To już czwarty tom [ koniecznie przeczytajcie „Małe Licho i tajemnica Niebożątka”, „Małe Licho i anioł z kamienia” i „Małe Licho i lato z diabłem”], a ja wciąż nie mogę uwierzyć, jak to możliwe, żeby książka była jednocześnie tak zabawna, ciepła, mądra i nasycona romantyczną poezją. Książka dla dzieci, warto dodać! To musi być jakaś magia, Alleluja!
Po wakacjach u cioci Ody, Bożek wraca do świeżo wyremontowanego i jeszcze pełniejszego wyjątkowych lokatorów domu. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo tęskniłam! Wakacje są spoko, ciocie bywają miłe (i te bardziej i te mniej demoniczne), a nawiązywanie przyjaźni bardzo wartościowe, ale nigdzie nie jest tak dobrze, jak w domu! Pełnym miłości, macek, glutów, drożdżowego ciasta, specyficznych wujków, anielskiego pierza i… krasnoludków?






Również Bożkowi przyjdzie wkrótce na nowo docenić dom, domowość i domowników, bo jako ucznia czwartej klasy czekają go nowe obowiązki i nowe przyjaźnie, które coraz bardziej będą go z tego domowego życia wyciągać. Co nie zawsze jest złe, po prostu nowe i wymagające przystosowania – zarówno samego zainteresowanego, jak i domowników najrozmaitszych kształtów, kolorów i stanów skupienia. Szczególnie małych aniołów stróżów z alergią na pierze.
Przy czym nie da się wykluczyć, że szkoła może być siedliskiem zła (a na pewno jest siedliskiem matematyki, co w sumie może być równoważne z byciem siedliskiem zła), szczególnie kiedy nowy, podejrzany wychowawca (i przy okazji nauczyciel matematyki, to nie może być przypadek!) robi Bożydara w gluta, sadza go z dziewczyną i wysyła macki mrocznych fluidów w każdą możliwą stronę, a do tego nadchodzi paskudna jesień z wyjątkowo silnym wietrzyskiem i wszyscy wokół zaczynają wpadać w bardziej lub mniej uzasadniony gniew i zniechęcenie.
„Samotność jest straszna, Bożku (…) Nawet bez nadprzyrodzonych zjawisk, które potęgowałyby jej skutki do niewyobrażalnej skali. Z samotności rodzi się najgłębsza rozpacz, z niej zaś strach i gniew. Ta mieszanka potrafi zniszczyć nawet najlepszego człowieka”.
A gdy przy tym nieszczęsny ojciec wciska swoje gluty w relacje między naszym bohaterem a jego nową rudowłosą koleżanką – gwałcąc wszelkie reguły prywatności, wymagając zakochiwania się i innych nieprzyjemności – trudno nie zapłonąć słusznym gniewem i nie wybuchnąć trzynastozgłoskowcem.
Jak zwykle nieco mroczna przygoda pełna przyjaźni, rodzinnego ciepła, odwagi i nieprzewidzianych zdarzeń. Tym razem o granicach, potrzebie czułości i usłyszenia drugiego człowieka, niechęci do matematyki, o wychodzeniu ze swojego bąbelka komfortu i zamykaniu się w skorupce, o różnicy pokoleniowej i ciężarze oczekiwań dorosłych. Przezabawna, ujmująca, szalenia życiowa, niesamowicie fantastyczna, ociekająca poezją i z cudownymi ilustracjami Pauliny Wyrt.
„Wszyscy mają swoje granice. Granice intymności, godności, wytrzymałości. Albo świętego spokoju. I tych granic nikomu nie wolno przekraczać, ani dzieciom, ani dorosłym”.
U W I E L B I A M. Ta seria to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mi się trafiły. Nie mogę się doczekać, aż moja córka nareszcie do nich dorośnie!
Marta Kisiel, Małe Licho i babskie sprawki, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2021, 240 s.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wilga.