Czas na czytanie: PATRONAT, PRZEDPREMIEROWO „Krąg. Zrodzeni w mroku” Silencio

O pierwszym tomie serii – „Krąg. Nieproszeni goście” – przeczytacie TUTAJ.

Nim zapuścicie się w głąb zimnego, ciemnego lasu (i chcecie przeżyć oczywiście), weźcie sobie do serca pewną radę:

„Jak walczy się z potworami, to nie wolno być samemu (…). Bo można je pokonać tylko grupą. I chodzi o wszystkie potwory”.

Druga część upiornych przygód sierot z Whitewood rozrosła się tak bardzo, że została wydana w dwóch częściach. Po raz kolejny w fantastycznej oprawie graficznej Ingi – tym razem w jeszcze bardziej mrocznej i niepokojącej, wężowej odsłonie.

Przed wychowankami Whitewood kolejny rok zmagania się z potworami – zarówno z tymi jak najbardziej dosłownymi, czającymi się w ciemnościach lasu i wygłodniale oczekującymi Pory Karmienia, jak i z demonami przeszłości, wspomnieniami o tych, za których sprawą chłopcy znaleźli się w tym zapomnianym przez świat sierocińcu. Nie wystarczy siedzieć bezpiecznie w zamknięciu czterech ścian, potwory znajdują się wśród nich. I to potwory obydwu rodzajów. A od tej świadomości już tylko maleńki kroczek w kierunku szaleństwa. O panice nie wspominając.

Drugi rok działalności sierocińca to czas zawierania i umacniania przyjaźni – tych koleżeńskich, tych romantycznych i wreszcie tych nadnaturalnych – budowania sympatii i antypatii, zdobywania sojuszników, zmagania się ze stratą osób bliskich swemu sercu, a w przypadku niektórych również kopania dołków pod rywalami.

Chłopcy czują się coraz pewniej zagłębiając się w lasi zdobywają coraz większą wiedzę na temat historii poprzedniego sierocińca oraz charakteru zamieszkujących las stworzeń, w dużej mierze za sprawą intuicji i ciekawości Cornela. Dowiemy się też sporo o mieszańcach – skąd się biorą, kim są i od czego zależy ich przemiana oraz co nieco na temat najbardziej nurtującej i istotnej kwestii – powinno się ich zabijać, czy jednak nie?

Będzie jeszcze bardziej potwornie, niż za pierwszym razem, czeka nas jeszcze więcej strasznych historii i niespodziewanych śmierci. Będzie też bardziej zagadkowo, bo choć w pewnym stopniu zyskamy wgląd w plany mieszkańców lasu, motywy większości z nich, tych najbardziej intrygujących oczywiście, pozostaną tajemnicą. Czy wszystkie potwory są złe? Czego pragną najbardziej na świecie? I kto tak naprawdę jest wrogiem, a kto sojusznikiem?

W moim odczuciu, bohaterem którego w tym tomie można było poznać najlepiej jest Byal. I choć mimo najszczerszych chęci wciąż nie udało mi się go polubić, zdecydowanie bardziej rozumiem jego zachowanie i teraz nie lubię go i intrygują mnie jego przyszłe losy na równi.

Bo i trudno o lepszy test dla przyjaźni, lojalności i odwagi, niż Pora Karmienia.

Silencio, Krąg. Zrodzeni w mroku cz. 1, 2021, 418 s.
(premiera: 20.08.2021)

Silencio, Krąg. Zrodzeni w mroku cz. 2, 2021, 394 s.
(premiera: 20.08.2021)

Recenzja powstała dzięki uprzejmości autorki.
Tą i poprzednie ksiązki Silencio możecie znaleźć na bucketbook.pl

Czas na czytanie: PATRONAT „Dziadkowie, piranie i inne historie” Rocio Bonilla

W pierwszej historii Rocio Bonilli – „Najwyższej na świecie wieży z książek” – z miejsca się zakochałam. Dlatego też „Dziadkowie…” od samego początku mieli bardzo wysoko postawioną poprzeczkę. I zapewniam Was, że dali radę (w końcu to dziadkowie, oni zawsze dają radę!), bo ta książka jest równie cudowna, choć opowiada o nieco innej miłości. Ale podobnie, jak miłość do książek, jest to miłość fundamentalna – miłości dziadków.

