Czas na czytanie: „Żarna niebios” Maja Lidia Kossakowska

Generalnie nie lubię opowiadań, ale o aniołkach Kossakowskiej mogłabym czytać nawet drabble, czy inne haiku, a i tak by mi się podobało!

Nie mam pojęcia jak to się stało, że „Żarna Niebios” przeleżały nietknięte tyle czasu na moim regale wstydu, ale akurat tak się złożyło, że posłużyły mi za genialny after po drugiej częścią „Bram Światłości”, które zostawiły mnie z poczuciem pewnego niedosytu pod względem Skrzydlatych.

DSC_0930

Bo z bohaterami Kossakowskiej tak już jest, że uzależniają jak trawka z Fatimy.

Wszechpotężni i jednocześnie niesamowicie ludzcy – targani wątpliwościami i namiętnościami. Piją, ćpają, spiskują i piorą się po pyskach. Pożądają władzy i bronią swoich stanowisk za wszelką cenę (wszystko dla dobra Królestwa, oczywiście!). Romantycy i utracjusze. Zakochują się, przegrywają fortuny w kasynach, prowadzą wojny i przeprowadzają egzekucje. Ich światem rządzi polityka i biurokracja. A demony? Właściwie bardzo podobnie.

Trup sieje się gęsto, a na nieobecność okrucieństwa, krwi, flaków i destrukcyjnych idei na pewno nie można narzekać. A mimo to jedno z tych literackich uniwersów, które pochłania bez reszty. Ciekawe co Freud na to…

Malownicze opisy na granicy grafomanii to coś, co zdecydowanie lubię i jeden z koronnych argumentów, które karzą mi sięgać po kolejne części cyklu. Jednak tym razem jedno zdanie zapadło mi w pamięć i wzbudziło spore wątpliwości:

„Bukraniony ich koni, wymodelowane na kształt lwich głów, połyskiwały matowo.”

Bukraniony koni w kształcie lwich głów? Zaraz, co? Zawsze myślałam, że bukranion to element dekoracji architektonicznej w formie głowy byka, często dodatkowo dekorowany roślinno-owocowymi girlandami. I jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić w środku pola bitwy. Ale mniejsza z tym, reszta opisów bardzo działa na moją wyobraźnię, więc wybaczam.

I tak kocham bardzo mocno!

Maja Lidia Kossakowska, Żarna Niebios, Lublin: Fabryka Słów, 2014, 512 s.

Czas na czytanie: „Bramy Światłości: Tom 2” Maja Lidia Kossakowska

„Gdzie była podniosła, surowa chwała Niebios? Gdzie majestat, bojaźń boża i wszechpotęga? Co się stało z okrutną, lecz sprawiedliwą grozą Piekieł? Nie było ich. Nie istniały. Zamiast tego znalazł tylko wyolbrzymione, zwielokrotnione odbicie dworskich i feudalnych stosunków, które doskonale znał z życia doczesnego. Znów pojawili się wysoko i nisko urodzeni, panowie i plebs, biedacy i bogacze.”

[ Kilka słów o pierwszym tomie TUTAJ]

To typowy przykład tomu przejściowego – tak naprawdę nie dzieje się nic wyjątkowo istotnego dla rozwoju wydarzeń, ekspedycja nie posuwa się jakoś energicznie do przodu, w Królestwie żyją na krawędzi ale jeszcze żadne dramy się nie zadziały. Wszystko jest jakby ciszą przed burzą (całkiem makabryczną ciszą swoją drogą), zbiorem narastających, nieszczególnie ważnych sytuacji będących zapowiedzią nieuniknionego.

DSC_1007

Ale bynajmniej nie jest nudno. Jest wszystko to, za co Kossakowską lubimy – krew, obdzieranie ze skóry, obcinanie głów, malownicze opisy wnętrzności i jątrzących się ran, słodki zapach rozkładu, tragiczne sytuacje i krwawe ofiary składane martwym bóstwom. Tylko aniołów jakoś mało.

W drugim tomie Bram Światłości przede wszystkim wciąż towarzyszymy ekspedycji w jej karkołomnej podróży przez Sfery Poza Czasem. A właściwie samemu Daimonowi, który przypadkowo odłączywszy się od towarzyszy błądzi w piękniej i śmiertelnie niebezpiecznej dżungli niczym dziecko we mgle. Tym razem autorka szykuje nam wykład na temat przeraźliwie krwawych bóstw Inków i Azteków, których imiona nie zawsze byłam w stanie przeczytać, nie mówiąc już o zapamiętaniu pozostających w kontraście do oszałamiającej dzikością, bujnej roślinności. W miejscu, gdzie wszyscy odrzucili zwierzchność Jasności nawet Anioł Zagłady może poczuć się samotny.

Co mnie zaskoczyło, w tej części jest wyjątkowo dużo użalania się nad sobą, chwil zwątpienia i wyrzutów sumienia – i to nie tylko ze strony malkontenta Lucyfera, ale również samego Daimona, czym niesamowicie mnie wkurzał. Niby Abaddon, a momentami marudził jak baba. Między innymi z tego powodu spadł w rankingu mojego ulubionego bohatera na rzecz swego nowego jaguarokształtnego przyjaciela i rozpieszczonego Asmodeusza w jego archeologicznym szale.

Jednak, podobnie jak Daimon, przez całą lekturę tęskniłam za Królestwem. Bo czytelnik ma szansę odwiedzić je jedynie na dwa mgnienia oka i to wyłącznie komnatę sfrustrowanego Gabriela. Kilka rozdziałów z przetrwania w Głębi zaspokaja nieco apetyt na dworskie intrygi i życie wielkiego miasta, ale mimo wszystko nie mogę się doczekać, aż wreszcie wydostaną się z tych toksycznie barwnych lasów i bohaterowie na nowo poczują pod butami bruk ulicy.

Maja Lidia Kossakowska, Bramy Światłości: Tom 2, Lublin-Warszawa: Fabryka Słów, 2018, 560 s.