Bajki Leona i Majki: „Biblioteka Astrid” Martin Widmark, Emilia Dziubak

Trollinka Astrid i jej nieustraszony kot Tja podróżują po całym świecie w poszukiwaniu nowych lektur do domowej biblioteczki. Zdobywanie każdej książki to nowa przygoda, tak samo jak później ich czytanie! Niezależnie jednak od tego, czy uda im się zdobyć komedię, baśń czy historię miłosną, żadna z książek nie przypada Tja do gustu.

Zakochana w czytaniu Astrid nie ustaje w wysiłkach próbując przekonać swojego przyjaciela do książek. W końcu postanawia sama napisać opowieść tylko dla Tja i sprezentować mu ją na urodziny – 24 grudnia – opowieść tak wyjątkową, jak jej kot.

Przepiękna zarówno pod względem wizualnym – to prawdziwa gratka dla fanów zarówno Emilii Dziubak, jak i kotów oraz trolli, Astrid to najbardziej urocza trollinka na świecie, a mimika Tja jest po prostu wybitna – jak i pod względem przesłania, bo to historia wspaniałej przyjaźni, książkach i głodzie przygody.

Pełna fantastycznych ilustracji, nawiązań do najukochańszych baśni naszego dzieciństwa i miłości do czytania.

Cudna, starannie wydana, można oglądać na okrągło. I chociaż nie ma w niej wiele tekstu, potrafi i rozbawić i rozgrzać serduszko.

Martin Widmark, Emilia Dziubak, Biblioteka Astrid, Warszawa: Wydawnictwo Mamania, 2022, 32 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Mamania.

Bajki Majki: „Kocia szajka i duchy w teatrze” Agata Romaniuk

Nowy tom przygód Kociej Szajki to w naszym domu zawsze małe święto – od 4 do 8 dni wieczornej detektywistycznej przygody (wszystkie tomy „Kociej Szajki” mają po 8 rozdziałów, staram się przeciągać przyjemność jak najdłużej się da, ale różnie z tym bywa).

W Cieszynie nadeszła wiosna – czas wygrzewania futer w pierwszych promieniach słońca, kociego romansowania, grania w planszówki w kawiarni Tramwaj i wyjść do cieszyńskiego teatru. Podczas premiery najnowszego przedstawienia „Fale morza i miłości”, na które, wśród wielu znanych nam już bohaterów wybrał się również wyjątkowo elegancki Morfeusz, zdarza się wypadek, w którym zostaje ranna słynna czeska aktorka. Kto wprawił w ruch obrotową scenę i dlaczego? I przede wszystkim – czy to naprawdę mogły być duchy? To wprost wymarzona sprawa dla detektywów z Kociej Szajki, które wraz z wyjątkowo okrągłą Walerką (bliźniaki w drodze) bez chwili zwłoki rozpoczynają śledztwo!

Jak zwykle czeka nas cały przegląd podejrzanych, narady w kawiarniach przy podjadaniu pyszności, przesłuchania, a nawet zbieranie dowodów przy użyciu sprzętu nagrywającego w postaci papużek. Trzeba się będzie nawet, w ostateczności, posunąć do rozwiązań siłowych podczas zatrzymywania sprawców, pojawią się więc również chwile grozy!

Tymczasem pytania mnożą się jak myszy w spiżarni – czy duchy noszą trampki? Może warto zasięgnąć porady wróżki? Albo chociaż Pani Wieczorynki? Jak teatralna kurtyna znosi ostrzenie pazurków? Gdzie się podziało futro Loretty? Czy dzieci aspirantki Koczy będą miały wąsy? Albo chociaż włochate uszka?

Nie miejcie jednak obaw – nie ma takiej sprawy, której Kocia Szajka nie zdołałaby rozwiązać!

