Czas na czytanie: „Mroczne sąsiedztwo: Znak” Holly Black, Ted Naifeh

Rue chciała tylko mieć wszystko gdzieś. Teraz jest uwikłana w sam środek podstępnej intrygi między podstępnie czarownymi „dobrymi sąsiadami”, a niczego nieświadomymi ludźmi i nie brak jej bynajmniej powodów do zmartwień.

Podążając za cieniem, dziewczynie udaje się dostać na podziemny dwór cieni, zakazanego jadła i tańca aż do krwawienia stóp, by odnaleźć podmienioną matkę. Czy jednak faktycznie znajduje przy tym to, czego szukała?

Aubrey planuje przemienić miasto w odciętą od świata elfową enklawę. Jego bluszcz pożera coraz większe połacie miasta, a jego poddani wyciągają drapieżne szpony po przyjaciół Rue. Czy można sprzeciwić się sile elfiej magii, skoro postronni ludzie nie widzą nawet, kiedy napastnik atakuje Cię na środku tłocznej ulicy? Czy można walczyć z mocą, która potrafi odmienić człowieka na zawsze?

Mroczna, drapieżna i dziwnie przy tym pociągająca opowieść snuje się dalej – tak różna od bajek o leśnych skrzatach i dobrych wróżkach – a jednak wciąż tak bardzo wciągająca. I tak naprawdę nie wiadomo do końca komu kibicować w tym starciu. I jakie reguły gry w nim obowiązują.

Holly Black, Ted Naifeh, Mroczne sąsiedztwo: Znak, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2023, 124 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Jaguar.

Czas na czytanie: „Żałobne opaski” Brandon Sanderson

Po śmierci Lessie Wax próbuje ułożyć sobie życie u boku narzeczonej jako niekonwencjonalny ale zabójczo skuteczny stróż prawa, uparcie pozostając głuchym na głos boga, który go zdradził. Na jego drużynę czeka jednak nowe zadanie, z gatunku tych nie do odrzucenia. Trzeba odnaleźć metalmyśli Ostatniego Imperatora pozwalające każdemu korzystać ze wszystkich metalicznych mocy i będące olbrzymim magazynem wszystkich atrybutów. Opaski zdolne wznieść do boskości tego, który je nosi. I trzeba znaleźć je szybko, zanim zrobi to Krąg i wykorzysta je do swoich mrocznych celów.

Z Elendel wyrusza więc ekspedycja poszukiwawcza z niechętnym Waxem na czele, a wyprawa do przepięknego, choć niezbyt pokojowo nastawionego południowego miasta szybko, choć nie niespodziewanie, zmienia się w pościg, ucieczkę i wyścig z czasem. A bohaterowie zupełnie nieświadomie odkryją podczas swojej podróży znacznie więcej, niż się spodziewali. Świat cywilizowanych mieszkańców Elendel w jednej chwili może stać się znacznie większy, niż przypuszczali, a Scadrial jeszcze niejednym zaskoczy tak bohaterów, jak i czytelników.

Awanturnicza wyprawa w poszukiwaniu mitycznego artefaktu obiecującego nieograniczoną potęgę okaże się również wspaniałą okazją do… zacieśniania więzi między niektórymi z jej członków.

Jak zwykle nie zabrakło fajerwerków, epickich potyczek i rozbrajającego poczucia humoru, którego jestem ogromną fanką (wciąż uwielbiam Wayne’a). Od rozrabiania na wystawnych przyjęciach (to już chyba znak rozpoznawczy tej serii), przez rozkopywanie grobów, napady bandytów, pojedynki zarówno na dachu rozpędzonego pociągu, jak i wysoko w powietrzu, aż po rozwiązywanie detektywistycznych zagadek i religijne objawienia w chwili dość ostatecznej. I oczywiście jeszcze więcej o metalach ich wykorzystaniu na wyjątkowo kreatywne sposoby.

Brandon Sanderson, Żałobne opaski, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2016, 418 s.

Recenzja powstała w ramach wyzwania WyPożyczone 2023.

Czas na czytanie: „The Atlas Six” Olivie Blake

„Kto raz pozna smak wszechwiedzy, ten nigdy już nie zadowoli się tym, co ma do zaoferowania naga rzeczywistość”.

