Czas na czytanie: „Zaginiona Księga Bieli”, Cassandra Clare, Wesley Chu

Wycieczka z ukochanym i przyjaciółmi do egzotycznego Szanghaju bez wizytacji w pobliskim piekle byłaby niewątpliwie wycieczką straconą. Przynajmniej jeśli jest się Nocnym Łowcą.

„- Hej – wypalił Magnus – zawsze chciałem być niespodziewaną komplikacją.
– Kiedyś ciągle byłeś niespodziewaną komplikacją – stwierdziła Clary.
– Kiedyś?
– No wiesz, z czasem nauczyliśmy się, że należy się ciebie spodziewać”.

Kiedy po niezwykle spokojnym roku, w którym Alec i Magnus uczyli stawiali pierwsze kroki w byciu rodzicami małego czarownika (który od czasu do czasu zaczyna lewitować albo zajmuje się ogniem – zupełnie nieświadomie) znajomi z przeszłości włamują się do ich domu, rodzinna sielanka musi ulec pewnym zakłóceniom. Szczególnie, że byli przyjaciele kradną pełną złowrogich czarów Księgę Bieli i zostawiają w piersi Magnusa podejrzaną ranę, która powoli odbiera mu człowieczeństwo i kontrolę nad własną mocą.

Szykuje się kolejna wyprawa ratunkowa – jest w końcu taka drużyna Nefilim, która nie zawaha się ani chwili, gdy trzeba będzie ruszyć do piekła w poszukiwaniu ratunku zarówno dla przyjaciela, jak i dla całego świata. Ponownie. Nawet, jeśli znalezienie opiekunki do magicznego dziecka nie jest tak proste, jakby się to mogło wydawać.

Tym razem czeka jednak na nich zło, z jakim jeszcze nie przyszło im się mierzyć.

W drugim tomie „Najstarszych klątw” znalazłam zaczątek tego, co od dawna mi się marzyło – wycinka rodzinnej codzienności w wykonaniu moich ulubionych bohaterów. Jak dobrze, że rodzicielstwo potrafi przewrócić do góry nogami rzeczywistość nawet tak zakręconą, jak ta przynależna Nocnym Łowcom. I czarownikom. To bardzo pocieszające.

Nie obędzie się również bez epickiej podróży w celu pokonania Wielkiego Zła – najpierw zabytkoznawczej do malowniczego Szanghaju, a następnie przez niezliczaną mnogość chińskich piekieł aż do kolejnego zwycięstwa, nawet jeśli tylko tymczasowego. Będzie tam Piekło Wrzącej Zupy z Ludzkimi Pierożkami. Będą też walki z demonami, ucieczki, gonitwy, tortury, samobójcze skłonności i Malec w swoim najlepszym wydaniu. I jeszcze jeżdżenie na tygrysach i zrzędliwy Ragnor Fell, którego historia wypełni lukę miedzy śmiercią w „Mieście popiołów”, a owianym tajemnicą zmartwychwstaniem w „Mrocznych Intrygach”. Znajdziemy tu też co nieco o początkach powstania Kohorty, skutkach Zimnego Pokoju i pierwszych poważnych pęknięciach zwiastujące rozpad Clave.

Jak zwykle będzie mnóstwo przygody i magii, rozterki egzystencjalne, spora dawka humoru, przyjaźń i miłość ponad wszystko, puchaty epilog i zapowiedź ponurej przyszłości w gratisie.

Chociaż uwielbiam ten pairing, muszę przyznać, że ta seria nie jest tak wciągająca, jak pozostałe. Trzeba traktować ją raczej w charakterze dodatków do głównej osi tkanej przez wszystkie serie historii Nocnych Łowców, niż osobną trylogię, trzymającą w napięciu przez wszystkie tomy. Bez wątpienia spory wpływ mają na to przeskoki w czasie i „utykanie” wydarzeń „Najstarszych Klątw” pomiędzy fabuły innych serii.

Ma jednak dwa bardzo istotne plusy. Pierwszym i najważniejszym z nich jest wspomniana już wcześniej reprezentacja szczęśliwej rodziny założonej przez dwóch mężczyzn w serii dla młodzieży. Homoseksualizm coraz częściej pojawia się również w literaturze młodzieżowej, w przeciągu ostatnich 10 lat, zrobiliśmy wielki postęp w tej kwestii. Co więcej coraz częściej drama związana z odkrywaniem własnej seksualności nie jest główną tematyką główną tematyką książki i jedynym problemem bohaterów (patrz. np. „Hurt comfort”), jednak adopcja dziecka i życie rodzinne to duży krok. Bardzo ważny krok. Poza tym Alec i Magnus nareszcie mają taką samą szansę na sceny zbliżeń w poświęconych im książkach jak Emma z Julianem, czy Jace z Clary.

