Czas na czytanie: PATRONAT „Między palcami a ciszą kolory jej duszy się kołyszą” Anna Lisowiec, Aleksandra Anna Sikorska

Zdarzyło Wam się kiedyś stanąć przed dziełem sztuki współczesnej i, nie będąc w stanie uchwycić całościowej koncepcji, stwierdzić „nawet dziecko tak potrafi”? Mam przyjemność przedstawić właśnie TO dziecko.

Ola ma siedem lat i postrzega świat zupełnie inaczej niż wszyscy wokół. Ze względu na autyzm dziecięcy jeszcze nie mówi – wypracowała jednak odmienny sposób komunikacji. Robi to poprzez swoją sztukę.

Duży i wygodny format A4 książki pozwala dobrze przyjrzeć się feerii kształtów, faktur i przenikaniu się barw na reprodukcjach prac małej malarki, które na pierwszy rzut oka zawsze przywodzą mi na myśl zaglądanie w zabawkowy kalejdoskop – kiedy to za każdym razem możemy dostrzec coś nowego. Każdemu obrazowi towarzyszy wiersz będący komentarzem jednej z fanek artystki – poetki – która postanowiła przedstawić twórczość Oli szerszej publiczności.

Przyznam uczciwie, że warstwa poetycka Anny Lisowiec zupełnie do mnie nie przemówiła. Możliwe, że nie jestem wspomnianą w wierszach „bratnią duszą”, ale zabrakło mi w nich jakiejś delikatności, wydały mi się zbyt natarczywe i agresywne wobec odbiorcy. Może takie było zamierzenie, a postawa zaczepno-obronna miała być punktem wyjścia całej koncepcji, ale na mnie to niestety nie działa. Mam wrażenie, że w zestawieniu z warstwą malarską (tym bardziej imponującą, bo spod ręki dziecka), poetka po prostu nie daje rady – proste, momentami infantylne utwory zupełnie nie oddają wieloznacznej głębi obrazów. Nie można jej jednak odmówić budzenia w czytelniku emocji. A przecież nikt nie powiedział, że te muszą być pozytywne.

Jednak to nie o jakość poezji się tu rozchodzi, a o jej cel – 30 wierszy Anny Lisowiec składające się na ten tomik są bardzo intymną próbą wejścia w świat małej dziewczynki, postrzegającej rzeczywistość w zupełnie odmienny sposób. Więcej! Chce ten świat pokazać innym – właśnie dzięki temu tutaj trafiamy!

Każdy z wierszy jest bowiem zainspirowany jednym z obrazów tej nadzwyczajnej malarki – to nie pierwszy raz, kiedy jedna dziedzina sztuki inspiruje drugą, ale pierwszy, kiedy doświadczam tego z tak bliska. I w pewien sposób czuję się zaszczycona, że mogę uczestniczyć w tej osobistej relacji między dwoma artystkami.

Chęć zrozumienia tego, czego zrozumieć nie sposób od samego początku zdaje się być skazana na porażkę, co jednak nikogo nie zniechęca. I za to mam ogromny szacunek do każdej osoby zaangażowanej w powstanie tej pozycji. Ta sama ciekawość jest również siłą napędzającą widza – mnogość interpretacji, jakie daje sztuka abstrakcyjna zostaje tu dodatkowo zwielokrotniona przez tajemniczą osobę młodziutkiej artystki. Przyjrzyjcie się dokładnie jej pracom, a może uda Wam się dostrzec kawałek świata jej oczami.

Anna Lisowiec, Aleksandra Anna Sikorska, Między palcami a ciszą kolory jej duszy się kołyszą, Góra 2019, 67 s.

Całkowity dochód ze sprzedaży książki zostanie przeznaczony na leczenie i terapię Oli.

Wciąż można wziąć udział w procesie wydania tej wyjątkowej książki -> O TU.

Więcej na temat książki możecie przeczytać TUTAJ, a w poszukiwaniu informacji na temat małej artystki zajrzyjcie koniecznie na BLOGA JEJ MAMY i JEJ PROFIL NA FACEBOOKU.

