Czas na czytanie: „Berło Światła” Marah Woolf

Cóż to się dzieje w tej książce! Żonglerska zabawa wierzeniami Islamu, Starożytnego Egiptu, Starym Testamentem, a nawet mitologią nordycką wymieszana z poszukiwaniem skarbów godnym Indiany Jonesa. A może raczej Lary Croft?

Nefertari de Vesci jest świetnie wykształconą, młodą poszukiwaczką skradzionych zabytków, które z satysfakcją oddaje muzeom. Jest dziedziczką fortuny, potomkinią wybitnych archeologów i jedną z niewielu osób, które wiedzą, że poza ludźmi na Ziemi żyją również nieśmiertelni – anioły, mitologiczni bogowie, dżiny i demony. I że najlepiej trzymać się od nich z daleka, co też skutecznie praktykuje.

Aż do momentu, kiedy w jej drzwiach staje anioł Azrael z propozycją nie do odrzucenia. Jeśli Tari uda się odnaleźć legendarne Berło Światła, anioł śmierci nie zabierze duszy jej ukochanego, śmiertelnie chorego brata w zaświaty.

Czasu jest niewiele, bucowaty zleceniodawca niechętnie dzieli się z nią wszystkimi informacjami, każdy kolejny nieśmiertelny napotkany na drodze jest jeszcze bardziej irytujący i jeszcze przystojniejszy niż poprzedni, zagadka okazuje się mieć wiele etapów, gdzie każda wskazówka prowadzi do kolejnej, a na życie Nefertari nastają paskudne demony.

No i oczywiście pojawia się zupełnie niechciana, ale jakże silna chemia między głównymi bohaterami. Ale czy związek między śmiertelniczką a aniołem ma szansę stać się czymkolwiek poza przelotnym romansem? Szczególnie, kiedy relacja od samego początku oparta jest na kłamstwie?

Bardzo podoba mi się pomysł na tą powieść – egipscy bogowie przemierzający współczesny Londyn i archeologiczna przygoda z podążaniem tropem zaginionego skarbu to drobne szaleństwo, które zdecydowanie wpisuje się w moje gusta.

Nie do końca natomiast przekonali mnie do siebie główni bohaterowie i ich relacja. Jak postacie poboczne zostały fajnie wykreowane i mają swoje charaktery, tak Azrael to straszna mamałyga moim skromnym zdaniem. Mitologiczni bogowie mają to do siebie, że są bardzo ludzcy – zawistni, mściwi, niedojrzali i targani namiętnościami, co z ich nadnaturalnymi zdolnościami zawsze stawiało pozostałych bohaterów w sytuacji raczej kiepskiej. Ale tu mamy do czynienia ze starym jak świat aniołem śmierci, który tak bardzo nie wie czego chce, że zachowuje się trochę jak dwulatek zastanawiający się nad zjedzeniem lizaka. Czemu towarzyszą adekwatnie dojrzałe rozterki emocjonalne – niby by chciał, ale nie chce i czego to on by nie zrobił dopóki nie zyskuje okazji i okazuje się, że nie robi jednak za wiele. A że te rozterki spokojnie zajmują 1/3 książki, to momentami byłam tym już nieźle znużona. Z Nefertari jest nieco lepiej, w przeciwieństwie do swojego zleceniodawcy zdradza przejawy indywidualnego charakterku ale na razie nie zyskała mojej sympatii.

Na szczęście „Kroniki Atlantydy” mają mieć jeszcze dwa tomy, więc oboje mają szansę wziąć się w garść, bo z przyjemnością wrócę do tej historii, choćby dla samej kreacji świata i nadchodzących zagadek, nawet jeśli nieco naiwnych.

Marah Woolf, Berło Światła, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2022, 530 s.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Jaguar.

