Okołoksiążkowy miszmasz: Co znalazłam w majowym Bookowym Pudle

W maju pozwoliłam sobie na sporo książkowego szaleństwa – jednym z nich jest Bookowe Pudło, na które skusiłam się ze względu na jego hasło przewodnie „Książka z mrożoną herbatą”. Kocham książki, kocham herbatę i kocham lato – po prostu musiałam je mieć!

Paczucha dotarła już w piątek 19.05. Niestety Pan Kurier musiał się nieźle naświecić oczami, bo przesyłka była dosłownie w strzępach – usztywniana kartonowa koperta (o ironio, z czerwoną naklejką „ostrożnie!”) została rozdarta po całej długości. Któryś z nieszczęsnych pracowników poczty próbował ratować sytuację za pomocą szarego papieru i opasek do łączenia kabli, z miernym skutkiem. Na szczęście niczego nie brakowało.

A oto co kryło się wewnątrz mojej biednej, sponiewieranej paczki:

Książka „Oto jestem” Jonathan Safran Foer – na jej widok dosłownie aż podskoczyłam z radości – czaiłam się na tą pozycję, ale sama raczej bym jej sobie nie kupiła (niezła cegiełka, a w dodatku nowa okładka nie pasuje do mojego „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”, chociaż jest przepiękna!).

Słoik – kubeczek ze słomką i zakrętką – to prawdziwy cud, że szklany kubek przetrwał wszystkie nieprzyjemności, które spotkały moją paczkę po drodze, musi być iście pancerny! Super, że zakrętka jest plastikowa – może to odrobinę mniej eleganckie, ale wszystkie metalowe zakrętki z mojej kolekcji butelek do picia zardzewiały wokół słomki.

Porcja zielonej herbaty z pigwą – pachnie bosko, aż szkoda ją wypić! W dodatku samo opakowanie jest bardzo ciekawe.

Foremka do lodu w kształcie jabłuszek – nie załapała się na zdjęcie, bo spełnia swoją funkcję w odmętach zamrażarki.

Z zawartości, jestem ogólnie zadowolona – książka to dla mnie strzał w dziesiątkę, a gadżety bardzo dobrze oddają tematykę boxa. Zabrakło mi trochę stricte książkowego akcentu – na przykład niepowtarzalnej zakładki do książki, czy pocztówki z inspirującym cytatem. Mały minus też za brak pudełka samego w sobie – dla ochrony w trakcie podróży no i dla klimatu, tego specyficznego dreszczyku emocji jaki powoduje podnoszenie pokrywy pudełka ;)

Z czystym sumieniem wystawiam ocenę 4+. Bardzo fajna paczka, niewiele brakuje do ideału.

Bookowe pudło znalazłam na http://www.bookowepudlo.com.pl/

Okołoksiążkowy miszmasz: Co znalazłam w lutowym pudełku-niespodziance „1001 nocy” od epikbox.pl

W poniedziałek, 17-go marca dotarł do mnie w końcu zamówiony 3-go stycznia, lutowy EpikBox. Od dłuższego czasu ostrzyłam sobie zęby na to książkowe pudło-niespodziankę, ale dopiero ta edycja naprawdę mnie zaciekawiła. „1001 nocy” przyciągnęła mnie przede wszystkim przedpremierowa książka inspirowana klasycznymi bajkami Disneya i zapowiadaną figurką od FUNKO. Sama dotychczas nie miałam za bardzo do czynienia z figurkami POP, jednak ich popularność wzbudziła we mnie sporo ciekawości – a czy jest lepszy sposób na próbowanie nowych rzeczy niż niespodziankowy box? No i Disneya kocham, zatem byłam pewna, że tematyka mnie nie rozczaruje.