Drugim jest absolutnie fenomenalna postać Samaela. To jedna z najlepszych kreacji Clare, a w serii tak pełnej wybitnych osobowości, to naprawdę dużo znaczy. Ale serio, koleś wymiata. I zapowiada się, że w ostatnim tomie będzie go jeszcze więcej, na co liczę bardzo i czekam z utęsknieniem.

Cassandra Clare, Wesley Chu, Najstarsze klątwy T.2. Zaginiona Księga Bieli, Poznań: Wydawnictwo We Need YA, 2020, 472 s.
~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2022 ~

Czas na czytanie: „Łańcuch ze złota” Cassandra Clare

Miałam dłuższą przerwę od świata Nocnych Łowców (bo i przeczytałam już wszystko, co dotychczas było do przeczytania) i chociaż oczywiście tym razem nie dotrwałam, aż pierwszy tom najnowszej serii pojawi się w bibliotekach, to jednak książka musiała trochę odleżeć na mojej szafce nocnej, zanim na poważnie wzięłam się za lekturę.

„Łańcuch ze złota” otwiera nową trylogię „Ostatnie godziny” poświęconą Jamesowi i Lucie Herondale’om – dzieciom Willa i Tessy oraz Cordelii Carstairs – kuzynce Jema z „Diabelskich Maszyn”. Nie ukrywam, że chociaż jak zawsze przy książkach tej autorki i przy tych dobrze się bawiłam, to jednak DM nie jest moim ulubionym cyklem o Nocnych Łowcach, dlatego też byłą trochę zaskoczona, jak szybko wsiąkłam w tą zupełnie nową historię.

Szczególnie, że choć akcja wciąż toczy się na przełomie XIX i XX wieku, a bohaterowie żyją w klimacie ciężkich sukien, wymyślnych fryzur, literatury i sztywnych konwenansów epoki wiktoriańskiej, to jednak nie mamy tu już tak bardzo charakterystycznych dla trylogii Willa, Tessy i Jema steampunkowych klimatów, czego trochę mi brakowało. Niemniej jednak maszyny zostały zniszczone i nie wracają, młodszemu pokoleniu zostało więc mierzyć się „zaledwie” ze starymi dobrymi demonami. A dokładniej z knowaniami jednego z Książąt Piekła.

Lata spokoju rozleniwiły Londyńskich Nocnych Łowców i sprawiły, że ci wyszli nieco z wprawy w bijatyce oddając się głównie modowym nowinkom i życiu towarzyskiemu. Kiedy więc demoniczna aktywność nagle gwałtownie wzrasta i pojawia się nieznany dotąd przeciwnik – nie tylko atakujący za dnia, ale i roznoszący śmiertelną chorobę – młodsze pokolenie otrzymuje poważny chrzest bojowy.

Tak się też składa, że Lucie i James nie są najzwyklejszymi Łowcami. Poza krążącą w ich żyłach anielską krwią, mają w genach również całkiem odmienny spadek – po matce czarownicy. A przecież niespodziewany kryzys to idealny moment, by odkrywać nowe przerażające moce. Dorzućmy jeszcze do tego emocjonalny galimatias pierwszych miłości i otrzymamy to, co w książkach Clare lubimy najbardziej.

Mimo odejścia od tematu nawiedzonej mechaniki mamy tu bardzo fajny klimat – od podejrzanych spotkań nadprzyrodzonej artystycznej bohemy z czarownikami na czele, przez bardziej lub mniej planowane podróże do demonicznego wymiaru aż po ufryzowaną i wyperfumowaną ciężką wodą kolońską rzeczywistość przełomu epok. Z prawami kobiet w powijakach oraz masą przykazów i nakazów dla cnotliwej damy i eleganckiego dżentelmena. Których nie jest łatwo przestrzegać ani podczas walki ze stworami z piekła rodem, ani podczas skomplikowanych nastoletnich układów o charakterze uczuciowo-politycznym.

świetne sukienki, wyraziści bohaterowie, których nie sposób nie polubić, demoniczny dziadek, młodzież biorąca sprawy w swoje ręce, girl power, mnóstwo błyskotliwego poczucia humoru, wartka akcja, fajna przygoda i Magnus Bane w brokatowych kamizelkach.

Już wypatruję kolejnego tomu.

Cassandra Clare, Łańcuch ze złota, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2021, 672 s.

Czas na czytanie: PATRONAT: „Złodziej renów” S. L. Leśna

Jakiś czas temu polecałam wam dwutomową historię „Tam, gdzie topnieje lód” (tu możecie przypomnieć sobie tom 1 i tom 2), czyli przygodowy romans LGTB osadzony w świecie inspirowanym mitologią syberyjską. Lada moment ukarze się kolejna książka, dzięki której będziemy mogli wrócić do tego niezwykłego świata.

