Czas na czytanie: „Mroczne sąsiedztwo: Znak” Holly Black, Ted Naifeh

Rue chciała tylko mieć wszystko gdzieś. Teraz jest uwikłana w sam środek podstępnej intrygi między podstępnie czarownymi „dobrymi sąsiadami”, a niczego nieświadomymi ludźmi i nie brak jej bynajmniej powodów do zmartwień.

Podążając za cieniem, dziewczynie udaje się dostać na podziemny dwór cieni, zakazanego jadła i tańca aż do krwawienia stóp, by odnaleźć podmienioną matkę. Czy jednak faktycznie znajduje przy tym to, czego szukała?

Aubrey planuje przemienić miasto w odciętą od świata elfową enklawę. Jego bluszcz pożera coraz większe połacie miasta, a jego poddani wyciągają drapieżne szpony po przyjaciół Rue. Czy można sprzeciwić się sile elfiej magii, skoro postronni ludzie nie widzą nawet, kiedy napastnik atakuje Cię na środku tłocznej ulicy? Czy można walczyć z mocą, która potrafi odmienić człowieka na zawsze?

Mroczna, drapieżna i dziwnie przy tym pociągająca opowieść snuje się dalej – tak różna od bajek o leśnych skrzatach i dobrych wróżkach – a jednak wciąż tak bardzo wciągająca. I tak naprawdę nie wiadomo do końca komu kibicować w tym starciu. I jakie reguły gry w nim obowiązują.

Holly Black, Ted Naifeh, Mroczne sąsiedztwo: Znak, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2023, 124 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Jaguar.

Czas na czytanie: „Żałobne opaski” Brandon Sanderson

Po śmierci Lessie Wax próbuje ułożyć sobie życie u boku narzeczonej jako niekonwencjonalny ale zabójczo skuteczny stróż prawa, uparcie pozostając głuchym na głos boga, który go zdradził. Na jego drużynę czeka jednak nowe zadanie, z gatunku tych nie do odrzucenia. Trzeba odnaleźć metalmyśli Ostatniego Imperatora pozwalające każdemu korzystać ze wszystkich metalicznych mocy i będące olbrzymim magazynem wszystkich atrybutów. Opaski zdolne wznieść do boskości tego, który je nosi. I trzeba znaleźć je szybko, zanim zrobi to Krąg i wykorzysta je do swoich mrocznych celów.

Z Elendel wyrusza więc ekspedycja poszukiwawcza z niechętnym Waxem na czele, a wyprawa do przepięknego, choć niezbyt pokojowo nastawionego południowego miasta szybko, choć nie niespodziewanie, zmienia się w pościg, ucieczkę i wyścig z czasem. A bohaterowie zupełnie nieświadomie odkryją podczas swojej podróży znacznie więcej, niż się spodziewali. Świat cywilizowanych mieszkańców Elendel w jednej chwili może stać się znacznie większy, niż przypuszczali, a Scadrial jeszcze niejednym zaskoczy tak bohaterów, jak i czytelników.

Awanturnicza wyprawa w poszukiwaniu mitycznego artefaktu obiecującego nieograniczoną potęgę okaże się również wspaniałą okazją do… zacieśniania więzi między niektórymi z jej członków.

Jak zwykle nie zabrakło fajerwerków, epickich potyczek i rozbrajającego poczucia humoru, którego jestem ogromną fanką (wciąż uwielbiam Wayne’a). Od rozrabiania na wystawnych przyjęciach (to już chyba znak rozpoznawczy tej serii), przez rozkopywanie grobów, napady bandytów, pojedynki zarówno na dachu rozpędzonego pociągu, jak i wysoko w powietrzu, aż po rozwiązywanie detektywistycznych zagadek i religijne objawienia w chwili dość ostatecznej. I oczywiście jeszcze więcej o metalach ich wykorzystaniu na wyjątkowo kreatywne sposoby.

Brandon Sanderson, Żałobne opaski, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2016, 418 s.

Recenzja powstała w ramach wyzwania WyPożyczone 2023.

Czas na czytanie: „The Atlas Six” Olivie Blake

„Kto raz pozna smak wszechwiedzy, ten nigdy już nie zadowoli się tym, co ma do zaoferowania naga rzeczywistość”.

Raz na dziesięć lat szóstka wybrańców – najlepszych z najlepszych – ma szansę ubiegać się o członkostwo w ekstremalnie elitarnym (i oczywiście tajnym) stowarzyszeniu będącym trampoliną do każdego sukcesu, jaki tylko można sobie wymarzyć. Klucz do jego osiągnięcia jest prosty – dostęp do wiedzy zaginionej tak dawno temu, że aż mitycznej.