A jednak rozczarowanie pojawiło się dość szybko – 19 lutego, kiedy już z pewnym zniecierpliwieniem rozglądałam się za przesyłką (w założeniu chciałam sobie nią zrobić walentynkowy prezent), przyszła informacja:

„Jeśli śledzisz nas w social mediach, to pewnie już słyszałeś, że w nowym EpikBoxe nie znajdzie się figurka Mystery Minis od Funko. Dystrybutor nie wywiązał się z terminu dostarczenia do nas figurek, dlatego byliśmy zmuszeni zrezygnować z mini Funko. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Zamiast figurki w pudełku znajdziesz więcej wyjątkowych książkowych gadżetów!W związku z tym, termin wysyłki boxów został przesunięty o dwa tygodnie (wysyłka ruszy od 7.03). Książka, która znajdzie się w boxe ma premierę 1 marca, dlatego jeśli podążasz za trendami wydawniczymi, prosimy byś powstrzymał się od zakupów książek YA, które mają premierę w pierwszym tygodniu marca.Bardzo Cię przepraszamy, że będziesz musiał dłużej czekać na swoje upragnione pudełko. Mamy nadzieję, że jego zawartość wynagrodzi Ci trud oczekiwania!”.

No i klops – dwie rzeczy, które miały decydujący wpływ na moją decyzję o kupnie, czyli figurka i przedpremierowa książka, spaliły na panewce. Moim zdaniem w tym momencie firma powinna zaproponować możliwość odstąpienia od umowy i zwrot pieniędzy (w końcu sama się ze swojej strony nie wywiązała). Zapewne, mimo sporego rozczarowania, nie skorzystałabym z takiej opcji dając im jednak szansę, ale taka propozycja byłaby elegancka i po prostu fair. Swoją drogą zawsze myślałam, że boxy są najpierw kompletowane, a potem dopiero sprzedawane i stąd też ich ograniczona ilość.

Kolejna informacja, która przyszła od EpikBox 7 marca już mnie nawet nie zaskoczyła:

„Niestety nie uda nam się wysłać Twojego boxa w tym tygodniu :(
Bardzo Cię przepraszamy, że będziesz musiał jeszcze poczekać na swoje upragnione pudełko. Przewidujemy, że wysyłka boxów odbędzie się dopiero 13-17 marca. O dokładnej dacie wysyłki poinformujemy w piątek 10.03.2017. W kolejnym mailu otrzymasz też dalsze instrukcję, które pozwolą bezpiecznie dotrzeć pudełku do twoich drzwi.”

Ale nie wdając się w dalsze rozważania na temat organizacyjnej porażki spójrzmy co znalazłam w otrzymanym (w końcu!) pudełku:

Loweana – plakat z „Szóstki wron” oraz Taratjah – plakaty z „Diabelskich maszyn” i „Dworu cierni i róż” – naprawdę, napradę bardzo ładne. A że dotychczas miałam przyjemność jedynie z książką pani Maas, to skutecznie zachęciły mnie do dalszego zgłębiania literatury młodzieżowej. Na pewno ich nigdzie nie powieszę, bo to już nie ten etap, ale może pewnego dnia oprawię nimi jakąś zniszczoną, biedną książkę ;)

Książkowe gadżety od EpikPage:

  1. Sowia zakładka, czyli pierwsze rozczarowanie – jest śliczna, ale po prostu mam już taką. Jedyne, co różni ją od tej zakupionej jest jej format – ta z boxa jest większa. Powiem szczerze, że spodziewałam się jakiejś zakładki związanej z tematem pudełka – lampy, wschodniego złodzieja w spodniach-aladynkach, czy dżinna. Albo chociaż jakiejś zakładkowej nowości, niekoniecznie wzoru, który sprawiłam sobie na święta ;/
  2. Akwarelowa, barwna teczka – tak naprawdę myślałam, że to tylko opakowanie do „ochrony” plakatów, a nie osobny gadżet. Szczególnie, że została zgięta w pół i jest przez to dość wymiętolona (nieco ochroniła przed tym plakaty, ale te również nie wyszły z boxa bez szwanku). Ładna, motto fajne, ale z miękkiej tekturki, przez co raczej już za wielu dokumentów nie ochroni. Jakoś jednak jestem za wysyłaniem plakatów w tubie, trzeba je potem prostować, ale suma summarum chyba docierają w lepszym stanie.
  3. Lusterko – kolejne rozczarowanie – bardzo przeciętne, chociaż hasło do mnie przemawia. Maleńkie, więc makijażu się w nim za bardzo nie poprawi i dodatkowo nijakie wizualnie. Duperel, jakich mam już pół szuflady. I wszystkie, które już mam są jednak bardziej użyteczne.
  4. Bawełniana torba – wielorazowych siatek również mam już 1500 100 900 i nie jest to rzecz, którą kupiłabym sobie z własnej wioli. Jednak grafika jest oryginalna i pomysłowa, a samo wykonanie naprawdę porządne (co nie zdarza sie wcale tak często). Wygląda dobrze i posłuży długo – ten gadżet jak najbardziej się broni.