Dziadkowie są przeróżni – jedni noszą okulary, nie lubią kremu z cukinii i opowiadają niesamowite historie, inni potrafią zbudować domki dla ptaszków, zdarza im się zapomnieć drogi do domu, a jeszcze innym wyrosły skrzydła i odfrunęli. Czasami bywają troszkę zwariowani, zawsze pełni zapału do zabawy i nigdy nie brakuje im wyobraźni. Uczą wnuki matematyki albo robienia na drutach w zamian z korepetycje z obsługi smartfona, wspierają wnuczęta w każdej trudniejszej sytuacji i są wyjątkowymi przewodnikami po szalonym i czasami straszliwie skomplikowanym świecie. Najlepsi kompani na spacer, do muzeum i do wesołego miasteczka. Hodują ptaki, grają na skrzypcach, potrafią gotować najlepiej na świecie, a nawet… randkują! Każdy dziadek i każda babcia są wyjątkowi – każdy na inny sposób – ale łączy ich jedno – olbrzymie serce dla ukochanych wnuków.

Pięknie i bogato ilustrowana, pełna ciepła, przesympatyczna historia Nikosia i jego dziadka Roderyka oraz dziadków przyjaciół chłopca obfituje zarówno w życiowe mądrości, jak i śmiesznotki, tym bardziej niezwykłe, bo widziane oczami dziecka. W końcu to przecież dużo bardziej prawdopodobne, że dziadek ma na brzuchu bliznę po ataku tygrysa, niż po jakimś wyrostku, prawda? No i przecież nie trzeba wcale wiele, by wyruszyć w podróż, która skończy się szalenie niebezpieczną ucieczką przed ławicą krwiożerczych piranii.

Pozytywnie zakręcona, rozczulająca i bardzo prawdziwa książka o wyjątkowej więzi i przyjaźni, która łączy pokolenia.

W jaki sposób wasi dziadkowie są wyjątkowi? Co wspominacie z największym uśmiechem?

Rocio Bonilla, Dziadkowie, piranie i inne historie, Poznań: 2021, 48 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Papilon.

Czas na czytanie: PATRONAT „Kołysanka dla Łani” Ewa Formella

To nie jest gatunek, po który zwykle sięgam, wręcz przeciwnie. Książki obyczajowe łączące miłość z realiami II wojny światowej albo są dla mnie zbyt cukierkowe i traktują wojnę jako atrakcyjny landszafcik (bo przecież wiadomo, że romans w trudnych czasach jest ciekawszy), albo opisują wojenną rzeczywistość z reporterską dokładnością, co się oczywiście chwali, ale jest nie na moją psychikę.

„Kołysanka dla Łani” Ewy Formelli jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, choć jak autorka zaznacza, sama usłyszała tą historię „z drugiej ręki”. Stworzyła więc nostalgiczną opowieść, w której współczesność przeplata się ze wspomnieniami partyzantki i zesłania. I choć bije z nich groza i bezwzględność czasów i okoliczności, to jednak staruszkowie doceniają i pielęgnują w swej pamięci przede wszystkim te piękne momenty – młodość, przyjaźń, pierwsze zakochania, drobne przyjemności i chwile prostego szczęścia – tym bardziej doceniane, gdy trafiały się w nieludzkich okolicznościach. Promyczki dobra, o których do końca życia będzie bohaterom przypominał szum lasu, zapach konwalii i uśmiech nieznajomej.

Powstała więc historia, którą równie dobrze moglibyśmy wysłuchać pewnego zimowego wieczora z ust babci. Historia o nadziei, na którą nigdy nie jest za późno. O zagadkach pamięci i zapomnienia, o niesamowicie posplatanych losach wojennych emigrantów i ludzkiej dobroci przyćmiewającej zło i obojętność. A zakończenie jest wzruszające, po raz kolejny wyszła ze mnie książkowa beksa.

Bardzo podoba mi się wyważenie powieści, którą mimo licznych przeskoków czasowych i zmian narracji, czyta się bardzo płynnie i bez poczucia zagubienia (a przynajmniej bez tego niewynikającego z odczuć bohaterów). Bardzo duże znaczenie dla klimatu mają wojskowe i partyzanckie piosenki, których historie i związane z nimi ciekawostki historyczne zostały zręcznie wplecione w fabułę, podobnie jak na przykład informacje o różnorodnych tradycjach świątecznych, bo i magia Bożego Narodzenia znalazła dla siebie miejsce na kartach tej książki. A ja bardzo lubię dowiadywać się z powieści czegoś nowego.

