Grajki Majki: Przeziębiona lalka Bua Cicciobello

Jeśli rozglądacie się za fajną lalką, koniecznie przeczytajcie też recenzje:
lalka do kąpieli Dolls World
płacząca i siusiająca lalka Little Joy.

To nie jest pierwsza lalka – bobas w naszym domu, ani też pierwsza płacząca i wymagająca opieki, ale małego pacjenta jeszcze nie mieliśmy. A tematycznie zsynchronizowaliśmy się z nią idealnie, bo Maja odpakowywała pudło z Buą w pierwszych dniach zapalenia oskrzeli i dbała o niego przez dwa tygodnie przymusowego chorobowego aresztu domowego.

Bua to dość duża (46 cm) interaktywna lalka z miękkim, materiałowym brzuszkiem kryjącym elektroniczne wnętrze. Nie jest to typowy bobasek, ma dłuższe włoski i wizualnie przypomina mniej więcej roczne dziecko. Dużym plusem jest dla nas fakt, że w morzu różowiutkich lal (w lalkowym świecie chłopcy to prawdziwa rzadkość), zarówno ubranko, jak i dołączone do lalki akcesoria są w odcieniach niebieskiego, a to obecnie najulubieńszy kolor mojej córki. Sama lalka w instrukcji i na opakowaniu określana jest jako chłopiec, ale moim zdaniem po wyjęciu z pudełka nie sposób określić jego płci, więc ogranicza nas tylko wyobraźnia.

I jak to z interaktywnymi lalkami bywa, chwilę po włączeniu zaczyna płakać. W tym momencie może się jeszcze okazać, że wystarczy go przytulić, podać mu butelkę z mlekiem lub smoczek, by go uspokoić, ale jeśli zobaczymy, że na policzkach lalki pojawiają się czerwone rumieńce, wiemy już, że płacze z powodu choroby.

Do zestawu dołączono sporo akcesoriów – mamy stetoskop do przeprowadzenia wstępnego badania, termometr, który po włożeniu do uszka lalki świeci czerwoną lub zieloną lampką, w zależności od jej aktualnego stanu, trzy różnokolorowe buteleczki: z mlekiem, sokiem i syropem oraz strzykawkę i smoczek (świecący w ciemności!).

Wielkie brawa za realizm – nigdy nie wiadomo, czego płaczące dziecko akurat potrzebuje i co pomoże tym razem, totalna loteria. Raz będzie to pojenie lekarstwem, podanie mleka lub soku (zawsze mylę te dwie buteleczki), innym razem konieczny będzie zastrzyk. Kiedy uda nam się skutecznie podać lek i z policzków lalki zaniknie zaczerwienienie, a sam chłopczyk przestanie płakać i odetchnie z ulgą, możemy podać mu smoczek. Po kilku minutach lalka przejdzie w tryb uśpienia i dzięki temu nie musimy pamiętać o jej wyłączeniu, za co daję kolejnego tłuściutkiego plusa – zawsze mam stracha, że zapomnę przesunąć wyłącznik i lalka zacznie mi płakać w środku nocy. W tym przypadku nie ma takiego zagrożenia – do zabawy wracamy dopiero w momencie wyjęcia lalce smoczka, co też jest super, bo córa nie przybiega do mnie i nie trzeba rozpinać ubranka i szukać włącznika za każdym razem, kiedy mojej akurat przyjdzie jej ochota na zabawę. Bardzo dobre rozwiązanie.

Wydawane przez lalkę dźwięki – płacz, odgłosy przełykania i ssania, westchnienia – nie są nadmiernie głośne ani drażniące, określiłabym je wręcz jako całkiem naturalne. Nie przeszkadzają mi jakoś szczególnie, kiedy córka bawi się nią rano w pokoju, a przy mojej nadwrażliwości dźwiękowej nie jest to wcale takie oczywiste.

Zarówno sama lalka, jak i akcesoria są dobrej jakości i całkiem szczegółowo dopracowane – Bua ma nawet języczek, który lekko się ugina po włożeniu mu butelki do ust. Do zestawu zostały dołączone naklejki z nazwą firmy, którymi możemy oznaczyć butelki, jeśli chcemy. Doceniam tą wolność wyboru.

W budowie swego ciała Bua ma trzy otworyw ustach do wkładania smoczka i butelek, w uszku do mierzenia temperatury, oraz w symbolicznym pośladku do zrobienia zastrzyku. Dziurki mają różne wielkości, dzięki czemu nie grozi nam żadna pomyłka, a same akcesoria „łatwo wchodzą”. Jedyny problem nie do końca wprawne rączki mojej pięciolatki napotkały w przypadku termometru – tam trzeba nieco dokładniej wcisnąć, by zaświeciła się lampka. I to jest właściwie jedyny drobny minus, jaki udało nam się znaleźć po tych tygodniach intensywnych testów.

