Generalnie nie lubię opowiadań, ale o aniołkach Kossakowskiej mogłabym czytać nawet drabble, czy inne haiku, a i tak by mi się podobało!
Nie mam pojęcia jak to się stało, że „Żarna Niebios” przeleżały nietknięte tyle czasu na moim regale wstydu, ale akurat tak się złożyło, że posłużyły mi za genialny after po drugiej częścią „Bram Światłości”, które zostawiły mnie z poczuciem pewnego niedosytu pod względem Skrzydlatych.
Bo z bohaterami Kossakowskiej tak już jest, że uzależniają jak trawka z Fatimy.
Wszechpotężni i jednocześnie niesamowicie ludzcy – targani wątpliwościami i namiętnościami. Piją, ćpają, spiskują i piorą się po pyskach. Pożądają władzy i bronią swoich stanowisk za wszelką cenę (wszystko dla dobra Królestwa, oczywiście!). Romantycy i utracjusze. Zakochują się, przegrywają fortuny w kasynach, prowadzą wojny i przeprowadzają egzekucje. Ich światem rządzi polityka i biurokracja. A demony? Właściwie bardzo podobnie.
Trup sieje się gęsto, a na nieobecność okrucieństwa, krwi, flaków i destrukcyjnych idei na pewno nie można narzekać. A mimo to jedno z tych literackich uniwersów, które pochłania bez reszty. Ciekawe co Freud na to…
Malownicze opisy na granicy grafomanii to coś, co zdecydowanie lubię i jeden z koronnych argumentów, które karzą mi sięgać po kolejne części cyklu. Jednak tym razem jedno zdanie zapadło mi w pamięć i wzbudziło spore wątpliwości:
„Bukraniony ich koni, wymodelowane na kształt lwich głów, połyskiwały matowo.”
Bukraniony koni w kształcie lwich głów? Zaraz, co? Zawsze myślałam, że bukranion to element dekoracji architektonicznej w formie głowy byka, często dodatkowo dekorowany roślinno-owocowymi girlandami. I jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić w środku pola bitwy. Ale mniejsza z tym, reszta opisów bardzo działa na moją wyobraźnię, więc wybaczam.
I tak kocham bardzo mocno!
Maja Lidia Kossakowska, Żarna Niebios, Lublin: Fabryka Słów, 2014, 512 s.