Czas na czytanie: „Nie mogę, trzymam dziecko” Ksenia Potępa

„Nie mogę, trzymam dziecko” towarzyszy mi właściwie od samych początków macierzyństwa – Mysza, pierworodna autorki, jest tylko kilka miesięcy młodsza od mojej Majki i rysunkowy pamiętnik Kseni zaczął powstawać mniej więcej w okresie, kiedy udało mi się względnie opanować umiejętność operowania telefonem komórkowym podczas karmienia i innego ogarniania dziecka, a moje umiejętności umysłowe wróciły do stanu, w którym byłam w stanie rozumieć żarty.

A że na większość przedstawionych sytuacji reagowałam entuzjastycznym szeptem „tak, ja też tak mam!” (żeby przypadkiem nie obudzić niemowlaka), bardzo szybko zapałałam do drugiej początkującej mamy spora sympatią. W końcu to prawdziwa ulga, kiedy nie jest się jedyną matką, która nie zawsze ogarnia wszechświat.

Dlatego też chętnie, choć nie bez obaw, sięgnęłam po tą książkę. Nie bez obaw bo znacie moje podejście po poradników (nie lubię, nie ufam, demotywują mnie), no i nierzadko zdarza się, że blogerzy piszący własne książki nie są już w tak fajni, jak w krótkich formach, jakim są posty na Instagramie.

Na całe szczęście „Nie mogę, trzymam dziecko” pozostała sobą. Jest więc obowiązkowa dawka luzu i humoru, a codzienne zmagania z rzeczywistością młodych rodziców zostały sprytnie sprowadzone do rangi użytecznych wymówek – w końcu najlepszym wytłumaczeniem na poplamione ubrania, mówienie do siebie, czy nie do końca wytłumaczalne zachowania jest posiadanie dziecka. I to podejście bardzo mi się podoba. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie zawołał nigdy do sprzedawczyni w piekarni „Papa, do jutra!”. Z dzieckiem wygląda to dobrze. Bez dziecka nieszczególnie (tak, byłam bez dziecka. Tak, później chodziłam już tylko do piekarni na drugim końcu osiedla).

Jak to określił szanowny małżonek, dla nas ta książka jest już trochę postdated, więc jako mama prawie pięciolatki zrobiłam sobie wieczorem kubeł herbaty, i kiedy moja odchowana latorośl grzecznie spała we własnym łóżeczku, spędziłam z „Nie mogę, trzymam dziecko” miły i zabawny wieczór, czyli pochłonęłam „na raz”. Ale jak najbardziej jest to książka dla rodziców pociech w stadium larwalnym – nieodkładanych i pochłaniających uwagę 38 godzin na dobę. Została podzielona na 27 (!) króciutkich tematycznych rozdziałów, które można przyswoić rzutem oka i w stanie nie do końca obudzonym na przykład podczas gotowania wody na kawę, która i tak nam ostygnie. Albo podczas, gdy wokół wszystko płonie, ale my już potrafimy się z tym pogodzić. Rozdziały są poprzetykane 13 „wstawkami bonusowymi” – między innymi przepisem na ciasteczka zawierającym wskazówki dla malucha odnośnie nie jedzenia surowego ciasta, pozycjami z mamojogi, wskazówkami odnośnie pakowania rodziny na wyjazd, czy definicją głuchoty wybiórczej. I oczywiście komiksowymi scenkami spod pióra autorki. W ogóle cała książka jest bardzo ładnie wydana. Ma też duże literki i sporo obrazków!

Aż trudno w to uwierzyć, ale z 27 tematów – od spania i jedzenia, przez kupę, ubieranie, granice cierpliwości, aż po dobre rady i typowe zachowania rodziców tylko 2 (słownie dwa) problemy nie dotknęły mnie osobiście – nie wiem, czy nie strach się do tego przyznawać, ale macierzyństwo oszczędziło mi współspania (z wyboru, bardzo się przed tym broniłam i Majka spędziła z nami tylko jedną noc we wspólnym łóżku) i uciążliwego ząbkowania – Czasami miałam wrażenie, że Ksenia po prostu siedziała mi w głowie. Albo podglądała mnie gdzieś przez ukrytą kamerę, co jest dość niepokojącym pomysłem. Zdecydowanie wolę myśleć, że po prostu wszystkie mamy tak mają. Nie jesteś jedyną nieidealną i nieogarniającą matką na świecie! A to myśl, która szalenie podnosi na duchu.

