Moja ekscytacja na samą myśl o tej książce była przeogromna, a entuzjazm podczas odbierania przesyłki porządnie wystraszył kuriera. Rzuciłam wszystko i dosłownie pożarłam. A teraz mi żal, że już się skończyło.
Chociaż żeby być zupełnie szczerym, gdzieś w głębi duszy miałam względem tej książki pewne obawy. W porównaniu z historią z Lichotki, „Szaławiła” nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, nie tylko dlatego, że była opowiadaniem (a ja nie do końca umiem w opowiadania), ale jak zwykle nieszczególnie przekonuje mnie kobieta jako główny bohater. Szczególnie, jeśli mości się na zgliszczach opowieści, która skradła mi serce.
Nie da się ukryć, że jednak Konrad jest mi zdecydowanie bliższy i znacznie łatwiej było mi się z nim utożsamiać, niż z waleczną szaławiłą nie do zdarcia. Tak samo, jak wciąż przedkładam kichające anioły nad czorty z wadą wymowy, choć te drugie też są do serca przytul. Ale kiedy wiłę ogarnął słuszny gniew na ludzką głupotę, to aż mną miotało po pokoju. Oj, w tym temacie nie trudno jednak znaleźć między nami kilku podobieństw.
Mimo zmiany obsady, konwencja utworu nie pozwala zapomnieć, że to jednak kolejna część tego samego cyklu. I chociaż Odę lubię troszkę mniej, niż Konrada, a Bazyla troszkę mniej, niż Licho, to jednak wciągnęłam się momentalnie i nie byłam w stanie się oderwać. To równie dobra część, co dwie poprzednie. Wciąż ten sam humor, ten sam klimat i ten sam urok.
W odróżnieniu od wcześniejszych tekstów z tej serii, nie ma tu aż tylu nawiązań do rodzicielstwa i błędów wychowawczych, choć te wciąż się pojawiają. W końcu co ty to była za frajda, gdyby olbrzymi, rogaty demon nie troszczył się o główną bohaterkę niczym przykładna mama kwoka? Tym razem znajdziemy tu więcej na temat poszukiwania siebie i swojej drogi, życiowych wyborach, oraz zmaganiu się z dziedzictwem, wychowaniem i przeszłością. Jest trochę smalenia cholewek i mnóstwo awantur. I pączki. Ale przede wszystkim dość gorzka refleksja nad postępującym brakiem rozsądku i złudnym poczuciem bezpieczeństwa objawiającym się tak popularnym ostatnio ruchem antyszczepionkowym.
Bo jest to przede wszystkim książka o zarazie. Oby nie okazała się prorocza, bo nie wiem, czy znajdzie się jakaś dzielna wiła, która w parze z demonem ocali nas przed kłopotami, które możemy sami na siebie sprowadzić.
Tylko Rocha mi było mało. Ale jak już był, to wymiatał, skubaniec.
Marta Kisiel, Oczy uroczne, Warszawa: Wydawnictwo Uroboros, 2019, 320 s.
(premiera 13.03.2019)
Recenzja powstałą dzięki uprzejmości Wydawnictwa Uroboros.
Ależ Ci zazdroszczę, że jesteś już po lekturze! Czekam strasznie na premierę, bo kocham całą serię <3 Oda skradła moje serducho w Szaławile. Martwi mnie tylko, że mało jest Rocha, bo strasznie liczyłam na rozwinięcie jego postaci. Ale skoro wymiata, to tym bardziej nie mogę się doczekać. Zapowiada się na kolejną część?
PolubieniePolubienie
Już niedługo! Mnie „Szaławiła” nie zachwyciła – może dlatego, że czytałam ją bezpośrednio po „Dożywociu”. Za to „Oczy uroczne” jak najbardziej się obroniły. Szczególnie, że temat jest bardzo aktualny.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo liczę, że cykl będzie się rozrastał. Na pewno będzie druga część „Małego Licha”, podobno już poszła do wydawcy <3
PolubieniePolubione przez 1 osoba