Najnowszą jednotomówkę Sylwii Leśnej można czytać niezależnie od dylogii TGTL – to odrębna historia z zupełnie nowymi bohaterami, osadzona w tym samym uniwersum. Chociaż ja osobiście polecam sięgnąć po nią już po lekturze poprzedniej serii, która niejako wprowadzała nas w klimat i zapoznawała z prawami, zwyczajami i wierzeniami Ziem Raghów.

„Złodziej renów”, choć objętościowo znacznie mniej obszerny niż każdy z tomów TGTL, jest znacznie bardziej przesiąkniętym raghijską mitologią i tym, co tak bardzo urzekło mnie w poprzedniej serii autorki – zimnym jak wszechobecny lód, bezwzględnym i przez to tak bardzo upiornym surowym klimatem wiecznej zmarzliny.

Osławiony myśliwy Wardun zostaje wezwany do pomocy w rozwiązaniu zagadki renów, które znikają bez śladu niezależnie wysiłków pilnujących ich pasterzy. To robota zuchwałego złodziejaszka, nieznanego drapieżnika, demonów z głuszy, czy może obca magia? W poszukiwaniach winnego wspomoże go Zanga – dowódca strażników osobiście odpowiadający za bezpieczeństwo stada. Od pomyślności misji zależy jego honor, samopoczucie i pozycja w wiosce. Żaden z nich nie spodziewa się, że pozornie banalne śledztwo zmieni się w epicką wyprawę do pełnego potworów świata zmarłych w poszukiwaniu legendarnego skarbu.

Z jednej strony to dość standardowa w formie fantastyka, gdzie formuje się drużyna przypadkowych śmiałków o unikalnych umiejętnościach i wyrusza z karkołomną misją na najeżone niebezpieczeństwami dzikie ostępy. Z drugiej to magiczna, bardzo baśniowa, uniwersalna opowieść o radzeniu sobie z żałobą, pokonywaniu uprzedzeń i podejmowaniu ryzyka, by podążać w życiu własną drogą nie przejmując się opinią innych.

To też oczywiście w dużej mierze romans, choć wydaje mi się, że ten wątek został potraktowany znacznie bardziej subtelnie, niż we wspomnianej wcześniej dylogii – być może ze względu na ciekawie rozbudowany świat przedstawiony, który przyciągnął moją uwagę jeszcze skuteczniej, niż miłosne dylematy bohaterów. Ale znajdziemy tu więc prawdziwą miłość o łamiącym serce, przedwczesnym zakończeniu, odkrywanie i godzenie się z własną seksualnością oraz odwieczną walkę rozsądku z głosem serca.

Ale przede wszystkim to świetna przygoda – będą szamańskie rytuały, mniej lub bardziej przyjazne duchy, mitologiczne potwory, ratujące życie amulety, zapomniani bogowie i przedwieczne gadziny. Pojawi się też niechlubny ciężar historii i zupełnie współcześni zbrodniarze. Aż reszcie nie będzie wiadomo, który przeciwnik okaże się gorszy – ten odległy, bo nadprzyrodzony czy zupełnie bliski, najzwyklejszy w świecie łotrzyk.  

Niedługa ale bardzo nasycona, pełna treści opowieść. Nie liczcie na choćby chwilę nudy.

S. L. Leśna, Złodziej renów, 2021, 191 s.
(premiera 4.12.2021)

Recenzja powstała dzięki uprzejmości autorki.

Więcej o historiach ze świata Raghów znajdziecie na blogu autorki.
Książkę można nabyć wyłącznie w formie ebooka (pdf, mobi, epub) w księgarni bucketbook.pl.

Czas na czytanie: „Lore” Alexandra Bracken

Jeśli chodzi o fantastykę, zdecydowanie częściej sięgam po serie, niż po jednotomówki bo nie lubię za szybko żegnać się zarówno ze światem, jak i z bohaterami. A jednak „Lore” została tak dobrze zbalansowana, że jestem całkowicie usatysfakcjonowana tą historią – od początku do końca zamkniętą w jednym tomie. Bo choć bawiłam się bardzo dobrze i wiadomo, że jak zawsze troszkę żal się rozstawać, to jednak nie czuję, by cokolwiek wymagało dopowiedzenia.

Co siedem lat, w ramach kary za przedwieczne przewinienia, na ziemię trafiają greccy bogowie pozbawieni nieśmiertelności na siedem dni. Natychmiast stają się obiektem polowania dla ścigających ich bez wytchnienia starożytnych rodów wywodzących się od antycznych herosów. Gra jest warta świeczki, bo ten, kto zgładzi boga, przejmuje zarówno jego moc, dzięki której może przysłużyć się swojej ziemskiej rodzinie, jak i nieśmiertelność. Jest to jednak miecz obosieczny, bo w kolejnych igrzyskach to on staje się łowną zwierzyną.