Fantastyczny pomysł na prezent dla młodych rodziców. Polecam bardzo i żałuję, ze sama jej nie miałam podczas zmagań z początkami rodzicielstwa. Sama sobie zostawię na półce „na wszelki wypadek” i czekam na kolejną część poświęconą przedszkolakom!

Ksenia Potępa, Nie mogę, trzymam dziecko. Rodzicielstwo bez instrukcji obsługi, Warszawa: Wydawnictwo Znak Literanova, 2020, 240 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Literanova.

Czas na czytanie: „Naturalnie zdrowe dziecko. Proste sposoby na dolegliwości wieku dziecięcego” Joanna Brejecka-Pamungkas

Pierwszym momentem, w którym zaczęłam szukać bardziej naturalnych środków na różne dolegliwości był okres ciąży, kiedy większość środków medycznych, nawet na zwykłe przeziębienie było niedozwolonych albo ich przyjmowanie niosło ze sobą większe lub mniejsze ryzyko. A że Majka urodziła się w środku zimy, dość szybko zaczęłam doceniać kandyzowany imbir i żucie goździków na bolące gardło, czy kilka kęsów pikantnej papryczki jako remedium na katar i zatkane zatoki.

Za to odkrycie, że w przypadku przeciągającego się „katarku” warto odstawić dziecku jogurty, a w zamian przemycać gdzie się da kaszę jaglaną znacznie poprawiło komfort mojego życia jako młodej matki.

To właśnie w poszukiwaniu większej ilości tego typu porad sięgnęłam po „Naturalnie zdrowe dziecko”. I przyznaję szczerze, że moje odczucia względem tej książki są mocno mieszane.

Wyciągnęłam z lektury sporą garść wartości dla siebie, ale pod względem samej koncepcji ten tytuł jednak nie jest dla mnie. Jestem osoba praktyczną i zdecydowanie bardziej cenię skondensowane listy sprawdzonych porad z krótkim wyjaśnieniem (i takie listy również w książce występują!), niż uduchowione szukanie przyczyn i skutków. Dlatego też nie pasuje mi dopasowywanie diety i podatności na choroby do temperamentia, a kiedy czytam o „zastoju qi wątroby”, łączeniu jelita cienkiego z latem, czy ciepłych i zimnych typach choroby, bardzo szybko tracę cierpliwość. To wszystko po prostu nie jest mi potrzebne.

Dość nieufnie podchodzę do bardzo docenionej w książce tematyki ziół – może dlatego, że sama nie jestem w stanie przełknąć nawet rumianku (a starałam się bardzo przekonać na przykład do melisy i naparu z kopru), a może dlatego, że ziołolecznictwo wymaga zaawansowanej wiedzy w tym temacie, której nie posiadam, wolę więc nie eksperymentować. Podobne odczucia miałam w związku z opisywanymi często masażami jako wsparciu przy bardzo różnych dolegliwościach. Dlatego też najbardziej przemówiły do mnie te fragmenty dotyczące diety, znalazłam tu kilka naprawdę fajnych przepisów (pomysł z dodaniem imbiru do rosołu dosłownie spadł mi z nieba!) i wskazówek „co jeść na co”, których szukałam sięgając po tą książkę. Dlatego też cel uważam za osiągnięty. Z jednej strony osobiście mogłabym odchudzić tą lekturę o przynajmniej 2/3 objętości, z drugiej jednak być może inny czytelnik wybierze dla siebie coś zupełnie innego.

Dużym plusem jest fakt, że od samego początku autorka podchodzi do tematu całkiem odpowiedzialnie i wielokrotnie zastrzega, że jej obserwacje i inspiracje medycyną wschodu nie zastępują porady lekarskiej. Nie traktuje swojego poradnika jako alternatywy dla medycyny, a jako dodatek, z którego można czerpać uważnie obserwując siebie i dziecko, najlepiej pozostając w kontakcie z lekarzem.

Nie uważam, żeby to był must have w każdym domu, ale dobrze było przeczytać ją jesienią i na pewno co nieco z niej wyniosłam, co już powoli testuję w praktyce. Na pewno nie będę traktować zwartych tu tez jako prawdy objawiony, czy koniecznie rygorystycznie przestrzegać wszystkich zawartych w niej zaleceń. Za to na zasadzie wyszukania dla siebie pewnych aspektów i inspiracji do zmiany niektórych nawyków sprawdzi się bardzo dobrze. Książka jest naprawdę pięknie wydana, dlatego jeśli wśród waszych znajomych są entuzjaści dietetyki holistycznej, medycyny chińskiej, czy różnego rodzaju wspomagania swojego organizmu naturalnymi sposobami, będzie fajnym pomysłem na prezent.

