Bajki Majki: 5 pomysłowych książeczek dla maluszka

Maja ma już ponad 6 lat i od września wybiera się do pierwszej klasy, siłą rzeczy wypadłam więc z obiegu jeśli chodzi o książeczki dla najmłodszych. I chociaż mam w piwnicy przynajmniej jeden porządny karton sprawdzonych i kochanych bobasowych pozycji czekających na urządzenie pierwszej biblioteczki Leona, nie potrafię się powstrzymać przed zerkaniem na maluszkowe nowości. A przez te 5 lat na rynku pierwszych książeczek zadziało się naprawdę sporo!

Wybrałam 5 najciekawszych kartonowych tytułów z „efektem łał”, które poza wzruszającą treścią, czy pięknymi ilustracjami (czyli tym, czym wybierając książeczkę zwykle kierują się mamy), przyciągają uwagę zaskakującym rozwiązaniem albo pomysłem (które zwykle na dłużej skupiają uwagę dzieci) – czyli tytułów trochę do czytania i trochę do zabawy.

Książeczki dźwiękowe

Na początek książki, które wykorzystują znany mi już patent, ale w nowej – ulepszonej formie. Seria o Misiu Mikusiu to 4 urocze, nieskomplikowane historyjki uatrakcyjnione dźwiękowymi guziczkami. Wielkim plusem jest fakt, że w tym przypadku guziczków nie trzeba wciskać (a z tym mała Maja zawsze miała problem m.in. w serii „Poznaję dźwięki! – naciskała za lekko) – by usłyszeć muzyczkę wystarczy przyłożyć paluszek do odpowiedniego, charakterystycznego punktu na każdej stronie.

Na każdą opowieść składa się 5 rozkładówek (a zatem i 5 dźwiękowych guziczków). Sympatyczne ilustracje uzupełniają po 2-4 zdania tekstu i wyrazy dźwiękonaśladowcze. Często wykorzystywane są pytania do czytelnika dodatkowo angażujące maluszka w historię. W części „Mikuś i wizyta na wsi” dziecko ma szansę poznać zwierzęta hodowlane i odrobinkę wiejskiej rzeczywistości (zadania gospodarza, wszechobecne błotko) oraz przećwiczyć nazwy kolorów.

Camilla Reid, Nicola Slater, Mikuś i wizyta na wsi, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2022, 10 s.

„Mikuś i duży czerwony nocnik” to część przybliżająca i oswajająca pożegnanie z pieluszką. Nie obejdzie się oczywiście bez drobnej wpadki, ale dzięki temu duży sukces z nocnikiem w roli głównej będzie jeszcze bardziej znaczący!

Camilla Reid, Nicola Slater, Mikuś i duży czerwony nocnik, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2022, 10 s.

Książeczki są dość lekkie, kwadratowe, wygodne dla małych rączek. Z grubszej tekturki i bezpiecznie zaokrąglonymi rogami, sprawiają wrażenie wytrzymałych zarówno jeśli chodzi o upadki, jak i spotkania z ząbkami i śliną. Co ważne, można w nich zmieniać baterie (klapka zabezpieczona śrubką z tyłu książki) i najważniejsze dla rodzica – mają wyłącznik! Jak to zwykle bywa jeśli chodzi o zabawki dźwiękowe, muzyczka jest dla mnie osobiście nieco za głośna, choć z doświadczenia wiem, że ten problem dotyczy początków użytkowania i zazwyczaj po pewnym czasie dźwięki nieco cichną.

Z tej serii ukazały się również „Mikuś i dzień w przedszkolu” oraz „Mikuś i pluszowy króliczek”.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wilga.

Ruchome elementy

„Kocham cię, Mamo!” z „Akademii Mądrego Dziecka” na pierwszy rzut oka może wydawać się zwykłą książeczką z okienkami. Mnogość rozwiązań i pomysłów na ruchome elementy okazuje się jednak imponująca.

