Nie ma pojęcia, jak to się stało, ale byłam przekonana, że „Dwory” są trylogią i że trzymam w rękach ostatnią część przygód Feyri Archeron. Zapewne właśnie dlatego żadne z moich przypuszczeń względem tej książki się nie spełniło.
Mimo wszystko spodziewałam się większej ilości masakry. Musiałam być naprawdę krwiożerczo nastawiona, skoro wyjątkowo nierówna wojna z udziałem potworów i bóstw śmierci, która pochłonęła mnóstwo, ofiar to dla mnie za mało. A jednak – dwie postacie, które typowałam do uśmiercenia i już zdążyłam opłakać rzewnymi łzami, wyszły ze wszystkich starć niemalże bez szwanku. Zaskoczyło mnie za to, jak bardzo potrafią dotknąć śmierci postaci tak naprawdę nawet nie drugo-, a trzecioplanowych, które choć pojawiały się sporadycznie, znacząco zmieniły bieg fabuły. I to jak bardzo mylna bywa definicja potwora.
Mam wrażenie, że to był tak naprawdę tom przejściowy – autorka definitywnie zakończyła jeden wątek szykując sobie pole dla wielu kolejnych przygód – czytelnik poznaje książąt pozostałych dworów, pojawiają się intrygi, ploteczki, romanse i rodzinne sekrety. Jednocześnie wszystko ułatwia i komplikuje. A Prythian okazuje się być znacznie bardziej tolerancyjnym miejscem niż można się było dotąd spodziewać, co daje sporo nowych możliwości.
Tym razem u Pani Maas mamy mniej płomiennego romansu, za to więcej polityki i batalistyki. I może dlatego nie był on tak porywający jak poprzedni. Były momenty, w których taktyczne ruchy wojsk, porwania i zasadzki nieco mnie nużyły (to nie do końca moje klimaty), ale to ani trochę nie przeszkodziło mi w pochłonięciu niemalże 900 stron w niecałe dwa dni. I to jeszcze z buntem dwulatka w moim małym domu wariatów. Trochę tęskniłam za opisami miasta, które tak bardzo urzekły mnie w drugim tomie, choć rzut oka na weduty Dworów Jesieni, Świtu i Zimy dopieściły moją spragnioną piękna wyobraźnię i dały nadzieję na kolejne wycieczki krajoznawcze w przyszłości.
Chyba faktycznie łaknę krwi, bo przyznaję, że (choć kocham słodkaśne happy endingi) tym razem trochę rozdrażniło mnie landrynkowe zakończenie. Zły został pokonany, a większość moralnie względnych bohaterów otrzymała szansę na rehabilitację albo chociaż na ponowne rozważenie ich motywów. Co jakoś nie do końca mi leży.
No i znowu to sobie zrobiłam, choć tym razem zupełnie nieświadomie – nie zważając na nic rzuciłam się na kolejny tom niezakończonej serii. I teraz jak ta lama będę czekała rok na kontynuację. A już nie mogę się doczekać!
Sarah J. Maas, Dwór skrzydeł i zguby, Warszawa: Wydawnictwo Uroboros, 2017, 848 s.
Nie tylko ja byłam mało zadowolona, jak widzę.
[SPOILER ALERT]
Zakończenie było o kant tyłka :D Jak można było tak wszystkich poożywiać? No jak?
PolubieniePolubienie
[WCIĄŻ SPOILER]
Oj prawda, w tą śmierć akurat ani na chwilę nie uwierzyłam (szczególnie, że nie trwała zbyt długo), wyraźnie było czuć, że to jakieś nieporozumienie :D
Irytował mnie też Przedwieczny i Wszechpotężny Kocioł, który nie ma uczuć, a mimo to się wkurza, wybielenie praktycznie wszystkich „bad boyów” i że nikt ważny nie zginął. Chociaż po dwóch zgładzonych „potworach” było mi smutno :(
PolubieniePolubione przez 1 osoba
[NADAL SPOILER]
A jedyna śmierć, która była naprawdę fajnie ograna, okazała się kończyć zmartwychwstaniem. Normalnie jak w Dragon Ballu. No kaman xD
PolubieniePolubienie
I to bardzo szybkim zmartwychwstaniem. Zanim zdążyłam ogarnąć co się stało, już żył na nowo :D
PolubieniePolubienie
[NADAL SPOILER]
Generalnie mówię o Amrenie :D Bo że Rhys nie umrze – to było wiadomo. Nie ten typ literatury :D
PolubieniePolubienie
A Amrena to już w ogóle. Nie ważne, że nie ma już swoich super mocy – i tak zostanie prawą ręką księcia :D
PolubieniePolubienie
Jestem na etapie „Szklanego tronu” i muszę przyznać, że im dalej w las, tym coraz lepiej idzie pisarce. Zobaczę, czy i do serii o Dworach się przekonam.
PolubieniePolubienie
A mi pierwszy tom Szklanego Tronu kompletnie nie podszedł i rzuciłam tą serię w diabły :(
PolubieniePolubienie