Czas na czytanie: „Bogowie & potwory” Shelby Mahurin

Seria „Gołąb & Wąż” zdecydowanie ma w sobie sporo magnetyzmuzakazany romans, charakterną bohaterkę, która nie da sobie w kaszę dmuchać, ciekawy pomysł na magię, siłę przyjaźni i wybitnie skomplikowane relacje rodzinne. Ale jak dla mnie jest za długa i mimo, że ostatni tom zdecydowanie nadrabia akcją po nudnawej „Krew & miód”, to jednak wciąż miał momenty nużącej dłużyzny.

W finałowej części trylogii zdecydowanie więcej się dzieje – zanim dotrzemy do ostatecznego starcia czeka nas podróż w morskie głębiny na spotkanie z mitycznymi meluzynami, mały wypad do Chateau le Blanc i oczywiście tułanie się po lasach z pościgiem drepczącym po piętach i potyczkami z paskudnymi stworami dla rozruszania.

Ale najistotniejsze będą tu podróże wewnętrzne – po marudzeniu i użalaniu się nad sobą, które zajmowało większą część poprzedniego tomu, tym razem bohaterowie zdecydują się stawić czoła własnym demonom. I opętanie będzie tu najmniejszym problemem, kiedy w kolejce ustawia się wciąż jeszcze świeża żałoba po bliskim przyjacielu, nieprzepracowany żal do matki, która zdecydowanie nie sprawdziła się w swojej roli, czy świadomość do czego jest się zdolnym, by ocalić bliskich. I choć historia każdego z bohaterów jest inna, łączą ich podobne przeżycia i bolączki. I każdy będzie musiał odnaleźć swoją drogę do wewnętrznego spokoju.

Oczywiście okoliczności będą dalekie od sprzyjających.

Będzie sporo karkołomnych misji i cudownych ocaleń, niesamowitych przyjaźni oraz większych i mniejszych zwrotów akcji. Na szczęście w tym tomie Lou się ogarnie i tym samym na podciągnie poziom humoru w książce, chociaż odniosłam wrażenie, że autorka nieco zbyt lekko podchodzi do zmieniania swoim bohaterom charakterów. Będzie też naprawdę dużo refleksji o nieudanym macierzyństwie, pretensji i rozczarowania rodzicami oraz rozliczania się z przeszłością. Nie zabraknie też potwierdzenia truizmu, że czasami prawdziwą rodzinę wybierasz sobie sam.

Warto było przemęczyć się z drugim tomem, by sięgnąć po trzeci, bo zakończenie całej historii jest adekwatne i całkiem satysfakcjonujące aczkolwiek nie oferujące wszystkich odpowiedzi. To był dobrze spędzony czas – dobrze wykreowany świat i interesujące spojrzenie na magię – mimo, że moim zdaniem wciąż najciekawszy pozostał pierwszy tom.

Shelby Mahurin, Bogowie & potwory, Poznań: Wydawnictwo We Need YA, 2021, 592 s.

Czas na czytanie: „Krew & miód” Shelby Mahurin

Podobnie jak w przypadku czarów, również w życiu musi chyba panować równowaga – skoro pierwszy tom pochłonęłam momentalnie, drugi niestety już aż tak mnie nie wciągnął, a nawet trochę zmęczył.

Po dramatycznych wydarzeniach na Modraniht Lou i Reid przeżywają swój miesiąc miodowy wciąż nie mogąc się otrząsnąć z bliskości śmierci. I nie przeszkadzają im w tym ani trudne warunki koczowniczego leśnego życia ukrywających się przed Morgane rebeliantów, ani stąpający po piętach pościg. W końcu umykająca z Chateau grupka przyjaciół teraz ma już przeciwko sobie cały świat.

Ale w końcu trzeba będzie ułożyć jakiś plan działania, wśród niezliczonych nieprzyjaciół zdobyć jakiś sojuszników. Wszystko więc zacznie się spektakularnie sypać, bo każdy z członków drużyny ma inny pomysł na wykaraskanie się z problemów. I każdy chowa w szafie przynajmniej jednego trupa. A naszej przeklętej parze, po początkowej euforii ocaleńców, przyjdzie się jeszcze długo docierać.