Raz na dziesięć lat szóstka wybrańców – najlepszych z najlepszych – ma szansę ubiegać się o członkostwo w ekstremalnie elitarnym (i oczywiście tajnym) stowarzyszeniu będącym trampoliną do każdego sukcesu, jaki tylko można sobie wymarzyć. Klucz do jego osiągnięcia jest prosty – dostęp do wiedzy zaginionej tak dawno temu, że aż mitycznej.

Nica, Libby, Parisę, Reinę, Tristana i Calluma od świetlanej przyszłości dzieli rok, który należy spędzić wspólnie na badaniach nad czasem, myślą i rzeczywistością. Wtajemniczenia dostąpić może tylko pięcioro z nich, ważne więc, by pokazać się z jak najlepszej strony… albo wyeliminować konkurencję. Jak wiele trzeba, by akademickie rozważania przemieniły się w igrzyska śmierci?

“(…) hipotetyczny dylemat moralny, o którym rozmawiali, nie był wcale taki hipotetyczny (ani moralny…)”.

W świecie, gdzie zagmatwane prawa magii przenikają się płynnie z nie mniej skomplikowanymi prawami fizyki reguły zdają się być sztywno ustalone a wszystkie niewiadome już dawno przebadane. Jednak dla najwybitniejszych jednostek, odkrywających możliwości swoich mocy, uczących się współpracy z innymi zdumiewającymi talentami i mającymi dostęp do największego archiwum w dorobku ludzkości – rzeczywistość zdaje się nie mieć ograniczeń. O ile tylko odważą się sięgnąć po to, czego pragną.

Intrygująca powieść w stylu dark academia o moralności, emocjach, ambicji, przesuwaniu granic, pożądaniu, rywalizacji, chciwości i… przyjaźni.

Jak zwykle nie przepadam za motywami podróży w czasie, oniryzmu, kwantów i wymiarów, tak tutaj świetnie wykreowani bohaterowie oraz akademicki klimat ociekający magią, z tajemnicą w tle i zbrodnią w perspektywie naprawdę zrobił robotę i nieźle się wciągnęłam. Niecierpliwie czekam na kolejny tom.

Olivie Blake, The Atlas Six, Warszawa: Wydawnictwo YOU&YA, 2022, 480 s.

Czas na czytanie: „Stop prawa” Brandon Sanderson

300 lat po wydarzeniach z pierwszej trylogii Ostatniego Imperium, spodziewałam się na Scadrialu klimatów steampunkowych – szczególnie mając w pamięci urocze właściwości hemalurgii, w które obfitował „Bohater wieków”.

I w pewnym sensie nawet się na to zanosiło, bo świat akcji zrobił spory krok naprzód, prosto w epokę pary i elektryczności. Ale przy rozwoju allomancji i feruchemii, hemalurgia odeszła w zapomnienie, a wraz z rozwojem techniki społeczeństwo poszło w nieco innym kierunku, niż się spodziewałam – na Dziki Zachód. I to Dziki Zachód podrasowany wyjątkowymi umiejętnościami, jakie dają w tym świecie metale, więc klimaty „Strażnika Teksasu” mieszają się tu z galopującą urbanizacją. Mamy więc jednocześnie pojedynki rewolwerowców i pościgi na dachach pociągów, gustowne kapelusze, ratowanie dam z opresji i elegancki czar dobrych manier, obszernych sukien, lasek pojedynkowych oraz fularów, a do tego wieżowce wznoszone nad miastem na metalowych szkieletach, automobile zastępujące powolutku konne powozy i ulepszoną allomancją broń palną.

Mamy też samozwańczego stróża prawa, który po latach dbania o ład i porządek na peryferiach cywilizowanego świata – zwanych jakże wymownie Dziczą – powraca do pozornie nudnego życia metropolii stając na czele starego i szanowanego rodu. Szybko okaże się jednak, że nie sposób wyplenić starych przyzwyczajeń, a niektóre jednostki przyciągają kłopoty jak magnes.

„Istnieje związek miedzy stróżem prawa a filozofem (…). I w prawie i w filozofii chodzi o pytania. Zostałem przyciągnięty do prawa, by znaleźć odpowiedzi, których nie umiał odnaleźć nikt inny, by pojmać ludzi, których wszyscy uznawali za niemożliwych do pochwycenia. Filozofia jest podobna. Pytania, tajemnice, zagadki. Ludzki umysł i natura wszechświata to dwie wielkie zagadki wszechczasów”.