Ewa Formella, Kołysanka dla Łani, Poznań: Wydawnictwo Replika, 2020, 276 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Replika, więcej o książkach autorki i tych przez Ewę czytanych znajdziecie w jej kąciku książek.

Czas na czytanie: PATRONAT „Zimna krew” Inga

Tytuł mojego najnowszego patronatu jest bardzo adekwatny, bo jest to książka, która zmrozi Wam krew w żyłach. I to nie tylko ze względu na bardzo plastyczne opisy nieprzyjaznego północnego krajobrazu , ale przede wszystkim ze względu na moralność zamieszkujących go plemion. Albo jej brak.

Siedemnastoletni Tepu jest synem wodza plemienia Lisska, ma żonę, córeczkę, wielu braci i całkiem stabilną pozycję w swoim niewielkim społeczeństwie. Wszystko to ulegnie zmianie, gdy ojciec wyśle go na samobójczą misję zgładzenia zdrajcy.

Charyzmatyczny przywódca z głową pełną wizjonerskich planów, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swoje cele oraz młodzieniec obdarzony zbyt dużą dawką empatii i przyzwoitości, jak na otaczającą go rzeczywistość. Razem łatwiej przetrwać, ale czy zdołają wcześniej nie pozabijać się nawzajem? Szczególnie, że między nimi stoi wszystko – od demonów przeszłości, przez przekonania, wybory i tradycję, aż po życiowe doświadczenie.

Jak daleko jest w stanie posunąć się człowiek, by przetrwać? I co byłby w stanie zrobić, by móc ocalić swoich bliskich? Złamać tabu, zbratać się z wrogiem, przymknąć oko na barbarzyńskie zwyczaje, zabić z zimna krwią? Gdzie jest granica, po przekroczeniu której człowiek przestaje być sobą?

Mroczna historia rozgrywająca się wśród wszechobecnej bieli. Bezwzględni wojownicy, zemsta, krwawe rytuały, okrutna gra losu, pierwotne wierzenia, fantastyczne stwory, surowa siła natury i tajemnica, której trzeba strzec za wszelką cenę.

Uwaga! Książka dla dorosłego czytelnika.

Inga, Zimna Krew, 2020, 196 s.
(premiera 16.03.2020)

Książkę możecie kupić w przedsprzedaży TUTAJ. Kupując przed premierą otrzymujecie wersję elektroniczną gratis!

Recenzja powstała dzięki uprzejmości autorki.

Bajki Majki: PATRONAT „Bajkowe lulanki” Agnieszka Tyszka

Witajcie w tętniącym życiem leśnym poszyciu. Poznacie tu mnóstwo drobnych stworzonek, między innymi pomocną Wróżkę Lukrecję, opiekuńczą Szarą Ćmę, zagubione Elfiątko o niezaspokojonym apetycie na ciasteczka i jego cierpliwą mamę, odważną Biedronkę, porządnego Owadka, oczytanego Żuka… ach, to prawdziwa plejada osobliwych osobowości. Dzięki dziesięciu opowiadaniom, na które składa się ta książeczka poznamy ich niezwykłe przygody, przyjrzymy się łączącym ich relacjom i rodzącym się więziom. Można czytać po jednej historii każdego wieczora, albo połknąć całość w kilku kęsach. Dla starszych i dla młodszych, dla tych, co wierzą w elfy i dla kochających zapach lasu.

To bajki przede wszystkim o sile przyjaźni i nieocenionej wartości, jaką ma niesienie pomocy innym. I to nie ważne, czy tych innych lubimy, czy za nimi nie przepadamy, czy to nasi znajomi, czy widzimy ich po raz pierwszy w życiu. Jakby tego przesłania było mało, znajdziemy tu również co nieco na temat szkód, jakie wyrządzić może brak szacunku dla środowiska i poznamy największą życiową mądrość. Przeczytamy również kilka słów o pewności siebie, docenianiu tego, co się ma i szacunku dla drugiego stworzonka.