Kołozeszyt od MissPhi – zeszytów mam (jak chyba każdy) od groma i wcale ich nie ubywa. Chyba muszę wybrać się jeszcze na jakieś studia żeby je wykorzystać. Zeszytów na sprężynce nigdy nie lubiłam, bo nie za wygodnie się w nich pisze, a i grafika nie powala mnie na kolana.

Książka „Zakazane życzenie” Jessici Khoury z dedykacją od autorki – i byłoby super, gdyby „dedykacja” nie była po prostu tekstem wydrukowanym na świstku papieru (na odwrociu blogerskiej minirecenzji). Coś takiego jednak znacznie odbiega od mojej definicji dedykacji. W takim odniesieniu opis „(…)książka Zakazane życzenie z dedykacją od @Jessici Khoudry…” to jednak trochę żenada.

_20170322_092604

Tematyczna podkładka pod gorący kubek od Wydawnictwa SQN – użyteczny gadżet bezpośrednio związany z książką. Wykonanie mogłoby być lepsze, bo wygląda trochę jak darmowe podkładki pod piwo, jakie w młodości wynosiło się z barów, ale na pewno się przyda.

Podsumowując: W wyniku problemów organizacyjnych wysyłka EpikBoxa została opóźniona o półtora miesiąca (wobec czego książka, reklamowana jako przedpremierowa dodarła prawie trzy tygodnie po premierze), a jeden większy gadżet zamieniony został na cztery duperele. Myślę, że gdyby pudełko przyszło na czas i z zawartością, jaką reklamowane było w momencie zakupu, czyli z figurką POP, na którą się pokusiłam i książką przed premierą, byłabym zachwycona. Gdyby zawartość uległa zmianie – trudno, rozumiem, że nie zawsze wszystko wychodzi, grunt, że będę miała w swoich łapkach fajną książkę jeszcze przed oficjalną premierą. Ale obie te niedogodności razem sprawiają, że niespodziankowe pudełko znacznie traci na atrakcyjności. Premiera książki była i przeminęła, pojawiło się mnóstwo reklam, ocen i recenzji, wobec czego chyba każdy domyślił się co na niego czeka w opóźnionej przesyłce skutecznie pozbawiając elementu niespodzianki. Może i czekanie zaostrza apetyt, u mnie jednak wzmogło jedynie zniechęcenie. Osobiście wolę również jeden „konkretny” gadżet niż garść drobnicy średniej jakości, którą tylko upycha się po szufladach. Moim zdaniem to była dość spektakularna organizacyjna wtopa. I mogłabym ją wybaczyć, gdyby to był debiut tej firmy (wiadomo, każdy się uczy), ale to podobno już szósta edycja. Choć część gadżetów jest naprawdę bardzo fajna, a lektury już nie mogę się doczekać, to jednak zawartość nie zrekompensowała niekorzystnych zmian zawartości i drastycznego opóźnienia.

Zakup zatem oceniam na 3. Z małym minusem. Raczej na pewno nie skusze się na kolejne pudełko i niestety nie polecam.

