Bajki Majki: „Pamiętnik Zuzy-Łobuzy. Pełna profeska” Alice Pantermüller, Daniela Kohl

Odkąd zostałam mamą sięgam nie tylko po książki dla maluszków adekwatne do majkowego poziomu, ale coraz częściej również  po te dla „młodszej młodzieży”. W końcu na rozpoczęcie wizji środowiskowej nigdy nie jest za wcześnie! Od dłuższego czasu ostrzyłam sobie zęby na serię o Zuzie-Łobuzie szukając ciekawej alternatywy dla fanek Hani Humorek (doskonale pamiętam jak moja młodsza siostra szalała za Hanią ucząc się czytać!) – dziewczynek, które wyrosły już z etapu marzeń o karierze księżniczki i teraz planują zostać psotnicami.

W serii o Zuzie bardzo fajne jest to, że bez problemu możemy sięgnąć po dowolną cześć cyklu nie znając poprzednich. Dzięki temu można wybierać kierując się tematyką, a nie numerkiem na okładce (którego swoją drogą nie ma), i na przykład na wakacje zabrać ze sobą tą o wycieczce nad Bałtyk. To właśnie tematyka „Pełnej profeski” poniekąd przyciągnęła mnie do tej lektury, traktuje bowiem o opiece nad bobasem.

Najlepsza przyjaciółka Zuzy, Zośka, mieszka tylko z mamą i młodszą siostrą. Jednak pewnego dnia do jej życia ponownie wkracza tata wraz z nową partnerką i małym braciszkiem. Kusząc obietnicami drogich prezentów wrabia on swoją najstarszą córkę w opiekę nad uroczym Eryczkiem.

I chociaż chłopiec jest słodki jak małe kociątko, a spacery z wózkiem po parku bywają całkiem przyjemne, szybko okazuje się, że zajmowanie się maluchem to nie przelewki. Natomiast mocno zaskoczyły mnie przedstawione w książce reakcje mam innych dzieci spotykanych po drodze. Nie dość, że nie pomagają dziewczynkom w opiece nad bratem, to jeszcze narzekają na psoty malucha i krytykują same młodziutkie opiekunki.

Całe szczęście dziewczynki zupełnie się tym nie przejmują i prześcigają się w mniej lub bardziej bezpiecznych i odpowiedzialnych pomysłach na okiełznanie eryczkowego wulkanu energii.

Super, że podjęta została tematyka rozbitej rodziny i przyrodniego rodzeństwa, ale już nie do końca pasuje mi sposób, w jaki tata Zośki pełni rolę czarnego charakteru. Bo chociaż ostatecznie przemęczona dziewczynka opiera się manipulacji i znajduje w sobie siłę, by postawić się tacie i jego nowej dziewczynie (nawet kosztem obiecanego smartfona!), to nie do końca pasuje mi takie zakończenie. Ojciec nie widzi swojej winy, nie opamiętuje się i nie przeprasza córki, po prostu traci darmową siłę roboczą. Co więcej, próbuje tej samej sztuczki z Sandrą, młodszą siostrą Zuzy. A to już mocno niefajne. Szczególnie, że mama dziewczynek w żaden sposób nie reaguje.

Poza główną osią fabuły, która skupia się wokół małego Eryka, jest jeszcze jeden problem – zaginiony flet do zaklinania zwierząt Zuzy. Przez całą książkę nasza Łobuza oskarża o jego zabranie swoich braci i chyba ma rację, bo flet ostatecznie znajduje się w bardzo dziwnych okolicznościach. Ale scena z faktycznym zaklinaniem gadów podczas wystawy i magicznie znikających szyb (jakbym już kiedyś czytała podobną scenę….) mocno mi się nie spodobała. I w sumie tak naprawdę nie wiem, czy Zuza wszystko to sobie wyobraziła, czy autorka pomyślała, że takie drastyczne odejście od realizmu raz na jakiś czas będzie fajne, ale moim zdaniem ten wątek bardziej książce szkodzi, niż pomaga.

Bardzo podoba mi się forma książki, która naprawdę przypomina pamiętnik małej dziewczynki – tekst przepleciony jest licznymi rysunkami, podkreśleniami, listami i wyróżnikami, co daje fajny efekt wizualny i bardzo dobrze komponuje się z używanym przez Zuzę językiem.

Natomiast mocno raził mnie konflikt Zuzy z braćmi i ich sposób odnoszenia się do siebie. Zuza grozi braciom torturami ich pluszaków i wielokrotnie pisze, że chciałaby, żeby „się zamknęli” (podobnie pisze również o samym rozwrzeszczanym Eryczku). I nie twierdzę, że wzajemne relacje rodzeństwa zawsze są w porządku, ale tutaj tego rodzaju zachowanie i odzywki traktowane jest tu jako coś normalnego i nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji. Przez to właśnie Zuza sporo straciła w moich oczach. Suma summarum bliżej jej do „Kapitana Majtasa”, niż do „Hani Humorek”.