To cudownie szalony misz-masztrochę western i trochę kryminał w niepowtarzalnym, fantastycznym świecie. Nie brak tu charakternych jednostek, ironicznego poczucia humoru, potrzeby sprawiedliwości i oczywiście kwestii religii i wiary, choć teraz to bohaterowie pierwszej trylogii stali się obiektami kultu.

To zupełnie inny klimat niż „Z mgły zrodzony”, moim zdaniem znacznie lżejszy – w końcu zamiast wstrząsającej porządkiem świata rebelii i dramatycznych prób ucieczki przed apokalipsą mamy tu tylko zwykłe i codzienne wielkomiejskie zbrodnie. Niemniej jednak fajnie wrócić do tego świata, czyta się świetnie i zaskakująco łatwo przywiązać się do nowych bohaterów. Nie mogę się już doczekać kolejnej zbrodni do rozwiązania.

Brandon Sanderson, Stop prawa, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2016, 304 s.

Recenzja powstała w ramach wyzwania WyPożyczone 2023.

Czas na czytanie: „Studnia wstąpienia” Brandon Sanderson

Jeśli obalenie nieśmiertelnego Ostatniego Imperatora wydawało się bohaterom sporym wyczynem, to znak, że nie próbowali jeszcze w politykę. Po euforii związanej ze śmiercią tyrana idealizm zderza się z rzeczywistością, a na barkach rewolucjonistów ląduje olbrzymia odpowiedzialność – za społeczeństwo, które trzeba zbudować od nowa, granice dominium, które trzeba obronić przez samozwańczymi watażkami, szlachtę, która tęskni za dawnymi przywilejami i prostą ludność, która woli ucisk od wolności i związanego z nią braku stabilizacji.

To moment dużego pogłębienia psychologicznego bohaterów zmuszonych do sprawdzenia się w rolach, jakich sami nigdy by sobie nie wyznaczyli. Młody król musi dorosnąć do stanowiska, które trafiło mu się przypadkiem. Buntownicy muszą stać się politykami, uczeni stanąć do bitwy – wszystko to w cieniu poległego wizjonera, który zostawił ich z tym całym bałaganem.

To ostateczny sprawdzian dla marzeń o równości, samorządności i państwie idealnym. Lekcja na temat zmian, których nie sposób wprowadzić natychmiast i społeczeństw, które do demokracji dojrzewają przez całe pokolenia. W końcu wszystkie wolnościowe i równościowe idee ulegają przewartościowaniu, kiedy armia najeźdźcy stoi u bram.

Oczywiście wszystko to w atmosferze zdrad, szpiegów i spisków, fani pałacowych intryg będą zachwyceni. A żeby nie było za łatwo, z mgieł nadciąga bliżej nieokreślone zło i wygląda na to, że bez twardej ręki Imperatora groza Głębi faktycznie powraca. I zbiera krwawe żniwo.

Jako, że bohaterami są młodzi ludzie, nie zabraknie również ani prób odnalezienia swojego miejsca i roli w całym tym ogromnym przedsięwzięciu ani rozterek o charakterze miłosno-emocjonalnym. Będzie więc trochę o naiwności, sporo mądrości o miłości, przyjaźni i zaufaniu. Dużo allomantycznej i feruchemicznej magii i kryzys wiary w gratisie.

Kto by pomyślał, że książkę głównie o polityce można czytać z zapartym tchem!

Brandon Sanderson, Studnia wstąpienia, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2015, 799 s.

Recenzja powstała w ramach wyzwania WyPożyczone 2023.

Czas na czytanie: „Z mgły zrodzony” Brandon Saderson

Sanderson maluje przed czytelnikiem owity mgłami ponury świat pod czerwonym słońcem, w którym z nieba pada popiół. Świat rządzony twardą ręką bezwzględnego imperatora, a „społeczeństwo klasowe” to zdecydowanie za delikatnie powiedziane – w Ostatnim Imperium jesteś albo szlachcicem albo skaa – pozbawioną jakichkolwiek praw siłą roboczą traktowaną gorzej, niż zwierzęta. Świat pełen fascynującej magii o alchemicznym sznycie. Świat, w którym słabi i stłamszeni w końcu muszą się zbuntować, nawet jeśli oznacza to walkę z góry skazaną na klęskę i stawienie czoła samemu bogu.