Nastoletnia Lore, choć pochodzi z jednego z „wtajemniczonych” rodów, od dziecka była szkolona w walce i tradycyjnych wartościach, a jej odległym przodkiem był sam Perseusz, po pogromie jaki spotkał jej najbliższą rodzinę decyduje się całkowicie wycofać z morderczej rozgrywki. Nie znaczy to jednak, że jej świat również zechce o niej zapomnieć. Przekona się o tym bardzo boleśnie, kiedy jej dawno opłakany przyjaciel cudownie wstanie z martwych, a pod swoimi drzwiami znajdzie ranną boginię, która prosząc ją o pomoc ściągnie na nią śmiertelne niebezpieczeństwo.

Bardzo wciągająco napisana bohaterska historia, której heroina jedną nogą stoi we współczesności, drugą zaś w znanym z mitów świecie greckiego antyku. Opowieść o walce z nieubłaganym fatum, winie niezawinionej, potrzebie chwały i pokusie potęgi. A przy tym historia o miłości, przyjaźni, równouprawnieniu, wykluczeniu, wyrzutach sumienia i zawiedzionym zaufaniu. O popełnianiu błędów i mierzeniu się z ich konsekwencjami. O podstępach, genialnych planach i ludzkiej przyzwoitości. O poświęceniu i walce nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o innych. Gdzie bogowie – jak to w mitologii – są tak ludzcy i pełni słabości, a ludzie tak bliscy boskiej potęgi, że czasem trudno określić kto zasługuje na które miano.

Dynamiczna, pełna zwrotów akcji fabuła, sprawnie wykreowany świat czerpiący hojnie z greckiej mitologii „zesłanej” na gwarne ulice Nowego Jorku, wyraziste, nie oczywiste, dające się lubić postacie, szczypta romansu i tak charakterystyczna dla greckich tragedii szarpanina z nieuchronnym losem, podsycana wyrzutami sumienia i umiejętnie wykorzystanymi retrospekcjami.

Kawał fajnej młodzieżowej przygodówki, naprawdę warta uwagi.

Alexandra Bracken, Lore, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2021, 576 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar.

Czas na czytanie: „Bezgwiezdne morze” Erin Morgenstern

Książka, która zachwyciła mnie od pierwszych stron, znużyła w połowie i udobruchała zakończeniem.

„Bądź dzielna (…). Bądź odważna. Nie bój się głośno mówić. Nigdy się nie zmieniaj, chyba że dla samej siebie (…). Nie trać czasu na nikogo, kto ci nie wierzy, kiedy mówisz, co czujesz”.

Cudownie napisana, od pierwszych zdań obiecuje wyjątkową przygodę i, co jeszcze ważniejsze, spełnia tą obietnicę.

Zachary Ezra Rawlins jest synem wróżbiarki, trochę odludkiem, fanem wymyślnych drinków, studentem „gier komputerowych” i zapalonym bywalcem biblioteki. Aż do dnia, w którym dowiaduje się, że jest także bohaterem niebanalnej opowieści. Tym bardziej niesamowitej, że dziejącej się naprawdę. O ile tylko zdecyduje się wziąć w niej udział.

„(…) jest wyznawcą słuchania z zapartym tchem opowieści, ekstazy z dzwonieniem w uszach na przeciągających się do późna koncertach i perfekcyjnych kombinacji przycisków w walkach z bossami. Że jego religia jest pod ciszą warstwy świeżego śniegu, w skrupulatnie sporządzonym koktajlu, między stronami książki gdzieś za początkiem, ale jeszcze przed końcem”.

Zdumiewająca kraina nad Bezgwiezdnym Morzem to prawdziwy raj dla bibliofilów, pełen nawiązań do najulubieńszych powieści, gdzie każdy szczegół to jest mrugnięciem oka w kierunku czytelnika. Gdzie baśnie mają własne życie, a życie jest baśnią i wszystko to przeplata się wzajemnie w ogromną fantasmagorię pochłaniającą bohaterów w całości i nieoddającą ani kosteczki. Gdzie tajemnica goni tajemnicę, inkluzywne mistyczne stowarzyszenia czekają na rozszyfrowanie, śmiertelnie groźni wrogowie depczą po piętach, a widmo zagłady wisi nad światem (jakże by inaczej?). Gdzie w żaden sposób nie jesteśmy w stanie przewidzieć kolejnych zdarzeń, a co krok czeka nowe zaskoczenie.

Był jednak moment (mam silne podejrzenia, że autorsko zamierzony), kiedy tułaczka po tym niesamowitym świecie – choć coraz trudniejsza i potworniejsza, obfitująca w dramatyczne zwroty akcji – zaczęła mnie nużyć. Przyszedł moment, kiedy cały ten miód baśniowości zaczął mnie dławić i ulewać mi się uszami i chciałam już tylko jak najszybciej znaleźć wyjście z tej króliczej nory. W końcu jak to mówili w świecie Wiedźmina – każdy sen, nawet ten najpiękniejszy, zbyt długo śniony w końcu musi się zmienić w koszmar. Każda historia potrzebuje swojego finału, a każdy świat fantazji trzeba kiedyś opuścić, choćbyśmy nie wiem jak bardzo zżyli się z bohaterami. I Erin Morgenstern daje nam opowieść, która rozpaczliwie dąży do zakończenia.