A ja jak zwykle jestem pełna podziwu dla fantastycznych ilustracji, uwielbiam patrzeć na te wszystkie kocie wygibasy, powyginane wąsy, czarownice na odkurzaczach i kocie pyszności (muchowe koreczki to mój faworyt). Na ostatniej stronie, jak zwykle czeka też na małych czytelników mapa Cieszyna z zaznaczonymi najważniejszymi dla akcji miejscami.

Nieprzerwanie z Majką uwielbiamy i polecamy z całych sił!

Agata Romaniuk, Malwina Hajduk, Kocia Szajka i duchy w teatrze, Warszawa: Wydawnictwo Agora, 2022, 122 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora.

Bajki Majki: „Kocia Szajka i ucho różowego jelenia” Agata Romaniuk

Może zacznę od opinii mojej Majki, lat 5:

„Mamo, pierwsza część też mi się podobała, ale ta jest jeszcze bardziej super!”

I chyba wyczuła to od pierwszej chwili, bo kiedy tylko weszłam do jej pokoju z informacją, że przyszła nowa część „Kociej Szajki”, zaczęła skakać po łóżku z radości.

Podobnie, jak w przypadku pierwszej części czeka nas (i koty!) kryminalna zagadka do rozwiązania.

Tym razem w śledztwie od samego początku prym wiodą dziewczyny. Lola i Poziomka, podczas sesji kociej jogi w kawiarnianym ogródku zostają świadkami zbrodni – nieznany sprawca dopuścił się zamachu na uroczy i cieszący się powszechną sympatią symbol Cieszyna – różowego jelonka. Misternie zaplanowana zbrodnia, czy zwykłe chuligaństwo? Kto byłby zdolny do popełnienia takiego przestępstwa i jakie powody mogły nim kierować? I przede wszystkim – czy zagadka tego kalibru będzie wystarczająca, by przykuć uwagę osławionej Kociej Szajki, która przecież ostrzyła już sobie pazurki na zdecydowanie bardziej poważnych zagadkach?

„Powinnością kotów jest bronić rzeczy dobrych i pięknych!”

Kiedy do kocich detektywek dołącza aspirantka Walerka, powodzenie śledztwa wydaje się być przesądzone. Nie zabraknie jednak podążania tropem przestępcy, analizowania śladów i przesłuchiwania świadków. W końcu nawet najmniejszy, pozornie nic nie znaczący detal może się okazać kluczem do rozwiązania sprawy! Czeka nas również spływ kajakowy, frytowane szproty, czepek w krokodylki, różowe kocie pazurki, jednorożce, obalanie stereotypów płci, połączenia przez koci internet, salto mortale i spora dawka girl power. No i fantastyczne ilustracje oczywiście, to wciąż jedna z najbardziej efektownych pod względem wizualnym książek na majkowej półce! A kiedy doprawimy to wszystko sporą dawką poczucia humoru, wyjdzie książka, od której nie sposób się oderwać. Gdyby tylko moje gardło temu podołało, moja przedszkolaczka przymusiłaby mnie do przeczytania jej całej jednego wieczora, co samo w sobie może stanowić najlepszą rekomendację.

Tylko w następnej części zamawiamy trochę większą rolę dla naszej najulubieńszej bohaterki – Bronki od Cieślarów. Zaczynamy już nawet troszkę rozumieć cieszyńską gwarę!

Po raz kolejny polecamy kociarzom, fanom detektywistycznych zagadek i wielbicielom genialnych ilustracji. A poza tym to po prostu świetna przygoda!

Agata Romaniuk, Malwina Hajduk, Kocia Szajka i ucho różowego jelenia, Warszawa: Wydawnictwo Agora, 2021, 128 s.

Recenzja powstałą dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora.

Bajki Majki: „Kocie opowiastki” Magdalena Szczepańska

„Kocie opowiastki” to super sympatyczna historia pewnego miotu kociaków urodzonych w szafie, opowiedziana z perspektywy jednego z nich – czarnego jak węgielek Batmana z białym krawacikiem.