Szesnastoletnia Vin jest drobną złodziejką bez perspektyw, rozpaczliwie trzymającą się życia w ulicznym gangu. W przetrwaniu kolejnego dnia pomaga jej pewna wyjątkowa umiejętność, której posiadać nie powinna. I która pewnego dnia ściąga na jej głowę olbrzymie kłopoty. Ani się obejrzy, a trafia do grupy marzycieli kierowanej przez charyzmatycznego wizjonera planującej skok wszechczasów.

Mamy tu intrygujący w swej potworności dysopijny świat pełen okrucieństwa i niesprawiedliwości podlegający twardym zasadom – zarówno społecznym, jak i „naturalnym”, całe mnóstwo dworskich intryg, do których mam wyjątkową słabość, wymieszanych z poznawaniem tajników naprawdę dobrze przemyślanej magii opartej na metalach, dającej wybranym jednostkom ponadnaturalne możliwości. Jest drużyna szaleńców o wyspecjalizowanych umiejętnościach i wielowymiarowa intryga. Jest walka o wolność i sprawiedliwość, przyjaźń, teamplay, zaufanie i wiara w ludzi. A właśnie, sama kwestia wiary też jest tu bardzo istotna…

Nie jest łatwo zaznajomić się z pojęciami, istotami i stworzeniami, stosunkiem sił, prawami magii i nieźle pokręconą rzeczywistością nowego uniwersum, a mimo to nie sposób oderwać się od lektury choćby na dłuższą chwilę, bo szybsza akcja i momenty przestojów związanych z „uczeniem się świata” są idealnie wyważone. Protip – na ostatnich stronach jest bardzo ładnie rozpisany słowniczek trudnych pojęć związanych z Allomancją oraz mapy Luthadelu i całego Ostatniego Imperium. Podpowiadam, bo sama znalazłam je dopiero po przeczytaniu książki.

To moje pierwsze spotkanie z prozą Sandersona i stało się to, czego się obawiałam zwlekając z lekturą tak długo – nie mogę się doczekać aż sięgnę po drugi tom i wygląda na to, że wszystkie moje czytelnicze plany właśnie upadły, a jesień jednak spędzę w Luthadelu, bo to kawał dobrej fantastyki jest.

Brandon Sanderson, Z mgły zrodzony, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2015, 672 s.

Czas na czytanie: „Korona ze złoconych kości” Jennifer L. Armentrout

TOM 1 „Krew i popiół”

TOM 2 „Królestwo ciała i ognia”

Trzeci tom serii „Z krwi i popiołu” czytało mi się dość specyficznie. Już od samego początku bardzo dużo się dzieje i wydarzenia pędzą na łeb na szyję, przez co odnosi się wrażenie, że bohaterowie właściwie biegają w kółko z miejsca na miejsce, od dramatu od dramatu. W pewnym momencie wydawało mi się wręcz, że to już ostatni tom i autorka za wszelką cenę chce upchnąć na swoich 600 stronach jak najwięcej wydarzeń. Na szczęście mniej więcej w 2/3 akcja nieco się uspokaja, pozwala się rozejrzeć i złapać oddech, by następnie przyspieszyć do całkiem satysfakcjonującego zakończenia tomu.

W przeciwieństwie do poprzednich części, tym razem rozwlekłe sceny erotyczne zaczęły mnie nużyć do tego stopnia, że przerzucałam strony w poszukiwaniu fabuły. I jak sprośność bohaterów i lekkość obyczajów w Atlantii zupełnie mi nie przeszkadza, tak samych seksów na stołach i pod prysznicami zrobił się po prostu przesyt. Szczególnie, że ja nie do końca potrafię traktować poważnie ten typ literatury. Nic na to nie poradzę, że kiedy widzę „nieustępliwie jędrne i bezlitośnie czułe wargi” to zawsze trochę umieram wewnętrznie z beki. Może jestem niedojrzała, nie wiem.