„Finały nadają sens opowieściom”.

Zdecydowanie fantastyka, ale w kierunku baśniowej, romantycznej niesamowitości. Bardzo magiczna, niesamowicie erudycyjna, ze sporą rolą bibliotekarsko-detektywistycznego śledztwa i szczyptą romansu. Bo co to za opowieść bez romantycznego wątku? W końcu wszystkie historie tak naprawdę są o miłości.

„Dziwne, prawda? Kochać książkę. Kiedy wyrazy na stronie stają się tak ważne, jakby były częścią twojej własnej historii, którą zresztą są”.

I jeszcze ostatnie przemyślenie, które dotarło do mnie właściwie dopiero trochę po lekturze, a w sumie bardzo to doceniam – mianowicie główni bohaterowie są homoseksualni. I ten homoseksualizm został tu potraktowany jako fakt, a nie temat, czy problem. To chyba pierwszy raz, kiedy czytałam książkę, w której osoby nieheteronormatywne zostały potraktowane tak naturalnie – bez związanych z tym dramatów, zmagania się z nietolerancją i przeciwnościami losu, odkrywania tożsamości czy własnej wartości – po prostu jak każda inna książkowa para. Orientacja seksualna nie wybija się ponad ich charaktery, i nie dominuje nad opisanymi przygodami. Właściwie nie ma znaczenia, jest tylko jedną z wielu cech postaci. Śmiem rzec, że tą mniej znaczącą.

Mam nadzieję, że niedługo przyjedzie nam żyć w czasach, w których nie będzie to niczym odmiennym ani zaskakującym. Czego życzę Wam i sobie.

Erin Morgenstern, Bezgwiezdne morze, Warszawa: Wydawnictwo Świat Książki, 2020, 608 s.
~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2021 ~

Czas na czytanie: „Władca cieni” Cassanda Clare

Powiedzieć, że podczas niemalże 900 stron „dużo się dzieje”, to trochę zrobić z siebie głupka, ale cóż począć? W drugim tomie „Mrocznych intryg” naprawdę dużo się dzieje, szczególnie podczas ostatnich 200 stron i finałowej potyczki, która podobnie jak w przypadku „Harry’ego Pottera”, u Clare występuje chyba w każdej książce.

Będzie wyprawa ratunkowa do sennej krainy Faerie (szkoda tylko, że ten sen to koszmar…), będzie sporo bardziej lub mniej zaskakujących romansów, walka z nieodpowiednimi uczuciami, niebezpieczny układ z Królową Jasnego Dworu, intrygi, pościgi i potyczki i poszukiwanie pewnej wyjątkowo niebezpiecznej nieumarłej. Będzie sporo Magnusa i Aleca, których tak uwielbiam, poleje się też sporo krwi i to nie tylko Blackthornów.

Jedną z głównych problemów poruszanych przez Cassandrę Clare w jej cyklach jest brak tolerancji wobec Podziemnych, czyli mówiąc wprost – rasizm. W poprzednich częściach pojawiał się również brak akceptacji dla homoseksualizmu, choć raczej marginalnie i zostało to dość szybko i bezproblemowo zaakceptowane. Tym razem zyskujemy szerszy ogląd na konserwatywność Nocnych Łowców – już w pierwszej części poznaliśmy ich zatrważający sposób traktowania osób z problemami psychicznymi, teraz dowiemy się, że właściwie wszystkie jednostki odstające od normy traktowane są jako „uszkodzone” i zyskują status „odpadów”. Szczególnie, że Clave nie tylko nie zezwala na stosowanie ludzkiej medycyny, ale nawet nie jest świadome osiągnięć Przyziemnych w takich dziedzinach jak psychologia czy psychiatria, bo i jest to wiedza, której nie wolno zgłębiać. Poza dramatem Juliana zmuszonego do ukrywania złej kondycji psychicznej wuja i chroniącego autystycznego Ty’a przed ostracyzmem społecznym, poznamy równie poruszającą historię transseksualnego Nocnego Łowcy zmuszonego ukrywać swoją tożsamość przed właściwie każdym i przez całe życie.

„Dała mi słowa, których nigdy nie znałam. To był dar. Po raz pierwszy usłyszałam słowo transgenderyzm. Wybuchnęłam płaczem. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, ile można komuś odebrać, nie pozwalając mu używać słów, których potrzebuje, żeby siebie opisać. Skąd masz wiedzieć, że są inni tacy jak ty, kiedy nie wiesz, jak samego siebie nazwać?”