Okołoksiążkowy miszmasz: Co znalazłam w ArtBoxie od niezlasztuka.net

Pudełka-niespodzianki to ostatnio internetowy hicior. Poza kilkoma różnymi niespodziewajkami książkowymi widziałam ofertę boxów z kosmetykami, zdrową żywnością, dla brodaczy (!) czy dla świeżo upieczonych mam i ich niemowlaczków. Swoją przygodę z tą formą wydawania pieniędzy na swoistego „kota w worku” zaczęłam swego czasu od… no właśnie „Kota w worku”, czyli pudełka dla kotów i Kocich Mam (uwielbiam i polecam <3). Skusiłam się również na lutowego Epik Boxa, który miał być prezentem na walentynki, ale tu spotkało mnie rozczarowanie, gdyż z powodu opóźnienia w drugim tygodniu marca wciąż go nie ma.

Bardzo entuzjastycznie podeszłam do informacji o drugiej edycji ArtBoxa, czyli „Paczki – niespodzianki ze sztuką w środku”, cytując reklamę z portalu niezłasztuka.net. Na pierwszą edycję zaspałam i się nie załapałam, tym razem posadziłam męża na czatach i, przy wsparciu budzika, udało mu się upolować pudełko dla mnie. A to już samo w sobie niezła sztuka, bo artystyczne boxy zniknęły w przeciągu 10 minut. W taki oto sposób dostałam od męża artystyczna nagrodę-niespodziankę za obronienie mojego artystycznego licencjatu.

A oto, co znalazłam po rozpakowaniu:

Pozytywnie zaskoczyła mnie ilość zawartych w paczce przedmiotów. Do wyboru były dwie opcje pudełek – klasyczny za 99zł i deluxe za 399zł. Zdecydowałam się na mniej szaloną opcję i jak na taką kwotę, zawartość paczki jest bardzo adekwatna.

Książka Meika Wikinga „Hygge. Klucz do szczęścia” – czyli moment, w którym podskoczyłam z radości, bo już od dawna polowałam na książkę o hygge i jakiś czas temu przegapiłam ją w Lidlu, za co robiłam sobie wyrzuty przez miesiąc.

Audiobook „Małe Życie” – tym razem dla mnie kiepski prezent, bo „Małe życie” już czytałam, a i za książkami do słuchania nie przepadam, wolałabym płytę z muzyką.

„Niemapa. Łódź” – chociaż w Łodzi nie byłam i raczej się nie wybieram w najbliższym czasie, to to znalezisko mnie ucieszyło. Mapa niemapa jest bardzo ładna wizualnie i pełna ciekawostek dla małego podróżnika. Za kilka lat, jak Bobasa podrośnie, to wybierzemy się przy jakiejś okazji na wycieczkę, żeby ją wykorzystać – dobra promocja regionu ;)

Duperelki od Pan tu nie stał – mi trafiła się naszywka dla fana Disco Polo i zapałki zołzy. Zapałki się kiedyś zużyje, ale osobiście uważam je za zbędne. Nie w moim guście i mało przydatne.

Piernik od Będzie słodko – śliczny i apetyczny. Nie wiem, czy nie będzie szkoda mi go zjeść, ale na pewno będę na niego długo patrzeć. Zdecydowanie w jedzeniu widzę sztukę :P

Notatnik Spod Lady – notatników nigdy dość i zawsze się przydają. Chociaż jestem typem, który dla siebie wybrałby raczej delikatną i romantyczną okładkę (ewentualnie ze słodkim kotkiem), to ten robotniczy design też do mnie przemawia. Spod Lady znam i lubię.

Olejek do demakijażu i próbki kosmetyków od Resibo – nie korzystałam wcześniej z naturalnych kosmetyków, chętnie wypróbuję.