Batman pokazuje małym czytelnikom świat z puntu widzenia kociątka (czyli usytuowanego dość nisko) – opowiada o swojej rodzinie, pierwszych krokach i ulubionych zabawach. Dla takiego maleństwa wielką przygodą jest utknięcie na schodach, pierwsze wyjście do ogródka albo do łazienki (kto by pomyślał jak niebezpiecznie może być w łazience!). Groźne przygody potrafią skończyć się nie tylko strachem, ale również chorobami i nieść moralizujące przesłanie nie tylko dla kotków, ale i dla dzieci. Towarzyszymy Batmanowi od chwili narodzin aż do momentu adopcji.

To przeurocza opowieść o dorastaniu i poznawaniu świata, a także o tym, że najmniejsze i najbardziej błahe rzeczy mogą być dla kogoś najważniejsze na świecie. Wszystko to w otoczeniu słodziutkich ilustracji Kasi Nowowiejskiej, które znajdziemy niemalże na każdej stronie, jest więc na czym zawiesić oko. A takim kocim pyszczkom trudno się oprzeć!

Historia Batmana i jego rodzeństwa została podzielona na super króciutkie rozdziały – po jednej, czasem dwie strony tworzące właśnie wspomniane w tytule opowiastki. Dzięki temu książka fantastycznie nadaje się do czytania z zupełnym maluchem mającym jeszcze problemy z cierpliwością i wysiedzeniem dłuższej chwili przy książeczce, będzie też świetną pomocą osładzającą czekanie – na przykład w kolejce do lekarza albo na posiłek w restauracji. Moja nieco już podrośnięta czytelniczka nie akceptuje mniejszej liczby opowiastek niż 7 za jednym razem, nim pozwoli zakończyć rytuał wieczornego czytania.

Magdalena Szczepańska, Kasia Nowowiejska, Kocie opowiastki, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2020, 40 s.

Jeśli nie chcecie jeszcze opuszczać świata kociaków, albo zdążyliście się stęsknić, bo minęło już sporo czasu odkąd o nich czytaliście, koniecznie sięgnijcie po drugi tom opowiastek! Tym razem narratorem jest Gucio, który tydzień po adopcji wrócił do domu – nie mogli się dogadać z nową właścicielką w sprawie siusiania na dywan. Ponownie mieszka więc wraz mamą i Pelą w domu Pan Magdy i Pana Tomka. I oczywiście nie stroni od przygód! Będą harce z siostrą, babcine perypetie na wsi, skakanie po juce i rododendronie, wieści od rodzeństwa z nowych domów, przygotowania do Bożego Narodzenia – ubieranie choinki to w końcu dla kociaka atrakcja nie z tej ziemi! Prawie tak wielka, jak znajdowanie prezentów pod tą choinką! Będą też rodzinne wycieczki do ogródka i zostawanie w domu bez opiekunów.

Tym razem opowiastki są odrobinę dłuższe, ale nie za bardzo – po dwie, czasem trzy strony. Są też równie pocieszne i urocze, jak w pierwszym tomie.

To taka słodycz, którą dzieci mogą przyjmować w dowolnych dawkach – nie grozi próchnicą! Polecamy nie tylko kociarzom.

Magdalena Szczepańska, Kasia Nowowiejska, Kocie opowiastki. Gucio o cała reszta, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2020, 42 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wilga.

Bajki Majki: „Naukomiks. Koty – natura i wychowanie” Andy Hirsch

O tym, że koty rządzą na pewno nie trzeba nas przekonywać. Ale naukowych faktów i poszerzania wiedzy o tych futerkowych władcach świata nigdy zbyt wiele. Szczególnie podanej w tak atrakcyjny sposób.

Komiksy to bardzo pomysłowy sposób przekazywania informacji, bo przekazują je nie tylko za pomocą tekstu, ale i ilustracji, na które czytając siłą rzeczy zwracamy jeszcze większa wagę, niż w przypadku książki „z obrazkami” lub nawet ilustrowanej realnymi zdjęciami.

Naszym przewodnikiem po kocim świecie będzie Fasolka – kocia celebrytka, która dobrze zna zarówno ciepło i dostatek ciepłych kolan i pełnej miski, jak i ponurą rzeczywistość kociej bezdomności. Zabierze nas w podróż po, między innymi, historii traktowania kotów, budowie kociego ciała, zdumiewających umiejętnościach dzikich kotów oraz rasach i charakterach domowych mruczków.

Jeśli więc jesteście ciekawi jak ważne w życiu kota jest polowanie, do jak ekstremalnych temperatur przyzwyczajony jest kot pustynny, dlaczego ogony rysi nie grzeszą długością, które koty uwielbiają pływać, jak zbudowane są kocie oczy, w jaki sposób koty spadają na cztery łapy, jak genetyka wpływa na łaciatość kociaków, jak wyglądało udomawianie drapieżników, dlaczego persy są leniwe i czym jest ailurofobia, a czym papillae, koniecznie sięgnijcie po ten komiks.

Poza uroczą narratorką, masą ciekawostek i fajnym usystematyzowaniem wiedzy, na przyjemność lektury ogromy wpływ mają też świetne ilustracje – kolorowe, humorystyczne, o miękkiej kresce i wspaniale prezentujące podejmowane zagadnienia. Nie mam pojęcia jak to możliwe, że aż do tego tomu nie miałam pojęcia o istnieniu tej serii (dotychczas pojawiły się również „Rekiny” oraz „Roboty i drony”), widać potrzeba wabika w postaci słodkich kotków, by móc dostrzec jak fajnym nośnikiem wiedzy może być komiks.

Zdecydowanie polecam samodzielnym czytaczom (kompletnie nie potrafię czytać komiksów na głos), zarówno tym z sugerowanej grupy wiekowej, czyli 6-10 lat, jak i bardziej podrośniętym, a nawet dorosłym kociarzom. Sama czytałam z największą przyjemnością i sporo wyniosłam z lektury.

Andy Hirsch, Naukomiks. Koty – natura i wychowanie, Warszawa: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2021, 128 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia.

Okołoksiążkowy miszmasz: Karton od Filemona

Zdążyłam już zapomnieć jak bardzo lubię pudełka–niespodzianki, dopóki nie trafiłam na Karton od Filemona. Nie musiałam się długo zastanawiać, po prostu musiałam mieć to pudło. To znaczy moje koty musiały je mieć!

Filemon jest głównym muzem kociej fotografki Moniki Małek (zwanej też Zaklinaczką Kotów) i swoim imieniem, pyszczkiem i kłaczkami sygnuje sklep internetowy „U Filemona”, w którym można znaleźć mnóstwo fantastycznych kocich książek, puzzli i gadżetów ze świetnymi zdjęciami super kotów (między innymi mojego Figla).

Karton od Filemona (to już druga edycja) jest pudłem, pełnym kocich rzeczy dla kotów i kocich matek, którego zawartość do samego końca zostaje tajemnicą. Jedynym gadżetem, o którym było wiadomo, że znajdzie się w kartonie były kalendarze – można było wybrać karton z kalendarzem książkowym (jak ja) lub ściennym. Po pewnym czasie uchylono kolejny rąbek tajemnicy i zdradzono, że drugim przedmiotem w kartonie będzie dekoracyjna puszka.

Kartony były wysyłane tak, by można było odpakować je na Mikołajki. Niektórzy odbiorcy jednak zostawili sobie tą przyjemność do Gwiazdki albo podarowali prezenty bliskim i włożyli pudła pod choinkę, więc przegląd środka zostawiłam na bezpieczny termin w połowie stycznia. Mam nadzieję, że teraz już nikomu nic nie zespoileruję.

