Ten dzień musiał kiedyś nadejść, ale jednak nie sądziłam, że nadejdzie tak wcześnie. Jednak stało się – trafiłam na książkę, przez którą poczułam się staro.
Bo kiedy czytając książkę o nastoletnim yolo i nieszczególnie przemyślanej ucieczce z domu w romantycznym zrywie ku przygodzie, odkrywam w sobie olbrzymie pokłady zrozumienia dla matki głównego bohatera, to chyba jednak coś jest nie tak…
A przecież uwielbiam książki dla młodzieży!
Ale zacznijmy od początku. Filip jest typowym „dzieckiem z dobrego domu” – może nie dostaje wszystkiego, o czym tylko mógłby zamarzyć, ale niczego też mu nie brakuje. Może poza odrobiną luzu. Bo jego rodzice (zwłaszcza mama), należą do tych wymagających, a to nieszczególnie łączy się z Filipowym planem na życie obejmującym co prawda wykształcenie zawodowe, ale już maturę niekoniecznie. A już z na pewno nie heteroseksualizm. Sfrustrowany brakiem zrozumienia i spragniony poważnego dramatu bohater wychodzi więc z domu i wyrusza na przygodę życia. Pieszo, z niecałą stówą w kieszeni i alibi opóźniającym rodzicielski pościg. A to przecież wciąż więcej niż miał Cejrowski na starcie!
Nie za dobrze przemyślana decyzja szybko daje się odczuć. Czy napotkany po drodze zlot „branżowych” motocyklistów okaże się przekleństwem, czy wybawieniem? Bo ulgą dla zmęczonych wędrówką stóp na pewno.
Był moment, w którym byłam całkiem przerażona – wiecie pochwała ucieczek z domu i wsiadania na motocykle z obcymi mężczyznami w wieku podeszłym jako sposób na przeżycie przygody życia. Ale suma summarum wszystko to zostało przedstawione w naprawdę dobry sposób – wraz z popełnianiem błędów (od takich, których żałuje się jeszcze w trakcie popełniania, aż po te z długim terminem zawstydzania popełniacza) i ich konsekwencjami. Spokojnie można pozwolić jej trafić w ręce młodzieży. Chociaż takowa o pozwolenie raczej nie pyta.
To historia o potrzebie wolności i odrobiny szaleństwa. O poszukiwaniu siebie. O pierwszych krokach w dorosłość, która nie zawsze jest zgodna z wyobrażeniami. O osiąganiu zamierzonego celu i stawianiu na swoim. O lekkomyślności i pochopnych decyzjach. O nie ocenianiu po pozorach. O odpuszczeniu sobie. I o tym, że dobrzy ludzie jeszcze istnieją na tym świecie, a szczęście i pech zazwyczaj wędrują parami.
Filip jest tak bardzo młodym, naiwnym dzieciakiem, że to słodkie i budzące zniecierpliwienie jednocześnie. A czytanie o jego przygodzie to prawdziwy rollercoaser – raz umierałam z zazdrości tęskniąc za jego młodzieńczą beztroską, by kilka stron później najchętniej wytargać go za ucho. Ale taki jest chyba urok młodości – smak ma nieporównywalny z niczym innym, ale niesie ze sobą znaczne ryzyko publicznego blamażu.
I robiąc bilans zysków i strat nasz bohater okazuje się być wyjątkowym szczęściarzem, jak na urodzonego pechowca!
Nie da się czytać bez emocji – byłam przerażona, byłam zażenowana i byłam rozbawiona. Niesie ze sobą posmak wakacji, zapach dymu z ogniska i wrażenie ciepłego piasku pod stopami. Pierwszych miłości i nastoletnich dramatów. Idealna na chłodny wiosenny wieczór pod kocem na balkonie. I dla starych i dla młodych duchem.
P.S. Mój tytuł roboczy to „Filip i gang homocyklistów” co idealnie oddaje klimat powieści i właściwie jest moim osobistym szczytem lapidarności w recenzowaniu :D
Inga, Filip!, Szczecin, 2018, 231 s.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości autorki i księgarni Bukcetbook.
Roboczy tytuł akceptuję – podbił moje serce! xDD <3
Bardzo dziękuję za tak ciepłą ciepły odbiór "Filipa, słoneczną recenzję, czas na niego poświęcony na lekture.
Mega mnie cieszy też, że mogę poznać zdanie mamy, na temat jego ekscesów, bo jesteś pierwszą mamą, której opinię poznałam. Przyznam się, że czasami jak wracam do tej książki, też się czuję jak staruszek, a jednocześnie daje znać o sobie jakaś melancholia, że kiedyś to było, a teraz to nie jest.:D
Jeszcze raz bardzo dziękuję! <3
PolubieniePolubione przez 1 osoba