Jak każda nowa część przygód Basi, ta również trafiła na majkową półeczkę niedługo po premierze, ale prawdę mówiąc starałam się nie sięgać po nią za często. Żeby nie zapeszyć, bo (odpukać!) od września nie przypałętało nam się nic poważniejszego niż katar i bardzo chciałabym, żeby ten stan utrzymał się chociaż do stycznia. A książeczka o chorowaniu to niemalże kuszenia losu.
Ale przed moją córką nic się nie ukryje, a już na pewno nie nowa Basia. Szybko więc stała się naszą nową ulubioną, przynajmniej na jakiś czas. Bo i temat jest super ciekawy – rodzinę Basi łapie jakiś paskudny wirus żołądkowy (a czy może być coś bardziej fascynującego dla przedszkolaka, jak wymiotowanie?) . I choć w porównaniu z innymi domownikami Basia długo trzyma się dzielnie, to kiedy przychodzi pora na nią, jest tak źle, że konieczna jest hospitalizacja.







Osobiście wolę nazywać rzeczy po imieniu i u nas w domu wymiotowanie nazywamy wymiotowaniem, a biegunkę biegunką. Ale propozycja wymyślona przez Zofię Stanecką, choć musiałam się trochę Mai natłumaczyć o co chodzi, jest całkiem zabawna – otóż osoba, która wymiotuje jest nazywana skazańcem, a osoba z biegunką wybrańcem. Poza tym dowiemy się czym są elektrolity i dlaczego należy je uzupełniać, w tej części pojawia się również dobry zwyczaj zakładania maseczki, jeśli nie jest się pewnym, czy wciąż się nie zaraża.
Książka oswaja również przebywanie w szpitalu – kroplówkę, kiepskie samopoczucie i poczucie osamotnienia, które można odczuwać, kiedy akurat nie mogą zostać z nami bliscy.
Jak zawsze Basia została genialnie zilustrowana, mam wielką słabość do kreski Marianny Oklejak. Jest poważny temat przedstawiony w przystępny i całkiem zabawny sposób oraz siła, która tkwi w rodzinie. A niepokorna, psotna Basia, nawet w chorobie, jest jedną z naszych naulubieńszych bohaterek.
Zofia Stanecka, Marianna Oklejak, Basia i chorowanie, Warszawa: Wydawnictwo HarperKids, 2020, 24 s.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa HarperKids.