Przepiękna okładka „Zakazanego życzenia” chyba nikomu nie pozwoli przejść obok tej pozycji obojętnie. Tajemnicza, kusząco lśniąca, granatowo-złota obwoluta, z tytułem wytłoczonym bogatą w zawijasy czcionką i kunsztownie zdobioną lampą oliwną, z której wydobywają się zagadkowo błękitne, świetliste pasma mgły pełznące nieśpiesznie ponad pustynnymi piaskami. Po prostu nie mogłam się doczekać, aż historia Jessici Khoury porwie mnie w „tę arabską noc”.
I tak czekałam przez pierwszy rozdział, drugi, trzeci, dziesiąty… no i się nie doczekałam. Egzotycznej, bliskowschodniej kultury było jak na lekarstwo, bohaterowie mało wyraziści, pozbawieni siły charakteru i niedojrzali emocjonalnie, żadnych zaskoczeń, żadnych fajerwerków.
Znajdujemy się w świecie, gdzie ludzie i dżiny już od zarania dziejów toczą karkołomną wojnę. Światem duchów rządzi wyniszczający swój własny gatunek, potężny uzurpator, a na tron jednej z krain człowieka zęby ostrzy sobie pewien niegodziwiec. To świat, w którym siła woli ma moc sprawczą i jest tak naprawdę jedynym prawdziwym źródłem mocy. I właściwie tyle się o nim dowiadujemy.
Moim największym rozczarowaniem jest Aladyn – nieudana podróbka swego bajkowego pierwowzoru. Jest płytki, nieostrożny na granicy zuchwalstwa, nierozważny i zadufany w sobie, choć wierny pewnemu kodeksowi moralnemu. Żyje zemstą i kobiecymi wdziękami, i w jednym i w drugim ucieka od odpowiedzialności. Zapatrzony w siebie szpaner i bawidamek. Oczywiście jego życiowa filozofia zmienia się diametralnie gdy tylko spotyka miłość swego życia. Według swojego dżina obdarzony jest nieodpartym urokiem i „nie tylko panny na wydaniu padają ofiarą jego czaru”.
Drugą główną bohaterką jest Zahra – jedna z ostatnich najpotężniejszych dżinów, Tygrysi Ogon Zwinięty W Półksiężyc, Obłok Na Wietrze, Dziewczyna Rozdająca Gwiazdy. I choć sama koncepcja dżina-kobiety (dżinki? dżinnii?) budzi mój szowinistyczny sprzeciw, spodziewałam się istoty obdarzonej mądrością i roztropnością, jaką dać może jedynie 4000 lat doświadczenia. Otrzymałam za to trochę zgorzkniałą ciotkę, trochę nastoletnią trzpiotkę, która ulęgnąwszy chłopięcemu urokowi psotnego łobuziaka, cała w pąsach umiera z ekscytacji podczas tarzania się z nim na trawie. Choć stale rozpamiętuje przeszłość, nie wyciąga z niej nauki.
Ale najgorsze, że sama historia nie porywa. Aladyn tak naprawdę sam nie wie czego chce, niby król oszustów, a podatny na manipulację niczym dziecko we mgle. Tak naprawdę nie poznajemy motywów czarnych charakterów, bo sama chciwość wydaje się być nieco płytka, jeśli bierzemy pod uwagę wszystkie ich niecne plany i starania. Sama opowieść ciągnie się jak flaki z olejem i tak naprawdę przez prawie 300 stron nic się nie dzieje. Ponadto wszystko wydaje się być bardzo powierzchowne – i ciemiężony lud, i walka o tron, i pragnienie zemsty i cały kreowany świat, który mimo opisów obiektów architektury, strojów i zwyczajów (które, co przyznaję, że im dalej w historię, tym stają cię coraz lepsze) zdaje się być płaski daleki do realności, niczym wypłowiała teatralna dekoracja. Brakowało mi upału, smaków, kolorów i aromatów. Zostałam za to zabrana do spelunki tak pozbawionej cech charakterystycznych dla opisywanej kultury, że równie dobrze mogłaby znajdować się na Bliskim Wschodzie, co na Tatooine.