Nie był to to mój pierwszy zakup w filemoniwym sklepie, więc już dobrze wiem jak pięknie (i ekologicznie, bez grama plastiku!) Monika wraz z kocimi pomocnikami pakują swoje paczki. Tym razem jednak przeszli samych siebie, bo każda rzecz w kartonie miała swoje miejsce, określoną funkcję i dołączoną notatkę od Filemona. Mimo, że oczywiście postawiłam sobie karton do góry nogami i otworzyłam od spodu, to i tak była najładniej zapakowany karton, jaki widziałam.

A co znalazłam w środku?

– wspomniany już koltendarz, czyli koci kalendarz od Moniki mam już drugi rok i nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę chciała inny. Pełen kocich zdjęć i świąt (znajdziecie w nim także zdjęcie Jego Mechatość Figla, szukajcie w okolicach Dnia Kota Garfielda), z twardą okładką, dużą ilością miejsca na notatki i na papierze, na którym żaden rodzaj pisadła się nie rozlewa ani nie rozmazuje. Jeśli chcielibyście się jeszcze na taki skusić, to do wyczerpania zapasów jest w super promocyjnej cenie 20 zł – szukajcie w sklepie „U Filemona”;

puszka na skarby ze zdjęciem Blani (drugiej osobistej kociej muzy Moniki) szykującej wypieki okazała się bardzo pojemna –  super, że mieszczą się w niej zarówno pierniczki, jak i kredki, czy długopisy;

– instagramowe konto Moniki słynie z kartonowych scenek, często z udziałem kartonowych kotów. Jeden z nich również znalazł swoje miejsce w kartonie – Pusia, czyli arcycierpliwy kot z odzysku, do towarzystwa, zabawy i pozowania;

bon zniżkowy na kotosesję– Figiel i Vincent mają już jedną na koncie i polecam z całego serca. To więcej niż prawdopodobne, że skusimy się i na kolejną, kiedy tylko Monika będzie akurat w pobliżu;

– polaroidowe zdjęcie Filemona Twórcy Kartonu i narratora tej opowieści, które zawsze można mieć przy sobie;

– tajemniczy kwestionariusz matrymonialny dla kota do tajemniczej akcji walentynkowej. Czyżby miłość kryła się tuż obok, w przepastnych czeluściach internetów?;

luksusowe zabawki dla kota: rzemyki, czerwone kropki w wersji „możliwe do złapania”, kulki z folii i suche kasztany, czyli to, co koty lubią najbardziej;

woreczek podejrzanego zioła. Szczerze wierzę, że to kocimiętka, w każdym razie Vincent pogardził, a Figiel oszalał i zaczął robić naprawdę dziwne rzeczy. Ale było widać, ze dobrze się bawi!;

– zdrowe smakołyki „Juicy Bites” – jedne z niewielu, które nie zaszkodziły Figlowi na jego chory brzuszek. Za to właśnie uwielbiam takie kartony, można wypróbować nowe rzeczy i odkryć prawdziwe skarby;

sensoryczna mata węchowa hand made – moje koty interesowały się nią krótko, ale posłałyśmy dalej w ramach świątecznego prezentu zaprzyjaźnionej kociej rodzinie i tam podobno był szał;

– kocia kartka świąteczna;

– spory plakat (A3?) z kotami. A właściwie kocimi języczkami – do zakrycia wydrapanej przez kitki dziury w tapecie;

– koci magnes, żeby było co zrzucać z lodówki;

ekologiczna torba na kotki wielorazowego użytku;

– kocie lusterko kieszonkowe, by codziennie móc podziwiać swoją urodę;

nasionka trawy dla kotów wraz z instrukcją siania;

słoik pełen genialnych pomysłów na spędzanie czasu do losowania. Oczywiście z kotami w roli głównej;

– kocie kłaczki;

– no i oczywiście to, co najcenniejsze, czyli wszystkie papiery i kartony! Z kartonu głównego, papierów, w który owinięte były rzeczy, sznureczków i sensorycznej maty powstał koci park rozrywki, który wypełniał moją sypialnię przez jakiś tydzień i przez cały ten czas aktywnie zabawiał moje futra.

Dawno nie trafiło w moje ręce coś takiego – wykonanego ręcznie, z dużą starannością i dbałością o każdy szczegół i z taką ilością włożonego serca, a przy tym tak pomysłowego. I z dużym zacięciem ekologicznym, będącym zachętą i inspiracją do wykorzystywania rzeczy ponownie.

Karton kosztował około 100 zł (cena samego kalendarza to 50 zł), więc moim zdaniem, jak za taką ilość autorskich gadżetów i zaangażowania twórców jest to naprawdę bardzo atrakcyjna cena. Szczególnie, że wszystkie rzeczy są niepowtarzalne i dostępne wyłącznie w sklepie Moniki i Filemona (no, może poza kasztanami i kotozabawkami będącymi drugim życiem przedmiotu).

Karton od Filemona
Monika Małek
cena – ok 100 zł

Grajki Majki: Koty. Smart Bingo

Czy może być coś łatwiejszego niż gra w bingo? Oczywiście! Gra w bingo z kolorami i słodkimi kotkami. Minimum zasad, urocza szata graficzna i staranne, wytrzymałe wykonanie to zalety, dzięki którym ta nieskomplikowana gra może umilić wieczór całej rodzinie kociarzy – wraz z jej najmłodszymi członkami.

Gra ma dwa warianty, łatwiutki dla początkujących i wymagający odrobinę więcej spostrzegawczości – zarówno na kole do losowania ze strzałką, jak i na dwóch stronach plansz mamy do wyboru kolory kłębuszków lub rysunki kotów. W zależności od wybranego wariantu zaznaczamy przy pomocy żetonów z łapkami, każdy na swojej planszy, wylosowany obiekt – kotka lub kłębuszek. Celem jest zaznaczenie 4 pól w rzędzie przy pomocy paska zwycięstwa.

Łatwiejszy wariant, z kłębkami wełny, jest całkowicie losowy – po wylosowaniu koloru każdy z graczy zaznacza na swojej planszy oba kłębki danego koloru. W wariancie z kotkami dochodzi element prostej strategii – po wylosowaniu kociego pyszczka można zaznaczyć tylko jeden (z dwóch) obrazek odpowiadający temu kotu, a podjęty wybór może mieć bezpośredni wpływ na zwycięstwo lub przegraną. Jest też możliwość gry jednoosobowej – może któremuś z rodziców uda się w tym czasie wypić ciepłą kawę? ;)

Wszystkie element wykonano z grubej tekturki, dzięki czemu są odporne na wyzwania stawiane im przez małych graczy – zarówno tych biorących jeszcze czasem niektóre rzeczy do ust, jak i do tych polujących pazurkami na kręcącą się strzałkę.

Bardzo sympatycznie zilustrowana, w żywych, ale nie rażących kolorach rozwija spostrzegawczość, umiejętność skupienia się na szczegółach, kojarzenie faktów, refleks, nazwy kolorów i sprawność manualną. I oczywiście umiejętność radzenia sobie z przegraną, z czym ostatnio moja mała prymuska ma pewien problem.

Gra jest propozycją dla dzieci od 3go roku życia, ale moim zdaniem spokojnie można po nią sięgnąć nieco wcześniej, szczególnie jeśli chodzi o wariant z kolorowymi kłębuszkami. Świetnie sprawdzi się w roli pierwszej gry maluszka.

Smart bingo. Koty
Redakcja: Izabela Gołaszewska
Ilustracje: Kinga Spiczko
Wydawnictwo Kapitan Nauka
Liczba graczy: 1-4
Czas rozgrywki: 10-20’
Sugerowany wiek: 3-7

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kapitan Nauka.

Grę możecie kupić TUTAJ.

