Czas na czytanie: PATRONAT „Jedyna taka choroba” E. Zdebska

Moja niechęć do postaci kobiecych w książkach jest już chyba legendarna. Co poradzę, że mnie te wszystkie babsztyle drażnią i nie potrafię się z nimi utożsamić? Ten problem dotyczy przede wszystkim książek młodzieżowych, których bohaterki mają zazwyczaj w głowach pstro, a głębię ich charakterów przebija zroszony deszczem chodnik. Dlatego kiedy pojawia się fajna babska postać przełamująca ten smutny schemat, to znak, że książka jest warta uwagi.

Lisa jest świetną zielarką, a odkąd profesja ta została zakazana w królestwie, oddaną recepcjonistką w przychodni średnio obowiązkowego wioskowego lekarza. Jej życie toczy się pomału między wciskaniem w napięty grafik hord roszczeniowych pacjentów, a ściąganiem z dachu mocno wstawionego lekarza traktującego tendencje samobójcze jako comiesięczne hobby. Wbrew pozorom nie wyróżnia się specjalnie z tłumu dość specyficznych mieszkańców dość specyficznej Doliny Rosa. Trudno zatem dziwić się jej zdumieniu, gdy to właśnie na nią, zupełnie znienacka, spada bardzo odpowiedzialne zadanie wyleczenia królewskiej córki z nieznanej nikomu choroby.

Prosta zielarka trafia więc na dwór, który zdaje jej się być kompletnie oderwany od rzeczywistości. Czy używająca mózgu, nieszczególnie przejmująca się konwenansami młoda dziewczyna odnajdzie się w świecie drogich sukien i sztucznych uśmiechów będących przykrywką dla pałacowych intryg? Chyba będzie musiała, bo jedna zagadka goni drugą, a jedynymi przyjaznymi jej duszami stają się roztrzepana pokojówka, zakochana nastoletnia szlachcianka, gburowaty wojownik i mocno podejrzany czarny mag.

To historia, w której bardzo dużo mówi się o miłości (i to tej szaleńczej młodzieńczej, zdolnej spędzić sen z powiek kilku królestwom!), a nie ma w niej opisu choćby i jednego pocałunku. Da się? Da się! A efekt jest naprawdę dobry!

Jak każda książka, ta również ma słabsze strony – męczyła mnie trochę niespójność wykreowanego świata, które w jednej chwili zdaje się być średniowieczem, a w kolejnej jest światem pociągów, badań laboratoryjnych i makijażu permanentnego. Nadrabia to jednak fantastycznym, absurdalnym humorem, który zdaje się wręcz czyhać na czytelnika w najmniej spodziewanym momencie. I po kilku takich akcjach już się wie, że w tych realiach możliwe jest praktycznie wszystko.

Nieszablonowa historia o przyjaźni, różnych znaczeniach miłości, poświęceniu i pragnieniu niesienia pomocy innym. Troszkę naiwna, całkiem zabawna i zdumiewająco mądra i mocno zakręcona. A po przewróceniu ostatniej strony uśmiech długo nie schodzi z twarzy.

Niepoważnie poważna, cudnie sympatyczna! Uwielbiam takie dziwy, które za nic nie chcą dać się sklasyfikować. Troszkę romansidło, trochę kryminał, bardzo fantastyka i odrobinę komedia. Gdybym rozdawała „Dziobaki Literatury”, ta pozycja miałaby spore szanse na statuetkę. Czy jest na sali osoba, która nie lubi dziobaków?

Bardzo polecam do wakacyjnego plecaka na przyjemne oderwanie od rzeczywistości, bo czyta się wyjątkowo lekko i sprawnie – sama pochłonęłam ją „na raz” podczas wyjątkowo mało produktywnego dnia w pracy. To było całkiem udana rekompensata dnia spędzonego w świecącym pustkami centrum handlowym podczas, gdy pogoda na zewnątrz była plażowa. Jak dobrze musi się zatem czytać ją na plaży…

Zdebska, Jedyna taka choroba, Poznań: Wydawnictwo AlterNatywne, 2019, 272 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa AlterNatywne.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s