Z jednej strony było dla mnie nieco za dużo akcji w stylu „zabili go i uciekł” i genealogicznego galimatiasu między ludźmi, bogami i bóstwami. Z drugiej jednak zostało utrzymane poczucie humoru, dystans, jaki mają do siebie bohaterowie i niewymuszona przyjaźń. Relacje między bohaterami – rodzinne, romantyczne, czy właśnie między przyjaciółmi są dużą siłą tej historii, podobnie jak same ich charaktery i charakterki. Poppy przechodzi drogę od walecznej ale wciąż zahukanej drobnej buntowniczki do prawdziwej pewności siebie i wiary we własne możliwości i ten aspekt również został bardzo fajnie przedstawiony. Tak samo, jak zderzenie idealizmu młodych i pełnych marzeń władców z brutalną rzeczywistością polityki, zemsty, zdradzonych kobiet i wieloletnich konfliktów.

„Czasem wojnie nie można zapobiec”.

Niemniej jednak jest to dla mnie jak na razie najsłabsza część, trochę przejściowa, jednocześnie naszpikowana wydarzeniami i za bardzo poprzeciągana – taka, która daje już bardzo dużo odpowiedzi, ale jednocześnie nie jest jeszcze finiszem historii.

Nie da się jednak ukryć, że mimo wszystkich powyższych żalów końcówka narobiła mi wielkiej ochoty na ostatni tom! Szczególnie, że pojawiają się stworzenia, które baaardzo lubię i dla których potrafię wybaczyć niemalże wszystko. Tak jak i dla Kierana.

Jennifer L. Armentrout, Korona ze złoconych kości, Warszawa: Wydawnictwo You&YA, 2022, 608 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem You&YA.

Czas na czytanie: „Poradnik dla dżentelmena o występku i cnocie” Mackenzi Lee

„Poradnik dla dżentelmena…” to kwintesencja lekkiej, nie do końca poważnej książki, w której awanturnicza przygoda z elementami fantastycznymi (a wręcz magicznymi) odziana została w historyczną kapotkę XVIII-wiecznej podróży po Europie. A mimo to nie storni od dotykania poważniejszych tematów, jak choćby równość płci, odkrywanie tożsamości seksualnej, zmaganie się z nieuleczalną chorobą, rasizm, brak przekonania o własnej wartości czy przemocowe środowisko w jakim przyszło się wychowywać głównemu bohaterowi.

Jest tu wszystko to, co lubię – Grand Tour, wielka ucieczka przez najpiękniejsze miasta Europy, reprezentacja queer, piraci, alchemia, grzebanie w grobowcach, młodzieńczy bunt, czy girl power w postaci bohaterki z nosem schowanym w książkach. I owszem, to wszystko naraz – wstrząśnięte i wymieszane – to nieco zbyt dużo, by traktować tą książkę na serio. Ale też nie taki jest jej cel. To sympatyczna przygoda z poszukiwaniem skarbów, buntem wobec twardych społecznych konwenansów i magią pierwszej miłości w rolach głównych.

Troje bohaterów – lord Henry Montague wraz z najlepszym przyjacielem i młodszą siostrą -wyrywają się z domu by ostatni rok wolności przed podjęciem obowiązków wynikających z wejścia w dorosłe życie spędzić na Grand Tour – wielkiej wyprawie przez Europę w celu ukulturalnienia i „wyszumienia się” jednocześnie. A wszystko to pod okiem surowego opiekuna. Główny bohater nie jest jednak stworzony do podążania utartymi ścieżkami i swój Wielki Objazd szybko zmieni w Wielką Katastrofę

Osobiście wolałabym, żeby kostium historyczny, w jaki została odziana cała historia był potraktowany z nieco większą dokładnością, bo jest on raczej frywolny i niewolny od nieco absurdalnych błędów (m.in. akcja dzieje się w XVIII wieku i bohaterowie pod koniec swojej podróży trafiają na Santorini, gdzie widzą „bielutkie domy o kobaltowych dachach”, podczas gdy tradycja malowania cykladzkich domów na biało-niebiesko rozpoczęła się najprawdopodobniej od epidemii cholery w pierwszej połowie XX w.). Niemniej jednak autorka sama wspomina, że mimo fascynacji pewnymi zjawiskami historycznymi, powieść oddaje raczej jej romantyczne wyobrażenie o tamtych czasach i nie ma na celu oddania prawdy historycznej, a wręcz przyznaje się do przesuwania dat niektórych wydarzeń tak, by pasowały do obmyślonej fabuły. I super, że o tym pisze, bo tym samym wytrąca z ręki broń krytykom.