Mam wrażenie, że ta część ma bardzo wiele cech „tomu przejściowego”, niby wnosi co nieco do fabuły a na końcu czeka nas „epicka konfrontacja” ale jednak przede wszystkim składa się z przydługich wędrówek po niegościnnych lasach, dziecinnych konfliktów między bohaterami i marudzenia.

To prawda, że Reida czeka wyboista droga do samoakceptacji ale wnioski, do których wreszcie dochodzi wydają się pojawiać znikąd, mimo całego egzaltowanego miotania się po drodze. To prawda, że Lou przyjdzie zmierzyć się ze swoją naturą i wziąć odpowiedzialność za swoje wybory, ale transformacja, którą przechodzi w „Krwi i miodzie” to przede wszystkim przemiana z fajnej, błyskotliwej i charakternej ale wciąż pełnej empatii i miłości dziewczyny w zapatrzoną w siebie, samolubną i niedojrzałą dziewuchę. I bynajmniej nie ma to za wiele wspólnego z magią, z której korzysta.

Tym razem największym plusem okażą się bohaterowie poboczni, którzy albo zostali dopracowani zyskując rozwinięcie swoich historii, albo po prostu bardziej przykuli moją uwagę, kiedy Reid z Lou zaczęli mnie nużyć. Coco, Ansel a nawet Beau bardzo zyskują w tej części. Podobnie miłym zaskoczeniem okazał się motyw podróży z grupą artystów, którzy nie tylko wnoszą do tej opowieści nową dawkę niesamowitości (z magią białych i czerwonych czarownic w końcu zdążyliśmy się już oswoić) ale i błyszczą charakterem, którego tym razem jakoś dziwnie zabrakło głównym bohaterom.

Podsumowując – historia, która początkowo bardzo mnie wciągnęła, zaczęła mi się mocno dłużyć choć wyraźnie zmierza do jakiegoś celu i wciąż ma swoje dobre momenty. Dlatego też nie zdecyduję się na porzucenie tej serii i jednak sięgnę po ostatnią część. Chociaż już z nieco mniejszym entuzjazmem.

Shelby Mahurin, Krew & miód, Poznań: Wydawnictwo We Need YA, 2020, 512 s.

~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2022 ~

Czas na czytanie: „Gołąb & Wąż” Shelby Mahurin

Czy istnieje bardziej zakazany, karkołomny i z góry skazany na porażkę romans, niż związek wiedźmy i łowcy czarownic? Trudno to sobie wyobrazić!

Konflikt między dwoma światamimagii i Kościoła – trwa od setek lat. Obie strony mają swoje za uszami, obie są święcie przekonane o swojej racji i krzywdzie a żadna z nich nie przebiera w środkach nie stroniąc od okrucieństwa. Nie sposób sympatyzować ani z czarownicami, które bez skrupułów wykorzystują niewinnych ludzi by siać chaos ani z wojownikami kościoła, którzy entuzjastycznie rozpalają stosy pod każdą kobietą oskarżoną o czary. Nie sposób również całkowicie potępić żadnej z nich.

„(…) za Kościołem najpierw idą płomienie. Dopiero potem pytania. Niebezpiecznie jest być kobietą”.

Między tymi dwoma światami od urodzenia uwięziona jest Louzadziorna i charakterna młoda złodziejka, której przypadło w udziale stać się kluczem do rozwiązania odwiecznej walki. Niestety kluczem dość ostatecznym i raczej… jednorazowym. A że umieranie dla sprawy nie każdemu jest w smak, porzuca świat magii wraz ze swoim ponurym przeznaczeniem i daje nogę prosto w trzewia tętniącego życiem miasta. To daje jej schronienie przed pościgiem aż do momentu, w którym jedna z zuchwałych kradzieży kończy się nie do końca zgodnie z planem, a na czarownicę pada czujny wzrok wyjątkowo oddanego sprawie kapitana łowców.