Już na okładce znajdziemy pokrętło pozwalające na zmianę koloru wyciętych serduszek. A wewnątrz czekają na małe paluszki pełzające robaczki, okienka w niestandardowych kształtach otwierane do dołu i w górę, elementy wymagające przesuwania i wysuwania oraz wypukłe, brokatowe szczegóły o interesującej fakturze.

W tej raczej ciężkiej książce z bardzo grubymi stronami znajdziemy 10 przeuroczych zwierzęcych mam z ich maluchami. Poza manualnymi elementami do poruszania, ilustracje na każdej stronie są uzupełnione wierszowanym zdaniem, w którym maluszek mówi co najbardziej lubi robić z mamą lub za co ją kocha – za ciche mruczenie, wspólne spanie bądź pływanie, zabawę, czy taplanie się w błotku. Dzięki grubej tekturze i zaokrąglonym rogom książka jest bezpieczna dla maluszka, ale ze względu na bardziej delikatne klapki i wysuwane fragmenty warto mieć małego czytelnika na oku.

Akademia Mądrego Dziecka, Mój świat, Kocham cię, mamo!, Warszawa: Wydawnictwo HarperKids, 2022, 10 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Kids.

Pachnące książeczki

Pomysł na książki dla maluszków, z którym wcześniej się nie spotkałam i który nigdy nie przyszedłby mi do głowy, a mam przeczucie, że okaże się strzałem w 10 – książeczki z zapachami.

Pamiętacie katalogi z Avonu, gdzie trzeba potrzeć kartkę, by poczuć zapach perfum, którymi został nasycony papier? Tutaj wykorzystano to samo rozwiązanie w książeczkach o kolorach! Jak dla mnie to świetna koncepcja – synestezje są ekstra, a już bardzo niedługo trudno będzie znaleźć osobę, dla której czerwony kolor nie będzie bosko pachniał truskawkami (przynajmniej u nas, na Kaszubach).

„Mój dzień” to książeczka zbierająca na każdej rozkładówce przedmioty z otoczenia maluszka w danym kolorze – z lewej strony siedem przykładów w formie ilustracji, z prawej okienko, pod którym kryje się realne zdjęcie do pocierania i wąchania. W ten sposób autorzy zachęcają małego czytelnika do rozglądania się za kolorami – wspólnie szukamy zielonego koloru w ogrodzie, czerwonego w przedszkolu, żółtego w parku, brązowego w kuchni, czy białego w łazience. To też bardzo fajny pomysł na wyjście z lekturą poza cztery ściany domu.

Mój dzień. Moja pachnąca książeczka z kolorami. Akademia Mądrego Dziecka, Warszawa: Wydawnictwo HarperKids, 2022, 10 s.

Do czytania w plenerze jeszcze bardziej zachęca cześć serii pod tytułem „Ogród”. Tutaj wszystkie zapachy poukrywane pod klapkami należą do roślin i większość przedmiotów możemy znaleźć na zewnątrz (owoce, zwierzęta) lub zabrać ze sobą na wycieczkę (plecak, jogurt, papier). Albo przynieść do domu z wycieczki, jak np. fioletowego siniaka.

Ogród. Moja pachnąca książeczka z kolorami. Akademia Mądrego Dziecka, Warszawa: Wydawnictwo HarperKids, 2022, 10 s.

Niektóre zapachy są bardziej udane (moim faworytem jest pieczony kurczak), inne mniej (truskawki, czy czekolada pachną raczej sztucznie), ale wszystkie są rozpoznawalne – testowałam na mojej 6-latce, która po zobaczeniu zdjęcia pod klapką określiła roślinę jako bazylię, a po potarciu i powąchaniu poprawiła się, że to jednak mięta. Miejsca do pocierania są spore, a zapachy intensywne. Jestem ciekawa, czy długo się utrzymają zarówno nieużywane (muszą trochę poczekać na swój czas, bo Leon się jeszcze nie urodził), jak i później intensywnie pocierane i wąchane. Dam znać za jakiś czas.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa HarperKids.