Bajki Majki: „Opowieści o kotach, które rządziły światem”, „Opowieści o psach, które ratowały świat”, Kimberline Hamilton

Na pewno znacie „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”, prawda? Pokazywałam je wam w zbiorze książek o wybitnych babeczkach. To była pierwsza z książek będących zbiorem biografii inspirujących postaci kierowanych do dzieci i utrzymanych według określonego schematu – jedna strona tekstu na osobę + towarzysząca jej całostronicowa ilustracja, a same portrety zostały przygotowane przez różnych ilustratorów. Ten tytuł stał się wzorem i za czasem powstały kolejne książki tematyką i formą przypominające „buntowniczki” – o kosmonautkach, imigrantkach, wyjątkowych chłopcach itp. A teraz swoje pięć minut zyskały nawet psy i koty!

„Opowieści o kotach, które rządziły światem” to 30 sylwetek mruczących futrzaków, które zasłynęły na całym świecie. Znalazł się tu między innymi słynny Dewey – koci bibliotekarz, kot Bob – gwiazdor filmowy i Stubbs – koci burmistrz. Jednak większość to kociaki, o których, w przeciwieństwie do innych mieszkańców Ziemi, albo przynajmniej kochających takie historie Amerykanów, nigdy dotąd nie słyszałam (cóż za niedopatrzenie!) – kocia szefowa recepcji w hotelu, koci astronauta, kocia naczelniczka japońskiej stacji kolejowej, kot teatralny, pierwszy kot z bionicznymi łapkami, a nawet kot baletmistrz!

Czytanie kocich biografii urozmaicają przerywniki – zbiory ciekawostek. Dowiemy się z nich między innymi o kocich przedsiębiorcach, podróżnikach, bohaterach wojennych, zatrudnianiu kotów w nieprawdopodobnych miejscach czy co nieco o zdumiewającej budowie kociego ciała. Jest też quiz wyjaśniający… dlaczego koty są takie dziwne!

Kimberline Hamilton, Opowieści o kotach, które rządziły światem. 30 kocich bohaterów, którzy dokonali niezwykłych rzeczy, Kraków: wydawnictwo Znak Emotikon, 2020, 160 s.

Znacie pewnie powiedzenie, że psy mają właścicieli, a koty służących? W pewien sposób zostało ono wykorzystane przy dobieraniu tytułów, bo koty światem rządziły, psy go ratowały. I faktycznie coś w tym jest. Analogicznie do opisanej powyżej pozycji, „Opowieści o psach, które ratowały świat” to zbiór 30 wybitnych psich osobistości przetykanych tematycznymi ciekawostkami. Przypomnimy więc sobie słynne historie słynnych psów – Łajki, która poleciała w kosmos, wiernego Hachiko, czy sierżanta Stubby’ego. Poznamy też psy walczące na frontach, psie gwiazdy, psiego zbieracza datków, poszukiwacza skarbów, rajdowca, geniusza, ratownika, odkrywców, a nawet psią opiekunkę pingwinów! Dowiemy się też na przykład czym jest dogspotting i jakie pieski towarzyszyły prezydentom.

Kimbarline Hamilton, Opowieści o psach, które ratowały świat. 31 wiernych zwierzaków, które odcisnęły ślady swoich łap w historii, Kraków: wydawnictwo Znak Emotikon, 2020, 160 s.

To obowiązkowe pozycje na półkach młodych psiarzy i kociarzy, a i dorosły na pewno dowie się coś nowego. Mnogość ilustracji spod różnych dłoni i w rozmaitych stylach cieszy oko, a krótkie teksty i przerywniki w formie intrygujących faktów nie pozwolą nudzić się wiercipiętom i pomogą w czytaniu książek „na raty”.

Nie ma wątpliwości, że i mruczący i szczekający bohaterowie w pełni zasłużyli na powstanie takich encyklopedii. Nareszcie mają gdzie figurować. Czekam na kolejne tomy, bo wybitnych futrzaków nie brakuje!

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Emotikon.