Czy silne ramiona wojownika kościoła okażą się dostatecznym schronieniem, kiedy cały świat pragnie twojej śmierci?

Największą siłą tej powieści są jej bohaterowie – zuchwałej, bezwstydnej i pełnej humoru Louise nie sposób nie oddać serca, a w świecie zachowawczych i sztywniackich świętych mężów (z tym ślubnym na czele) błyszczy niczym diament. A relacje, jakie buduje z innymi to złoto – od zrodzonego z przypadku świętego związku małżeńskiego zbudowanego na fundamentalnych przeciwieństwach, przez godne pozazdroszczenia przyjaźnie na śmierć i życie, raczej skomplikowaną sytuację rodzinną aż po bycie wrzodem na wrażliwych częściach ciała reszty społeczeństwa.

I chociaż sam pomysł na romeojuliowy romans między zwaśnionymi siłami jest jednak raczej oklepany, a i fabuła nie należy może do wybitnych, to jednak czyta się szybko i przyjemnie, czekając na coraz to nowe przepychanki między bohaterami. A że mamy tu też zgrabnie skonstruowany świat przedstawiony, ciekawy pomysł na magię opierającą się na wymianie i równowadze oraz odwieczną walkę między patriarchatem a nieokiełznaną kobiecą siłą, wychodzi całkiem dobra fantastyka młodzieżowa z romansem na pierwszym planie.

Na pewno nie będę zwlekać z drugim tomem.

Shelby Mahurin, Gołąb & Wąż, Poznań: Wydawnictwo We Need YA, 2020, 480 s.

~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2022 ~

Czas na czytanie: „Zakon Drzewa Pomarańczy”, Samantha Shannon

Wschód i Zachód świata „Zakonu Drzewa Pomarańczy” dzieli nie tylko bezmiar Bezkresnego Morza (a szczególnie uroczej jego części zwanej pieszczotliwie Czeluścią) ale przede wszystkim… podejście do smoków i wyrastające z tego podejścia systemy wiary.

W krajach Zachodu religia wywodzi się (w zależności od kraju) od prastarych pogromców najstraszliwszego ze smoków – Bezimiennego. W Królestwie Inys panujący ród Berethnet wywodzi się od półlegendarnego świętego, którego uważa się za uwięzienie bestii, a jego krew, przenoszoną z matki na córkę, za gwarancję bezpieczeństwa świata. W Dominium Lasyańskim mieści się tajemny Zakon wojowniczek bez strachu stawiających czoła pozostałym na świecie smokom i wyrmom, choć źródło swej siły upatruje on w zupełnie odmiennym rozumieniu historii pokonania Bezimiennego.

Wschód natomiast charakteryzuje zgoła inne podejście – tam smoki traktowane są jak bogowie, biorą udział w rządach Imperium Dwunastu Jezior, a na Seiiki, wraz z najbardziej elitarnym gronem wojowników tworzą niepokonany oddział Jeźdźców.

Czy nacje tak różniące się już w samych fundamentach systemów wartości będą w stanie odnaleźć płaszczyznę porozumienia i stworzyć wspólny front, gdy ich największy wróg powróci, by podporządkować sobie cały świat z wszystkimi jego mieszkańcami?

To historia poświęcona przede wszystkim silnym kobietomwładczyni imperium, na której ciąży obowiązek spłodzenia dziedziczki i utrzymania rządów w czasach kryzysu, czarodziejki wysłanej z tajną misją na obcy dwór i ambitnej wojowniczki walczącej o godność smoczego jeźdźcy, która pewnego dnia pojawiła się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu. Autorka oddaje jednak również głos niemniej intrygującym mężczyznom – lojalnemu przyjacielowi królowej, czy wygnanemu naukowcowi, dzięki czemu jest to opowieść wielu głosów i różnych perspektyw.