Wyjątkowego klimatu romantycznej niesamowitości, która tak mnie urzekła, dodają książce pełne księżycowego blasku ilustracje Aleksandry Kucharskiej-Cybuch. Zielone lico złośliwej czarownicy, włochate nóżki ćmy, ostre nosy i podbródki niebieskoskórych elfów i groźna pajęczyca to tylko niektóre z przykładów, które mogą wzbudzić na plecach dreszczyk. Dreszczyk niepokoju, ale i fascynacji. W końcu to, co czai się w mroku jest nader wręcz ciekawe, choć poznanie tych tajemnic wymaga odwagi. Zdecydowanie warto się na to zdobyć, bo mieszkańcy lasu są nader sympatyczni!

P.S. Sugerowany wiek odbiorcy to 6+, ale moim zdaniem spokojnie można już czytać z czterolatkiem. Szczególnie, że opowiadania są różnej długości – już od kilku bogato przetykanych ilustracjami stron.

Agnieszka Tyszka, Bajkowe lulanki, Łódź: Wydawnictwo Akapit Press, 2019, 96s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Akapit Press.

Czas na czytanie: PATRONAT „Wszystko jest nie tak!” Inga

Lepiej kochać i utracić, czy nigdy nie zaznać miłości?

Miłosz jest niezłym narwańcem i zazdrośnikiem z wyjątkowo rozwiniętym instynktem terytorialnym i wielką niechęcią do pracy nad własnym charakterem. Nie da się ukryć, że nie są to cechy pomagające w utrzymaniu szczęśliwego związku. Kiedy boleśnie przekonuje się, że nie wszystko trwa wiecznie, zaczyna kwestionować istnienie i zasadność romantycznych uczuć. A nieustająca zazdrość względem byłego chłopaka popycha go do działań, jakich spodziewa się żałować. Ale czy tak bedzie na pewno?

Lew lata szalonej młodości ma już za sobą. No, może po prostu lata młodości, bo mimo powierzchowności eleganckiego wykładowcy, do szaleństw wciąż ma sporą słabość. Podobnie jak do młodszych kochanków, w których jego romantyczna dusza niepoprawnego optymisty stale upatruje miłość do grobowej deski. Jak można się spodziewać – z miernym skutkiem. Mimo przeciwności losu i bolesnego wspomnienia złamanego serca, nie ma zamiaru się poddawać. Szczególnie, kiedy w oko wpada mu jego były student. A Miłosz tylko na pierwszy rzut oka zdaje się być słodki jak cukierek ze sklepu ze słodyczami, w którym pracuje.

Czy dwa wyjątkowo trudne do ujarzmienia charaktery są w stanie zbudować coś trwalszego, niż przelotna przygoda? I czy w ogóle zechcą podjąć starania?

Dzieli ich wszystko – od wieku, przez status i życiowe doświadczenia, aż po nastawienie, czy preferencje dotyczące spędzania wolnego czasu. Łączy fascynacja i lwia nieustępliwość.

W drugiej części „Wszystkiego” autorka porusza te same tematy, choć w znacznie bardziej żywiołowy sposób. Z takimi bohaterami nie dałoby się inaczej. Ze względu na zdecydowanie mniejszą (choć wciąż znaczącą!) różnicę wieku między bohaterami, wątpliwości moralne związane z wchodzeniem w tego rodzaju związek i potrzeba uwagi, tak dominujące w „Niebieskim”, odchodzą na nieco dalszy plan zostawiając pole do popisu walce z kompleksami, poszukiwaniom swojego miejsca, odpowiedzialności za uczucia drugiej osoby i pytaniom o sens starania się o miłość.

A wszystko to z charakterystycznie uszczypliwym poczuciem humoru. Nieszablonowi bohaterowie potrafią nieźle zaskoczyć!

Co prawda „Wszystko jest nie tak!” to historia niezależna od „Wszystko jest niebieskie” i znajomość pierwszej części nie jest niezbędna, ale jeśli zamierzacie przeczytać obie, to koniecznie w odpowiedniej kolejności, bo zaczynając od WJNT można sobie zepsuć zabawę spoilerami. Całym LWIM ser duchem polecam obie części. A tą z Lwem szczególnie, bo to wyjątkowy gagatek!

Inga, Wszystko jest nie tak!, Szczecin, 2019, 109 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości autorki.

