„Książka zawiera treści nieodpowiednie dla niepełnoletnich oraz takie, które mogą urazić dorosłych.”
Czy można umieścić lepszą zachętę na okładce książki? Nie sądzę. A przynajmniej dla mnie to świetna reklama – w końcu zakazany owoc kusi najbardziej.
O prawdziwości tych słów przekonał się również główny bohater powieści. Armagnac Jardineux jest zubożałym plantatorem, któremu wojna secesyjna zabrała zarówno majątek, jak i rodzinę. Tułając się samotnie po Londynie i topiąc smutki w alkoholu trafia na niezwykłych przewodników, którzy poprowadzą go do świata, o jakim nigdy wcześniej nie odważył się nawet marzyć.
„- On też doprowadził mnie niemal do szaleństwa swą tajemniczością, tym, że potrafił odczytywać moje pragnienia i zamiary, wkładać mi do głowy wizje, sterować moim ciałem jak marionetką.”
Przypadkowe spotkanie w barze całkowicie odmienia jego los, a ekscentryczny mecenas z dnia na dzień zmienia go z upadłego szlachcica w obiecującą gwiazdę muzyki. Bogactwo, przepych, władza i powszechny podziw to towar, za który warto zapłacić wysoką cenę. Nawet, jeśli część blichtru ginie gdzieś w onirycznej maglinie, a w towarzystwie swego dobroczyńcy pojawiają się zupełnie dotąd nieznane emocje.
„- Nie pozwól sobie na myślenie, że cokolwiek, co sprawia ci przyjemność, jest grzeszne. Nikt nie ma prawa cię oceniać dopóki postępujesz w zgodzie ze swoim sumieniem. Jesteśmy dorosłymi, światłymi ludźmi, możemy robić wszystko to, na co przyjdzie nam ochota.”
To elektryzująca historia o pożądaniu i fascynacji, którą odnaleźć można w zupełnie niespodziewanym miejscu. Historia moralnego upadku i nieuchronnego dążenia ku zatraceniu. Przesycona rozchwianymi uczuciami opowieść o namiętnościach, w której głód miłości i przygniatający ciężar samotnej egzystencji popychają do najstraszniejszych czynów. A manipulacja jest jednym z najmniej szkodliwych dla otoczenia.
„Byłem młody, wolny, świat należał do mnie, a on był częścią tego świata i oddawał mi siebie. Przed przyjęciem tego daru wstrzymywała mnie jakaś cudza moralność, wszczepiona mi w dzieciństwie na zacofanym południu Ameryki, gdzie jeszcze do niedawna nie można było cudzołożyć, ale można było bezkarnie skatować niewolnika na śmierć.”
Nazwanie Agaty Suchockiej polską Anne Rice byłoby zdecydowanie na wyrost, choć w pewnym momencie udało jej się osiągnąć podobnie wyjątkową, niemalże hipnotyczną atmosferę. W „Kronikach wampirów” najbardziej kuszące były niedopowiedzenia w relacjach między bohaterami, których „Woła mnie ciemność” jest zupełnie pozbawiona. Bohaterowie Suchockiej pławią się w hedonistycznej rozpuście i zepsuciu, z godną pozazdroszczenia łatwością ignorując moralne i filozoficzne dylematy, które tak zaprzątały nieśmiertelną duszę Lestata. W swoim postępowaniu przypominają mi o poglądach głoszonych przez Henry’ego Wottona w jednej z moich ulubionych lektur.
Mimo to pierwsza część utworu, w której para głównych bohaterów entuzjazstycznie testuje granice seksualnej wolności oddając się najbardziej wyszukanym rozrywkom, czerpiąc pełnymi garściami ze sławy, bogactwa i młodości nie jest tak magnetyzująca jak mroczna tajemnica nieśmiertelności. Ten aspekt wydał mi się znacznie bardziej pociągający od wymyślnych podbojów młodych dandysów, których przesyt zaczął mi w pewnym momencie doskwierać równie mocno, co samym bohaterom. Co swoją drogą okazało się całkiem zmyślnym zabiegiem ukazującym ślepy zaułek i dowodu na to, że nawet największe przysmaki w nadmiarze powodują jedynie mdłości.
„(…) cały niepokój, wszystkie niedopowiedzenia, kłamstwa, wśród których ostatnimi czasy błądziłem. Rozkosz stawała się pod moimi palcami zepsuciem, a tajemniczość – oszustwem.”
Za to sama niesamowitość stworzeń nocy porwała mnie od samego początku. Zarówno ze względu na pomysł kreacji nadprzyrodzonych stworzeń, ich indywidualne historie, a także podejście poszczególnych bohaterów do ich losu. O tak, o tym z przyjemnością poczytałabym więcej. Dlatego też trochę rozczarował mnie epilog, który zdaje się w kilku zdaniach ucinać całą historię pozostawiając czytelnika z poczuciem niedosytu i niespełnienia. I choć z pewnością jest to dobra zachęta do sięgnięcia po kolejny tom – nieoparta ciekawość, by dowiedzieć się co tak naprawdę zaszło, to jednak wydaje mi się, że bez epilogu byłoby lepiej. Czasem jednak niedopowiedzenie jest znacznie bardziej intrygujące, niż dramatyczny koniec.
Niemniej jednak bardzo chętnie sięgnę po kolejny tom, którego nie mogę się już doczekać.
„Byłem potworem i uwielbiałem to.”
Anna Suchocka, Woła mnie ciemność, Kraków: Wydawnictwo Initium, 2018, 384 s.