Czas na czytanie: „#arkusz poetycki”, Weronika Maria Szymańska „Billie Sparrow”

„Przy zachodzie słońca
w zimie życia
siądę z Tobą na krawędzi świata”.

Kolejna odsłona tzw. „poezji instagramowej” – krótkie, spazmatycznie rwące się słowa i skojarzenia hojnie okraszone enterami. Frywolna zabawa słowem, tekstem i kontekstem.

Tutaj weltschmerz sprowadza się do bólu dupy, a w poezji pojawia się przeglądanie fejsa, płacenie rachunków i toalety na kod z paragonu. Nasuwa się więc pytanie, czy poezja powinna być ponadczasowa, czy raczej być odbiciem naszych czasów? #arkusz poetycki dzieli się na pięć części i to właśnie ta poświęcona współczesności wydała mi się najbardziej intrygująca. Bo jest właśnie w pewien sposób obrazoburcza. I nie sposób do końca określić – prostacka, czy genialna.

Nie ulega jednak wątpliwości, że całosć jest pięknie wydana. Chociaż (tak samo, jak w przypadku tomiku „Chłopcy, których kocham”, który ostatnio czytałam), wolałabym bardziej kieszonkową wersję i mniejszy „przerost formy nad treścią”, nie potrafię nie docenić subtelnego przenikania się i wzajemnego uzupełniania słowa obrazem. Mimo to, 10 stron na spis treści to moim zdaniem trochę przesada.

Bo #arkusz Billie Sparrow to nie tylko załamywanie rąk nad pokoleniem uzależnionym od mediów społecznościowych. Znajdziemy tu i miłość, i emocje i vanitas i cielesność, a każdy z tych aspektów został ujęty w całkiem zgrabny, lapidarny sposób. I właśnie to do mnie przemawia, szczególnie, że autorka oszczędziła mi całej egzaltacji charakteryzującej tego typu poezję. I właśnie to jest super.

Fajne doświadczenie, będę wracać. I przyjrzę się bliżej, bo dotychczas nie znałam tej „osobistości (osobliwości?) internetu” (z youtuberami nigdy nie było mi jakoś szczególnie po drodze). Ale po lekturze jestem ciekawa co Billie sobą reprezentuje.

„siedzę i wrzucam
brzmią powiadomienia
odświeżam myśli
o sobie

oklaski kliknięcia
i pocałunki w dupę
siedzę w bezruchu
wciąż

szukam potwierdzenia”

Weronika Maria Szymańska „Billie Sparrow”, #arkusz poetycki, Kraków: Wydawnictwo Flow Books, 2018, 240 s.

Czas na czytanie: „Chłopcy, których kocham” Anna Ciarkowska

Opisywanie wykonywanych czynności i zupełnie zwyczajnych zdarzeń, przenoszenie codzienności na papier automatycznie podnosi jej znaczenie i pomaga uporządkować myśli. Anna Ciarkowska poszła o krok dalej w tej małej nobilitacji – opisując swoje przeżycia i emocje sięga po język poezji. W kilku elegancko złożonych słowach podsumowuje swój dzień, chwyta radości i niepokoje. W ten właśnie sposób powstał tomik „Chłopcy, których kochałam” – zbiór ulotnych urywków z życia autorki, kolekcja bardzo prywatnych wspomnień, nazywanych „mikrohistoriami z życia i mężczyzn”. A książka jest tym bardziej osobista, że ilustrowana szkicami poetki i przetkana fragmentami jej ręcznego pisma.

Na zbiór składają się przede wszystkim krótkie, oniryczne utwory – zamknięte w kilku wersach, lub nawet w kilku słowach – po jednym na stronę. Na każdy z nich przypada jedna ilustracja, również na osobnej stronie, przez co książka mimo wszystko zdaje się być trochę przerostem formy nad treścią, choć wydana jest naprawdę pięknie (tak, głęboki turkus i wodny entourage to moje duże słabości).

W utworach dużo jest mowy o rozsypujących/rozpuszczających się dłoniach (najczęściej trzymanych przez inne dłonie), piasku między palcami, obejmowania pustki, onirycznego dotyku i cienkiej skóry.