Grajki Majki: „Najlepsza gra o kotach” Josh Wood

Gry o kotach i z kotami w roli głównej od dawna są mile widziane w  naszym domu, ta jest chyba jednak najbardziej urocza ze wszystkich. I dla starszych graczy, co jest super ekstra, bo dotychczas królowały u nas kocie gry dla przedszkolaków (koniecznie przeczytajcie o „Kotku Psotku” i „Kociakach Łobuziakach”!).

Chociaż „Najlepsza gra o kotach” to karcianka, a pudełko ma niewielkie rozmiary, nie polecam zabierania jej w podróż z dziećmi ze względu na sporą ilość małych elementów (również szalenie uroczych) i dość spore wymagania stołowe, bo rozłożenie kart i smakołyków wymaga nieco przestrzeni. Świetnie za to sprawdzi się w domowym zaciszu, a ile tylko koty nie rozłożą się Wam na stole w samym środku rozgrywki.

Gra polega na zbieraniu i dogadzaniu kotom wybieranym z karty dostępnych na stole. Każdy z kotów ma inne wymagania kulinarne, zazwyczaj im kudłacz bardziej wybredny, tym więcej punktów daje pod koniec rozgrywki. Wśród kart z kotami znajdziemy również karty przysmaków niezbędnych do wykarmienia naszego stadka, karty z ogłoszeniami o zaginionym kocie, które możemy później wymienić na kociaki przybłędy, które odwdzięczą nam się rozmaitymi punktami specjalnymi, kart z walerianką, spryskiwaczem, kocimi zabawkami i ubrankami – a wszystko to odpowiednio punktowane.

Zawsze trzeba zebrać cały rząd kart ze stołu (i przy tym nie może być to ten sam rząd, z którego przed chwilą wziął przeciwnik!) i trzeba dokonywać rozważnych wyborów, bo może się zdarzyć, że nie zdołamy wykarmić wszystkich przygarniętych kociaków (koty głodne punktów nie dają…). A i za chomikowanie nadmiarowych smakołyków są punkty ujemne! Chociaż cała punktacja jest dość skomplikowana, przynajmniej podczas pierwszych rozgrywek, dużym ułatwieniem jest notesik z tabelą punktów, który wypełniamy po zakończeniu gry.

Ogromy plus za tłumaczenie (chociaż sama zostałabym jednak przy „dosłownym” tłumaczeniu tytułu „Cat Lady” jako „Kociara”), szczególnie imion kotów – Wincent van Kot, Kocilla, Kotangens, Brandonek, Kikomora czy Mruczeł kompletnie skradli moje serducho. Szczególnie w zestawieniu z tymi słodkimi mordkami. A i ilustracje robią robotę, zwróćcie choćby uwagę na ubranka dla kotów i pałające entuzjazmem pyszczki przebranych w nie futrzaków!

Wydaje mi się, że wypatrzyliśmy drobny błąd w oznaczeniu kart, a dokładniej w kolorach kotów – rude koty powinny być oznaczone literką R, a część z nich oznaczono literką P – prawdopodobnie ktoś się nie dogadał i uznał koty rude za pomarańczowe, albo po prostu był głodny i zjadł laseczkę. Nie wpływa to jednak zupełnie na komfort grania, jak już się dojdzie do tego, że P i R należy traktować jednakowo.

Nie mogę się doczekać, aż zagramy w większym gronie, bo w rozgrywce dwuosobowej wykorzystuje się ograniczoną liczbę kart, jeszcze tyle kociaków czeka na nakarmienie! Dostałam też zestaw do tworzenia własnych kart specjalnych, (czyli przybłęd) dzięki czemu mogłam dorobić kartę Jego Mechatości Figla! Daje bardzo dużo punktów, ale trudno skubańca wykarmić :-D

Najlepsza gra o kotach
Autor: Josh Wood
Ilustracje: Marco Morte
Wydawnictwo Foxgames
Liczba graczy: 2-4
Sugerowany wiek: 8+

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Foxgames.