Przeziębiony Bua, poprzez zabawę uczy malucha empatii i troskliwości (Maja szczerze mu współczuła, kiedy jęknął podczas zastrzyku, który podawała mu pierwszy raz), oswaja z wizytą u lekarza i pomaga zrozumieć konieczność przyjmowania leków. Może być dobrym punktem wyjścia do rozmowy o różnych procedurach i zabiegach medycznych.

Interaktywna lalka „Przeziębiony Bua” 
Firma: Cicciobello
Sugerowany wiek: 2+

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Dystrybutora Zabawek Dante.

Bajki Majki: „Teraz będziesz kurą” Barbro Lindgren, Charlotte Ramel

Dzisiaj chciałabym pokazać Wam książkę, która jest… strasznie smutna. Mimo, że opowiada o zabawie rodzeństwa, czyli czymś, co wcale przecież nie powinno mieć negatywnych konotacji.

A przed nami bardzo popularny obrazek – młodszy braciszek domagający się uwagi starszego i starszy, który niekoniecznie ma ochotę na wspólną zabawę. Ale zapewne mama kazała i odesłanie przylepy z kwiatkiem skończy się płaczem i reprymendą, więc zabawa musi być. Zabawa, która szybko okazuje się być przyjemna tylko dla jednej, ze stron. Tej starszej i bardziej wilczej.

Przejmująca siła tej książki, poza samym pomysłem na fabułę, w moim odczuciu tkwi w ilustracjach. A te, choć pod względem estetycznym nieszczególnie trafiają w moje gusta, są naprawdę niesamowite. Przenikanie się elementów dziecięcego pokoju i leśnej polany będącej scenografią zabawy to prawdziwy majstersztyk i unikalna możliwość spojrzenia na rzeczywistość przez filtr dziecięcej wyobraźni. Wyobraźni, która co prawda ma skłonność do wyolbrzymiania, ale przy tym jasno i wyraźnie obrazuje lęki i odczucia malucha. Szczególnie wymowne jest tu łóżeczko-klatka młodszego z braci.

Ten sposób przedstawienia bezbłędnie działa na empatię i potrafi przyprawić o niezłe wyrzuty sumienia. Pod tym względem jest genialnie skonstruowana – to książka do budzenia emocji. Przede wszystkim współczucia wobec ofiary, silnego sprzeciwu wobec zachowań agresora i wstydu po szybkim rachunku sumienia. Bo nie wierzę, że znajdzie się ktokolwiek, kto nie w Wilku nie zobaczy swojego odbicia, choć w niewielkim stopniu.

Czasami wydaje mi się, że sporo już książek widziałam – zarówno tych dla dorosłych, jak i dla dzieci – i mało co może mnie zaskoczyć. A potem trafiam na taką pozycję, jak ta i olbrzymie możliwości przekazu, jakie dają niektórym ludziom kartka i kredki wciąż na nowo mnie zdumiewają.

Na ten moment to nieszczególnie trafiona lektura dla mojej córki, bo w temacie rodzeństwa raczej nic nie planujemy. Za to nie da się ukryć, że bardzo mocno zadziałała na mnie. Pomijając już zupełnie moje własne wspomnienia z bycia sporo starszą siostrą (po dziś dzień utrzymuję, że Marysia lubiła być zamykana w tamtej szafie!), ilustracja z Wilkiem siadającym przed komputerem i zbywającym Kurkę wymyślonym na szybko, bzdurnym poleceniem brzmi całkiem znajomo… W końcu ile to razy dziennie rzucam na odczepnego „pobaw się troszkę, mama jest teraz zajęta”?

Chociaż widzę, że Majka nie za bardzo jeszcze rozumie relacje między bohaterami, książka stała się u nas punktem wyjścia rozmowy o traktowaniu innych i zabawie, która powinna podobać się wszystkim jej uczestnikom.

Szczególnie polecam, jako prezent dla dzieci mających dużo młodsze rodzeństwo, męcząco pałętające się miedzy nogami. Już słabo pamiętam to uczucie zniecierpliwienia. Aż do teraz nie miałam jednak możliwości ujrzenia i ocenienia tej sytuacji od drugiej, znacznie bardziej bezbronnej strony.

Barbro Lindgren, Charlotte Ramel, Teraz będziesz kurą, Poznań: Wydawnictwo Zakamarki, 2019, 28 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zakamarki.