Masło do ciała z Miodowej mydlarni – nie przepadam za tego typu smarowidłami, mam swój ulubiony, wypróbowany balsam i jestem mu wierna. Wypróbuję, ale raczej nie zużyję.
Edit 13-03-2016 – To mazidło, to dla mnie odkrycie stulecia, nigdy jeszcze nie byłam tak pozytywnie zaskoczona kosmetykiem. Jest po prostu cudowne – twarda konsystencja rozpływa się w kontakcie z ciałem, genialnie się wchłania i nawilża, przyjemnie pachnie, a delikatny zapach utrzymuje się przez kilka dni (!). Jedyny minusik, to wysoki słoiczek, z którego trudno smarowidło wydobyć – trzeba zainwestować w nóż do masła ;) To zdecydowanie będzie mój hit, jeszcze nie trafiłam na masło/balsam, który tak bardzo by mi podpasował – właśnie za takie zaskoczenia uwielbiam boxy z niespodziankami <3

Mydło z Ministerstwa Dobrego Mydła – kiepski traf, mydeł w kostce nie lubię i nie używam, są nieporęczne i zostawiają wysuszoną skórę. Ładnie pachnie, to włożę do szafy z ubraniami, ale na pewno nie wykorzystam.

Filiżanka do espresso od IMKAdesign – kolejny nietrafiony gadżet. Za kawą nie przepadam, a już espresso na pewno nie przełknę. Znacznie bardziej wolałabym pełnowymiarowy kubek, w którym zmieści się i kawa i herbata, albo na przykład miseczkę. Filiżanka jest śliczna i urocza, więc zanim Maj podrośnie i podbierze mi go dla lalek, zostanie świecznikiem.

Broszura Justyny Dybala „Mama 1980” – obrazkowa historia o macierzyństwie w latach 80. I chwila artystycznej refleksji nad zmianami jakie dokonały się w przeciągu ostatniego półwiecza. Choć nie jest to rodzaj sztuki, którego zwykle szukam, to jestem pozytywnie zaskoczona. W końcu jednym z celów tego rodzaju pudełek-niespodzianek jest poznawanie nowych rzeczy.

Drewniane klocki magnetyczne od B-toms – elegancka prosta forma, ale moim zdaniem mało artystyczne, nie różnią się za wiele od drewnianych łamigłówek popularnych kilka lat temu. Bobasa chętnie się nimi bawi, ale gdybym nie miała dziecka, to zupełnie nie wiedziałabym co z nimi zrobić.

Mucha w koniki od Muchmore – ani ja, ani Małż much nigdy nie praktykowaliśmy, może najwyższy czas zacząć? Dla mnie nowość i fajna inspiracja.

Wydruk artystyczny pracy Katarzyny Skośkiewicz – mój absolutny faworyt, przepiękny górski widok. Tego właśnie oczekiwałam po artystycznym pudełku i tego chciałabym więcej.

Zakładka magnetyczna z fragmentem obrazu Rafała Olbińskiego od DESA Modern – fajny, użyteczny gadżet związany ze sztuką. W dodatku z artystą, którego wcześniej nie znałam.

Podsumowując – jestem bardzo pozytywnie zaskoczona ilością rzeczy w pudełku. Nie mam też najmniejszych zastrzeżeń co to wysyłki – paczkę kupioną w sobotę otrzymałam już we wtorek (duży kontrast do kupionego w styczniu Epikboxa, na którego wciąż czekam). Zawartość trafiła w mój gust w 50%, są rzeczy, które mnie zachwyciły i które mnie rozczarowały, ale to chyba typowe dla niespodzianek. Głównymi zastrzeżeniami jest zaskakująco mała ilość sztuki w ArtBoxie. Za dużo za to kosmetyków, jeden wystarczył by w zupełności, w końcu są specjalne pudełka dla fanów naturalnej pielęgnacji. Zaskoczył mnie też pewnien brak jedności – z jednej strony gadżety związane z szarą rzeczywistością prl-u, z drugiej hipsterskie kosmetyki, z trzeciej książka o hygge, z czwartej dowcipny pierniczek i zabawna muszka – trochę miszmasz. Moja ocena to mocna 4, może kiedyś skusze się jeszcze na jakiegoś „kota w worku” od niezlasztuka.net.