W czasach Zimnego Pokoju, w już i tak zaściankowym, choć pomału dążącym ku zmianom świecie Nocnych Łowców wykształca się Kohorta – grupa ekstremistów, których faszystowskie poglądy przewyższają chyba nawet Krąg Valentina. Domagają się zerwania Porozumień i podporządkowania sobie wszystkich Podziemnych – między innymi rejestracji, ograniczenia i oznakowania czarowników, których moc uważają za zbyt potężną czy zamknięcia wilkołaków w rezerwatach. Ich pierwszym krokiem do ustanowienia nowego porządku jest przejęcie władzy nad instytutem w Los Angeles…

„- Kochałeś je i utrzymałeś przy życiu (…) Czasem to wszystko, co człowiek może zrobić”.

Czy i tym razem Julianowi, mistrzowi kłamstw i planowania uda się ochronić rodzinę?

P.S. Skoro już pochwaliłam pierwszy tom za całkiem staranna korektę, to drugi oczywiście przywitał mnie błędami. Tym razem przede wszystkim mylono imiona – Magnusa z Malcolmem, czy Julesa z Jamiem… :(

Cassandra Clare, Mroczne intrygi. T.2: Władca cieni, Warszawa: Wydawnictwo M.A.G, 2017, 864 s.
~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2021 ~

Czas na czytanie: „Pani Noc” Cassandra Clare

Nie sposób zaprzeczyć, że „Kroniki Nocnych Łowców” są o miłości. O zabijaniu demonów też, ale przede wszystkim o miłości. I to tej najciekawszej, bo zakazanej.

„Prawa są bez znaczenia (…). Nie ma rzeczy ważniejszej od miłości. I nie ma wyższego od niej prawa.”

Mieliśmy już romantyczne uczucie między wmówili-nam-że-jesteśmy-rodzeństwem i homoseksualizm w konserwatywnym środowisku w „Darach Anioła” oraz słabość do ukochanej najlepszego przyjaciela i miłość do dwóch chłopców jednocześnie (swoją drogą ten dylemat został bardzo zgrabnie rozwiązany) w „Diabelskich Maszynach”, a także związek między Nocnym Łowcą, a czarownikiem w obu seriach, choć w różnych stuleciach. Tym razem przyszła pora na złamanie jednego z najbardziej rygorystycznych praw Clave – zakochanie między towarzyszami parabatai.

Minęło pięć lat od Mrocznej Wojny i postanowienia Zimnego Pokoju wyrzuciły fearie poza nawias społeczeństwa i pozbawiły rodzeństwo Blackthornów Marka i Helen. Bez najstarszych z rodzeństwa, na barki Juliana, w wieku dwunastu lat spadła odpowiedzialność za resztę dzieciaków i utrzymania okaleczonej rodziny w całości. A żeby przypadkiem się przy ty nie nudził, odpowiedzialny za kierowanie kalifornijskim Instytutem wuj coraz bardziej niedołężnieje, w mieście zaczynają ginąć ludzie, co ma związek z podejrzanym ruchem kultystów, do drzwi puka (bardzo nielegalne) elfie poselstwo, upragniony powrót brata okazuje się nie do końca tym, co sobie wszyscy wymarzyli, a sam Jules zauważa u siebie wysoce nieodpowiednie i wprost proporcjonalnie silne uczucia względem Emmy, swojej parabatai i najlepszej przyjaciółki od wczesnego dzieciństwa. Tymczasem Emma, mimo upływu lat nie może pogodzić się z tajemniczą śmiercią rodziców i z powodu braku wsparcia Clave prowadzi prywatne śledztwo. Czy wszystkie te sprawy mogą być w jakiś sposób ze sobą związane? Serio, niby 800 stron, a nie sposób się nudzić.

To książka kipiąca miłością rozmaitą – przede wszystkim tą rodzinną, zarówno między rodzeństwem, jak i rodzicielską, związaną z opieką, troską, przywiązaniem i walką o dobrobyt bezbronnych, niewinnych maluchów już i tak porządnie doświadczonych przez los. Znajdzie się jednak również sporo miejsca na miłość romantyczną i łamiącą serce historię o uczuciu, krzywdzie i żałobie zdolnych popchnąć do potwornych czynów.

Ale żeby nie było – to nie tylko romansidło! Ze wszystkich książek tej autorki, jakie dotychczas czytałam, to ta ma najciekawiej skonstruowaną intrygę – zarówno pod względem śledztwa prowadzącego krok po kroku do ujęcia mordercy, jak i pod względem kierujących nim motywów. Nie zabraknie też potyczek z demonami przyprawionych szczyptą Dzikiego Polowania i nieodzownej „final battle”, przez którą od ostatnich 100 stron powieści nie sposób się oderwać. Pojawią się również, choć na moment bohaterowie znani nam z wcześniejszych serii – Magnus, Jace z Clary i Jem z Tessą. Dodatkowym kąskiem będzie bonusowe opowiadanie poświęcone przyjęciu zaręczynowemu Simona i Isabelle na końcu książki.  