50647940_2020799321330563_7707831382659039232_n

Wpis powstał w ramach akcji KOCHANIE PRZEZ CZYTANIE organizowanej przez Save the Magic Moments <3

Czas na czytanie: „Dzień, w którym lwy zaczną jeść sałatę” Raphaëlle Giordano

Lato to najlepszy moment, by spróbować czegoś nowego. Nigdy nie byłam entuzjastką mody na coaching, rozwój osobisty i całe to „szukanie rozwiązań wewnątrz siebie”. Zupełnie inaczej, niż mój mąż, który zrobił sobie nawet podyplomówkę z tego tematu. Dlatego kiedy zobaczyłam znacznie łagodniejszą i z pozoru nieco dziwaczną (uwielbiam dziwaczne rzeczy!) krzyżówkę poradnika z romansem opakowanego w przyjemną formę narracyjną, uznałam to za doskonałą okazję na przełamanie własnych uprzedzeń.

DSC_0795

Na dzień dobry zostałam dopieszczona genialnymi, obrazowymi opisami, które uwielbiam. Tą książkę naprawdę świetnie się czyta i momentami można zupełnie przegapić pełną pozytywów, sloganową mowę autorki-psycholożki.

Cała historia opisana jest, naprzemiennie, z perspektywy dwojga bohaterów – pełnej powołania Romane Gardener, właścicielki nowatorskiej firmy prowadzącej szkolenia z zakresu samodoskonalenia oraz autokratycznego i bezkompromisowego Maximiliena Vogue’a, szefa wielkiej korporacji, który przez naciski najbliższych stanie się klientem Romane. Wraz z nim przechodzimy przez rozbudowany kurs mający na celu rozbudzić empatię, nauczyć szanowania i słuchania drugiego człowieka przy jednoczesnym ograniczeniu egoistycznej postawy godząc się na, momentami naprawdę kuriozalne, metody prowadzącej.

„Romane opowiedziała słuchaczom o tym, co nazywała na swój użytek „dziesięcioma plagami bucowatości”; były to: pycha, pochopny osąd, egocentryzm, nieumiejętność słuchania, poczucie wyższości, potrzeba dominacji, skłonność do agresji, niecierpliwość, brak tolerancji, brak empatii i altruizmu.
– Nikt oczywiście nie kumuluje wszystkich tych wad, i całe szczęście! Praca, którą wspólnie podejmiemy, skłoni was do refleksji nad własnymi zachowaniami…”

Nie da się ukryć, że mam w sobie sporo cech buca, i ten kurs wydaje się być wręcz idealnie dla mnie. Mimo, że nazwa firmy głównej bohaterki momentalnie chwyciła mnie za serce (AntyBuc! Czy to nie brzmi dumnie?), podobnie jak główny Maximilien podchodziłam do terapii odbucowywania ze sporą dawką sceptycyzmu. Ale pan Vogue w końcu daje się w końcu przekonać, a ja jednak nie do końca.

To prawda, że książka niejednokrotnie zmusiła mnie do głębszej refleksji na temat własnego charakteru, zachowania, odruchów, czy sytuacji rodzinnej. Problemu bohaterów, również tych drugoplanowych bywają zarówno motywacją, jak i przestrogą, a ponadto są bardzo życiowe, dzięki czemu z samymi bohaterami wyjątkowo łatwo było mi się identyfikować. Z drugiej strony dość mocno demotywowały mnie niektóre ze sposobów terapii i część teorii. Z natury jestem raczej pragmatykiem, dlatego kryształki wody reagujące „pięknem” i „brzydotą” na ludzkie emocje, cudowna moc jadeitu, czy wyzwalanie swojego wewnętrznego klauna nieszczególnie mnie przekonują i niepokojąco brzmią mi jak kadzidełka i nauka alternatywna. Z drugiej strony takim pomysłom, jak zamiana stron i postawienie siebie, w roli swojej „ofiary” z chęcią przyklasnę. Dlatego jeśli chodzi o samą terapię, to przekonała mnie do siebie mniej więcej pół na pół.

Dobrze się bawiłam przy tej lekturze, dzięki niej przemyślałam sobie to i owo, ale coaching i koncepcje samodoskonalenia raczej na pewno pozostaną poza sferą moich zainteresowań. Wygląda na to, że jeszcze na jakiś czas zostanę bucem (rodzino, wybacz mi!). Myślę jednak, że jeśli ktoś chciałby zacząć swoją przygodę z rozwojem osobistym, albo jeszcze nie ma zdania na ten temat, taka fabularyzowana forma poradnika będzie jak znalazł. Na pewno warto spróbować, bo tego rodzaju kombinacje nie zdarzają się często.

Jest romans, zazdrość, introspekcja, traumatyczne doświadczenia i podła intrygantka. Są zabytkowe dworki i klauni, są emocje i ich powściąganie, są specyficzne (i wyjątkowo kosztowne, przez co nieszczególnie realne) metody terapii i problemy, które dotykają chyba każdego człowieka. Bywa tendencyjnie, ale przede wszystkim jest pomysłowo.