„Wczoraj otarliśmy się o koniec świata.
Zamiast deszczu meteorytów
spadł na mnie twój dotyk,
dużo twojego dotyku.”

Na niektóre z wierszy patrzyłam z lekkim politowaniem, bo przywodziły mi na myśl moją własną radosną twórczość okresu okołogimnazjalnego, inne natchnioną egzaltacją i specyficznym zastosowaniem spacji podejrzanie trąciły Rupi Kaur. A jeszcze inne trafiały idealnie „w punkt”, jakby miały oddawać moje własne przemyślenia. Dlatego aż chciałoby się napisać, że Ciarkowska jest w swojej twórczości bardzo nierówna. Ale to chyba nie byłaby prawda. W końcu odbiorze w twórczości artystycznej (a już poetyckiej szczególnie!) bardzo duży wpływ ma również sam odbiorca, jego własny bagaż emocji i doświadczeń.

„Jesteśmy przypadkiem,
więc zdarzajmy się częściej.”

Zarówno poezja, jak i rysunki inspirowane są główne tematyką morską. To właśnie ze spienionych fali zimnych odmętów pochodzą najbardziej poruszające porównania autorki i chyba właśnie to najbardziej mi się podczas czytania podobało. W tym przypadku faktycznie czuję pokrewieństwo dusz, choć sama raczej nie ujęłabym swoich myśli akurat w ten sposób.

„Czy ty się na mnie smucisz? – pytam, a on kręci głową.
Boję się, że nigdy mi się już nie powtórzysz.”

Całość dopełniona jest czterema listami do „Chłopców, których kocham” i na tym etapie lektury przerwałam na moment, by nalać sobie kieliszek wina (już wiele lat temu koledzy z liceum przekazali mi swą tajemną wiedzę, że analiza utworów literackich wychodzi najlepiej właśnie po winie. Przychodząc na sprawdziany z polskiego na lekkim rauszu zawsze zgarniali same najlepsze oceny, dranie. Jako grzeczną i przykładną uczennicę zawsze niesamowicie mnie to irytowało, dziś widzę już tylko same plusy tej metody). Opisy pełne mięczaków, kamieni i rybich porównań czyta się w ten sposób dużo lepiej, szczególnie, że są to opisy okraszone sporą dawką babskiej wrażliwości. Dlatego też polecam czytać z lampką białego wina w dłoni (najlepsze do ryb!), bo naprawdę zdarzają się fragmenty, których naprawdę nie da się ogarnąć na trzeźwo. Ale czy to znowu aż taka wada?

„Jesteś straszną ostrygą. Chłopakiem kamieniem. Mam wrażenie, że jesteś cały zamknięty i tylko w tych krótkich momentach, kiedy dziewczyna się do ciebie tuli, ten dotyk jest erozją. Ja jestem taką dziewczyną. Mnie to nie przeraża. Nie przeraża mnie jeżowiec, który mówi: ze mną nie da się wytrzymać. Nie przeraża mnie pancernik, który powtarza: jestem trudny. Jest trudny.”

„(…) [wiersz o początkach i spotykaniu się po raz pierwszy]
Mleczne zęby znów kiełkują w moich ustach,
kiedy sobie wyobrażam, że się całujemy.”

Mam wrażenie, że przelewając swoje uczucia na papier, tworząc te miniaturowe zapiski autorka przeżywa wszystko podwójnie. I to wydaje mi się być czymś cudownie uskrzydlającym, choć większość jej utworów wcale uskrzydlająca nie jest. I choć czasami bywa nieco zbyt dziwnie. Z trzeciej jednak strony nie ma chyba nic bardziej dziwnego, niż mieszkańcy morskich czeluści.

Raczej nie sięgnę ponownie po wiersze autorki, choć spędziłam z nimi całkiem przyjemny wieczór, a kilka króciutkich myśli nawet sobie „na chwilę” zapisałam.

Anna Ciarkowska, Chłopcy, których kocham, Kraków: Wydawnictwo Otwarte, 2018, 280 s.

Recenzja powstała we współpracy z portalem sztukater.pl.