Joanna Brejecka-Pamungkas, Naturalnie zdrowe dziecko. Proste sposoby na dolegliwości wieku dziecięcego, Warszawa: Oficyna 4eM, 2020, 368 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Oficyny 4eM.

Czas na czytanie: „100 zabaw z tatą. Najlepsze pomysły na spędzanie czasu z dzieckiem” Gilles Diederichs

„Tata jest trochę jak drzewo, pod którym maluch może się schronić, ale także znaleźć pocieszenie i wsparcie przy powstawaniu z upadku.”

Tą niewielką książkę sprezentowałyśmy Tacie z okazji dzisiejszego święta. Zawiera ona ponad 100 pomysłów i inspiracji na wspólne spędzanie chwil, które my nazywamy „czasem tatusia z bobasem”.

Wszystkie zabawy przedstawione zostały w prosty i zwięzły sposób – wypunktowane, wzbogacone jedną lub dwiema dobrymi radami, czasem dopełnione ilustracją. W końcu który tata, mając pod opieką (najczęściej uciekającego albo już rozbierającego dom na części pierwsze) bobasa ma czas na czytanie elaboratów? Potrzebny jest szybki dostęp do fajnego pomysłu na zajęcie czasu potomka. I to właśnie to zapewnia ta lektura. Co ważne, format książki pozwala na jej obsługę również przy użyciu jednej ręki!

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Książeczka podzielona została na trzy części zawierającymi zabawy dostosowane do wieku dziecka – maluszki, czyli bobasy od urodzenia do 2 lat, starszaki od 2 do 5 lat i dzieci od 5 do 10 lat.

Piktogramy umieszczone przy każdej z inspiracji pozwolą określić orientacyjny czas, jaki trzeba zarezerwować na daną zabawę, wiek i stopień rozwoju dziecka oraz czy zabawa wymaga poczynienia wcześniej określonych przygotowań lub materiałów.

A samych zabaw jest mnóstwo – od wyciszających masażyków do pełnych śmiechu szaleństw, od zabaw paluszkowych, do brudzących prac plastycznych, od pierwszej wspólnej gimnastyki aż po zawody sumo, od zabaw nie wymagających żadnych przygotowań aż po pomysły na gadżety i akcesoria DIY (a wiadomo jak tatusiowie uwielbiają majsterkować), od prostych ćwiczeń oddechowych aż po dramę. Znajdą się zabawy do wykorzystania w domowym zaciszu, w podróży i na podwórku, rymowanki i pokazywanki, ćwiczenia statyczne i ćwiczenia ruchowe. A poza samymi zabawami znajdą się również inne pomysły na wspólne spędzanie czasu – gotowanie wraz z prostymi przepisami dla całej rodziny, inspiracje na wspólne odkrywanie świata i natury oraz wiele innych aktywności pomagających poznać siebie nawzajem. Zabawy wspomagają rozwój dziecka, pomagają w budowaniu więzi, koncentrują sie na przyjemności wynikającej z bycia razem.

Dodatkowo ta pozycja jest bardzo atrakcyjna wizualnie – bardzo przejżysta, intuicyjna w obsłudze, kolorowa, wzbogacona o sympatyczne ilustracje i pomocne schematy. Niewielka i lekka, bez problemu można zabrać ją ze sobą na wyjazd lub spacer.

Zazwyczaj tego typu poradniki skupiają się na pomocy mamom w zorganizowaniu dziecku wolnego czasu, najlepiej w sposób jak najbardziej wspierajacy rozwój malucha. Super, że ktoś w końcu wziął się za aktywizację tatusiów, bo oni sami przecież aż rwą się do zabawy. A mama na pewno chętnie troszkę odpocznie ;)

Mała książka, mało tekstu, dużo treści i mnóstwo zabawy. Całą rodziną serdecznie polecamy!

Gilles Diederichs, 100 zabaw z tatą. Najlepsze pomysły na spędzanie czasu z dzieckiem, Kielce: Wydawnictwo JEDNOŚĆ, 2016, 112 s.