Opowieść o sile przyjaźni, niespodziewanej miłości, ciężarze obowiązku, strachu przed macierzyństwem i dojrzewaniu do podejmowania własnych decyzji i formułowania własnych poglądów. O względnych podstawach religii, historii pisanej przez zwycięzców, różnych wersjach tego samego mitu i uprzedzeniach wyrastających na strachu i braku zrozumienia. To wreszcie trzymająca w napięciu przygoda, fascynujący pomysł na genezę magii i zachwianą równowagę kosmosu oraz kawał świetnie wykreowanego świata kipiącego od pałacowych i dyplomatycznych intryg. No i są piraci!

W moim odczuciu, jak na rolę, którą nadano smokom w tej powieści, brakowało mi nieco ich głosu i czynnego udziału w powieści, zostały w zamian sprowadzone do roli bożków, wierzchowców i przedmiotu sporu, w którym same nie zabierają głosu. Troszkę szkoda, ale to wciąż przygoda warta polecenia!

Samantha Shannon, Zakon Drzewa Pomarańczy, część 1, Kraków: Wydawnictwo SQN, 560 s.

Samantha Shannon, Zakon Drzewa Pomarańczy, część 2, Kraków: Wydawnictwo SQN, 560 s.

Czas na czytanie: „Dwór Srebrnych Płomieni T.1 i 2” Sarah J. Maas

Niestety to pierwszy tom Dworów, który mocno mnie rozczarował i mimo całkiem miłego zakończenia, właściwie od początku do końca się przy nim męczyłam.

Mimo czekadełka w postaci „Dworu Szronu i Blasku Gwiazd” na kontynuację przygód Feyry przyszło nam długo czekać, co też nieźle wzmogło apetyt. Entuzjazm był więc spory, ale z przykrością stwierdzam, że 4 tom ani trochę nie spełnił moich oczekiwań.

Pierwszą dużą zmianą jest zmiana narratora – głównymi bohaterami tej części są Nesta z Kasjanem i to oni prowadzą nas przez historię, choć to mnie jeszcze nie zniechęciło, bo i zmiana spojrzenia może czasem wyjść serii na dobre. Nie wyszła.

Moim pierwszym zarzutem jest przesyt scen erotycznych, który całkowicie dominuje zmieniając fantastyczną przygodę w erotyk. I to kiepski erotyk, bo to, co choćby w „Dworze Mgieł i Furii” było ekscytujące i zmysłowe, tu jest płytkie i wulgarne. Kompletnie brakuje pobudzającego napięcia między bohaterami i wzajemnego przyciągania, które udziela się czytelnikowi, a dokładnie opisane sceny seksu sprowadzają się do ulegania pożądaniu w wydaniu raczej zwierzęcym. I jak dwie pierwsze sceny w jakimś stopniu przykuły moją uwagę, choć nie spowodowały piekących rumieńców, to niezliczone kolejne raczej już przerzucałam w poszukiwaniu fabuły. I w sumie nie wiem, czy ta nijakość miała oddawać charakter bohaterów, czy to może na przykład kwestia tłumaczenia.

Drugim minusem jest spore spłycenie świata przedstawionego. Uwielbiałam czytać o pełnym cudów, barwnym Velaris i innych zakątkach świata fae, czego tutaj właściwie w ogóle nie ma. Podobnie wszystkie pozostałe postacie, poza głównymi bohaterami i Domem zostały potraktowane sztampowo i po macoszemu – zarówno Ci nowi, jak i dobrze już nam znani. Właściwie jedynym fajnym akcentem jest relacja Nesty z Domem, bo wszystkie inne Bardzo Trudne Misje i wycieczki do miejsc przesiąkniętych Pierwotnym Złem przychodzą jej nadspodziewanie łatwo.

