Czas na czytanie: „Mroczne sąsiedztwo: Zew” Holly Black, Ted Naifeh

Czy to możliwe, że niepokojąco mroczny świat elfów spod pióra Holly Black może być jeszcze bardziej nieprzystępny i złowrogi? A jednak! W duecie z ponurymi, gotyckimi kreacjami bohaterów, jakie stworzył Ted Neith, powstała powieść graficzna tak czarowna, jak przerażająca. I jednocześnie tak intrygująca, ze nie sposób się oderwać. Chyba właśnie tak elfy działają na ludzi.

Rue Silver stara się być dość wyluzowaną nastolatką i nie dopuszczać do siebie żadnych emocji. Nawet kiedy jej matka znika po domowej awanturze, a ojciec zostaje oskarżony o morderstwo jednej ze swoich studentek. Nawet, kiedy Rue zaczyna kątem oka widzieć dziwne rzeczy, na które jej znajomi pozostają zupełnie obojętni. Ale coraz bardziej oniryczna rzeczywistość nie da się dłużej ignorować, kiedy na scenę wkroczy rodzina, której Rue wcześniej nie znała, a która ma wobec niej, jak i wobec całego miasta jasno określone i raczej niecne plany.

Drapieżna kreska, obskurne ruiny, podejrzane imprezy, przerażające stwory czające się za każdym rogiem i bluszcz porastający wszystko w zastraszającym tempie – złowrogo milczący triumfator w romantycznym sporze natury z kulturą. Jest klimat.

I jak na początku miałam wrażenie, że się nie przekonam, bo to jednak nie do końca moja estetyka, tak teraz żałuję, że nie mam pod ręką od razu drugiego tomu!

Holly Black, Ted Naifeh, Mroczne sąsiedztwo: Zew, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2023, 124 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Jaguar.

Czas na czytanie: „Wielki Gatsby. Powieść graficzna” F. Scott Fitzgerald, Fred Fordham, Aya Morton

To pierwsza z serii klasyki w komiksowej adaptacji, którą miałam przyjemność przeczytać nie znając tekstu oryginalnego.

[ koniecznie zobaczcie również „Zabić drozda”, „Folwark zwierzęcy” i „Rok 1984” ]

Wiem, że kilka lat temu widziałam film, ale prawdę mówiąc nic z niego nie pamiętam, poza tym, że był tam Leonardo, miał bogaty dom i przez połowę filmu się czołgał, a i tak nie dostał za to Oskara. Rok później był drugi taki film z czołgającym się Leo, tylko w tym drugim był też śnieg i niedźwiedź, więc tym razem Oskar się należał (jak widać po tej drobnej dygresji, film nie jest kategorią, na której się znam).

Czy po przeczytaniu powieści graficznej zapamiętam coś więcej? Przede wszystkim klimat, bo stylizowane na secesję, charakterystycznie „wyblakłe” akwarelowe ilustracje Ai Morton z dużym upodobaniem do roślinnego detalu naprawdę robią robotę.

Szczególnie w zestawieniu z przejmującym braku życiowego celu toksycznych bohaterów oraz ich obojętności wobec uczuć i losu drugiego człowieka.

Autorzy prezentują nam krótki wycinek z ociekającego bogactwem i zarazem niesamowite pustego życia amerykańskich elit po zakończeniu I wojny światowej – wciąż zmagających się z nieprzepracowaną traumą, znudzonych do granic możliwości, nie potrafiących na powrót odnaleźć się świecie. Zmieniających codzienność w nieustające, pozbawione sensu przyjęcie, spędzających całe dnie na sofach, wikłających się w romanse i uciekających przed konsekwencjami swoich czynów i decyzji.

A wszystko to opowiedziano za pomocą pięknego języka i dekoracyjnych ilustracji, co w kontraście z pełną wygód pustką egzystencji bohaterów daje całkiem niesamowity efekt.

F. Scott Fitzgerald, Fred Fordham, Aya Morton, Wielki Gatsby. Powieść graficzna, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2021, 200 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar.

Bajki Majki: „Młodzi Tytani. Beast Boy” Kami Garcia, Gabriel Picolo

To zdecydowanie moja ulubiona część cyklu powieści graficznych DC 13+, ale może dlatego, że wciąż jeszcze nie czytałam tomiku poświęconego Raven. Nie da się ukryć, że chociaż od zawsze byłam #teammarvel, to jednak serial „Teen Titans” z lat 2003-2007 to kawał mojego dzieciństwa i jedna z najlepszych rzeczy na Cartoon Network. Lubiłam go chyba na równi z „X-Men: Evolucja”.