Nica, Libby, Parisę, Reinę, Tristana i Calluma od świetlanej przyszłości dzieli rok, który należy spędzić wspólnie na badaniach nad czasem, myślą i rzeczywistością. Wtajemniczenia dostąpić może tylko pięcioro z nich, ważne więc, by pokazać się z jak najlepszej strony… albo wyeliminować konkurencję. Jak wiele trzeba, by akademickie rozważania przemieniły się w igrzyska śmierci?

“(…) hipotetyczny dylemat moralny, o którym rozmawiali, nie był wcale taki hipotetyczny (ani moralny…)”.

W świecie, gdzie zagmatwane prawa magii przenikają się płynnie z nie mniej skomplikowanymi prawami fizyki reguły zdają się być sztywno ustalone a wszystkie niewiadome już dawno przebadane. Jednak dla najwybitniejszych jednostek, odkrywających możliwości swoich mocy, uczących się współpracy z innymi zdumiewającymi talentami i mającymi dostęp do największego archiwum w dorobku ludzkości – rzeczywistość zdaje się nie mieć ograniczeń. O ile tylko odważą się sięgnąć po to, czego pragną.

Intrygująca powieść w stylu dark academia o moralności, emocjach, ambicji, przesuwaniu granic, pożądaniu, rywalizacji, chciwości i… przyjaźni.

Jak zwykle nie przepadam za motywami podróży w czasie, oniryzmu, kwantów i wymiarów, tak tutaj świetnie wykreowani bohaterowie oraz akademicki klimat ociekający magią, z tajemnicą w tle i zbrodnią w perspektywie naprawdę zrobił robotę i nieźle się wciągnęłam. Niecierpliwie czekam na kolejny tom.

Olivie Blake, The Atlas Six, Warszawa: Wydawnictwo YOU&YA, 2022, 480 s.

Czas na czytanie: „Cienie tożsamości” Brandon Sanderson

Jak po „Stopie prawa” miałam nieco mieszane uczucia, tak „Cienie tożsamości” już mocno mnie wciągnęły.

Z jednej strony ta seria bardzo wpisuje się w schemat powieści detektywistycznej z niesławnym i ekscentrycznym acz genialnym śledczym i jego utalentowaną, ale lekceważoną asystentką u boku. Z drugiej natomiast wyjątkowość świata Sandersona i nadnaturalny charakter zbrodni nie pozwalają na monotonię.

Bo i ta mieszanka wciąż wymyka się wszelkim regułom. Mamy tu klimaty rodem z Dzikiego Zachodu i intrygę społeczną elita vs. robotnicy, problemy rozwijającego się społeczeństwa wynikające z przyspieszającego postępu technologicznego i spory moralno-religijne, z bogiem mającym realny wpływ na swoich wyznawców. Na koniec dorzućmy do tego nieuchwytnego mordercę-zamachowca planującego obrócić w pył porządek świata. A wszystko to w nieco pratchettowskim satyryczno-komediowym stylu, bo podobnie jak cała seria, tak i Wayne jest jedyny w swoim rodzaju. I przy tym bardzo mocno trafia w moje poczucie humoru.

W „Cieniach tożsamości” mamy zdecydowanie więcej odwołań do pierwszej trylogii. Dużą rolę odgrywają tu kandra (a to chyba moje ulubione stwory tego uniwersum!), mają też miejsce całkiem udane powroty znanych już postaci. I chociaż wciąż jest to zdecydowanie bardziej historia w stylu „lekki kryminał”, niż epicka przygoda z pierwszych tomów, to dynamiczne zwroty akcji na zakończenie nie pozwalają nie sięgnąć po kolejną część tak szybko, jak to tylko możliwe.

Brandon Sanderson, Cienie tożsamości, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2016, 360 s.

Recenzja powstała w ramach wyzwania WyPożyczone 2023.

Czas na czytanie: „Stop prawa” Brandon Sanderson

300 lat po wydarzeniach z pierwszej trylogii Ostatniego Imperium, spodziewałam się na Scadrialu klimatów steampunkowych – szczególnie mając w pamięci urocze właściwości hemalurgii, w które obfitował „Bohater wieków”.