Na samym końcu książki znajdziemy kilka słów o głównych tematach poruszonych w książce i źródłach, z których korzystała Mackenzi Lee podczas kreowania świata przedstawionego, gdzie zainteresowani mogą sobie doczytać „jak było naprawdę”. Bardzo fajny pomysł, lubię to.

Fajna młodzieżówka, gdzie wątek przygodowy i romantyczny wzajemnie się dopełniają i żaden z nich nie dominuje nad tym drugim. Miło spędzony czas.

Mackenzi Lee, Poradnik dla dżentelmena o występku i cnocie, Białystok: Wydawnictwo Kobiece Young, 2021, 448 s.

Bajki Majki: „Bazyl i Licho” Marta Kisiel

Jak nie przepadam za formą opowiadań, tak o Małym Lichu czytałabym nawet haiku i nie ma chyba innego bohatera, po którego przygody biegłabym do księgarni tak entuzjastycznie (a kiedy widzicie mnie biegnącą, to znak, że coś się dzieje – najprawdopodobniej albo dają coś naprawdę dobrego albo naprawdę trzeba bardzo szybko uciekać).

Małe Licho kocham miłością przeogromną, przepuchatą i słodką jak serniczek od pierwszego spotkania. Poniżej możecie przeczytać recenzje poprzednich książek, w których występuje ten stale kichający anioł stróż z włosami z lamety

Dzieciowe:
„Małe Licho i Tajemnica Niebożątka”
„Małe Licho i anioł z kamienia”
„Małe Licho i lato z diabłem”
„Małe Licho i babskie sprawki”

Dorosłe:
„Dożywocie”
„Siła niższa”
„Oczy uroczne”

——————————————————————————————-

W przeciwieństwie do powyższych książek, tym razem mamy do czynienia ze zbiorem ośmiu krótkich opowiadań poświęconych naprzemiennie dwóm tytułowym bohaterom – czortowi Bazylowi i aniołowi Lichu. A każde z nich niesie ze sobą ważne przesłanie – od tych najzupełniej błahych, dotyczących choćby pilnowania swoich papierków podczas spaceru po lesie, przez fundamentalne, jak nie zapuszczanie się samemu w głuszę czy nie kwestionowanie innych aż po takie rozgrzewające serduszko jak kubeczek ciepłego kakałka – o tym, że można świętować po swojemu czy że nie wszystko spoczywa na naszych barkach.

Każdy z bohaterów przeżywa jedną ze swoich przygód o każdej porze roku – mamy tu więc więc i wiosenne budzenie się przyrody do życia i letni dostatek, pełen zabawy urok Halloween i jesienne przysmaki, a także wciskanie się w zimowe sweterki i czar Świąt.

A i jak to u Marty Kisiel z fantastycznością bywa – w każdym z opowiadań, nasi bohaterowie spotykają innego niesamowitego stwora prosto ze słowiańskich legend i mitów. Młodzi czytelnicy dowiedzą się więc jakiej ceny za muzyczny talent może zażądać od nas ankluz, jak nie obrazić domownika i czym zagrażają ludziom rusałki, poznają przepis na wyhodowanie chowańca, zadziwią się dziwem, wraz z Lichem spróbują złapać jaroszka i okiełznać nudę. Wszystkie te niezwykłe stworzenia zostały również zebrane w krótki przewodnik opatrzony równie niezwykłymi ilustracjami Marcina Minora.

I może nie jest to równie pochłaniająca lektura, co powieści, ale ma w sobie ten unikalny czar ubierania poważnych tematów w fantastycznyżakiecik słowiańskiej niesamowitości z humorystycznym sznytem i magię rozgrzewania serduszka. Jako sympatyczne uzupełnienie cyklu sprawdza się więc idealnie.

Niedługie opowiadania będą też dobrą zachętą do podejmowania pierwszych poważniejszych prób samodzielnego czytania.

Marta Kisiel, Bazyl i Licho, Warszawa: Wydawnictwo Męta, 2022, 160 s.