Bajki Majki: „Filiżankowy domek” Hayley Scott, Pippa Curnick

Tuż przed króliczkowo-zajączkowymi świętami podzielę się z Wami serią, która po prostu skradła mi serce przypominając jedną z moich najulubieńszych zabaw z dzieciństwa. Recenzowałam ją już wcześniej dla Bajkowiru, który objął tą serię patronatem, ale jest tak fajna i tak bardzo pasuje do obecnej aury, że musze podzielić się wrażeniami z lektury również tutaj. Całkiem niedawno wyszedł drugi tom, który okazał się (uwaga, spoiler!) tak samo uroczy jak pierwszy.

Mniej więcej w pierwszych klasach podstawówki dostałam od babci… pluszowego króliczka, który wraz z pieskiem-breloczkiem do kluczy stały się moimi najukochańszymi zabawkami. Urządzałam im domki w kartonach po butach, robiłam miniaturowe posłania z chusteczek, zmuszałam babcię, by dziergała im ubranka, lepiłam marcheweczki z plasteliny, łamałam ołówki, by zrobić im kredki z kawałków grafitu i pisałam mini książeczki, by moje pluszaczki mogły je czytać. Wycinałam nawet stokrotki z pachnącego papieru toaletowego, żeby moje maskotki miały chusteczki do nosa!

Główna (ludzka) bohaterka „Filiżankowego domku” – Ania – właściwie dostaje to wszystko już gotowe. Z okazji przeprowadzki, niejako na pocieszenie po opuszczeniu domu i wszystkich przyjaciół, Babunia (zwana pieszczotliwie Błękitną Bunią)  przynosi jej wyjątkowy prezent – totalnie wypasiony zabawkowy domek w kształcie filiżanki wraz z całym wyposażeniem i rodzinką antropomorficznych króliczków w ciuszkach z poprzedniej epoki w roli lokatorów – który przed laty należał do jej mamy. Króliczki mają jednak pewną nietypową cechę charakterystyczną – pojawiają się czasami nie do końca tam, gdzie się je odłożyło…

Przesympatyczna historia opowiedziana z dwóch perspektyw – małej dziewczynki i pluszowych króliczków, które pod nieobecność właścicielki ożywają. Ponadto jest fantastycznie, cudnie i uroczo zilustrowana, a same obrazki pełnią również bardzo dużą rolę nie tylko w tworzeniu klimatu, ale również w przedstawianiu fabuły.

Ponadto wielkie wrażenie zrobiła na mnie postać króliczki Zosi, która została przez autorki przedstawiona jako rozkochana w książkach, ciekawa świata twórczyni wynalazków z nieodłączną lornetką w łapce, dokonująca na poczekaniu kosmicznych obliczeń. Girl Power!

Przeprowadzka w nowe miejsce jest stresująca sama w sobie, a to przecież dopiero początek! W drugiej części serii pt. „Przyjęcie u Króliczków” Ania i jej mama nie znają nikogo w okolicy, postanawiają więc urządzić zapoznawczą imprezkę  dla sąsiadów. Przyjęcie pełne smakołyków, z balonikowymi stworkami i zabawą w ogrodzie, uświetnione piętrowym, fioletowym tortem z kremem.

Zawieranie nowych znajomości to jednak nie bułka z masłem, nawet jeśli ma się na podorędziu cały wachlarz pysznych słodyczy i wsparcie najbliższych. Kiedy dorośli podejmują decyzje za Ciebie, a kandydatka na obiecującą znajomość wcale nie pała względem Ciebie szczególnym entuzjazmem, pojawia się lęk przed odrzuceniem i nieprzyjemne wspomnienia z przeszłości. Na szczęście Ania ma tuż przy sobie – w kieszonce na piersi – Gabriela i Bogusię Króliczków. Czy z ich pomocą uda się przełamać lody?

Tymczasem królicze dzieci, pozostawione same w pełnej apetycznego jedzenia kuchni, w Filiżankowym domku mają swój własny plan. Marzy im się taki sam fioletowy, piętrowy tort, jaki ma Ania. Franek bez problemu, z pomocą króliczkowej książki kucharskiej upiecze ciasto, ale co z kremem? Czy króliczkom uda się przebiec niepostrzeżenie przez całą kuchnię i zdobyć odrobinę pyszności na swoje własne ciasto? To idealne wyzwanie dla analitycznego mózgu Zosi!

Uroczo ilustrowana przygoda pełna niespodziewanych sytuacje, skoków do miski z kremem, chwil grozy, dziecięcych emocji, bezinteresownego ruszania z pomocą i… słabości do podjadania masła!

Osobiście wymieniłabym niektóre sformułowania, jak „Spadamy stąd” na „Uciekajmy” albo „gadały” na „rozmawiały”. Ale wiecie, ja jestem matką, a to jest książka dla samodzielnych czytaczy. Pewnie się nie znam na tym, co jest młodzieżowe i „spoko”.

Teoretycznie książka jest przeznaczona dla dzieci od 6go roku życia, jako pozycja do samodzielnego czytania, ale czytałam je na głos czterolatce i była zachwycona. Szczególnie, że ma już swoje własne zabawkowe króliczki gotowe na przeżywanie przygód.

Supersłodka, całkiem mądra i śliczna książka dla dziewczynek, które dopiero co nauczyły się czytać. I dla ich mam, które z przyjemnością na kilka chwil wrócą do własnego dzieciństwa. Króliczkowie polecają się na Wielkanoc i nie tylko!

Hayley Scott, Pippa Curnick, Filiżankowy domek. T1. Cześć Króliczki!, Łódź: Wydawnictwo Akapit Press, 2019, 128 s.
Hayley Scott, Pippa Curnick, Filiżankowy domek. T2. Przyjęcie u Króliczków, Łódź: Wydawnictwo Akapit Press, 2020, 128 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Akapit Press.