I w pewnym sensie nawet się na to zanosiło, bo świat akcji zrobił spory krok naprzód, prosto w epokę pary i elektryczności. Ale przy rozwoju allomancji i feruchemii, hemalurgia odeszła w zapomnienie, a wraz z rozwojem techniki społeczeństwo poszło w nieco innym kierunku, niż się spodziewałam – na Dziki Zachód. I to Dziki Zachód podrasowany wyjątkowymi umiejętnościami, jakie dają w tym świecie metale, więc klimaty „Strażnika Teksasu” mieszają się tu z galopującą urbanizacją. Mamy więc jednocześnie pojedynki rewolwerowców i pościgi na dachach pociągów, gustowne kapelusze, ratowanie dam z opresji i elegancki czar dobrych manier, obszernych sukien, lasek pojedynkowych oraz fularów, a do tego wieżowce wznoszone nad miastem na metalowych szkieletach, automobile zastępujące powolutku konne powozy i ulepszoną allomancją broń palną.

Mamy też samozwańczego stróża prawa, który po latach dbania o ład i porządek na peryferiach cywilizowanego świata – zwanych jakże wymownie Dziczą – powraca do pozornie nudnego życia metropolii stając na czele starego i szanowanego rodu. Szybko okaże się jednak, że nie sposób wyplenić starych przyzwyczajeń, a niektóre jednostki przyciągają kłopoty jak magnes.

„Istnieje związek miedzy stróżem prawa a filozofem (…). I w prawie i w filozofii chodzi o pytania. Zostałem przyciągnięty do prawa, by znaleźć odpowiedzi, których nie umiał odnaleźć nikt inny, by pojmać ludzi, których wszyscy uznawali za niemożliwych do pochwycenia. Filozofia jest podobna. Pytania, tajemnice, zagadki. Ludzki umysł i natura wszechświata to dwie wielkie zagadki wszechczasów”.

To cudownie szalony misz-masztrochę western i trochę kryminał w niepowtarzalnym, fantastycznym świecie. Nie brak tu charakternych jednostek, ironicznego poczucia humoru, potrzeby sprawiedliwości i oczywiście kwestii religii i wiary, choć teraz to bohaterowie pierwszej trylogii stali się obiektami kultu.

To zupełnie inny klimat niż „Z mgły zrodzony”, moim zdaniem znacznie lżejszy – w końcu zamiast wstrząsającej porządkiem świata rebelii i dramatycznych prób ucieczki przed apokalipsą mamy tu tylko zwykłe i codzienne wielkomiejskie zbrodnie. Niemniej jednak fajnie wrócić do tego świata, czyta się świetnie i zaskakująco łatwo przywiązać się do nowych bohaterów. Nie mogę się już doczekać kolejnej zbrodni do rozwiązania.

Brandon Sanderson, Stop prawa, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2016, 304 s.

Recenzja powstała w ramach wyzwania WyPożyczone 2023.

Czas na czytanie: „Bohater wieków” Brandon Sanderson

Aż chciałoby się rzec – „Jaka piękna apokalipsa”, ale brzmi to trochę za bardzo w stylu Zniszczenia… Niemniej jednak trzeci tom „Ostatniego Imperium” to genialny obraz galopującej zagłady planety – motyw katastroficzny wysuwa się na prowadzenie i, przeplatając się z mistyką, zostawiają wspólnie nieznacznie w tyle wątki polityczno-batalistyczne, dominujące w poprzedniej części.

Drużyna się rozdziela i tym razem narracja prowadzona jest z perspektywy różnych bohaterów, dzięki czemu możemy obserwować nie tylko drogę, jaką przechodzą próbując poskładać świat do kupy, ale również rozwój ich osobowości. Wszelkie ambicje, pragnienia, bolączki, kryzysy i starania w kontekście nadciągającego wielkimi krokami końca świata nabierają zupełnie nowych form i znaczeń, kiedy podstawowym celem każdego dnia staje się przetrwanie. Zyskujemy więc zupełnie nowe spojrzenie na bohaterów pozostających dotychczas w cieniu – jak Spook, czy TenSoon oraz jesteśmy świadkami ewolucji rozpoczętych wcześniej wielkich przemian, jak choćby Elenda czy Sazeda, których idealizm i wiara zostały brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość, w jakiej przyszło im żyć. Bo i Sanderson swoich bohaterów nie oszczędza, oj nie.

Jeśli chodzi o magię, w tym tomie do allomancji i feruchemii dochodzi również trzecia, najbardziej niepokojąca, metoda wykorzystania mocy metali – hemalurgia, dzięki której Ostatni Imperator tworzył nadnaturalne istoty. Dowiemy się również między innymi czym tak naprawdę są mgły i jakie mają zamiary oraz oczywiście kim jest zapowiadany Bohater Wieków i jakie stoi przed nim zadanie.

Bardzo dynamiczny finisz, autor poupychał tu na mniej niż 800 stronach dosłownie wszystko – rozwój i domknięcie wszystkich rozpoczętych wcześniej tematów, konkretne rozważania na temat wiary w życiu człowieka, odpowiedzialności i moralności, historię planety, niejedną epicką bitwę, silnych i fascynujących antagonistów i wreszcie zakończenie – tak satysfakcjonujące i właściwe, jak łamiące serce.

Nie sposób się oderwać.

Nie mam pojęcia co teraz zrobić ze swoim życiem. To była świetna przygoda.

Brandon Sanderson, Bohater wieków, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2015, 786 s.

Recenzja powstała w ramach wyzwania WyPożyczone 2023.

Czas na czytanie: „Studnia wstąpienia” Brandon Sanderson

Jeśli obalenie nieśmiertelnego Ostatniego Imperatora wydawało się bohaterom sporym wyczynem, to znak, że nie próbowali jeszcze w politykę. Po euforii związanej ze śmiercią tyrana idealizm zderza się z rzeczywistością, a na barkach rewolucjonistów ląduje olbrzymia odpowiedzialność – za społeczeństwo, które trzeba zbudować od nowa, granice dominium, które trzeba obronić przez samozwańczymi watażkami, szlachtę, która tęskni za dawnymi przywilejami i prostą ludność, która woli ucisk od wolności i związanego z nią braku stabilizacji.

To moment dużego pogłębienia psychologicznego bohaterów zmuszonych do sprawdzenia się w rolach, jakich sami nigdy by sobie nie wyznaczyli. Młody król musi dorosnąć do stanowiska, które trafiło mu się przypadkiem. Buntownicy muszą stać się politykami, uczeni stanąć do bitwy – wszystko to w cieniu poległego wizjonera, który zostawił ich z tym całym bałaganem.

To ostateczny sprawdzian dla marzeń o równości, samorządności i państwie idealnym. Lekcja na temat zmian, których nie sposób wprowadzić natychmiast i społeczeństw, które do demokracji dojrzewają przez całe pokolenia. W końcu wszystkie wolnościowe i równościowe idee ulegają przewartościowaniu, kiedy armia najeźdźcy stoi u bram.

Oczywiście wszystko to w atmosferze zdrad, szpiegów i spisków, fani pałacowych intryg będą zachwyceni. A żeby nie było za łatwo, z mgieł nadciąga bliżej nieokreślone zło i wygląda na to, że bez twardej ręki Imperatora groza Głębi faktycznie powraca. I zbiera krwawe żniwo.

Jako, że bohaterami są młodzi ludzie, nie zabraknie również ani prób odnalezienia swojego miejsca i roli w całym tym ogromnym przedsięwzięciu ani rozterek o charakterze miłosno-emocjonalnym. Będzie więc trochę o naiwności, sporo mądrości o miłości, przyjaźni i zaufaniu. Dużo allomantycznej i feruchemicznej magii i kryzys wiary w gratisie.

Kto by pomyślał, że książkę głównie o polityce można czytać z zapartym tchem!

Brandon Sanderson, Studnia wstąpienia, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2015, 799 s.

Recenzja powstała w ramach wyzwania WyPożyczone 2023.

Czas na czytanie: „Pierścień ognia” Marah Woolf

„Berło światła” podobało mi się tak sobie – fajny pomysł na przygodę ale mocno średni wątek romansowy i męczący bohaterowie. Mimo to dałam szansę drugiemu tomowi z nadzieją, że poszukiwanie skarbów z każdym krokiem będzie coraz bardziej wciągające, a traumatyczne przeżycia bohaterów zmuszą ich do dorośnięcia. Przynajmniej Taris.

Niestety.

Całą książkę można podsumować jednym cytatem:

„Ilekroć znajduję się w pobliżu Nefretari, przychodzą mi do głowy idiotyczne myśli i zachowuję się jak jaskiniowiec”.

Po lekturze pierwszej części podejrzewałam, że autorka wykreowała swoich bożków (jakkolwiek nieudolnie) na wzór tych mitologicznych – jako bardzo ludzkich, pełnych słabostek i targanych namiętnościami. Teraz mam wrażenie, że wzorowała się raczej na grupie przedszkolaków. Tylko do ich poziomu rozwoju emocjonalnego dodała opętanie seksem.

Książka jest strasznie przegadana, mamy tu mnóstwo wielkich postanowień od których odchodzi się po upływie zaledwie pół strony, gróźb rzucanych na wiatr i wielkich słów nie mających żadnego pokrycia w czynach. A także obrażania się, stroszenia piórek, bezsensownych kłótni i przepychanek, chowania w kącie i zachowania typu „na złość mamie odmrożę sobie uszy”.