Czas na czytanie: PATRONAT „Jedyna taka choroba” E. Zdebska

Moja niechęć do postaci kobiecych w książkach jest już chyba legendarna. Co poradzę, że mnie te wszystkie babsztyle drażnią i nie potrafię się z nimi utożsamić? Ten problem dotyczy przede wszystkim książek młodzieżowych, których bohaterki mają zazwyczaj w głowach pstro, a głębię ich charakterów przebija zroszony deszczem chodnik. Dlatego kiedy pojawia się fajna babska postać przełamująca ten smutny schemat, to znak, że książka jest warta uwagi.

Lisa jest świetną zielarką, a odkąd profesja ta została zakazana w królestwie, oddaną recepcjonistką w przychodni średnio obowiązkowego wioskowego lekarza. Jej życie toczy się pomału między wciskaniem w napięty grafik hord roszczeniowych pacjentów, a ściąganiem z dachu mocno wstawionego lekarza traktującego tendencje samobójcze jako comiesięczne hobby. Wbrew pozorom nie wyróżnia się specjalnie z tłumu dość specyficznych mieszkańców dość specyficznej Doliny Rosa. Trudno zatem dziwić się jej zdumieniu, gdy to właśnie na nią, zupełnie znienacka, spada bardzo odpowiedzialne zadanie wyleczenia królewskiej córki z nieznanej nikomu choroby.

Prosta zielarka trafia więc na dwór, który zdaje jej się być kompletnie oderwany od rzeczywistości. Czy używająca mózgu, nieszczególnie przejmująca się konwenansami młoda dziewczyna odnajdzie się w świecie drogich sukien i sztucznych uśmiechów będących przykrywką dla pałacowych intryg? Chyba będzie musiała, bo jedna zagadka goni drugą, a jedynymi przyjaznymi jej duszami stają się roztrzepana pokojówka, zakochana nastoletnia szlachcianka, gburowaty wojownik i mocno podejrzany czarny mag.

To historia, w której bardzo dużo mówi się o miłości (i to tej szaleńczej młodzieńczej, zdolnej spędzić sen z powiek kilku królestwom!), a nie ma w niej opisu choćby i jednego pocałunku. Da się? Da się! A efekt jest naprawdę dobry!

Jak każda książka, ta również ma słabsze strony – męczyła mnie trochę niespójność wykreowanego świata, które w jednej chwili zdaje się być średniowieczem, a w kolejnej jest światem pociągów, badań laboratoryjnych i makijażu permanentnego. Nadrabia to jednak fantastycznym, absurdalnym humorem, który zdaje się wręcz czyhać na czytelnika w najmniej spodziewanym momencie. I po kilku takich akcjach już się wie, że w tych realiach możliwe jest praktycznie wszystko.

Nieszablonowa historia o przyjaźni, różnych znaczeniach miłości, poświęceniu i pragnieniu niesienia pomocy innym. Troszkę naiwna, całkiem zabawna i zdumiewająco mądra i mocno zakręcona. A po przewróceniu ostatniej strony uśmiech długo nie schodzi z twarzy.

Niepoważnie poważna, cudnie sympatyczna! Uwielbiam takie dziwy, które za nic nie chcą dać się sklasyfikować. Troszkę romansidło, trochę kryminał, bardzo fantastyka i odrobinę komedia. Gdybym rozdawała „Dziobaki Literatury”, ta pozycja miałaby spore szanse na statuetkę. Czy jest na sali osoba, która nie lubi dziobaków?

Bardzo polecam do wakacyjnego plecaka na przyjemne oderwanie od rzeczywistości, bo czyta się wyjątkowo lekko i sprawnie – sama pochłonęłam ją „na raz” podczas wyjątkowo mało produktywnego dnia w pracy. To było całkiem udana rekompensata dnia spędzonego w świecącym pustkami centrum handlowym podczas, gdy pogoda na zewnątrz była plażowa. Jak dobrze musi się zatem czytać ją na plaży…

Zdebska, Jedyna taka choroba, Poznań: Wydawnictwo AlterNatywne, 2019, 272 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa AlterNatywne.

Czas na czytanie: PATRONAT „Między palcami a ciszą kolory jej duszy się kołyszą” Anna Lisowiec, Aleksandra Anna Sikorska

Zdarzyło Wam się kiedyś stanąć przed dziełem sztuki współczesnej i, nie będąc w stanie uchwycić całościowej koncepcji, stwierdzić „nawet dziecko tak potrafi”? Mam przyjemność przedstawić właśnie TO dziecko.

Ola ma siedem lat i postrzega świat zupełnie inaczej niż wszyscy wokół. Ze względu na autyzm dziecięcy jeszcze nie mówi – wypracowała jednak odmienny sposób komunikacji. Robi to poprzez swoją sztukę.

Duży i wygodny format A4 książki pozwala dobrze przyjrzeć się feerii kształtów, faktur i przenikaniu się barw na reprodukcjach prac małej malarki, które na pierwszy rzut oka zawsze przywodzą mi na myśl zaglądanie w zabawkowy kalejdoskop – kiedy to za każdym razem możemy dostrzec coś nowego. Każdemu obrazowi towarzyszy wiersz będący komentarzem jednej z fanek artystki – poetki – która postanowiła przedstawić twórczość Oli szerszej publiczności.

Przyznam uczciwie, że warstwa poetycka Anny Lisowiec zupełnie do mnie nie przemówiła. Możliwe, że nie jestem wspomnianą w wierszach „bratnią duszą”, ale zabrakło mi w nich jakiejś delikatności, wydały mi się zbyt natarczywe i agresywne wobec odbiorcy. Może takie było zamierzenie, a postawa zaczepno-obronna miała być punktem wyjścia całej koncepcji, ale na mnie to niestety nie działa. Mam wrażenie, że w zestawieniu z warstwą malarską (tym bardziej imponującą, bo spod ręki dziecka), poetka po prostu nie daje rady – proste, momentami infantylne utwory zupełnie nie oddają wieloznacznej głębi obrazów. Nie można jej jednak odmówić budzenia w czytelniku emocji. A przecież nikt nie powiedział, że te muszą być pozytywne.

Jednak to nie o jakość poezji się tu rozchodzi, a o jej cel – 30 wierszy Anny Lisowiec składające się na ten tomik są bardzo intymną próbą wejścia w świat małej dziewczynki, postrzegającej rzeczywistość w zupełnie odmienny sposób. Więcej! Chce ten świat pokazać innym – właśnie dzięki temu tutaj trafiamy!

Każdy z wierszy jest bowiem zainspirowany jednym z obrazów tej nadzwyczajnej malarki – to nie pierwszy raz, kiedy jedna dziedzina sztuki inspiruje drugą, ale pierwszy, kiedy doświadczam tego z tak bliska. I w pewien sposób czuję się zaszczycona, że mogę uczestniczyć w tej osobistej relacji między dwoma artystkami.

Chęć zrozumienia tego, czego zrozumieć nie sposób od samego początku zdaje się być skazana na porażkę, co jednak nikogo nie zniechęca. I za to mam ogromny szacunek do każdej osoby zaangażowanej w powstanie tej pozycji. Ta sama ciekawość jest również siłą napędzającą widza – mnogość interpretacji, jakie daje sztuka abstrakcyjna zostaje tu dodatkowo zwielokrotniona przez tajemniczą osobę młodziutkiej artystki. Przyjrzyjcie się dokładnie jej pracom, a może uda Wam się dostrzec kawałek świata jej oczami.

Anna Lisowiec, Aleksandra Anna Sikorska, Między palcami a ciszą kolory jej duszy się kołyszą, Góra 2019, 67 s.

Całkowity dochód ze sprzedaży książki zostanie przeznaczony na leczenie i terapię Oli.

Wciąż można wziąć udział w procesie wydania tej wyjątkowej książki -> O TU.

Więcej na temat książki możecie przeczytać TUTAJ, a w poszukiwaniu informacji na temat małej artystki zajrzyjcie koniecznie na BLOGA JEJ MAMY i JEJ PROFIL NA FACEBOOKU.

Czas na czytanie: PATRONAT: „Remedium” Radosław Rutkowski

Niejednokrotnie dałam już dowód faktu, że powody, z jakich sięgam po książki bywają czasami zupełnie zaskakujące (warto tu wspomnieć choćby „Sułtana”…). W przypadku „Remedium” nie jest to może aż tak kuriozalne, ale na pierwszy rzut oka to książka zupełnie nie dla mnie – bo nie pociąga mnie ani Łódź jako miejsce akcji, ani kryminał na wiosnę, ani nawet okładka.

 Za to psychol jest ekstra (w mojej głownie to wyznanie nie brzmiało tak niepokojąco…).

Zacznijmy jednak od początku. Ceniony detektyw śledczy zostaje ściągnięty do Łodzi w związku z tajemniczym, makabrycznym morderstwem. Niepokojący sposób torturowania ofiary i enigmatyczny komunikat wypisany krwią na ścianie spędzają policji sen z powiek, a sprawca nie zamierza spocząć na laurach. Jest wyjątkowo skrupulatny i zdaje się być nieuchwytny. A wkrótce pojawiają się kolejne ofiary…

„Boję się odezwać do kogokolwiek, bo… bo to może zabić. Czuję, jakbym to ja ich zabijała!”

To nie jest książka idealna. Przed autorem niewątpliwie długa droga literackiego rozwoju – warto popracować między innymi nad stylem i kreacją postaci. Bo jak samego detektywa Przemka gdzieś podczas 350 stron książki niepostrzeżenie nawet udało mi się polubić, tak reszta bohaterów jest raczej papierowa, czego skrajnym przypadkiem jest ofiara-Paulina. A ich wzajemna relacja to już w ogóle dramat. Wszystkie moje zastrzeżenia dotyczą jednak bohaterów pozytywnych/dobrych/pozostających po jasnej stronie mocy. Bo co, jak co, ale kryminaliści to Panu Rutkowskiemu wyszli świetnie. I zdecydowanie są największym atutem tej powieści.

To właśnie przestępcy i pomysł na zbrodnię sprawili, że polecam tą książkę z przekonaniem. Chociaż przyznaję, że może się to wydawać nieco dziwnie, ale pomysł na główny czarny charakter wyjątkowo do mnie przemówił. Morderca stawia sobie bowiem za cel… edukację społeczeństwa. Prześladując upatrzoną ofiarę chce wyplenić z ludzi obojętność na cudzą krzywdę i nauczyć ich niesienia pomocy oraz przejmowania się cudzym losem. Postępującą „znieczulicę” traktuje jak chorobę, swoją działalność zaś jak lekarstwo. I działa z chirurgiczną precyzją. A że po drodze musi dojść do kilku brutalnych mordów, to już nieistotny szczegół. W końcu wiadomości pisane krwią na ścianach robią na odbiorcach dużo większe wrażenie, niż standardowe środki przekazu…

„(…) kiedyś pracowałem nad jednostkami, teraz próbuję uzdrowić całe społeczeństwo. Nie twierdzę, że moja terapia jest łatwa, jest w fazie eksperymentów, liczę się z pewnymi… nieuniknionymi stratami. (…) Jestem jednak gotów na to poświęcenie, gdyż wierzę, że przysłuży się ono dla dobra ogółu, świat stanie się lepszym miejscem. Nie spocznę, dopóki nie wytępię w tobie pasożyta znieczulicy.”

Tak, w istnienie tego rodzaju socjopaty faktycznie jestem w stanie uwierzyć.

Co ciekawe, tak jak policjanci są osobami zupełnie bez wyrazu, tak praktycznie każdy przestępca jest tego zupełnym przeciwieństwem – mam wrażenie, że „złoczyńcy” zostali lepiej dopracowani. I przez to też bardziej ich lubię.

„Remedium” jest przegadane i momentami irytujące. Mogłoby być lepiej napisane, mieć lepszą okładkę i lepszą korektę. Ale autor nie mógł mieć lepszego pomysłu na zbrodnię. Właśnie dlatego z przyjemnością będę śledzić jego rozwój i kibicuję z całego serca. I właśnei dlatego uważam tą ksiażkę za całkiem udany debiut. Bo warsztat można wyćwiczyć, ale z wyobraźnią trzeba się urodzić. Nawet jeśli chodzi o tak… specyficzną wyobraźnię.

P.S. Żeby nie było, że tak autora krytykuję, że umie tylko w zbrodnie i zwyrodnialców, to dodam jeszcze, że opisy też są spoko. Szczególnie opisy miasta. Ale to jednak wciąż opisy Łodzi, więc sami rozumiecie…

Radosław Rutkowski, Remedium, Poznań: Wydawnictwo AlterNatywne, 2019, 349 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości wydawnictwa AlterNatywne.