Książki z dziurami

Czas na pomysł i autora, których zdążyłam już dobrze poznać i polubić podczas bobasowego okresu Mai, czyli książki z dziurami Hectora Dexeta. To nasze niekwestionowane hity – „Kto zjadł biedronkę?” była jedną z pierwszych najukochańszych pozycji Majeczki, a potem kontynuowaliśmy tą przygodę z takimi tytułami jak „Oto jest ogród”, „A co to?”, czy „Nasze ciało”. Jestem zachwycona, że po 5 latach wciąż pojawiają się nowe tytuły z tej serii. Pierwsze, co zrobiła moja córa po otwarciu paczki z książeczkami dla braciszka, było wpasowanie paluszków w dziurki – z tego się po prostu nie wyrasta!

Książki Dexeta poznacie po trzech bardzo charakterystycznych cechach – żywych, nasyconych kontrastowych kolorach, budowaniu świata z prostych, geometrycznych kształtów i obłych linii oraz wszędobylskich dziurach różnej wielkości i kształtu.

„Ja też” to zabawna książeczka skupiająca się na porównaniach między zwierzętami i… małymi dziećmi. Lubią psoty i zabawę niczym małe kotki, wszędzie chodzą z mamą, zupełnie jak kangurzątka, biorą prysznic jak słonie, załatwiają się w określone miejsca, mają włochatych tatusiów i czują się bezpiecznie dzięki opiece mamy. Każda strona wypełniona jest kolorową, kontrastową ilustracją, uzupełniona jednym zdaniem tekstu i wyposażona w przynajmniej jedną dziurkę, przez którą możemy dojrzeć fragment ilustracji z kolejnej strony. Dzięki temu skrzydło sowiej mamy przemienić się może w parasol, nosidło w kangurzą torbę, a oczko zwierzątka w oczko dziecka.

Hector Dexet, Ja też!, Warszawa: Wydawnictwo Mamania, 2022, 36 s.

„Przytulamy się”, jak sama nazwa wskazuje, proponuje małym czytelnikom rozmaite formy przytualsków – pod kołdrą, po kłótni, na pocieszenie, dla dodania otuchy, na pożegnanie. Z tatą, czy z przyjaciółmi, bez użycia rąk, czy pod wodą, tulaski to zawsze dobry pomysł na poprawę humoru – wypróbujcie je wszystkie! Słodka, urocza i przekochana pozycja.

Hector Dexet, Przytulamy się, Warszawa: Wydawnictwo Mamania, 2022, 36 s.

Jak wszystkie książki Hectora Dexeta, te również pobudzają wyobraźnię, rozwijają słownictwo i świetnie sprawdzają się podczas ćwiczenia małej motoryki – trudno się powstrzymać by zamiast przewracać strony w standardowy sposób, nie robić tego poprzez wkładanie paluszków w dziurki i ciągnięcie za krawędzie otworów.

Chociaż książki nie należą do najlżejszych, a tektura stron, choć sztywna, nie jest bardzo gruba, z doświadczenia wiem, że to książki nie do zdarcia. Nasze wielokrotnie zaczytane tytuły sprzed lat nie mają znaczących śladów zużycia, choć niejednokrotnie służyły nam również poza domem – podczas spacerów i wypadów na plac zabaw.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mamania.

Przekroje

I na koniec nieco inne podejście do dziur w książce. W serii „Jak to działa?” grube, tekturowe strony podziurawione zostały przekrojami, pozwalającymi zajrzeć do środka prezentowanego obiektu i poznać go… dogłębnie.

Pomysłowe, porządnie wykonane, o dużej wartości edukacyjnej. Po prostu fajne do czytania!

„Jak to działa? Traktor” to prawdziwa gratka dla każdego fana maszyn i pojazdów wszelakich. W książce wytłumaczono do czego służy ciągnik i z jakich elementów się składa – te zostały również podpisane na obrazkach i wyszczególnione na kolejnych przekrojach, jak np. silnik pod maską, która chroni go przed zabrudzeniami. Mały czytelnik pozna również rozmaite maszyny rolnicze, jakie można doczepić do ciągnika oraz dowie się między innymi dlaczego traktory mają rurę wydechową skierowaną w górę. A w tle będzie mógł wypatrzeć rozmaite wiejskie zwierzęta i poznać dźwięki, jakie wydają.