Bajki Majki: PATRONAT „Bajkowe lulanki” Agnieszka Tyszka

Witajcie w tętniącym życiem leśnym poszyciu. Poznacie tu mnóstwo drobnych stworzonek, między innymi pomocną Wróżkę Lukrecję, opiekuńczą Szarą Ćmę, zagubione Elfiątko o niezaspokojonym apetycie na ciasteczka i jego cierpliwą mamę, odważną Biedronkę, porządnego Owadka, oczytanego Żuka… ach, to prawdziwa plejada osobliwych osobowości. Dzięki dziesięciu opowiadaniom, na które składa się ta książeczka poznamy ich niezwykłe przygody, przyjrzymy się łączącym ich relacjom i rodzącym się więziom. Można czytać po jednej historii każdego wieczora, albo połknąć całość w kilku kęsach. Dla starszych i dla młodszych, dla tych, co wierzą w elfy i dla kochających zapach lasu.

To bajki przede wszystkim o sile przyjaźni i nieocenionej wartości, jaką ma niesienie pomocy innym. I to nie ważne, czy tych innych lubimy, czy za nimi nie przepadamy, czy to nasi znajomi, czy widzimy ich po raz pierwszy w życiu. Jakby tego przesłania było mało, znajdziemy tu również co nieco na temat szkód, jakie wyrządzić może brak szacunku dla środowiska i poznamy największą życiową mądrość. Przeczytamy również kilka słów o pewności siebie, docenianiu tego, co się ma i szacunku dla drugiego stworzonka.

Wyjątkowego klimatu romantycznej niesamowitości, która tak mnie urzekła, dodają książce pełne księżycowego blasku ilustracje Aleksandry Kucharskiej-Cybuch. Zielone lico złośliwej czarownicy, włochate nóżki ćmy, ostre nosy i podbródki niebieskoskórych elfów i groźna pajęczyca to tylko niektóre z przykładów, które mogą wzbudzić na plecach dreszczyk. Dreszczyk niepokoju, ale i fascynacji. W końcu to, co czai się w mroku jest nader wręcz ciekawe, choć poznanie tych tajemnic wymaga odwagi. Zdecydowanie warto się na to zdobyć, bo mieszkańcy lasu są nader sympatyczni!

P.S. Sugerowany wiek odbiorcy to 6+, ale moim zdaniem spokojnie można już czytać z czterolatkiem. Szczególnie, że opowiadania są różnej długości – już od kilku bogato przetykanych ilustracjami stron.

Agnieszka Tyszka, Bajkowe lulanki, Łódź: Wydawnictwo Akapit Press, 2019, 96s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Akapit Press.

Bajki Majki: „Srebrny dzwoneczek” Emilia Kiereś

Ilustracje Małgorzaty Musierowicz są na tyle charakterystyczne, że nie sposób podświadomie nie kojarzyć ich z „Jeżycjadą”. A tego rodzaju analogie wysoko stawiają autorowi poprzeczkę! Okazuje się jednak, że Emilia Kiereś bardzo dobrze daje sobie radę z tym porównaniem tworząc pełną ciepła, bardzo spokojną historię dla młodych czytelników.

Cichutka, siedmioletnia Marysia po raz pierwszy ma spędzić wakacje bez rodziców – już wkrótce na świecie pojawi się jej braciszek, więc przyszła starsza siostra wyjeżdża do wiejskiego domku ukochanej cioci, by dać rodzicom nieco wytchnienia przed nowymi wyzwaniami. Ale powiększenie rodziny to nie jedyna wielka zmiana, która czeka naszą bohaterkę. We wrześniu dziewczynka rozpoczyna naukę w szkole, co samo w sobie ma prawo być nieco niepokojące. A kiedy jest się raczej nieśmiałym, konieczność nawiązania nowych znajomości potrafi spędzić sen z powiek. Szybko jednak okaże się, że wakacje to idealny czas na naukę oswajania przyjaciół…

Ciepła i sympatyczna opowieść o nieśmiałości, trudnościach w nawiązywaniu kontaktów i przyjaźni, która – podobnie jak rośliny – często potrzebuje sporo czasu i jeszcze więcej starań, by rozkwitnąć. Nie ma tu żadnych wielkich traum i dramatów, są za to pozornie prozaiczne lęki i niepokoje, którym dzieci muszą stawać czoła co dnia – adaptowanie się do nowego otoczenia, ciągłe zmiany, strach przed odrzuceniem. To piękny przykład na to, że wakacyjna przygodna wcale nie musi zmrażać krwi w żyłach, by być wartą zapamiętania.

Pełna plastycznych opisów i magicznych bohaterów, delikatna jak dźwięczenie dzwoneczka na wietrze, pachnąca plackiem z rabarbarem, przywodząca na myśl dotyk trawy pod bosymi stopami i przesuwające się pod dłonią, nieco szorstkie kocie futerko.

Jedna z książek skrojonych idealnie na wakacje, lub przypominających ich smak zimną jesienią. Ze względu na objętość tekstu – już dla nieco większych, wczesnoszkolnych czytaczy. I chociaż 136 stron czynią ze „Srebrnego dzwoneczka” całkiem poważną lekturę, całkiem spora czcionka, krótkie rozdziały i przerywniki w postaci rozkładówek z rozmalowanymi, akwarelkowymi ilustracjami w bardzo wakacyjnym klimacie sprawiają, że to wyjątkowo przyjazna lektura. Szczególnie, że twarda oprawa ochroni wnętrze przed trudami niejednego letniego wojażu.

Emilia Kiereś, Srebrny dzwoneczek, Łódź: Wydawnictwo Akapit Press, 2015, 136 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Akapit Press.