Czas na czytanie: „Sprzedawca marzeń” Richard Paul Evans

„Myślałeś kiedykolwiek o tym, aby zacząć wszystko od początku? Zerwać z przeszłością i stać się kimś innym?”.

Podobnie jak w poprzedniej książce Evansa – „Ścieżki nadziei”, którą miałam przyjemność czytać, również ta promuje koncepcję pieszej wędrówki jako sposobu na odszukanie sensu życia i wewnętrzne oczyszczenie.

DSC_0180

Charles James jest młodym, sławnym i bajecznie bogatym biznesmenem zajmującym się marketingiem sieciowym, czyli wciskaniem ludziom kitu za całkiem sporą kasę. I jednocześnie bez większych wyrzutów sumienia doprowadzając ludzi do bankructwa. Poznajemy go w momencie kryzysu wyznawanych dotychczas wartości i zyskujemy możliwość wysłuchania jego historii.

„(…) zacząłem zwracać większą uwagę na różnice między ludźmi. Uświadomiłem sobie, że w Stanach istnieją kasty. Że istnieją podziały nie tylko ze względu na rasę, ale przede wszystkim ze względu na zamożność i sławę.”.

A ta opowieść to typowy amerykański sen – od zera do milionera. Jako wnuk nielegalnego meksykańskiego emigranta zaczynający każdy poranek od grzebania w śmietnikach, nasz bohater nie mógł mówić o szczęśliwym dzieciństwie. Mimo to kilka desperackich decyzji, sporo szczęścia i olbrzymie pokłady charyzmy czynią z niego jednego z najbardziej znanych i najbogatszych ludzi świata. Okazuje się jednak, że spełnianie ambicji i pomnażanie majątku nie jest równoznaczne ze szczęściem, a droga na szczyt może okazać się zbyt kosztowna. Życie na Olimpie potrafi być za to puste i niesatysfakcjonujące.

„Jesteś albo rzeźnikiem, albo bydłem. Nie ma trzeciej opcji.”

„Sedno życia w społeczeństwie. Celem jest dominacja nad drugim człowiekiem.”

Przy okazji jest to też historia pięknej miłości będącej jednocześnie spektakularną porażką.

„(…) małżeństwo to praca. Wszystkie związki wymagają pracy. Ale efekty są warte wysiłku. Ja wspieram ją, ona wspiera mnie. W naszym świecie, gdy ludzie idą po trupach do celu, to niebagatelna rzecz”.

Jak to zwykle u Evansa bywa, książkę czyta się lekko i przyjemnie, a jego bohater, ze wszystkimi swoimi kompleksami i słabościami, daje w siebie uwierzyć. Chociaż sama sytuacja wielkiego nawrócenia może budzić pewne wątpliwości.

„Po raz pierwszy w życiu odkryłem, jakie „pamiątki” zostawiło moje okropne dzieciństwo. (…) głęboko zakorzeniony głód sukcesu, którego zwykłe ego i ambicja nie są w stanie wytworzyć.”

Jeśli coś mam sobie na coś ponarzekać, to nie przekonuje mnie motyw proroczych snów – nawet jeśli umęczony natręctwami bohater podejmuje decyzje dostosowując się do obrazów widzianych koszmarów.

Chętnie sięgnę po kolejne części, bo zdecydowanie brakowało mi tutaj samej podróży. Mam szczerą nadzieję, że Evans uczyni z Route 66 pełnoprawnego bohatera swojej powieści.

Co ciekawe, podobno cała historia oparta jest na prawdziwych zdarzeniach, choć pierwowzór Charlesa pragnie zostać anonimowy. Brzmi intrygująco, ale chyba nie do końca dowierzam, czy to nie aby chwyt marketingowy.

„Dzisiaj jedyna różnica pomiędzy wiadomością a fikcją polega na tym, że fikcja, aby ludzie w nią uwierzyli, musi mieć podstawę w rzeczywistości.”.

Nie sposób nie docenić okładki, która, choć dziwna, ma w sobie coś pociągającego. Może to nasycone zielenie, turkusy i niebieskości, może zorza polarna, a może sama sylwetka mężczyzny osłaniającego się parasolem przed tym niesamowitym widokiem – nie wiem. Ale zdecydowanie robi wrażenie. A gdyby jeszcze wyrzucić tą Kasię Cichopek, to już w ogóle byłoby pięknie.

Richard Paul Evans, Sprzedawca marzeń, Kraków: Wydawnictwo Znak Literanova, 2018, 320 s.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Literanova.

3 uwagi do wpisu “Czas na czytanie: „Sprzedawca marzeń” Richard Paul Evans

  1. Piękny, ciekawski kociak na zdjęciu.
    Ale po książki amerykańskich autorów – traktujące o amerykańskim śnie – choć pięknie opakowane – omijam szerokim łukiem. Może już brak mi ciekawości – młodym kociakiem nie jestem od dekad ;) . Wolę jednak, by autor miał coś do powiedzenia, poza ‚droga Ameryko, nawracaj się – na mój sposób! jedyny właściwy! – a będziesz szczęśliwa!” …jest tyle inny powodów by napisać i przeczytać książkę ;)

    Polubienie

    1. Jeśli chodzi o amerykański sen, to w moim odczuciu żadna książka nie przebije „Małego życia”! Evans jest ok, czyta się całkiem przyjemnie, to lekka lektura na piątkowe popołudnie po ciężkim tygodniu. Zastanawiam się tylko, czy wszystkie jego książki są takie, bo napisał ich chyba strasznie dużo. A patrząc na te dwie, które czytałam, to właściwie powielają ten sam schemat.

      Polubienie

Dodaj komentarz