Jak to działa? Traktor, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2022, 12 s.

W książeczce „Jak to działa? Dinozaur” naszym przewodnikiem będzie Profesor Myszka zajmujący się badaniami nad dinozaurami. Opowie maluchom co nieco o tyranozaurach – uch cechach fizycznych, zwyczajach i budowie ciała, co można śledzić na kolejnych przekrojach. Na każdej stronie pojawiają się również dinozaurowe ciekawostki, można więc wyciągnąć z tej niedługiej pozycji całkiem sporo wiedzy. No i wcisnąć paluszki między ostre zęby wielkiego jaszczura.

Jak to działa? Dinozaur, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2022, 12 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wilga.

Znacie jeszcze jakieś inne pomysłowe książeczki dla najmłodszych? Podzielcie się tytułami!

Bajki Majki: Seria „Robak Lolek” Anna Litwinek

Przygody Robaka Lolka to seria, która budzi we mnie bardzo ambiwalentne uczucia.

Z jednej strony bardzo podoba mi się pomysł książeczek, które rosną razem z dzieckiem i towarzyszą mu na różnych etapach rozwoju. Wszystkie tomy są całokartonowe, z bezpiecznie zaokrąglonymi rogami, a liczba ich stron zwiększa się wraz z wiekiem czytelnika. Pierwsza część, sugerowana dzieciom w wieku 6 msc+, oparta została na kontraście czerni i bieli. Nie zawiera tekstu przedstawia prostą historię, w której poznajemy głównego bohatera i towarzyszymy u w podróży z łąki do domu, gdzie zbłądził szukając schronienia przed deszczem. Druga część – „Robak Lolek poznaje zwierzęta”- kierowana do roczniaków, choć wciąż pozbawiona jest drukowanej treści, wprowadza dziecko w świat kolorów. Razem z Robakiem Lolkiem poznajemy stworzenia zamieszkujące łąkę, staw, las i podwórze.  Tom trzew trzecim tomie „Robak Lolek w podróży” (dla dzieci w wieku 18 msc+), towarzyszymy Lolkowi w znacznie dalszej i bardziej urozmaiconej podróży wykorzystując wiele różnych środków lokomocji. Ta książka wzbogacona została w proste zdania opisujące wykonywane przez bohatera czynności i pojazdy. Część czwarta „Robak Lolek i przyjaciele” jest najbardziej rozbudowana, zawiera również najwięcej stron – każda strona opisana została czterema zdaniami, a fabuła opisuje dzień, jaki główny bohater spędza ze swoimi przyjaciółmi. Lektura ostatniej części sugerowana jest dla dzieci powyżej drugiego roku życia.

I jak cała koncepcja bardzo mi się podoba, a sam Lolek jest bardzo sympatyczny (w ogóle uczynienie glisty głównym bohaterem to super sprawa), tak wykonanie nie koniecznie mi odpowiada. Fakt, książeczki są bardzo malarskie i niepowtarzalne i z założenia mają rozbudzać wrażliwość artystyczną dziecka. Nie są jednak ani ładne, ani intuicyjnie rozpoznawalne.