Zawsze lubiłam uśmiechniętego Bestię – klauna i psotnika, tym bardziej cieszy mnie historia, w której gra pierwsze skrzypce. Szczególnie w tak fenomenalnej oprawie graficznej, bo ilustracje są bardzo w moim stylu – zarówno pod względem kreski, jak i kolorystyki.

Siedemnastoletni Gar ma dość bycia najniższym i najbardziej cherlawym chłopakiem w liceum. Nic dziwnego, że szkolna elita, wraz z największa pięknością, omijają go szerokim łukiem i zbywają żartami. Niezależne podejmowanych od starań – ćwiczeń i diet – uparcie nie rośnie i nie mężnieje. Aż do momentu, kiedy decyduje się, wbrew woli i wiedzy rodziców, odstawić przyjmowane od dziecka suplementy. Szybko odkrywa, że poza nadzwyczajnym skokiem wzrostu zaczynają dziać się z nim dziwne rzeczy…

Jak zwykle w tej serii, poza wciągającą przygodą i piękną kreską pojawiają się też ważne dla nastolatków tematy. W tym przypadku to – poza oczywistą pogonią za popularnością i pragnieniem bycia zauważonym przez „fajne dzieciaki” – problem z akceptacją swojego ciała (super, że pokazany z perspektywy chłopaka – to zdecydowanie rzadziej spotykane!), troska o los zwierząt (wegetarianizm, sprzeciw wobec prowadzenia eksperymentów na zwierzętach, pomoc w schronisku), zdradzone zaufanie względem rodziców czy problemy z nauką.

Kolejnym atutem jest bardzo fajnie i mądrze przedstawiony wątek prawdziwych przyjaciół – może nie należących do najpopularniejszych ludzi w szkole, ale zawsze wspierających i gotowych do pomocy – nawet kiedy zaczynają od zmycia głowy.

Świetnie się czyta zarówno pod względem fabuły, jak i uczty dla oczu. Bardzo liczę na resztę Tytanów!

Kami Garcia, Gabriel Picolo, Młodzi Tytani. Beast Boy, Warszawa: Wydawnictwo Egmont, 2021, 184 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Egmont.

Bajki Majki: „Kod Oracle” Marieke Nijkamp, Manuel Preitano

Pierwsza książka z serii „DC Powieść graficzna 13+”, jaką czytałam – „Catwoman” – była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem i podstawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Teraz już spodziewałam się treści wychowawczych i wzięcia na ruszt „trudnych tematów” do przepracowania z młodymi odbiorcami. Za to dla odmiany sama postać i historia Barbary Gordon były mi wcześniej nieznane.

Przybliżę więc dla tych, którzy charakteryzują się w tym temacie ignorancją podobną mojej: Barbara Gordon jest genialną hakerką o analitycznym umyśle i córką komisarza Gordona. Tego komisarza od Batmana. Pewnego dnia jej ciekawość sprawiła, że znalazła się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu i została postrzelona podczas napadu, co skończyło się dla niej niepełnosprawnością. By nauczyła się żyć na wózku inwalidzkim, rodzina umieszcza ją w elitarnym ośrodku – Centrum Rehabilitacji Arhkam. A tam dzieją się naprawdę niepokojące rzeczy. A może to tylko efekt nadmiernie wybujałej wyobraźni pacjentów i ich problemów psychicznych, nieprzepracowanych traum i okropnych wspomnień?  Czy dociekliwość Barbary doprowadzi do kolejnej tragedii, czy może uda jej się rozwiązać zagadkę zaginionych podopiecznych?

„(…) gdybym się nie bała, toby znaczyło, że mi nie zależy. To strach sprawia, że dajemy z siebie wszystko, że przemy do przodu, że próbujemy zrozumieć to, czego nie rozumiemy”.

Tym razem temat przewodni wydaje się być oczywisty – niepełnosprawność i stawiane przez nią ograniczenia, mozolny proces godzenia się z nową sytuację i dalekie od oczekiwanych reakcje najbliższych. Znajdziemy tu jednak również sporo na temat nawiązywania przyjaźni, wyrzutów sumienia, zaufania drugiej osobie, zawierzenia intuicji, nie poddawania się i wątpliwych kwestii moralnych. W połączeniu z niepokojącą zagadką do rozwiązania i świetnymi, oddającymi nieco upiorny klimat ilustracjami wychodzi historia tak wciągająca, jak i edukacyjna. Powiedziałabym nawet, że w przeciwieństwie do historii Catwoman, tutaj mamy nawet mniej moralizowania, albo jest ono po prostu bardziej subtelne, bo ani trochę nie wybija się na pierwszy plan.

Za to jak najbardziej odczuwalna jest duża dawka girl power, nawet jeśli nie tak oczywista, jak to zwykle bywa w historiach o superbohaterach.