Co prawda mamy tu duży nacisk na siłę kobiet, siostrzeństwo i babską przyjaźń, a główną tematyką jest radzenie sobie z traumą, bezsilnością i składanie siebie na nowo po potwornych przeżyciach, ale w tym wszystkim strasznie brakowało mi autentycznych emocji. A bez nich wszystko wydaje się pompatycznie sztuczne i papierowe. O tym, że bohaterka płacze ze wzruszenia wiemy, bo tak jest napisane, ale zupełnie nie odczuwamy tych emocji – jako czytelnik zupełnie nie czułam się częścią tej historii.

I na koniec, żeby symfonia narzekania była kompletna, mam również zastrzeżenia do strony wizualnej. Przede wszystkim zupełnie nie widzę potrzeby dzielenia na dwa tomy historii liczącej ledwie 900 stron, nawet wydawanej w miękkiej oprawie – poza podwajaniem ceny książki. No i okładka stylem zupełnie odstająca od poprzednich tomów – w malowniczym kolorze betonu z tendencyjnymi maskami nawiązującymi formą do masek weneckich, gdzie w powieści opisywano coś na wzór pośmiertnej maski Agamemnona. Nieładne i chybione znaczeniowo. Za to projekt wygląda na niedrogi.

No nie wiem, pewnie marudzę, ale to zupełnie nie był ten sam klimat, co w poprzednich częściach, momentami normalnie aż byłam zażenowana. Smuteczek.

Sarah J. Maas, Dwór Srebrnych Płomieni T.1 i 2, Warszawa: Wydawnictwo Uroboros, 2021, 640 + 304 s.

~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2022 ~

Czas na czytanie: „Łańcuch z żelaza” Cassandra Clare

Im dalej w las, tym książki z cyklu o Nocnych Łowcach są coraz bardziej tłuściutkie i konkretne. I trudno przy tym nie czuć zdumienia, gdy te 700 stronicowe części bardzo rozbudowanej sagi rodzinnej wciąż czyta się bez znudzenia. Nawet mimo faktu, że trylogia „Ostatnie godziny”, czyli kontynuacja „Diabelskich Maszyn” poświęcona dzieciom Willa i Tessy nie jest wcale moją ulubioną odnogą tego uniwersum.

Wydaje się, że życie Cordelii Carstairs nareszcie trafiło na właściwe tory, a marzenia jednak się spełniają. Zaręczyny z Jamesem, nawet jeśli z praktycznych pobudek i w atmosferze skandalu, gwarantują jej rodzinie powrót do łask w hermetycznym świecie Nocnych Łowców. Podobnie jak triumf nad księciem demonów. Nasza bohaterka pomogła więc rodzinie, wychodzi za chłopca, w którym od lat jest zakochana i dzierży legendarny miecz jako nastoletnia, ale już zaprawiona w najcięższych bojach bohaterka. Czy coś może pójść nie tak?

Tymczasem w Londynie zaczyna grasować nieuchwytny seryjny morderca polujący na Nocnych Łowców poruszających się samotnie tuż przed świtem. W dodatku kradnący swoim ofiarom coś, czego podobno ukraść nie sposób. A w tym samym czasie James Herondale – Nocny Łowca o demonicznych korzeniach zaczyna mieć bardzo niepokojące sny, które niejednokrotnie kończą się poza łóżkiem. Belial najwyraźniej nie powiedział jeszcze ostatniego słowa…

Choć kończąc poprzedni tom – „Łańcuch ze złota” – nastawiłam się na spory udział Magnusa, jednej z moich ulubionych postaci, ustąpił on miejsca Malcolmowi. Otrzymamy tu więc brakującą kartę tragicznej historii miłości, która zostanie później rozwinięta w trylogii „Mroczne Intrygi” poświęconej Blackthornom („Pani Noc”, „Władca Cieni”, „Królowa Mroku i Powietrza”).