W książeczce kontrastowej do przedstawienia rzeczywistości użyto różnych malarskich „faktur” i choć zabieg ten prawdopodobnie ma na celu trening i rozwijanie dziecięcego wzroku, to nie jestem pewna, czy spełnia swoją funkcję. Moim zdaniem na obrazkach panuje zbyt duży chaos, by zupełny maluch mógł się w nich połapać i prawidłowo je zobaczyć – może faktycznie półroczny bobas jest w stanie oddzielić od siebie poszczególne elementy ilustracji, ale moja córka w wieku 6 miesięcy była już znudzona czarno białymi książeczkami i zdecydowanie bardziej wolała kolorowe. Drugi tom jest bardzo nierówny. Na rozmalowanych ilustracjach wciąż bardzo dużo się dzieje i nie jest łatwo wyłapać granice postaci. Tuż obok uroczych, sympatycznie przestawionych stworzeń umieszczono zwierzęta o charakterze niemalże karykaturalnym – z monstrualnie przerośniętymi zębami, o krzywych minach i cienkich, gadzich źrenicach. I choć stanowią one zdecydowaną mniejszość, to wrażenie jest nieco niepokojące (żeby nie powiedzieć przerażające). I jak wyszczerzone zębiska wilka jestem jeszcze w stanie zrozumieć, tak chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak nieprzyjemnej sowy, wiewiórki, czy żaby. Bardzo fajny pomysł z rysunkowym potraktowaniem tekstu, które zaczyna się w trzecim tomie (gdzie na przykład literka „o” w słowie „rower” ma formę koła ze szprychami), i rozwija się w ostatniej części, gdzie słowo „jajko” dosłownie jest w jajku, a wyraz „woda” ścieka do zlewu. Jednak sama treść jest już nie do końca fajna. Podczas podróży przez trzecią z kolei książeczkę, Lolek przesiada się kolejno na różne środki lokomocji. Ale nie dlatego, że jest ich ciekawy, ale dlatego, że w poprzednim coś mu nie pasowało, przez co tekst ma raczej negatywny wydźwięk – z roweru robaczek schodzi, bo boi, się upadku, na sankach jest zimno, a auto nie wjedzie na wysoki szczyt. Ponadto Lolek okazuje się być bardzo strachliwym robaczkiem. A budzenie w dziecku strachu przed jazdą na rowerze nie jest chyba niczym pożytecznym.

Wiem, że o gustach raczej się nie dyskutuje, bo to, co nie podoba się mi, może budzić zachwyt w kimś innym. Ale postacie dzieci w ostatniej lolkowej książeczce, to naprawdę małe koszmarki, których twarze rozpływają się niczym zegary na obrazach Dalego, a ich usta wyglądają na szczelnie zacerowane. I choć pod względem treści ta jest najbardziej pożyteczna – pełna pomysłów do wspólnego spędzania czasu, daje również dobry przykład zgodnej zabawy rodzeństwa – to wizualnie odpowiada mi najmniej. Jest mało czytelna i raczej wybazgrana, niż zilustrowana. W ogóle cała seria wygląda jak opracowana w paincie jako projekt ucznia z podstawówki. Choć przyznam, że miałam w podstawówce koleżanki, które w rysowały w tym programie bardziej spójne obrazki.

Wydawnictwo pisze, że: „Malarskie ilustracje Anny Litwinek rozwijają wrażliwość estetyczną dzieci. W pracy nad książkami przyświecała nam myśl Marii Montessori: „Uczyłam się dziecka. Wzięłam to, co dziecko mi przekazało i wyraziłam to.” Nasze książki mogą służyć jako pomoce dydaktyczne zgodne z Pedagogiką Montessori: są adekwatne do etapu rozwoju dziecka, cechują się wysoką jakością wykonania, zawierają wiedzę z otoczenia dziecka, jednocześnie inspirując artystycznie i pobudzając zmysł plastyczny.” Jednak moim zdaniem nie maja nc wspólnego z zasadą decorum i widziałam wiele bardziej wartościowych pozycji dla maluchów. Choć przyznaję szczerze, że metody Montessori również nieszczególnie mnie przekonują, może to dlatego nie potrafię docenić tej serii.

Nie mogę powiedzieć, że „Robak Lolek” jest bezwartościowy, bo ma swoje zalety, a niektóre z ilustracji są naprawdę ciekawe (jestem fanką pszczół, łąki i homara w drugiej części), ale nie mogę jej polecić. Moim zdaniem szkoda czasu i pieniędzy (każda część kosztuje nieemalże 20 zł!) na „Robaka Lolka”.

Anna Litwinek, Robak Lolek, Radom: Wydawnictwo Marruda, 2017, 10 s.
Anna Litwinek, Robak Lolek poznaje zwierzęta, Radom: Wydawnictwo Marruda, 2017, 14 s.
Anna Litwinek, Robak Lolek w podróży, Radom: Wydawnictwo Marruda, 2017, 14 s.
Anna Litwinek, Robak Lolek i przyjaciele, Radom: Wydawnictwo Marruda, 2017, 18 s.

Bajki Majki: „A co to?” Hector Dexet

„Dziurawe” książki to u mojego półtoraroczniaka podobny pewniak, co książeczki z okienkami. Wspominając sympatię, jaką jeszcze do niedawna cieszyła się u nas książeczka „Kto zjadł biedronkę?”, skusiłam się na kolejną pozycję tego samego autora.

Tym razem dziur jest znacznie więcej ;) Malutkich i całkiem sporych, okrągłych, kwadratowych, palczastych, kocich i o zupełnie niezidentyfikowanych, skomplikowanych kształtach.

To książka, która rozwija wyobraźnię przestrzenną i ciekawość świata, trenuje spostrzegawczość, zachęca do zadawania nawet najbardziej szalonych pytań i wciskania paluszków we wszelkie możliwe dziurki ;)

Podczas lektury mały molik książkowy dowie się między innymi jakie stworzonka wykluwają się z jajek, kto wygryza dziury w serze, gdzie chowa się biały królik i gdzie mieszkają nienarodzone jeszcze dzidziusie. Spora dawka humoru i niebanalność poruszanych tematów mają w sobie coś, co potrafi zaciekawić nawet dorosłego, przyznaję, że za pierwszym razem sama nie mogłam się oderwać. I tego właśnie oczekuję szukając książeczki interaktywnej – żeby czytanie jej było świetną, angażującą zabawą!

Kolejny jestem pozytywnie zaskoczona paletą żywych, intensywnych i kontrastowych kolorów, prostotą rysunków i sympatią, jaką potrafią wzbudzić zupełnie prozaiczni bohaterowie.  Książka jest dość gruba, a mimo to stosunkowo lekka, nadaje się do samodzielnego przenoszenia i oglądania (dzięki zaokrąglonym brzegom pozwalam na to bez stresu), ale również całkiem wygodnie czyta się ją wspólnie z bobasem na kolanach. Jedyny minus to dość cienkie (choć kartonowe) strony. W przypadku skomplikowanych okienek ta grubość niestety się u nas nie sprawdziła i moja niezwykle zaciekawiona wyciętymi paluszkami Destrukcja bardzo dokładnie je powyginała. Zalecam zatem nadzór osoby dorosłej dla bezpieczeństwa książki ;)

Bardzo fajna propozycja dla ciekawych świata maluchów.

Hector Dexet, A co to?, Warszawa: Wydawnictwo Mamania, 2017, 36 s.

Bajki Majki: „Raz, DWA, trzy – słyszymy” Joanna Bartosik

Serię RAZ – DWA – TRZY od wydawnictwa Widnokrąg odkryłam stosunkowo niedawno. Maja była już za duża na pierwszy tom poświęcony zmysłowi wzroku – kontrastowe obrazki coraz mniej ją interesowały. Dlatego zdecydowałam zacząć od drugiego kroku (szczególnie, że ta lektura dedykowana jest dzieciom w wieku 1+) i tym oto sposobem zaczęłyśmy przygodę z tą serią od środka.

W przeciwieństwie do „… patrzymy”, gdzie ilustracje zostały oparte na kontraście czterech barw – czerni, bieli, czerwieni i żółcienia, w drugim tomie mamy już do czynienia z całą paletą intensywnych barw. Obrazki są płaskie, wyraźne, o niewielkiej szczegółowości, wciąż mocno kontrastowe. I co najważniejsze – przezabawne! Maja jest fanką psa jadącego na rowerze (tandemie – w końcu ma cztery łapy!), ja uwielbiam nieszczęsną panią w gipsie – w przeciwieństwie do złamanej nogi, ta zdrowa wygina się swobodnie jakby była z gumy, może to stąd to całe biadolenie? :D

Ilustracje wzbogacone zostały o wyrazy dźwiękonaśladowcze – w końcu to właśnie rozwój słuchu jest głównym celem tej pozycji. Wprowadza małego czytelnika arcyciekawy świat onomatopei – dzięcioły robią stuk puk, nurek robi bul bul, a koło gospodyń wiejskich, sprawnie dziergające na spółę długaśny szalik, robi gadu gadu gadu.

Stukanie, pukanie, ojojojanie, turkotanie i paplanie na stałe wpisało się w nasz książeczkowy rytułał i za nic nie chce się znudzić ;)
Wygodny format dopasowany do małych rączek zachęca do samodzielności, a twarde tekturowe kartki i zaokrąglone rogi chronią przed zbyt szybkim zużyciem.

I chociaż jak na razie testowałyśmy tylko jedną część „trylogii”, to z czystym sumieniem polecam całą serię – pierwsza z książeczek polecana jest już dla kilkumiesięcznych bobasów, pozbawiona tekstu skupia się wyłącznie na trenowaniu zmysłu wzroku. Na trzecią już ostrze sobie zęby (niech no tylko Maj zacznie trochę więcej mówić!), trzeci tom wprowadza maluchy w świat tych najtrudniejszych słów, czyli zwrotów grzecznościowych, których zapamiętanie ułatwią zabawne rymowanki.

Świetne ilustratorstwo wzbogacone dużą dawką humoru – majstersztyk!

Joanna Bartosik, Raz, DWA, trzy – słyszymy, Piaseczno: Wydawnictwo Widnokrąg, 2016, 20 s.

Bajki Majki: „Kto zjadł biedronkę?” Hector Dexet

„Kto zjadł biedronkę?” to Mai pierwsza i, jak dotąd, ulubiona książka z dziurą. I choć tytuł ma nieco złowieszczy, nie ma powodów do niepokoju – przy lekturze nie ucierpi żadna biedronka, a cała historia skończy się dobrze ;)

Trzonem historyjki są poszukiwania sympatycznego owada w kropki kojarzonego w Polsce z siecią dyskontów ;P
Choć cały czas widzimy biedroneczkę w samym centrum, wcale nie tak łatwo do niej dotrzeć – podróżujemy coraz bardziej w głąb książeczki poznając kolejne zwierzątka i zastanawiając się, czy któreś z nich przypadkiem nie gustuje w tych niepozornych owadach. Na szczęście upodobania kulinarne kolejnych drapieżników (a już na pewno nie ślimaków) nie zawierają biedronki w karcie ulubionych dań :D

 

Zdecydowanym atutem tej pozycji są fantastyczne ilustracje i genialne kolory – oto wspaniały dowód na to, że książeczki kontrastowe dla najmłodszych nie muszą wcale być czarno-białe! Kolory są soczyste i wyraziste, a zwierzątka, choć proste i schematyczne, są urocze i intuicyjnie rozpoznawalne. Mai zdecydowanym faworytem jest biały pajączek na czerwonym tle, ja uwielbiam różowe flamingi na granacie i biało-niebieskie rybki.

Choć książka jest duża i dość masywna, to wciąż poręczna i bez problemu można nią manewrować jedną ręką, drugą podtrzymując dziecko na kolanach. Strony są naprawdę porządne, co jest dla nas bardzo ważnym kryterium – po ponad pół roku książeczka niemal nie nosi śladów zużycia – nie da się jej podrzeć, powyginać ani zjeść nawet przy samodzielnym obsługiwaniu przez Bobasę, a to prawdziwy wyczyn – jest praktycznie nie do zdarcia.

Bardzo polecamy, „Kto zjadł biedronkę?” to naprawdę godziny wspólnego czytania i już od miesięcy stała pozycja w naszym repertuarze.

Hector Dexet, Kto zjadł biedronkę?, Warszawa: Mamania, 2016, 24 s.