Marieke Nijkamp, Manuel Preitano, Kod Oracle, Warszawa: Wydawnictwo Egmont, 2021, 184 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Egmont.

Bajki Majki: „Catwoman: W blasku księżyca” Lauren Myracle, Isaac Goodhart

Dotychczas pokazywałam Wam powieści graficzne będące adaptacjami światowych dzieł literatury – „Zabić drozda”, „Folwark zwierzęcy”, czy „Rok 1984”. Tym razem czas na coś dla młodszego czytelnika – lekką historię luźno opartą na kultowych komiksach DC. Co ciekawe, „lekką”, nie znaczy mało „zaangażowaną społecznie”.

To opowieść o dorastaniu Seliny Kyle, szkolnej znajomości z Bruce’m Wayne’m i początkach jej przemiany w Catwoman – na razie dopiero bardzo subtelnie zarysowanej.


Kiepska sytuacja rodzinna, poczucie wyobcowania wśród rówieśników i niedopasowania do szkolnej rzeczywistości popychają bohaterkę do dramatycznej decyzji. Kiedy jej ojczym z czystej złośliwości krzywdzi przygarniętą przez Selinę kotkę, dziewczyna ucieka z domu i usiłuje odnaleźć się w życiu na ulicy. W trakcie swojej tułaczki trafia do grupy młodych wyrzutków i decyduje się wziąć udział w planowanym przez nich włamaniu do luksusowej rezydencji. Tymczasem po ulicach Gotham grasuje maniakalny morderczy pies z piekła rodem…

W historii poruszono całą masę trudnych tematów – od zaniedbania rodzicielskiego i przemocy domowej, przez życie na gigancie, samookaleczanie, kradzież, tolerancję dla osób o innej orientacji seksualnej czy w kiepskiej sytuacji materialnej, aż po poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka. W pewnym momencie miałam aż wrażenie, że Selina trochę za bardzo moralizuje, ale też nie jestem pewna, czy nastolatki, do których skierowana jest ta pozycja, będą odczuwać to w podobny sposób. W końcu z drugiej strony Selina jest tak bardzo cool – ładna, sprawna fizycznie, ćwicząca parkour, empatyczna, wygadana, nad wiek dojrzała i radząca sobie w każdej sytuacji. Po prostu świetna kumpela. A takiej łatwo wybaczyć nawet małe kazanie od czasu do czasu.

I jak z niecierpliwością oczekiwałam świetnej szaty graficznej, bo i książka wygląda obłędnie, tak cała ta warstwa dydaktyczno-moralizatorska była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem.

Lauren Myracle, Isaac Goodhart, Catwoman: W blasku księżyca, Warszawa: Wydawnictwo Egmont, 2021, 192 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Egmont.

Czas na czytanie: „Rok 1984. Powieść graficzna” George Orwell, Fido Nesti

„(…) co, jeśli celem nie jest pozostanie przy życiu, a pozostanie człowiekiem?”

Już w przypadku poprzednich książek z nurtu klasyki wydanych w formie powieści graficznych (polecam recenzje „Zabić drozda” i „Folwarku Zwierzęcego”) pisałam o dużym wpływie warstwy graficznej na percepcję utworu – to dodatkowy środek wyrazu, który wspomaga wyobraźnię, wzmaga emocje i uczucia czytelnika.

W przypadku „Roku 1984” wrażenie jest piorunujące. Samej książki nie trzeba chyba nikomu przedstawiać – już sama wizja całkowitej kontroli społeczeństwa, inwigilacji, pozbawienia umiejętności myślenia i podporządkowania każdej sfery życia jest wystarczająco przerażająca. I grafika tylko to wszystko pogłębia, bo ilustracje są ciemne, surowe i niepokojące – bezwzględna potęga systemu, poczucie porażki, bezradności i beznadziei zdają się jeszcze bardziej dotkliwe i  namacalne. Szczególnie puste oczy i beznamiętne twarze bohaterów są idealnym dopełnieniem treści antyutopii.

Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że ta wersja jest lepsza. Jakoś bardziej do mnie przemówiła, mocniej mnie dotknęła, wzbudziła więcej emocji, a tą zdolność w książkach bardzo cenię.

Ale żeby nie było tak kolorowo, mam też parę zastrzeżeń. Czarne napisy na bardzo ciemnym tle, choć klimatyczne, są też mało czytelne – zdarzały się takie „okienka”, gdzie miałam spory problem z odczytaniem tekstu, a nawet w kilku zdarzyło mi się tekst zupełnie przeoczyć. Po raz kolejny też nie pasuje mi zróżnicowanie wymiarów książek będących niejako z jednej serii. Każda z powieści graficznych tego wydawnictwa ma inny format. Jest on pewnie uwarunkowany wnętrzem komiksu, ale jest to mało wygodne.  