I chociaż autorka trochę gubi się nie tylko w faktach historycznych, traktując epokę przełomu wieków trochę jak dekorację teatralną, ale i we własnym świecie (dałabym na przykład głowę, że w chronologicznie późniejszych książkach nikt nie ma pojęcia jaki demon był ojcem Tessy, a tutaj dla wszystkich jest to zupełnie oczywiste), a korekta wciąż pozostawia wiele do życzenia, nie jest to książka, od której wymagam perfekcji. To wciąż przyjemna, wciągająca fantastyka z dużą dawką przygody i jeszcze większą pokomplikowanego romansu (trójkątnego oczywiście, to w końcu specjalność Cassandry Clare, a historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać). Takim tasiemcom potrafię sporo wybaczyć, szczególnie, jeśli sięgając po 19 (!!!) książkę z serii wciąż nie mogę się od niej oderwać.

Jak zawsze sprawdziła się idealnie jako oderwanie od codzienności, taka to już chyba magia Clare.

Cassandra Clare, Łańcuch z żelaza, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2022, 760 s.

Czas na czytanie: „Siostra nocy” Marah Woolf

Uwaga! Recenzja zawiera spoilery poprzednich tomów.

Po „Siostrze gwiazd” i „Siostrze księżyca” przyszedł wreszcie czas na ostatni tom trylogii. I powiem uczciwie, że bez Ezry, którego śmierć tak mnie ucieszyła pod koniec poprzedniej części, czytało się zdecydowanie lepiej, a i Vianne sporo zyskuje na charakterze. Chociaż oczywiście nie oznacza to końca wzdychania do przystojniaków, to w końcu jedna z głównych osi tej serii.

Nieszczególnie przepadam za motywem podróży w czasie, był więc moment, w którym książka nieco mi się dłużyła (choć wciąż nie na tyle, żeby nie przeczytać jej w trzy dni). Bo i umiejętność przenoszenia się w czasie i majstrowania w BARDZO odległych, na wpół mitycznych wydarzeniach pełni w tej części istotne znaczenie, zarówno w rozwoju fabuły tego tomu, jak i dla ostatecznego rozwiązania całej intrygi.

Żałuję trochę, że mitologia arturiańska jest mi zupełnie obca (nie, przez rok i trzy tomy nie nadrobiłam braków na tym polu) i nie jestem wstanie wyłapać bardziej i mniej subtelnych zmian akcentów, jakich dokonuje ta powieść, poza tym, że oddaje głos i znaczenie kobietom. Myślę, że dla kogoś zaznajomionego z tematem to musi być bardzo fajna zabawa i inspiracja mitologią z czarownicami, smokami i demonami w rolach głównych.

Cenię tą serię za to, że choć ma zdecydowanie romansowy charakter, nie brak w niej ani potężnej dawki girl power, ani niesamowitej mocy siostrzeństwa, gdzie trzy kompletnie różne charaktery uzupełniają się wzajemnie tworząc wspólny front ani oczywiście fantastycznej, magicznej przygody z ratowaniem świata przed krwiożerczymi demonami na pierwszym planie. Niesamowite, że wszystkie te akcenty mogą tak harmonijnie współistnieć w serii dla nastolatek.

Mamy tu więc zupełnie nieidealną bohaterkę, która przez trzy tomy nieźle dostaje w kość, popełnia masę złych decyzji i dzięki temu stopniowo (choć irytująco powoli!) dojrzewa nie tylko do odnalezienia swojej drogi w dorosłym życiu, ale i do ratowania świata. Mamy całą plejadę przystojniaków ras wszelakich, pewnych siebie aż do bucowatości, którzy będą zawracać siostrom w głowach. Mamy krwiożerczego króla demonów, magiczny las, wycieczki przez czas i przestrzeń aż do czasów rycerzy okrągłego stołu, kapryśne boginie lubujące się w utrudnianiu życia śmiertelnikom na przestrzeni dziejów, pełen babskich duchów dom i inny świat tuż za rogiem. Mamy wreszcie i romanse, które dodają rumieńców. I zakończenie. Czy cukierkowo szczęśliwe, jakiego chcielibyśmy oczekiwać po baśniowej przygodzie? Przekonajcie się sami!