Niestety minusy przeważają nad plusami. Ze względu na sposób kreacji dorosłych (bierność, bezrefleksyjność, małostkowość) oraz relację między Zuzą i jej braćmi nie mogę wystawić tej książce pozytywnej oceny i na pewno nie podsunę jej w przyszłości mojej córce. Spodziewałam się jednak trochę bardziej sympatycznej bohaterki i historii, która niesie jakąś wartość. A szkoda, bo forma i tematyka są tu dużymi atutami.

Alice Pantermüller, Daniela Kohl, Pamiętnik Zuzy-Łobuzy. Pełna profeska, Warszawa: Wydawnictwo Jaguar, 2018, 170 s.

Recenzja powstała we współpracy z portalem sztukater.pl.

5 uwag do wpisu “Bajki Majki: „Pamiętnik Zuzy-Łobuzy. Pełna profeska” Alice Pantermüller, Daniela Kohl

  1. Wiesz, jako starsza siostra doskonale pamiętam, czego życzyłam młodszemu bratu, kiedy płakał całe noce, bo miał kolki… Akurat konflikty są normalne w rodzeństwie… A dorośli czasem zachowują się kiepsko – tylko, czy chcemy to wpajać dzieciom… Poważnie z przyjemnością czytasz książki dla dzieci? Osobiście nie daję rady :(

    Polubienie

    1. My też się z siostrą nie zawsze dogadywałyśmy, ale mimo wszystko gdzieś tam zwyciężał instynkt opiekuńczy, może ze względu na różnicę wieku.

      A książki dla dzieci uwielbiam, czasami to nostalgiczne podróże do dzieciństwa, czasami zachwyt nad formą i treścią. Chociaż oczywiście co innego czytać sobie w zaciszu sypialni, a co innego czytać dziecku 4598 raz tą samą historię i po zakończeniu usłyszeć „jeszcze raz!” :D

      Ta akurat okazała się rozczarowaniem, ale tym bardziej czuję wartość tego, co robię – dzięki moim „badaniom” będę mogła oddzielić ziarno od plew i polecać córce same dobre książki. Już wiem, że jeśli chodzi o psotną dziewczynkę, zdecydowanie wygrywa Hania Humorek.
      Za to na przykład takie „Dachołazy” to zupełnie inna kategoria i czysta przyjemność <3

      Polubienie

      1. To Ty prowadź badania, a ja przyjdę na gotowe… Jak tak pomyśleć, to nie czytałam książek dla dzieci. Po Andersenie i braciach Grimm płynnie przeszłam w Tolkiena… może dlatego że Niziurski, Nienacki i Szklarski pisali dla chłopców i o chłopcach… naprawdę nie było w moim domu książeczek dla dzieci… hm, może wtedy po prostu ich nie było ;P !

        Polubienie

      2. Och, jak kochałam Nienackiego! To przez Pana Samochodzika skończyłam historię sztuki :D A poza tym uwielbiałam Verne’a, Maya, Szklarskiego i wszystkie te książki o Indianach i podróżach z Robinsonem Kruzoe na czele. Nigdy w sumie nie pomyślałam, że to dla chłopców. Ale czytałam też Musierowicz i Siesicką z „babskich” wyborów. I wszystko co magiczne – Harry’ego Pottera, Molly Moon, Artemisa Fowla, Eragona, Atramentową Trylogię… Tolkiena i Sapkowskiego oczywiście też. Oj tak, dzieciństwo i wczesną młodość zdecydowanie miałam zaczytane. Dopiero na studiach nie było kiedy czytać powieści.

        A na gotowe serdecznie zapraszam! ;)

        Polubienie

      3. Tego… Harry Potter to już nie moje pokolenie ;) Ja Sapkowskiego czytałam w szkole, nówki sztuki porywając prosto z pólek księgarni… Verne i May to nie dziecięce, to już młodzieżówka ;) Tak jakby teraz jest szerszy wybór dla wczesnej podstawówki, a dzieci i tak mniej czytają… Musierowicz i Siesicką ‚zaszczyciłam’ po jednej pozycji i się poddałam. Mary Poppins miała więcej bigla – albo źle trafiłam, nieważne, nie wrócę czasu… „W zwierciadle, niejasno” babcia czyta 11latce Biblię i sagi Snorriego… jak mam załamkę, to myślę, że pójdę tym tropem ;)

        Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s