekiedy trafia się wcale niemieszana, czysta – są to improwizacje liryczne poety opiewającego naturę.”

Mimo, że Antonio nie potrafi rozróżnić swych pragnień, uczuć i emocji, przez co usilnie ucieka przed szczęściem i na własne życzenie cierpi z miłości, to jego przeżycia układają się w linię rozwoju tego najsilniejszego uczucia – od bezkrytycznego zauroczenia aż po prawdziwą miłość. I nim weltschmertz stanie się dla czytelnika zbyt męczący, czeka to szczęśliwe zakończenie.

„Improwizator” to wspaniała, pełna przygód podróż po malowniczych, baśniowych Włoszech, gdzie fantastyczny świat duchów splata się z rzeczywistością, a opatrzność czuwa nad głównym bohaterem. Który okazuje się wcale nie być taką jęczybułą, jak mogłoby się zdawać.

Hans Christian Andersen, Improwizator, Kraków: Wydawnictwo MG, 2017, 336 s.

Za przyjemność lektury dziękuję portalowi sztukator.pl.