W pierwszym momencie nie tylko „Pani Noc”, ale cała trylogia „Mroczne Intrygi” nieco mnie przeraziła swoją objętością. Każda z części ma ponad 800 stron! Nie wiem jednak po co się w ogóle martwiłam, jak już mnie wessało, to okazało się, że cztery dni i po książce. Clare w ogóle bardzo szybko się czyta, ale mam wrażenie, że w przeciwieństwie do poprzednich cykli o Nocnych Łowcach, w tym było zdecydowanie mniej błędów. Chyba to jednak była kwestia tłumaczenia, bo „Mroczne Intrygi” mają nowych tłumaczy. Mam nadzieję, że ta jakość utrzyma się przez wszystkie trzy tomy.

Cassandra Clare, Mroczne intrygi. T.1: Pani Noc, Warszawa: Wydawnictwo M.A.G, 216, 830 s.
~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2021 ~

Czas na czytanie: „Opowieści z Akademii Nocnych Łowców” Cassandra Clare, Sarah Rees Brennan, Maureen Jonson, Robin Wasserman

Jak „Kroniki Bane’a” mnie rozczarowały, tak „Opowieści z Akademii Nocnych Łowców” okazały się wyjątkowo pozytywnym zaskoczeniem. Dawno już nie bawiłam się tak dobrze czytając opowiadania, w sumie nie jestem pewna, czy kiedykolwiek.

Czy Simon ma wspomnienia ze swoich nadnaturalnych przygód, czy akurat doskwiera mu demoniczna amnezja, wciąż jest tym samym bezbłędnym Simonem. A Bezbłędnego Simona nie sposób nie kochać. I nie można odmówić mu niewątpliwego talentu w roli narratora.

Życie Simona Lewisa nigdy nie było łatwe i wygląda na to, że wcale nie zanosi się na poprawę w tej kwestii. Teraz jest bohaterem wojny, której nie pamięta, w świecie, o którego istnieniu nie ma pojęcia, a najlepsi przyjaciele są dla niego obcymi ludźmi. Szansą na odzyskanie wspomnień jest Wstąpienie – rytuał przyjmujący Przyziemnego do elitarnego grona Nocnych Łowców. Jednak by móc do niego przystąpić, śmiałek musi spędzić dwa lata pełnych znoju przygotowań w Akademii szkolącej kwiat młodzieży Nefilim. I nie zginąć. A nawet jeśli uda się przetrwać te lata morderczych treningów, samobójczych misji i przebywania z latoroślami szanowanych rodów Nocnych Łowców, to przy samym Wstąpieniu też można zginąć. Bardzo w styli filozofii YOLO.

Dużym plusem jest duża różnorodność opowiadań. Chociaż przede wszystkim dotyczą one Simona, niektóre z historii poświęcone zostały innym, mniej lub bardziej znanym nam bohaterom, a sam ex Chodzący za Dnia jest ich odbiorcą, albo pomniejszym uczestnikiem – w ten sposób poznamy opowieść o Zaginionym Herondale’u, posłuchamy o jednej z ciekawszych i bardziej medialnych misji Tessy i Williama w XIX-wiecznym Londynie, poznamy syna Tessy – Jamesa, który zdecydowanie lepiej radził sobie z książkami, niż z ludźmi (i sam nie do końca był człowiekiem), posłuchamy też o początkach Kręgu Valentina. Wraz z Simonem zagłębimy się w zrujnowane korytarze Akademii mającej czasy świetności już dawno za sobą, stawimy czoła całym zastępom szczurów i, co gorsza, zadufanych w sobie dzieci Nocnych Łowców, nawiążemy przyjaźnie i przeżyjemy nowe przygody –  spotkamy Marka Blackhorne’a podczas przypadkowej wyprawy do Faerie, będziemy świętować ślub Helen i świadkować podczas ceremonii parbatai Juliana i Emmy.

I jeszcze moje ulubione, superdługie i przekochane, opowiadanie poświęcone Alecowi, Magnusowi i pewnemu niebieskiemu znalezisku, które przyjdzie im przygarnąć pod swoje skrzydła.

Dla fanów uniwersum Cassandry Clare pozycja obowiązkowa. Szczególnie, że wiele opowiadań znajdzie swoje rozwinięcie w kolejnych Kronikach.

Cassandra Clare, Sarah Rees Brennan, Maureen Jonson, Robin Wasserman, Opowieści z Akademii Nocnych Łowców, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2017, 656 s.

~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2021 ~

Czas na czytanie: „Kroniki Bane’a” Cassandra Clare

Tej książki nie mogłam się doczekać już od połowy Darów Anioła – w końcu trudno nie kochać Magnusa Bane’a, kolorowego ptaka, najbardziej pozytywną postać w uniwersum Nocnych Łowców. Jak na razie jest to też najsłabsza książka Cassandy Clare wchodząca w skład tej serii.