No i na koniec okładka! Jest tak zła, że aż genialna, nie mogę się na nią napatrzeć. W końcu lwy zobowiązują!

„Tymczasem ku swojemu zaskoczeniu stwierdził, że zmieniając się, może także zmieniać życie innych ludzi. To odkrycie wiodło go dalej, niż to sobie wyobraził.”

Raphaëlle Giordano, Dzień, w którym lwy zaczną jeść sałatę, Warszawa: Wydawnictwo MUZA S.A, 2018, 416 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa MUZA.

Bajki Majki: „Zwierzokracja” Ola Woldańska-Płocińska

Uwielbiam, kiedy w moje ręce wpadają takie książki. Książki-monumenty, które z dumą i przyjemnością mogę pokazywać dziecku. Ta poświęcona została naszym największym przyjaciołom – zwierzętom.

To jednocześnie pełna ciekawostek encyklopedia, wykład dotyczący empatii, wrażliwości i odpowiedzialności oraz hedonistyczna uczta dla oczu. W solidnej, twardej oprawie kryje się 38 bogato ilustrowanych plansz poruszających najróżniejsze tematy. Łączy je jedno – zwierzęcy bohaterowie. Mały czytelnik przeniesie się zatem do starożytnego Egiptu, gdzie dowie się co nieco o kulcie i mumifikacji kotów, pozna poglądy starożytnych myślicieli na temat jedzenia mięsa, a także dowie się co nieco o pewnej epidemii królików i ludziach, którzy skazywali ślimaki na karę pozbawienia wolności. Poza historią książka stara się wytłumaczyć jak najwięcej z otaczającej nas rzeczywistości i pokazać dziecku, jak duży wpływ mamy na los naszych zwierzęcych przyjaciół – co oznaczają pieczątki na jajkach, dlaczego nie powinno się dawać pupila jako prezent i jak ciężki bywa los mieszkańców cyrku. Przedstawia też niektóre sławne, a nawet święte zwierzęta i ich badaczy. A to tylko niektóre przykłady! Poza tym, książka jest przede wszystkim zbiorem praw zwierząt i obowiązków człowieka wobec naszych mniejszych braci (przyznam, że w części historycznej zaskoczył mnie nieco brak św. Franciszka).

Autorka opowiada swoją historię przede wszystkim obrazem – duże rozkładówki pozwalają cieszyć się wyjątkowymi ilustracjami z zapartym tchem. Sam tekst pełni niejako rolę dopełniającą – tłumaczy i rozwija chwytliwy nagłówek każdego z zagadnień. Bo wielkim atutem tej pozycji jest jej humorystyczny wydźwięk. Kto powiedział, że o poważnych sprawach musimy rozmawiać tylko i wyłącznie na poważnie?

Nie ze wszystkimi tezami się zgadzam – na przykład zupełnie nie przekonuje mnie pomysł z produkowaniem budów ze zużytych butelek. Wręcz przeciwnie, jestem wielką entuzjastką galanterii skurzanej. Uważam, że skoro już hodujemy okreslone zwierzęta na mięso, to powinniśmy wykorzystać wszystko, co mogą nam dać w sposób jak najbardziej sumienny – również skórę i futro.

Z pewnością nie zostanę też wegetarianką, a tym bardziej weganką, chociaż zależy mi, żeby zwierzęta traktowane były w jak najlepszy sposób. Uważam jednak, że przedstawienie dziecku innych sposobów na życie jest bardzo istotne i cieszę się, że kilka z nich pokazuje tak piękna książka.

Fantastycznie, że wszystko wytłumaczone zostało prostym i stosunkowo łagodnym językiem bez uciekania się do brutalnych przykładów i nadmiernej indoktrynacji. Ilustracje są przepiękne tekst mądry i ciekawy, a przesłanie niezwykle istotne. To książka, która uczy, bawi i wychowuje. A jej lektura to niesamowita przyjemność niezależnie od wieku czytającego.

Jeśli szukacie książki pięknej – oto ona. Jeśli szukacie książki mądrej – oto ona. Jeśli szukacie książki wypełnionej zwierzakami po same brzegi… dodatkowa zachęta chyba nie będzie potrzebna.

Ponadto kupując własny egzemplarz książki, wspieracie finansowo zwierzaki będące pod opieką Fundacji Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt Viva! oraz Stowarzyszenie Otwarte Klatki. Nie dość, że kupujecie genialną książkę, to jeszcze pomagacie futrzakom.

Polecamy całą rodziną, z Bobasą i Figlem na czele.

Niech moc zwierzkaów będzie z Wami!

Ola Woldańska-Płocińska, Zwierzokracja, Poznań: Wydawnictwo Pailon, 2018, 80 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Papilon.