Sara i jej mąż wzięli na siebie sporo wyzwań jednocześnie, nie tylko obydwoje postanowili otworzyć własne biznesy – Sara gabinet psychoterapeutyczny dla młodzieży, a jej mąż Sigurd biuro architektoniczne – ale również przeprowadzili się do starej willi po dziadku i rozpoczęli jej generalny remont własnymi siłami. Nic więc dziwnego, że szybko stali się przemęczeni i sfrustrowani, przez co niełatwo o nieporozumienia w całkiem jeszcze świeżym małżeństwie. Kiedy jednak wydaje się, że wszystko nareszcie zaczyna się układać, Sigurd, zamiast wyjechać na weekend z przyjaciółmi, znika bez śladu, a ostatnia wiadomość, którą zostawia żonie okazuje się być kłamstwem. Początkowe niedowierzanie szybko przemienia się w niepokój, a kiedy bohaterka zaczyna czuć się obserwowana i prześladowana w swoim własnym domu, a nie ma do kogo zwrócić się o pomoc, powoli zaczyna wątpić w swoje zdrowie psychiczne.


Chociaż w tej książce brak zaskakującego zwrotu akcji, jak w „Pacjentce” i traumatycznej przyczyny problemu, jak w „Kobiecie z okna”, jest równie przejmująca, przede wszystkim ze względu na smutny portret kobiety nie potrafiącej odnaleźć się wśród ludzi. To rozwijająca się spokojniejszym tempem opowieść o samotności i pielęgnowaniu relacji. O potrzebie przyjaźni i kontaktu z innymi ludźmi, radzeniu sobie z traumą, psychologii kłamstwa, wpływie życia rodzinnego na rozwój jednostki, zazdrości i dylematach moralnych.
Nie wybitna, ale warta uwagi. Niedługa pozycja idealna na jesienny wieczór – trochę kryminał, trochę thriller, gdzie dzięki wspomnieniom bohaterki akcja toczy się w dwóch czasach, które w pewnym momencie składają się w pełny obraz małżeństwa.
Minusy? Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy styl autorki, ale przez bardzo długie zdania podrzędnie złożone czyta się ją dość specyficznie. Nieco drażniło mnie też, że wszyscy, niezależnie od stopnia zażyłości, zwracają się do siebie na „ty”, gdzie w języku polskim (kulturze?), stosujemy raczej formy grzecznościowe pan, pani, kiedy zwracamy się na przykład do komisarza policji. I jeszcze ten nieszczęsny „tiszert” zapisany fonetycznie – być może poprawnie, ale jakoś boli w oczy.
Helene Flood, Psychoterapeutka, Warszawa: Wydawnictwo Agora, 2020, 340 s.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora.