Czas na czytanie: „Przebudzenie króla” Maggie Stiefvater

Każda historia ma swoje zakończenie i w każdej książce kiedyś kończą się strony. A im bardziej jest wciągająca, tym koniec nadchodzi szybciej.

Zdecydowanie zbyt szybko skończyły mi się strony w „Przebudzeniu króla”. A zakończenie, choć zaskakujące, ani trochę mnie nie rozczarowało.

O ironio, w kruczym cyklu kumulują się wątki, których zazwyczaj unikam w książkach, bo po prostu za nimi nie przepadam. Ani za onirycznymi klimatami, gdzie zamazują się granice między snem a jawą, ani za zaburzeniami czasu, który nie płynie liniowo, a zapętla się i tworzy meandry (Nawet Terminatora znielubiłam, kiedy okazało się, że John Connor jest starszy od swojego ojca. Do dziś nie udało mi się zrozumieć jak to się stało…), ani za różnymi możliwymi wariantami zakończenia. A jednak ani jeden z tych motywów nie drażnił mnie w „Królu kruków”, to musi być jakaś magia.

_20170506_112028

Kolejnym zaskoczeniem jest fakt, że summa summarum skończyłam serię naprawdę lubiąc wszystkich bohaterów. Ronana uwielbiałam od samego początku – buntownik z wyboru, twardy z zewnątrz i miękki w środku, mający swój świat i swoje kredki, chamski, opryskliwy, troskliwy i rodzinny. Blue też dobrze wykorzystała mój kredyt zaufania – pozostała ekscentryczną marzycielką twardo stąpającą po ziemi. A hipokryzja i miłość do jogurtów tylko dodają jej uroku. Gansey, który posiada słabości, bywa bezradny i się myli jest znacznie bardziej ludzki, niż mogłoby się to wydawać w pierwszym tomie. Ale że znajdę w sobie sympatię dla zapatrzonego wyłącznie w siebie i swoje cele, pełnego kompleksów Adama, to naprawdę się nie spodziewałam. W relacji z Ronanem sporo zyskuje i, o dziwo, naprawdę da się lubić. Szczególnie w swojej okropnej Hondayocie.

Dopiero czytając ostatnie 50 stron zauważyłam jak bardzo seria o Kruczych Chłopcach przypomina mi mojego ukochanego Harrego Pottera – jest elitarna szkoła, wróżki i wiedźmy, zaczarowane lasy i magiczne stworzenia. Jest walka z różnicami klasowymi i społecznym wykluczeniem, a pochodzenie nie determinuje przyszłości. Jest akceptacja dziwności i odmienności. Jest heroiczna walka z własnymi słabościami i próby pokonania obezwładniającego strachu. Jest niezwykła siła uprzejmości, gdzie pełna szacunku prośba może zdziałać znacznie więcej niż twardy rozkaz. I w końcu jest magia miłości, przyjaźni i poświęcenia, która zwycięża nawet śmierć. Maggie Stiefvater odnalazła równie magiczny sposób na przekazanie młodemu czytelnikowi tych samych, uniwersalnych wartości. A jej fenomenalny cykl zasługuje na zaszczytne miejsce na liście moich ulubionych książek młodzieżowych, tuż obok serii J.K. Rowling.

Naprawdę korci mnie, żeby nabyć drogą kupna cały cykl i po prostu cieszyć się z samej świadomości posiadania go na półce (a półki są w moim domu na wagę złota). Szczególnie, że okładki są piękne, cudowne i rewelacyjne – równie magiczne jak tekst, który w sobie kryją. Książki to przyjaciele, dobrze jest mieć ich blisko.

To była prawdziwa przygoda, mam nadzieję, że moja córka trafi kiedyś na tą serię. Już ja się o to postaram.

Maggie Stiefvater, Przebudzenie króla, Warszawa: Uroboros, 2016, 462 s.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s