Z przykrością muszę przyznać, że to pierwsza z książek Cassandry Clare, która trochę mi się dłużyła, szczególnie w samym środku – już po wielu tragicznych wydarzeniach, ale w momencie oczekiwania na finałową bitwę i ostateczne rozwiązanie całej serii. 700 stron to mimo wszystko trochę za dużo radości. Nie było to jednak na tyle uciążliwe, żebym zdecydowała się odłożyć książkę, wręcz przeciwnie – podobnie jak 5 poprzednich tomów, i ta wchodzi bardzo szybko i lekko, nawet mimo długaśnych momentów mozolnego brnięcia przez pustynię.


Sebastian wyposażony w kielich pozwalający stworzyć Mrocznych Nocnych Łowców wydaje się być niepokonanym przeciwnikiem – szczególnie, że „rekrutuje” swoją armię napadając i przemieniając Nefilim, a nie ma nic trudniejszego, niż walka z wrogiem noszącym twarze naszych najbliższych. Nawet, jeśli to tylko powłoka, której ukradziono duszę, któż byłby w stanie wycelować w nią miecz? Jakby tego było mało, jeden z sojuszników Clave szykuje się do zdrady dołączając do szeregów Morgensterna. Nie da się ukryć, że Valentine był przy swoim synu puszystym kociakiem – chciał odsunięcia Clave od sprawowania rządów, niepodzielnej władzy nad Mrocznymi Łowcami i zerwania Porozumień z Podziemnymi. Cel Jonatana jest znacznie prostszy – zniszczyć świat i rządzić jego popiołami. Koniecznie mając przy sobie siostrę – jedyną osobę, która ma dla niego jakąkolwiek wartość.
Ostatnia część nie tylko domyka historię Clary i Mrocznej Wojny, w którą została wplątana, ale przy okazji otwiera mnóstwo nowych wątków, które będą kontynuowane w kolejnych cyklach, a do głosu dochodzą kolejne rody – pojawia się rodzeństwo Blackthornów i Emma Carstairs z legendarnym mieczem u boku (otrzymali własną historię w trylogii „Mroczne Intrygi”), brat Zachariasz okazuje się jeszcze bardziej intrygującą postacią, niż wcześniej, ze Spiralnego Labiryntu wychodzi czarownica Tessa Gray, której historię możemy poznać w trylogii „Diabelskie Maszyny” (za którą lada moment się zabieram), a Magnus spisze kilka historii ze swojej niekrótkiej młodości („Kroniki Magnusa Bane’a”). Nie ma więc mowy o żadnych pożegnaniach. To dopiero zaproszenie do dalszej przygody.
I z przyjemnością to zaproszenie przyjmuję, bo świat stworzony przez Cassandrę Clare – świat niby najzupełniej normalny, a pełen wilkołaków, wampirów, czarowników i demonów schowanych przed wzrokiem zwykłych śmiertelników, z Nocnymi Łowcami mającymi w żyłach anielską krew i czerpiącymi siłę z magicznych znaków stojącymi na straży porządku – bardzo przypadł mi do gustu, do czego w dużej mierze przyczyniło się poczucie humoru bohaterów (za tak długie zdanie moja polonistka z gimnazjum zrobiłaby mi równie długi wykład, ale jakoś nie mogę go skończyć, to jeszcze dopiszę coś w nawiasie, zawsze miałam słabość do impresjonizmu). Strasznie się cieszę, że jeszcze tyle przede mną, choć jednocześnie długość Kronik Nocnych Łowców troszkę napawa mnie przerażeniem. Ale jestem pewna, że będzie fajnie!
Sporym minusem całej serii było dla mnie bardzo przeciętne tłumaczenie i niestaranna korekta – pojawiało się naprawdę sporo błędów i wyłapałam kilka może nie szczególnie ważnych, ale kulawo brzmiących błędów w tłumaczeniu. Na przykład zamiast słowa „brokat” pojawia się „błyszczyk”, w związku z czym Magnus pociera oko i w związku z tym palce lśnią mu od błyszczyku, pokój Isabelle jest cały obsypany błyszczykiem itp. Tego rodzaju nieznaczne, ale w całokształcie męczące szczegóły. Zwłaszcza, gdy pojawiają się w tekście niejednokrotnie.
W ostatnim tomie strasznie za to drażnił mnie pewien błąd rzeczowy – ważna dla fabuły jest pewna sala w Gard, która opisywana w następujący sposób:
„(…) zbudowana jak amfiteatr: półokrąg ław otaczający podium z dwiema mównicami, jedną dla Konsula, drugą dla Inkwizytora. Znajdujące się za duże prostokątne okna wychodziły na Alicante”.
I ja wiem, że w tym momencie pewnie jestem zbyt czepialska, ale tego rodzaju konstrukcja na planie półokręgu to teatr. Przedrostek „amfi-” oznacza podwojenie, czyli amfiteatr jest budowlą na planie zbliżonym do okręgu (podwójny teatr). Jak na przykład Amfiteatr Flawiuszów, zwany potocznie Koloseum. I za pierwszym razem tylko trochę mnie to zirytowało, ale to porównanie pojawia się w tekście dwa lub nawet trzy razy, więc musiałam podzielić się frustracją :)
Podsumowując – było długo, ale fajnie i chcę więcej. To jedna z tych autorek, której książki właściwie czytają się same – bardzo łatwo wchodzą i nie wymagają od czytelnika zbyt wiele wysiłku, to po prostu czysta, dobra rozrywka. Świetnie mi się przy nich odpoczywa.
Cassandra Clare, Dary anioła T. 6: Miasto niebiańskiego ognia, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2014, 704 s.
~ Książkę przeczytałam w ramach wyzwania WyPożyczone 2021 ~