Marah Woolf, Siostra nocy. O kręgach i krwi, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2022, 560 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar.

Czas na czytanie: „Łańcuch ze złota” Cassandra Clare

Miałam dłuższą przerwę od świata Nocnych Łowców (bo i przeczytałam już wszystko, co dotychczas było do przeczytania) i chociaż oczywiście tym razem nie dotrwałam, aż pierwszy tom najnowszej serii pojawi się w bibliotekach, to jednak książka musiała trochę odleżeć na mojej szafce nocnej, zanim na poważnie wzięłam się za lekturę.

„Łańcuch ze złota” otwiera nową trylogię „Ostatnie godziny” poświęconą Jamesowi i Lucie Herondale’om – dzieciom Willa i Tessy oraz Cordelii Carstairs – kuzynce Jema z „Diabelskich Maszyn”. Nie ukrywam, że chociaż jak zawsze przy książkach tej autorki i przy tych dobrze się bawiłam, to jednak DM nie jest moim ulubionym cyklem o Nocnych Łowcach, dlatego też byłą trochę zaskoczona, jak szybko wsiąkłam w tą zupełnie nową historię.

Szczególnie, że choć akcja wciąż toczy się na przełomie XIX i XX wieku, a bohaterowie żyją w klimacie ciężkich sukien, wymyślnych fryzur, literatury i sztywnych konwenansów epoki wiktoriańskiej, to jednak nie mamy tu już tak bardzo charakterystycznych dla trylogii Willa, Tessy i Jema steampunkowych klimatów, czego trochę mi brakowało. Niemniej jednak maszyny zostały zniszczone i nie wracają, młodszemu pokoleniu zostało więc mierzyć się „zaledwie” ze starymi dobrymi demonami. A dokładniej z knowaniami jednego z Książąt Piekła.

Lata spokoju rozleniwiły Londyńskich Nocnych Łowców i sprawiły, że ci wyszli nieco z wprawy w bijatyce oddając się głównie modowym nowinkom i życiu towarzyskiemu. Kiedy więc demoniczna aktywność nagle gwałtownie wzrasta i pojawia się nieznany dotąd przeciwnik – nie tylko atakujący za dnia, ale i roznoszący śmiertelną chorobę – młodsze pokolenie otrzymuje poważny chrzest bojowy.

Tak się też składa, że Lucie i James nie są najzwyklejszymi Łowcami. Poza krążącą w ich żyłach anielską krwią, mają w genach również całkiem odmienny spadek – po matce czarownicy. A przecież niespodziewany kryzys to idealny moment, by odkrywać nowe przerażające moce. Dorzućmy jeszcze do tego emocjonalny galimatias pierwszych miłości i otrzymamy to, co w książkach Clare lubimy najbardziej.

Mimo odejścia od tematu nawiedzonej mechaniki mamy tu bardzo fajny klimat – od podejrzanych spotkań nadprzyrodzonej artystycznej bohemy z czarownikami na czele, przez bardziej lub mniej planowane podróże do demonicznego wymiaru aż po ufryzowaną i wyperfumowaną ciężką wodą kolońską rzeczywistość przełomu epok. Z prawami kobiet w powijakach oraz masą przykazów i nakazów dla cnotliwej damy i eleganckiego dżentelmena. Których nie jest łatwo przestrzegać ani podczas walki ze stworami z piekła rodem, ani podczas skomplikowanych nastoletnich układów o charakterze uczuciowo-politycznym.

świetne sukienki, wyraziści bohaterowie, których nie sposób nie polubić, demoniczny dziadek, młodzież biorąca sprawy w swoje ręce, girl power, mnóstwo błyskotliwego poczucia humoru, wartka akcja, fajna przygoda i Magnus Bane w brokatowych kamizelkach.

Już wypatruję kolejnego tomu.

Cassandra Clare, Łańcuch ze złota, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2021, 672 s.