Nie sposób zaprzeczyć, że „Kroniki Nocnych Łowców” są o miłości. O zabijaniu demonów też, ale przede wszystkim o miłości. I to tej najciekawszej, bo zakazanej.
„Prawa są bez znaczenia (…). Nie ma rzeczy ważniejszej od miłości. I nie ma wyższego od niej prawa.”
Mieliśmy już romantyczne uczucie między wmówili-nam-że-jesteśmy-rodzeństwem i homoseksualizm w konserwatywnym środowisku w „Darach Anioła” oraz słabość do ukochanej najlepszego przyjaciela i miłość do dwóch chłopców jednocześnie (swoją drogą ten dylemat został bardzo zgrabnie rozwiązany) w „Diabelskich Maszynach”, a także związek między Nocnym Łowcą, a czarownikiem w obu seriach, choć w różnych stuleciach. Tym razem przyszła pora na złamanie jednego z najbardziej rygorystycznych praw Clave – zakochanie między towarzyszami parabatai.



Minęło pięć lat od Mrocznej Wojny i postanowienia Zimnego Pokoju wyrzuciły fearie poza nawias społeczeństwa i pozbawiły rodzeństwo Blackthornów Marka i Helen. Bez najstarszych z rodzeństwa, na barki Juliana, w wieku dwunastu lat spadła odpowiedzialność za resztę dzieciaków i utrzymania okaleczonej rodziny w całości. A żeby przypadkiem się przy ty nie nudził, odpowiedzialny za kierowanie kalifornijskim Instytutem wuj coraz bardziej niedołężnieje, w mieście zaczynają ginąć ludzie, co ma związek z podejrzanym ruchem kultystów, do drzwi puka (bardzo nielegalne) elfie poselstwo, upragniony powrót brata okazuje się nie do końca tym, co sobie wszyscy wymarzyli, a sam Jules zauważa u siebie wysoce nieodpowiednie i wprost proporcjonalnie silne uczucia względem Emmy, swojej parabatai i najlepszej przyjaciółki od wczesnego dzieciństwa. Tymczasem Emma, mimo upływu lat nie może pogodzić się z tajemniczą śmiercią rodziców i z powodu braku wsparcia Clave prowadzi prywatne śledztwo. Czy wszystkie te sprawy mogą być w jakiś sposób ze sobą związane? Serio, niby 800 stron, a nie sposób się nudzić.
To książka kipiąca miłością rozmaitą – przede wszystkim tą rodzinną, zarówno między rodzeństwem, jak i rodzicielską, związaną z opieką, troską, przywiązaniem i walką o dobrobyt bezbronnych, niewinnych maluchów już i tak porządnie doświadczonych przez los. Znajdzie się jednak również sporo miejsca na miłość romantyczną i łamiącą serce historię o uczuciu, krzywdzie i żałobie zdolnych popchnąć do potwornych czynów.
Ale żeby nie było – to nie tylko romansidło! Ze wszystkich książek tej autorki, jakie dotychczas czytałam, to ta ma najciekawiej skonstruowaną intrygę – zarówno pod względem śledztwa prowadzącego krok po kroku do ujęcia mordercy, jak i pod względem kierujących nim motywów. Nie zabraknie też potyczek z demonami przyprawionych szczyptą Dzikiego Polowania i nieodzownej „final battle”, przez którą od ostatnich 100 stron powieści nie sposób się oderwać. Pojawią się również, choć na moment bohaterowie znani nam z wcześniejszych serii – Magnus, Jace z Clary i Jem z Tessą. Dodatkowym kąskiem będzie bonusowe opowiadanie poświęcone przyjęciu zaręczynowemu Simona i Isabelle na końcu książki.
W pierwszym momencie nie tylko „Pani Noc”, ale cała trylogia „Mroczne Intrygi” nieco mnie przeraziła swoją objętością. Każda z części ma ponad 800 stron! Nie wiem jednak po co się w ogóle martwiłam, jak już mnie wessało, to okazało się, że cztery dni i po książce. Clare w ogóle bardzo szybko się czyta, ale mam wrażenie, że w przeciwieństwie do poprzednich cykli o Nocnych Łowcach, w tym było zdecydowanie mniej błędów. Chyba to jednak była kwestia tłumaczenia, bo „Mroczne Intrygi” mają nowych tłumaczy. Mam nadzieję, że ta jakość utrzyma się przez wszystkie trzy tomy.
Cassandra Clare, Mroczne intrygi. T.1: Pani Noc, Warszawa: Wydawnictwo M.A.G, 216, 830 s.
~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2021 ~