Dystopijny świat podporządkowany terrorowi totalitaryzmu spotęgowany o sferę wizualną.

George Orwell, Fido Nesti, Rok 1984. Powieść graficzna, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2020, 216 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar.

Czas na czytanie: „Folwark Zwierzęcy” George Orwell, ODYR

To już druga adaptacja książki z klasycznego kanonu, którą czytam jako powieść graficzną i naprawdę mogłabym się do tego przyzwyczaić. Może nie jako wersję mającą zastąpić oryginalny tekst, ale jako powtórka po latach (albo na przykład przed egzaminem) sprawdzi się bardzo dobrze.

Pamiętam, że akurat „Folwark zwierzęcy” był jedną z tych lektur, które czytało się raczej chętnie – niedługa, pozbawiona ozdobników stylistycznych, zwięzła i na temat, przemawiająca do wyobraźni, mimo, że w podstawówce mało kto traktuje taką tematykę jako aktualny problem, a nie relikt przeszłości. Wydaje mi się, że „Folwark” nie jest książką, której atrakcyjność trzeba podnosić ale i tak adaptacja graficzna wyszła jej zdecydowanie na plus, ilustracje jeszcze bardziej dodają powieści klimatu.

Bo i sposób ilustrowania został idealnie dopasowany – Odyr przedstawił rzeczywistość folwarku bardzo w stylu traktorzystek i podawania cegły. I chociaż jako realizm socjalistyczny raczej nie odnalazłaby aprobaty, bardzo dobrze działa na wyobraźnię odbiorcy i jest bardzo dobrym dopełnieniem treści utworu. A i czyta się przyjemniej, a już na pewno bardziej sprawnie, bo tekst został oczywiście odpowiednio dopasowany do nowej formy przekazu. I co za tym idzie, skrócony, chociaż nie odczułam w związku z tym jakiegoś szczególnego braku.

Jeśli mam się doszukiwać minusów tego wydania, to jedynym jest różnica formatu, między „Folwarkiem zwierzęcym”, a wydaną na początku roku drugą powieścią graficzną – „Zabić drozda”. I chociaż obie książki, poza pomysłem na komiksową adaptację, nie łączy wiele, chętnie potraktowałabym je jako serię „klasyka graficznie” i ujednoliciła format wydania. Jakoś tak wtedy zawsze łatwiej znaleźć miejsce na półce.

George Orwell, ODYR, Folwark zwierzęcy, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2020, 176 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar.

Czas na czytanie: „Zabić drozda” Harper Lee, Fred Fordham

Nowe podejście do klasycznego kanonu zawsze niesie ze sobą pewne ryzyko. Czy adaptacja stanie na wysokości zadania? Czy ponownie opowiadając znaną historię i poszukując nowych środków wyrazu nie przegapimy (świadomie lub nie) jakiejś istotnej treści? Szczególnie w przypadku tekstu poruszającego tak wiele ważnych i trudnych tematów?

Tym razem naprawdę się udało. Sięgając po komiks nie spodziewałam się, że zarówno narracja z punktu widzenia kilkulatki stykającej się z rasizmem, podziałami klasowymi, wykluczeniem społecznym i ludzkim okrucieństwem, jak i sam przekaz będą równie przejmujące, co w książce Harper Lee.

Przedstawione w formie graficznej sytuacje nie straciły nic ze swojej dynamiki i dramatyzmu. Z powodzeniem udało się również pogłębienie psychologiczne postaci, zarysowanie sytuacji społeczno-politycznej Alabamy lat 30. XX wieku i skomplikowanie ludzkiej natury. Jest inaczej, ale w moim odczuciu równie dobrze.

„Zabić drozda” nie znajduje się obecnie na liście lektur, choć powinna, bo przecież większość opisywanych w niej problemów jest wciąż aktualnych, mimo że współcześnie hipokryzja nienawiść do drugiego człowieka wyrażana jest w odmienny sposób. Myślę, że forma komiksu jest dla młodego czytelnika nie tylko bardziej atrakcyjna, ale przede wszystkim łatwiejsza do przyswojenia – zarówno ze względu na krótszy czas, który trzeba spędzić by poznać treść, jak i na dodatkowy środek przekazu, jakim jest obraz. Ta wersja mogłaby się sprawdzić jako przedmiot szkolnej dyskusji równie dobrze, co oryginał. Bo i jest przecież o czym dyskutować.

Harper Lee, Fred Fordham, Zabić drozda, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2020, 278 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar.