Czas na czytanie: „Upadek Olivera” Liz Nugent

Książki Liz Nugent („Obsesja Lydii”, „Pod skórą”) zawsze robią na mnie piorunujące wrażenie i zostawiają z dreszczem niepokoju na karku, który towarzyszy mi jeszcze kilka dni po lekturze. „Upadek Olivera” nie był pod tym względem wyjątkiem.

Ofiarę, kata i dokładny – choć zwięzły i przedstawiony zupełnie bez emocji – przebieg zbrodni poznajemy już na pierwszych stronach książki. A później już nie sposób oderwać się od lektury, bo każdy kolejny rozdział wysyła nas jednocześnie w przeszłość głównego bohatera, jak i w głąb jego psychiki.

„Nie trzeba kochać konkretnej osoby. Wystarczy kochać jej wyobrażenie. Bo wyobrażenie można wyidealizować i wymodelować na postać, której się potrzebuje”.

Olbrzymim atutem tej książki jest wieloosobowa narracja, dzięki której poznajemy z pozoru zupełnie poboczne osoby rozgrywającego się dramatu – kochankę, byłego chłopaka żony, znajomych z czasów studiów i z dzieciństwa – a każdy z nich dołącza do fabuły historię swojego życia. Po raz kolejny szokuje fakt, jak wielki wpływ na los człowieka może mieć zupełnie przypadkowo poznana, obca właściwie osoba. Dzięki wszystkim tym głosom historia Olivera składa się przed oczami czytelnika z wielu drobnych wycinków – niczym patchwork albo skomplikowana układanka. Wyłania się z niej przerażający i jednocześnie strasznie smutny obraz rodzicielskich zaniedbań, braku odpowiednich wzorców (choćby w traktowaniu kobiet, odpowiedzialności za zwoje czyny czy budowaniu relacji z drugim człowiekiem) i zimnego, pozbawionego emocji wychowania, czego skutkiem jest zimny i pozbawiony emocji socjopata.

To wielowątkowa opowieść o tęsknocie za rodziną i destrukcyjnych próbach jej zdobycia, o potrzebie ciepła i akceptacji, o krzywdzie odrzucenia. O braku skrupułów, samotności, braku empatii, o wielkim oszustwie i chichotach losu.

Autorka jak zwykle (a właściwie po raz pierwszy – ta książka jest jej debiutem literackim) stworzyła potwora, którego nie sposób nie potępiać i nie żałować jednocześnie, po czym uczyniła z niego głównego aktora przewrotnej i nieprzewidywalnej historii.

Liz Nugent, Upadek Olivera, Warszawa: Wydawnictwo Wielka Litera, 2020, 272 s.

Czas na czytanie: „Pod skórą” Liz Nugent

Po raz kolejny Liz Nugent stworzyła bohaterkę, której się nie znosi właściwie od pierwszej chwili i przy tym nie można powstrzymać się od współczucia. Przede wszystkim kata, ale pośrednio również ofiarę. Postać tragiczną na każdej płaszczyźnie, przynoszącą nieszczęście sobie i innym. Zagubioną, skrzywdzoną i krzywdzącą każdego, kogo potka na swej drodze.

Z jednej strony, mimo widma morderstwa (opisanego na pierwszych stronach, więc to żaden spam) przez sporą część książki miałam wrażenie, że czytam nie thriller, a obyczajówkę – relację z życia nieszczęśliwej kobiety od wczesnego dzieciństwa aż do śmierci. Ale wystarczy sama postać głównej bohaterki, jej sposób postrzegania świata, nieświadomość i ważkie podejście wobec zła, jakie wyrządza innym i tragiczne w skutkach decyzje, jakie podejmuje potrafią przyprawić o zimny dreszcz na plecach. Szczególnie, gdy do czytelnika dociera jak wielki i zarazem druzgocący wpływ na nasze życie może mieć zupełnie przypadkowo poznana osoba…

Niestabilny, zagmatwany umysł wahający się stale między olbrzymimi kompleksami a patologicznym poczuciem wyższości i narcyzmem. Socjopatka nie rozumiejąca emocji innych, nie mająca w sobie kropli empatii i nie znajdująca w sobie żadnych wyższych uczuć poza przywiązaniem do morza. I może do wystawnego życia też. Archetypiczna femme fatale nie dbająca o nic i nikogo poza samą sobą.

Z drugiej strony jednak to przygnębiający obraz zaniedbań związanych ze zdrowiem psychicznym, przemocy i potwornym dzieciństwem, destrukcyjny wpływ postrzegania kobiety jedynie w roli matki, nawet jeśli ta otwarcie mówi o swojej niechęci do dziecka i dzieci w ogóle oraz karkołomna walka z koniecznością sprostania wymaganiom, dopasowania do społecznych konwenansów. Jakże inaczej mogłaby się potoczyć ta historia, gdyby Delia mogła zostać rybaczką, żeglarką albo właścicielką nadmorskiego pensjonatu?

To też surowa, ale liryczna opowieść o wymierającej społeczności, przywiązaniu do natury i małej ojczyzny oraz całkiem moralizatorski przykład niebezpieczeństwa nacjonalizmu w skali mikro.

A pojawiające się co jakiś czas we wspomnieniach bohaterki upiorne bajki z dzieciństwa dodają książce poczucia niepokojącej niesamowitości. Nie zabraknie też wstrząsającego plot twistu na zakończenie.

Bardzo dobra książka, nie mogłam się oderwać. Chyba podobała mi się nawet jeszcze bardziej niż „Obsesja Lydii”.

Liz Nugent, Pod skórą, Warszawa: Wydawnictwo Wielka Litera, 2021, 368 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wielka Litera.