Tęsknotę za Ketterdamem i pustkę po zamknięciu „Królestwa kanciarzy” postanowiłam zapełnić nadrabiając Trylogię Grisza, która już zdecydowane zbyt długo leży wyrzutem sumienia na mojej komodzie (niedługo w zaczną się niecierpliwić w bibliotece…).
Od samego początku wiedziałam dobrze, że to nie będzie to samo i że narobiłam sobie strasznych spoilerów ale to zawsze jakaś namiastka. Jeśli jest możliwość pozostania w świecie Bardugo o trzy książki dłużej, to nie zamierzam zmarnować ani jednej strony.
Spoilery faktycznie są i to całkiem spore. Mi osobiście ten fakt zupełnie nie przeszkadza, bo nastawiałam się na traktowanie Trylogii Grisza jako prequel do „Szóstki wron”. Jednak jeśli ktoś nie lubi znać (a przynajmniej się domyślać) zakończenia, zdecydowanie odradzam czytanie „Królestwa kanciarzy” przed zabraniem się za tą trylogię.
Akcja „Cienia i kości”, pierwszej części trylogii, toczy się we wzorowanej na carską Rosję Ravce, gdzie poznajemy niepozorną sierotkę Alinę i jej przyjaciela Mala – Łamacza Niewieścich Serc służących w szeregach Pierwszej Armii. Chwila śmiertelnego zagrożenia diametralnie zmienia ich przecietne życie – Alina odkrywa w sobie moc, której nikt się nie spodziewał, uzyskuje protektorat najpotężniejszego człowieka w kraju i w mgnieniu oka ląduje w samym środku pałacowych intryg i walk o władzę. Oderwana od kompana z dzieciństwa, zagubiona w środowisku, którego nie zna próbuje odnaleźć swoje miejsce w świecie. Jej potęga zdaje się być zbawieniem dla ojczyzny, jednak wykorzystana w niecnym celu może przynieść zgubę całemu światu. Komu ufać, a kogo się obawiać? Kto jest prawdziwym przyjacielem, a kto pragnącym jej mocy wrogiem?
Podziwiam Bardugo za jej wyjątkową umiejętność kreacji fantastycznych światów, które (być może dzięki inspiracjom czerpanym z rzeczywistości) wydają się być najzupełniej realne. Zwyczaje i obyczaje, potrawy, klimat, języki, style ubierania się, legendy i wierzenia– wszystko zostało dopracowane w jak najmniejszym szczególe. I chociaż całe swoje serce oddałam Ketterdamowi, Ravkę zwiedziłam z prawdziwą przyjemnością.
Uwielbiam też pomysł autorki na magię, która potraktowana została niezwykle pragmatycznie. Grisza – osoba, która urodziła się z wyjątkowymi talentami – to tak naprawdę naukowiec dostrzegający więcej niż przeciętny, nieobdarzony człowiek. Spowalnianie rytmu serca, łączenie cząsteczek, manipulowanie żywiołami poprzez subtelne zmiany ciśnienia – magowie zaprzęgani są do zupełnie codziennych czynności, zatrudniani na okrętach, w wojsku i warsztatach rzemieślniczych.
Ta powieść to również cała paleta świetnie skrojonych postaci – zagubiona Alina, która jednak da się lubić, pociągający, pełen zwierzęcego magnetyzmu, mroczny Darkling, piękna i frywolna Genia, oddany i zazdrosny Mal oraz okrutny, świadomy swojej potęgi Ivan – jest w czym wybierać.
A mimo tych wszystkich zalet, po lekturze pierwszego tomu jestem nieco sceptyczna – zupełnie zaskoczył mnie rytm fabuły – z początku wszystko powoli się rozkręca aż do momentu, w którym po prostu nie mogłam się oderwać od lektury mimo późnej pory i świadomości nieuchronnej pobudki bladym świtem (magnetyczna aura Darklinga działa najwidoczniej nie tylko na griszów), a potem nagle wszystko jakby traci cały swój potencjał. I mimo pościgów, dramatycznych ucieczek i karkołomnych poszukiwań akcja wydaje się ciągle zwalniać, brakuje tego specyficznego napięcia, które osiągnęło kulminacyjny moment gdzieś pośrodku powieści i teraz już tylko się wytraca.
No i suma summarum jestem trochę skonfundowana, choć z pewnością nie powstrzyma mnie to przed kontynuacją cyklu. Nie przepadam za porzucaniem historii w połowie, jestem na to po prostu zbyt ciekawska. No i końcówka pozwala mi mieć nadzieję na powrót do Ketterdamu (albo chociaż do Kerchu) za co mocno trzymam kciuki sięgając po drugi tom.
Leigh Bardugo, Cień i kość, Słupsk: Wydawnictwo Papierowy Księżyc, 2013, 380 s.
P.S. Okładka to prawdziwy koszmarek. Szczególnie w porównaniu z angielską wersją. Grafik chyba płakał jak projektował. A już na pewno ja płaczę na widok oprawy graficznej tej serii :(
Hm, oprawa graficzna mogła być gorsza – Papierowy Księżyc generalnie nie jest najlepszym wydawnictwem w Polsce. A co do fabuły – osobiście nie porwała mnie jakoś specjalnie. Typowe czytadło młodzieżowe, worldbuilding mało rozwinięty, dość przewidywalne. Tylko postaci fajne.
PolubieniePolubienie
Oj tak, grafice z okładki daleko do największych okładkowych koszmarków, ale i tak jestem nią rozczarowana. Szczególnie odkąd znalazłam okładkę oryginalnej wersji językowej, naprawdę mogli się bardziej postarać :(
Znacznie bardziej podobały mi się późniejsze książki autorki – „Szóstka wron” i „Królestwo kanciarzy”, ale Bardugo coś w sobie ma, że kompletnie wsiąkam w jej światy. Zawsze czuję się trochę jak w podróży do jakiegoś „egzotycznego” kraju.
PolubieniePolubienie
No jest przyjemna, czyta się bardzo fajnie. Ale też w „Cieniu i kości” widać, że to debiut :) Fajnie, że „Wrony” są o wiele lepiej napisane <3
PS – taka ciekawostka, na jutro mam ustawiony post z recenzją C&K :D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ha, niezła synchronizacja!
To prawda, w kolejnych książkach ładnie widać jak warsztat autorki się rozwija.
PolubieniePolubienie