Książka na weekend: “Wszystko przed nami” Samantha Young

Czas odhaczyć obowiązkową wakacyjną lekturę – kategoria „babskie czytanie„, typ „romansidło”! :D

Moje wrażenia na temat tej książki zacznę od bardzo płytkiego, ale nie oszukujmy się, bardzo istotnego faktu – ma piękną okładkę. Romantyczną, daleką od wulgarności, mimo sceny pocałunku na pierwszym planie, z malowniczym zamkiem na tle górskiego krajobrazu. Pani Elizo Luty, świetna robota!
Tak, jestem podła i oceniam po okładce. Bilans takiego podejścia to zwykle pół na pół – raz się sparzę i zmarnuję kilka dni życia na gniota w kolorowym papierku, innym razem będę zachwycona. Tym razem za spektakularną oprawą, która mnie przyciągnęła, kryła się bardzo miła niespodzianka.

To moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, dlatego też nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać poza tym, ze będzie to babskie romansidło o schodzeniu się, rozstawaniu i dawaniu sobie drugich i trzecich szans. Prolog mocno mnie zniechęcił – jest w nim patos górnolotnych „złotych myśli”, marudna egzaltacja i nieco tandetna scena ulegania namiętnościom w szpitalnej toalecie. Nie brzmi za dobrze, nieprawdaż? Całe szczęście, że ta wyrwana z kontekstu scena w pewnym momencie się urywa i przychodzi czas opowiadania historii od początku, do końca. I jest dużo lepiej.

Warto wspomnieć już na samym początku, że jest to wyjątkowo rozbudowana opowieść. Główną bohaterkę – Norę – poznajemy już we wczesnej młodości (a dzięki wspomnieniom mamy również wgląd w jej dzieciństwo), dzięki czemu obserwujemy w jaki sposób kształtuje ją środowisko i życiowe dramaty, a sama bohaterka nabiera dzięki temu głębi i realizmu. Wraz z nią podejmujemy odważne decyzje i przeżywamy moralne dylematy. Bo życie nie szczędzi Norze ani tragicznych wydarzeń, ani emocjonalnej huśtawki.

To faktycznie poruszająca historia o podążaniu za marzeniami, które okazuje się nie być tak łatwe, jak to przedstawiają w bajkach. Mimo, że książę na białym koniu naprawdę kocha z całych sił. Opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie. O przeżywaniu żałoby i radzeniu sobie z gnębiącymi wyrzutami sumienia. O prawdziwych rodzinach, gdzie więzy krwi tak naprawdę nie są ważne. O ukrywaniu się w dziecięcym świecie fantazji i strachu przed dorosłością. O dziecinnych dorosłych i nad wyraz dojrzałych dziewczynkach. O odnajdywaniu wewnętrznego spokoju i strachu przed jego utratą. O małych dramatach codzienności i o wielkiej odwadze pozwalającej się z nimi zmierzyć.

I przede wszystkim o zaborczości. O tak wielkim strachu przed samotnością, że przeważa on nad marzeniami i szczęściem ukochanej osoby.

To nieustanna walka marzeń z poczuciem winy, samoświadomości z niską samooceną.

A wszystko dzieje się na tle  pełnego studenckiego i festiwalowego życia Edynburga stanowiącego opozycję dla zabitej dechami dziury w Stanach Zjednoczonych, z której wywodzi się Nora. Okazuje się jednak, że zmiana miejsca zamieszkania, nawet tak diametralna, nie wystarczy, by odmienić życie. Wszystkie zmiany muszą zacząć się w nas.

I to prawda, że pod koniec cała intryga robi się już mocno tendencyjna, ale czy to nie właśnie o to chodzi w tego typu książkach? Żeby towarzyszyła nam lekka irytacja na bohaterów, którzy uparcie uciekają przed szczęściem i pewność, że mimo wszystko w końcu na siebie trafią? I będą żyli długo i szczęśliwie.

Samantha Young, Wszystko przed nami, Warszawa: Wydawnictwo Burda, 2018, 448 s.

Recenzja powstała we współpracy z portalem sztukater.pl.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s