Z jednej strony trudno się dziwić – opowiadania nigdy nie wciągają mnie tak bardzo, jak powieści. Z drugiej spodziewałam się, że jednak wniosą nieco więcej do fabuły, a jego przygody, choć faktycznie szalone, będą trochę bardziej porywające. Chociaż nie można powiedzieć, że nie wnoszą nic i są tylko „sztuką dla sztuki”.

Książka składa się z 11 dość zróżnicowanych opowiadań – od imprez i hulanek na całym świecie, przez rozliczne miłości, miłostki i romanse, przyjaźnie wśród nieśmiertelnych i skomplikowane relacje z kolejnymi pokoleniami Nocnych Łowców aż po zawartość automatycznej sekretarki Magnusa tuż po rozstaniu z pewnym Nefilim.

Wraz z Magnusem odwiedzimy Peru, Londyn i Nowy Jork. Poznamy kulisy jego słabości do Herondale’ów, ból złamanego serca ciągnący się przez setki lat, historię Rafaela Santiago i wycinek złowrogiej działalności Kręgu. Poznamy też Nocnych Łowców oczami Podziemnego – i jak już możemy się domyślać po Diabelskich Maszynach, nie będzie to ani trochę pozytywny obraz. I jak zaskoczyło mnie ponure oblicze nieśmiertelnego życia czarownika, jakie zostało przede mną odmalowane, nie zabrakło również jego pozytywnych aspektów – epickiej ucieczki balonem z Marią Antoniną na pokładzie, rozlicznych przygód w słonecznym Peru, czy zakończenia pierwszej randki z Alexandrem Lightwoodem, której fragment został nam sprezentowany pod koniec „Miasta Popiołów”. Nie wspominając o rozlicznych i bardzo malowniczych opisach wyjątkowych kreacji Magnusa.

Spodziewałam się, że będzie bardziej zabawnie, ale takie słodko-gorzkie perypetie życia, które ciągnie się przez stulecia jednak bardzo pasuje do tego bohatera. Mimo to jest to dodatek, pisany raczej dla przyjemności i ciągnący na popularności serii, jego lektura nie jest tak naprawdę ani trochę potrzebna dla zrozumienia cyklu. To raczej taki „smaczek” dla fanów.

***

Kilka książek później, w posłowiu do „Czerwonych Zwojów Magii” – pierwszej części trylogii poświęconej przygodom Aleca i Magnusa, na której recenzję przyjdzie Wam jeszcze trochę poczekać – wyczytałam coś, co zupełnie mi umknęło, a pozwoliło mi spojrzeć na tą książkę w kompletnie innym świetle.

Mianowicie „Kroniki Bane’a” to książka z 2014 roku, a same „Dary Anioła” zaczęły pojawiać się od 2007 roku. I Magnus Bane jest jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą postacią serii książek dla młodzieży, która tak otwarcie mówi o swoim biseksualizmie, związkach z osobami obojga płci i wiążących się z nimi przygodach. W 2021 roku postacie homoseksualne nie budzą już aż takiego zgorszenia, jak jeszcze kilka lat temu i bez większego problemu jesteśmy w stanie kupić książkę o tej tematyce w pierwszej lepszej księgarni, więc sama odebrałam to jako zupełnie normalną treść – mamy już przecież Becky Albertalli, Adama Silverę, Andre Acimana a na gruncie polskim Weronikę Łodygę i Agatę Suchocką, która przekuła magnetyzm „Wywiadu z wampirem” w dosłowność, na którą Anne Rice nie mogła sobie w swoich czasach pozwolić, nawet w książkach skierowanych do dorosłego czytelnika. Chociaż najczęściej książki te to dramaty skupione na odkrywaniu i godzeniu się ze swoją orientacją, homoseksualni bohaterowie coraz częściej pojawiają się również w seriach przygodowych, gdzie orientacja nie jest jedynym czynnikiem, który ich definiuje – mimo, że wciąż są zwykle postaciami drugoplanowymi (np. u Leigh Bardugo). I w związku z tą dostępnością, powolną, ale jednak stale postępującą zmianą mentalności, jesteśmy już nieco rozpieszczeni. Tymczasem w momencie premiery, „Kroniki Bane’a” były bojkotowane w księgarniach i niedopuszczane przez biblioteki ze względu na ryzyko demoralizacji młodzieży. Nawet nie 20 lat temu! Magnus nie jest więc tylko intrygującą postacią, ale również swego rodzaju symbolem, ikoną i eksperymentem. A pisanie o takim bohaterze, nierozerwalnie związane z balansowaniem na granicy tego, co „akceptowalne społecznie”, to jednak inna para kaloszy. I dlatego coś, co dziś może mi (osobie rozpieszczonej, bo żyjącej już w nieco innych czasach) wydawać się mało porywające, te 10 lat temu było treścią rewolucyjną. I za to wielkie chapeau bas.

***

Cassandra Clare, Kroniki Bane’a, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2015, 496 s.
~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2021 ~