Ani na chwilę nie udało mi się wczuć w klimat i atmosferę stworzonego przez autorkę uniwersum. Z pewnością nie pomagają w tym pojawiające się błędy rzeczowe – w pewnym momencie Zahra utrzymuje, że dżiny nie mają cała, są zaledwie mgłą, dymem, obłokiem i mocą. Kilkaset stron dalej dowiadujemy się jednak, że wilki łakną ich mięsa. Nieudolni zamachowcy rozbierają się przed podjęciem próby mordu w wannie i mają czas się ubrać gdy zamach zostaje udaremniony przez straż (najwyraźniej strażnicy przed rozpoczęciem pogoni kulturalnie czekali, aż panowie się odzieją), a zwiewne suknie balowe mają kieszenie na tyle obszerne, że można w nich schować księgę (?!), której ciężar ani odrobinę nie krępuje powabnych pląsów. Podobnie niszczycielskie dla kreacji egzotycznej, bliskowschodniej krainy okazują się być wtrącane co jakiś czas, zupełnie współczesne powiedzonka, jak na przykład „Aladyn wyglądał jak milion talarów”, a slogan z reklamy kampanii społecznej „Nie wiesz, że palenie szkodzi tobie i osobom w twoim otoczeniu?” do dżina z lampy brzmi równie dobrze, jak harleyowiec na turnieju rycerskim.
To bajkowa opowieść o miłości i stracie, o poszukiwaniu szczęścia i konsekwencjach złych decyzji, o wolności, poświęceniu i podążaniu z marzeniami. Pełna niepewności i niechcianych zalotników, choć tak naprawdę brakuje w niej żarliwych emocji, a całość zdaje się być po prostu przegadana (może to wina pierwszoosobowej narracji?).
Jak każda bajka, kończy się iście bajkowo. Bo choć tym razem nie dochodzi do hucznego weseliska, to i czarny charakter został pokonany, i zło zostało odparte, i tron obejmuje prawowity władca. I nawet nie obawiam się, że tym akapitem popełniam jakiś niewybaczalny spoiler, bo to przecież coś, czego każdy czytelnik spodziewa się od samego początku.
Podczas czytania cały czas towarzyszyła mi myśl, że wszystko to już znam, o wszystkim już czytałam. I nie chodzi tu bynajmniej o samą opowieść o Aladynie i jego lampie, ani o jej disneyowskiej adaptacji. Poświęcenie życia dla ukochanej osoby, to temat iście sztampowy. Motyw złożenia swojej mocy na ołtarzu większego dobra też brzmi mi dziwnie znajomo, może dlatego, że jakiś czas temu skończyłam Trylogię Grisza. Właściwie co kilka stron mamy do czynienia z odgrzewanymi kotletami. I nie zrozumcie mnie źle – bardzo lubię odgrzewane kotlety, w przeciwnym razie nie sięgałabym po retelling. Ale w przypadku tej książki ich natężenie jest tak duże, że robi nam się kotletowa bajaderka (pasztet?), w dodatku kiepsko doprawiona. A to już zdecydowanie mniej apetyczne.
Całość nadaje się do czytania, bo i czyta się lekko i w miarę sprawnie, nie jest to jednak porywająca baśń, którą śledzi się z wypiekami na twarzy. Nie ukrywam, że ta książka nieźle mnie wymęczyła – za każdym razem, gdy odłożyłam ją choć na chwilę, nie miałam specjalnej chęci wracać do lektury. W moim odczuciu była nużąca i nudnawa, a koniec historii przyjęłam z odczuwalną ulgą. Szału nie robi, jest zaledwie przeciętna. A szkoda, bo już sama koncepcja zapowiadała się świetnie.
Jessica Khoury, Zakazane życzenie, Warszawa: Wydawnictwo SQN, 2017, 352 s.