„Dziel się wszystkim.
Graj uczciwie.
Nie wolno bić innych.
Jeśli coś znajdziesz, odłóż to na miejsce.
Sprzątaj po sobie…”
Zazwyczaj nie odnajduję się w tego rodzaju książkach objawiających filozofię prostoty i doceniania codziennych przyjemności życia – mój wewnętrzny cynik odzywa się podczas lektury zdecydowanie zbyt często. Ta książka skusiła mnie nieco z wewnętrznej przekory – osobiście nigdy nie chodziłam do przedszkola, czy wobec tego jestem w stanie nadrobić te braki w przygotowaniu do życia w społeczeństwie? Może zostałam skreślona już na samym starcie?


Książka Roberta Fulghuma to zbiór króciuteńkich esejów – żeby nie powiedzieć „przemyśleń” – na temat podejścia ludzi do życia. Przytaczając wiele postaci, z którymi zetknął się w swoim życiu – od żydowskiego szewca, przez mężczyznę, który postanowił wznieść się w przestworza na krześle, aż po spotkanych przypadkowo emerytowanych rowerzystów – i ich życiowe postawy rozważa nad tym, co jest w życiu ważne i jakimi wartościami warto się kierować.
„Każdy z nas – gdzieś tam w środku – wie wszystko, co ważne. Zna zasadę wzajemności, miłość, podstawy higieny. Rozumie ekologię i politykę, co znaczy równość i zdrowe życie”.
Już na pierwszy rzut oka widać, że podejście autora jest bardzo utopijne. I jak każda utopia – wprowadzone w życie mogłoby wyrządzić sporo złego. Nie znaczy to jednak, że kierowanie się w życiu „przedszkolnymi” zasadami nie uczyni naszego świata lepszym miejscem. Nawet, jeśli jest on zdecydowanie bardziej skomplikowany, niż mogłoby się to przedszkolakom wydawać. Wiadomo przecież jak ważne są solidne podstawy. Dlatego też chociaż nie mogę całkowicie zgodzić się z tezą postawioną w tytule, nie odbieram jej również wagi – przedszkole to bardzo ważny etap rozwoju inteligencji emocjonalnej i funkcjonowania w społeczności.
„Wyobraźcie sobie, jakim pięknym miejscem byłaby Ziemia, gdyby każdy z nas punktualnie o trzeciej po południu zjadał ciastko, popijał mlekiem i ucinał sobie drzemkę”.
– brzmi pięknie, prawda? Jako łakomczuszka i śpioch z natury i entuzjastka celebracji lenistwa jestem bardzo na tak. Ale jako osoba znająca odrobinę zasady funkcjonowania układu trawiennego i obarczona doświadczeniem refluksu wiem, jak katastrofalne w skutkach mogłoby okazać się takie folgowanie tym małym przyjemnościom. Nie skreślajmy więc może wiedzy i doświadczeń zdobytych już po beztroskich latach przedszkola ;)
Nie znajdziecie tutaj żadnej prawdy objawionej, a ta lektura nie odmieni Waszego życia. Nie znajdziecie tu również niczego nowego. Ale czyta się przyjemnie i szybciutko – dobrze sprawdzi się zarówno jako pozycja „na raz” podczas podróży, jak i książka noszona w torebce i „poczytywana” po eseju w kolejce czy na przystanku autobusowym, a nawet jako „chociaż dwie strony przed snem” – bo tutaj dwie strony to już cały esej i skończona myśl. Momentami bawi, momentami wzrusza, czasem wzbudzi odrobinę nostalgii. Całkiem przyjemna – to taki trochę gawędziarsko napisany „zabijasz czasu”. Czy świat nie byłby piękny, gdybyśmy jako czekadełko sięgali właśnie po tego typu krótkie i lekkie teksty, zamiast po plotkarskie gazetki?
Robert Fulghum, Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, dowiedziałem się w przedszkolu, Warszawa: Wydawnictwo Mamania, 2020, 272 s.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mamania.