„Naburmuszona biorę wyszywaną poduszkę, siadam w kącie po turecku, przyciskam ją do brzucha i postanawiam ignorować Azraela. Jak śmiał!”.

Zraniona, okłamana i zdradzona Taris po kilku dniach „odpoczynku” od swojego anioła na nowo chodzi z nim za rączki, bo nie potrafi się powstrzymać na widok jego boskiego ciała. I uczucia te są całkowicie odwzajemnione, bo silne przyrzeczenie zaprzestania zabawy uczuciami śmiertelniczki wyparowują na jej widok.

Chociaż było parę wątków, które mi się podobały – np. związany z Platonem, czy postać Kimmy, która jako jedyna trzyma poziom – to jednak mam wrażenie, że cała część przygodowa zostaje coraz bardziej i bardziej zepchnięta na margines i staje się jedynie pretekstem do przedstawienia tego żenującego romansu.

Niestety umęczyła mnie ta książka strasznie i finałowy tom już sobie odpuszczę. Nie ukrywam, że to dla mnie spore zaskoczenie, bo trylogia „Trzy czarownice” tej samej autorki bardzo mi się podobała i reprezentowała zupełnie inny poziom.

Marah Woolf, Pierścień ognia, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2022, 480 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Jaguar.

Czas na czytanie: „Z mgły zrodzony” Brandon Saderson

Sanderson maluje przed czytelnikiem owity mgłami ponury świat pod czerwonym słońcem, w którym z nieba pada popiół. Świat rządzony twardą ręką bezwzględnego imperatora, a „społeczeństwo klasowe” to zdecydowanie za delikatnie powiedziane – w Ostatnim Imperium jesteś albo szlachcicem albo skaa – pozbawioną jakichkolwiek praw siłą roboczą traktowaną gorzej, niż zwierzęta. Świat pełen fascynującej magii o alchemicznym sznycie. Świat, w którym słabi i stłamszeni w końcu muszą się zbuntować, nawet jeśli oznacza to walkę z góry skazaną na klęskę i stawienie czoła samemu bogu.

Szesnastoletnia Vin jest drobną złodziejką bez perspektyw, rozpaczliwie trzymającą się życia w ulicznym gangu. W przetrwaniu kolejnego dnia pomaga jej pewna wyjątkowa umiejętność, której posiadać nie powinna. I która pewnego dnia ściąga na jej głowę olbrzymie kłopoty. Ani się obejrzy, a trafia do grupy marzycieli kierowanej przez charyzmatycznego wizjonera planującej skok wszechczasów.

Mamy tu intrygujący w swej potworności dysopijny świat pełen okrucieństwa i niesprawiedliwości podlegający twardym zasadom – zarówno społecznym, jak i „naturalnym”, całe mnóstwo dworskich intryg, do których mam wyjątkową słabość, wymieszanych z poznawaniem tajników naprawdę dobrze przemyślanej magii opartej na metalach, dającej wybranym jednostkom ponadnaturalne możliwości. Jest drużyna szaleńców o wyspecjalizowanych umiejętnościach i wielowymiarowa intryga. Jest walka o wolność i sprawiedliwość, przyjaźń, teamplay, zaufanie i wiara w ludzi. A właśnie, sama kwestia wiary też jest tu bardzo istotna…

Nie jest łatwo zaznajomić się z pojęciami, istotami i stworzeniami, stosunkiem sił, prawami magii i nieźle pokręconą rzeczywistością nowego uniwersum, a mimo to nie sposób oderwać się od lektury choćby na dłuższą chwilę, bo szybsza akcja i momenty przestojów związanych z „uczeniem się świata” są idealnie wyważone. Protip – na ostatnich stronach jest bardzo ładnie rozpisany słowniczek trudnych pojęć związanych z Allomancją oraz mapy Luthadelu i całego Ostatniego Imperium. Podpowiadam, bo sama znalazłam je dopiero po przeczytaniu książki.

To moje pierwsze spotkanie z prozą Sandersona i stało się to, czego się obawiałam zwlekając z lekturą tak długo – nie mogę się doczekać aż sięgnę po drugi tom i wygląda na to, że wszystkie moje czytelnicze plany właśnie upadły, a jesień jednak spędzę w Luthadelu, bo to kawał dobrej fantastyki jest.

Brandon Sanderson, Z mgły zrodzony, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2015, 672 s.