Czas na czytanie: „Bramy Światłości: Tom 3” Maja Lidia Kossakowska

Nie mam pojęcia jak to się dzieje, to musi być jakiś szósty zmysł, albo siły nieczyste maczają w tym palce, ale za każdym razem, kiedy zdecyduję, że nie kupię już żadnej książki (chociaż do końca roku!), Kossakowska wydaje kolejną część swojego anielskiego cyklu. A ja posłusznie biegnę kucgalopkiem do najbliższego empiku ku synchronicznej rozpaczy mojego portfela i regału wstydu. Bo aniołki zawsze będą miały pierwszeństwo.

W ostatnich recenzjach zauważyłam, że z każdym następnym tomem autorka odchodzi od fabuły na rzecz rozbuchanego opisu, który rozrasta się wręcz do monstrualnych rozmiarów, czego punktem szczytowym był drugi tom Bram Światłości. Tamta książka w całości skupiała się na krwawych przygodach Daimona w malowniczej dżungli, nie mających tak naprawdę wielkiego wpływu na oś wydarzeń i stanowiła coś w stylu przerywnika. Kiedy zobaczyłam grubość tomu trzeciego trochę bałam się powtórki z rozrywki. Jak się okazało zupełnie niesłusznie, bo w ostatniej już części „Zastępów Anielskich” Kossakowska osiągnęła złoty środek – opisy są i mają się dobrze, ale znowu zaczyna się dziać! Ekspedycja dzielnie prze do przodu i nawet udaje jej sie w końcu gdzieś dojść. I wrócić! Podobnie gorąco robi się w Głębi. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem ukontentowana, bo dostałam wreszcie to, za czym tak bardzo tęskniłam – dworskie intrygi, dzikie pościgi po miejskich zaułkach i bezwzględną walkę o tron. Razjel zdecydowanie nie ma lekko na tronie Pandemonium.

A w gratisie pojawia się kilka głęboko uduchowionych kazań na temat natury i sensu wiary!

Znowu świetnie się czyta, szczególnie, kiedy ktoś tak bardzo upodobał sobie łechtające wyobraźnię baśniowe opisy, jak ja. Tą wybuchową mieszankę, na którą składają się makabryczny naturalizm, rozwlekły impresjonizmem i spora dawką fantastyki autorka podniosła do rangi sztuki. Tego stylu nie sposób podrobić. O tak, jest w tym sporo z grafomanii, ale w tym raczej dobrym sensie. Bo nie ważne, czy książka ma 300, czy 600 stron, i tak kończy się za szybko.

Jakieś minusy? Praktycznie wszyscy bohaterowie, tańczący dotychczas na krawędzi dwuznaczności, zostali jasno określeni jako heteroseksualni. Ja widziałam tak udane romanse między przyjaciółmi, a to tylko bromance!

Jak zwykle brakowało mi aniołów – tym razem było dużo lepiej, niż ostatnio, ale Michał na przykład nie pojawił się nie razu! Tęsknię bardzo, szczególnie, że to już podobno naprawdę koniec. Taki ostateczny. I nieszczególnie podoba mi się to, co zostało z Gabriela. Ale za Nefera jestem skłonna wybaczyć wszystko inne.

To była świetna przygoda, jedna z moich ulubionych serii. Głęboko wierzę, że jeszcze coś anielskiego przyjdzie mi przeczytać. Może muszę powziąć kolejne mocne postanowienie o niekupowaniu książek, a Pani Kossakowska coś dla mnie z tej okazji napisze?

Maja Lidia Kossakowska, Bramy Światłości: Tom 3, Lublin-Warszawa: Fabryka Słów, 2018, 658 s.

Czas na czytanie: „Żarna niebios” Maja Lidia Kossakowska

Generalnie nie lubię opowiadań, ale o aniołkach Kossakowskiej mogłabym czytać nawet drabble, czy inne haiku, a i tak by mi się podobało!

Nie mam pojęcia jak to się stało, że „Żarna Niebios” przeleżały nietknięte tyle czasu na moim regale wstydu, ale akurat tak się złożyło, że posłużyły mi za genialny after po drugiej częścią „Bram Światłości”, które zostawiły mnie z poczuciem pewnego niedosytu pod względem Skrzydlatych.

DSC_0930

Bo z bohaterami Kossakowskiej tak już jest, że uzależniają jak trawka z Fatimy.

Wszechpotężni i jednocześnie niesamowicie ludzcy – targani wątpliwościami i namiętnościami. Piją, ćpają, spiskują i piorą się po pyskach. Pożądają władzy i bronią swoich stanowisk za wszelką cenę (wszystko dla dobra Królestwa, oczywiście!). Romantycy i utracjusze. Zakochują się, przegrywają fortuny w kasynach, prowadzą wojny i przeprowadzają egzekucje. Ich światem rządzi polityka i biurokracja. A demony? Właściwie bardzo podobnie.

Trup sieje się gęsto, a na nieobecność okrucieństwa, krwi, flaków i destrukcyjnych idei na pewno nie można narzekać. A mimo to jedno z tych literackich uniwersów, które pochłania bez reszty. Ciekawe co Freud na to…

Malownicze opisy na granicy grafomanii to coś, co zdecydowanie lubię i jeden z koronnych argumentów, które karzą mi sięgać po kolejne części cyklu. Jednak tym razem jedno zdanie zapadło mi w pamięć i wzbudziło spore wątpliwości:

„Bukraniony ich koni, wymodelowane na kształt lwich głów, połyskiwały matowo.”

Bukraniony koni w kształcie lwich głów? Zaraz, co? Zawsze myślałam, że bukranion to element dekoracji architektonicznej w formie głowy byka, często dodatkowo dekorowany roślinno-owocowymi girlandami. I jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić w środku pola bitwy. Ale mniejsza z tym, reszta opisów bardzo działa na moją wyobraźnię, więc wybaczam.

I tak kocham bardzo mocno!

Maja Lidia Kossakowska, Żarna Niebios, Lublin: Fabryka Słów, 2014, 512 s.